— Powiedz mi. — Zamruczała, zdobywając się na lekki uśmiech. — Co takiego zrobiłeś, by nasz Pan cię tu trzymał?
Co takiego zrobił? Aż wstyd było się przyznać. Nie chciał wracać pamięcią do tych chwil. Były... trudne. Żałował tego co zrobił. Naprawdę. Gdyby mógł tylko cofnąć czas, nigdy nie odważyłby się znieważyć vana. Popukałby się w ten swój pusty łeb! Gdyby nie to... Byłby w domu. Miałby jeść... Miałby spać... Miałby Pożara.
— Zły... Puszek — odpowiedział jej po chwili. — Włłłł... Pan... Ostrzegać. Ja... śmiać. Futło. Wina futła. Z jego... śmiać. Z pana śmiać... Smutek. Żałować.
Szakala Łapa skrzywiła się. Widział jak go oceniała. Teraz wiedziała, że kara była słuszna. Zasłużył na ten los. To była jego wina spowodowana przez głupie, szczeniackie zachowanie.
— Popełniłeś ogromny błąd. Powinieneś był zachować własne zdanie dla siebie. Przecież powiedziałeś, że Kamień zła, bo ocenia po futrze. — Zmrużyła oczy. — Tymczasem ty sam osądzałeś kogoś, patrząc tylko na barwy.
Tak... Nie cieszył się z tego. Już wspomniał, że żałował. Nie pomyślał i się stało. Przepraszał wiele razy Mroczną Gwiazdę, lecz ten był na to głuchy. Wciąż go katował, nie chcąc wypuścić. Pomimo jego błagań...
— Mhrm... — mruknął pod nosem. — Zasłużyć. Wiem. Zły Puszek. — Zwiesił smętnie łeb. — Ja tu już... umrzeć. Zaakceptować. Powiedz... mama... Mamie... Przepłaszam. Ode mnie. I... i że kocham... ją. I że nie włócę.
Skoro naprawdę go szukała, to niech wie, że przynajmniej żył. Chociaż nie wiedział ile jeszcze ten stan potrwa. Dół był jego grobem. Nawet jeśli dawali mu jedzenie, to zawsze istniała szansa, że o nim zapomną i już nie dożyje kolejnego świtu.
— Ta kara nie jest adekwatna do twojego czynu. — Zmarszczyła brwi. — Owszem, byłeś zły, zasłużyłeś na lanie po dupsku, ale ewidentnie nie w tak makabrycznej formie. — Odwróciła wzrok. — Nie powiem nic twojej matce, bo prawdziwa rodzicielka pobiegłaby po ciebie bez namysłu, wpadając wprost w pułapkę. Myślę, że... trzeba to wykonać w inny sposób, lecz na to potrzebuję czasu.
Skinął łbem. Czuł się z tego powodu smutny. Chciał, aby mama przyszła, nawet na chwilę. Na momencik. Albo by nie opłakiwała go... Nie był jednak w stanie zmusić kotki, by zmieniła zdanie. Skoro twierdziła, że może tak będzie lepiej, to zaakceptował jej słowa.
— Czas... Czas... Ja... Czekać... I tak. — Wzruszył ramionami. — To ty iść? Włócić?
— Tak, niestety muszę odejść — wymruczała. — Ale wrócę i raz na jakiś czas z pewnością cię odwiedzę.
Na do widzenia, tak jak obiecała, rzuciła mu pulchną mysz. Rozejrzała się wokół siebie, upewniając się co do swojej lokalizacji i zniknęła więźniowi z widoku, pozostawiając go samemu sobie.
***
Czuł się chory, wycieńczony... zmizerniały. Patrzył na czaszkę królika, która służyła mu jako jedyna forma rozrywki w tym więzieniu. Ostatnio przestał rozmawiać z Kic-Kicem, ponieważ nie miał na to sił. Coś go trawiło. Jakaś choroba. Czasami tylko jego łapa wydrapywała mu sierść, powiększając ranę na barku. Bolało, ale nie był w stanie powstrzymać świądu. Jego ciało było strasznie ciężkie. Piekło, a brzuch skręcał się niemiłosiernie z głodu. Może i wcześniej wyglądał jak szkielet, lecz teraz, gdy zgubił większość sierści, która przerzedła, było to bardziej i wyraźniej widoczne.
Czekał na śmierć.
Usłyszał kroki. Otworzył oko, spoglądając na zamazaną sylwetkę, która stanęła na brzegu dołu. Zmarszczył czoło. Mama? Przyszła po niego? Otworzył pysk, by zwrócić się do kocicy, ale zaniósł się kaszlem. Charknął, oddychając z trudem i tylko obserwował postać na brzegu.
<Szakal?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz