*jesień*
Wykonywała swe zadanie pilnie. Obserwowała Kanię od dłuższego czasu. Nie wróciła nawet do szopy, mimo, iż Deszcz przyszła ją zmienić. Czuła, że nie może zawieść. Przespała się tylko chwilę gdy wiedziała, iż czekoladowego również zmorzył sen. Była czujna, ale niestety zaspała, co miała sobie bardzo za złe. Mogła go przecież zgubić! Zawieść ukochaną babcię i całą swą rodzinę! Nie mogła pozwolić mu się wymknąć. Na szczęście szybko podjęła trop i zaskakująco, prowadził on w stronę Złotych Traw. Wiedziała jednak, że to Kania, nie było opcji aby się pomyliła. Więc czemu tam wracał?
Weszła jego śladami na ich terytoria i niedługo później dostrzegła go polującego. Nie mogła mu jednak przeszkodzić w okradaniu ich, choć ją korciło. Nie powinna zdradzać swojej obecności jeśli nie było to konieczne.
Syn Ości upolował mysz i zaczął się nią zajadać, nadal na ich terenach. Czyżby nie wiedział, że to było bardzo nierozsądne? Tak jak klany broniły swoich terenów, tak samotnicy o stałym miejscu zamieszkania zazwyczaj również.
Obserwowała go już jakiś czas. Siedziała za nim kryjąc się za grudami ziemi pozostawionymi przez traktor. Jednak ku swemu zdziwieniu dostrzegła na horyzoncie jakiegoś kota.
O nie.
Krokus szła właśnie w stronę nieświadomego jej obecności Kani z miną mówiącą jedno – łomot się zbliża.
Jeż wiedziała co to oznaczało dla niczego nie spodziewającego się cętkowanego samotnika, który po dojedzeniu zwierzyny wstał, po czym ruszył przez tereny, aż w końcu nie usłyszał dźwięku kocich łap. Strzepnął uchem i rozejrzał się po otoczeniu. W tym momencie bura córka Bylicy wydała z siebie wrogie syknięcie, zbliżając się do młodszego samotnika.
- TO SĄ NASZE TERENY ZŁODZIEJU! - wrzasnęła, już mierząc się do ataku na Kanię.
- STOP! - zawołała Jeżyk, zasłaniając go własnym ciałem. Matka zatrzymała się w pół kroku.
- Co to do cholery ma znaczyć?! – Niezadowolenie i wściekłość emanowały od siostry Fiołka. Widziała to po niej. Zaraz się na nią wydrze, jeśli szybko się nie wytłumaczy. Musiała przełamać strach i się do niej w końcu odezwać.
- B-bo...to mój znajomy...t-tak! Znajomy! P-prawda Kanio? – powiedziała, szukając wsparcia w kocurze. Ten Zaskoczony cofnął się, kiwając głową.
- Tak... znamy się - potwierdził jej słowa. - Byłem niedawno w odwiedzinach u pani Bylicy.
- Dobra - mruknęła Krokus. - Ale nie kradnij zwierzyny z tych terenów, chyba, że moja matka ci na to pozwoli, bo nie ręczę za to że wyjdziesz stąd w jednym kawałku - warknęła na syna Ostu - A ty Jeżyk, nie jąkaj się! - Kotka od razu wyprostowała plecy jak na musztrę - Masz być godnym przedstawicielem rodziny, przedłużeniem krwi, a nie trząść się jak galareta! Wstyd! - dodała jeszcze, odchodząc.
Czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Kania wszystko słyszał. Ona nie była wstydem! Nie chciała nim być. Nie chciała zawieść tych, których kochała. Swojej babci i ciotek, ani Błotnistego Ziela.
- Szalona matka? Coś o tym wiem. Współczuję – usłyszała głos czekoladowego, który stał tuż za nią.
- Tak. I to jak szalona. Okropna jest. – stwierdziła - Tylko ona tak wrzeszczy.... Reszta rodziny jest spoko… No może moja siostra czasem daje popalić, jak coś powie.
Trzeba było przyznać, niektóre słowa i zachowania Sroki były naprawdę… irytujące i wnerwiające.
- Dzięki za ratunek. W zasadzie... Co tu robiłaś? - Zmarszczył brwi.
Zaczynał coś podejrzewać. O nie. Nie, musiała mu szybko coś wcisnąć. Logicznego.
- To w końcu tereny mojej grupy, mogę chodzić gdzie chcę - skłamała, mając nadzieję, że to kupi - Miałeś szczęście, że tu byłam. Moja matka… jest agresywną świnią - powiedziała z obrzydzeniem.
- Właśnie widziałem. Wybacz za kolejne wtargnięcie, ale zgubiłem się i wróciłem do punktu wyjścia.
- Mmmm - mruknęła tylko - Mogę cię oprowadzić po okolicy - zaproponowała. - Znam tereny w pobliżu jak własne futro.
A trzeba było przyznać, że jej futro było tak poczochrane, że wiele rzeczy kryło się w jego kłębach.
- Chętnie się przejdę - zgodził się na propozycję kotki. - Mieszkasz tu od dawna?
- Odkąd skończyłam sześć księżyców - wyjaśniła, zaczynając marsz z Kanią. - Wtedy trafiliśmy na te tereny, a moja babcia znalazła to miejsce.
- O to ja... ja nie pamiętam ile miałem, ale też wędrowałem. Dość długo. Było ciężko - cofnął się pamięcią do tamtych czasów.
Przytaknęła.
- Tam gdzie dawniej mieszkaliśmy… panował głód - miauknęła - Nie było co jeść… Babcia była nawet chudsza niż jest teraz, wyglądała jak szkielet.
- O, to tak samo jak u nas. Też był straszny głód. Dlatego odeszliśmy z tamtych terenów.
Wiedziała, że żyli dawniej na tych samych terenach, ale postanowiła tego nie mówić Kani. Nie powinna była mu za wiele zdradzać, choć już i tak nawaliła i powiedziała wiele za dużo przy ich pierwszej rozmowie…
Gdy wyszli poza teren Złotych Traw i pomaszerowali jeszcze kawałek, ich oczom ukazała się szara nawierzchnia.
- To droga grzmotu. Po niej jeżdżą wielkie potwory dwunożnych. Pędzą znacznie szybciej niż jakikolwiek kot biega. Ale da się ją przekroczyć - zaczęła. - wystarczy rozejrzeć się w prawo, później w lewo i ocenić jak szybko blaszaki dotrą do twojego położenia, a potem sprintem przebiec – wyjaśniła.
- Przechodzicie przez nią od tak? Nie boicie się? - Rozejrzał się po drodzę.
- Nie. Trzeba tylko uważać na potwory i wiedzieć, w jaki sposób się poruszają. Nie zbaczają z drogi, chyba, że przez przypadek. I spójrz, jeszcze jedna ciekawa sprawa. Ta biała linia. - Wskazała na nią łapą - Wyznacza środek, co nie? To potwory po tej stronie nadjeżdżają z prawej i jadą na lewo, a po drugiej stronie z lewa i jadą na prawo. Są dość przewidywalne.
- Dobrze wiedzieć. I te wszystkie tereny są wasze? Dajecie sobie radę we czwórkę? - zapytał zdziwiony.
- Nie wszystkie. Tylko pole - sprecyzowała - Ono samo też jest duże, ale dajemy sobie z nim jakoś radę. Poza tym, nie jest nas tylko trójka – powiedziała - Mam jeszcze dwie ciocie, dawniej był wujek… ale on został zabity przez nocniaki... i jest moja siostra, i Błotniste Ziele - ona nie jest z klanu, jeśli chcesz zapytać, ma po prostu dwuczłonowe imię. A kiedyś było nas jeszcze więcej… ale... - urwała smutno.
Zaczynała się rozgadywać. I prawie powiedziała mu o parę słów za dużo. W sumie… i tak to zrobiła, bo zdradziła mu, że było ich więcej… niech to kamień kopnie.
- Jasne... rozumiem. Ja mam teraz tylko matkę. Chciałem dołączyć do niej do klanu, ale twierdzi, że jestem jej potrzebny poza klanem.
Zdziwiona nadstawiła uszu.
- Potrzebny poza klanem? Dlaczego? - spytała zdziwiona - I sądziłam… że jest w Klanie Wilka.
To było podejrzane, że ona nie chciała go w swym klanie. Przecież to było jej dziecko! Czyżby miała jakieś ukryte motywy? Te kwestie zastanawiały Jeżyk.
- Mówiłem ci przecież, że nie lubią się z liderem wilczaków. Torturował ją i zostawił na śmierć. Też bym tam nie wracał na jej miejscu - powiedział idąc dalej.
- Racja - miauknęła. - A, w którym klanie jest? – dopytała.
- W Klanie Burzy. Właśnie tam próbuje dojść, ale wciąż kręcę się w kółko. Wiesz może gdzie to jest?
- Nie byłam tam, ale mniej więcej wiem gdzie - odparła.
- Pokazałabyś mi drogę? Wtedy pewnie nie będę już nachodził waszych granic.
W sumie… czemu nie. Matka nie będzie się wkurzać, a on znajdzie swoją rodzicielkę… Choć dziwnym jej się zdawało, iż wcześniej z nią rozmawiał, a teraz nagle nie może wrócić.
- Mogę… ale lepiej by było żeby ktoś jeszcze z nami poszedł. Któraś z moich ciotek albo babcia, one tam były – stwierdziła.
Nie byłoby zbyt rozsądnym iść tam samemu. Pomijając fakt, że mógł ich ktoś zaatakować, choć pewnie by sobie poradzili, bo było ich dwoje, to jeszcze nie znała drogi za dobrze. Była tylko na pewnej jej części, nigdy nie zapuściła się na drogę, która graniczyła z Owocowym Lasem i Klanem Burzy.
Kania skinął łbem, zgadzając się.
- No dobra. To chodźmy po nie. Gdzie zwykle o tej porze bywają?
- Babcia różnie, ale sądzę, że któraś z moich ciotek powinna być w Drewnianym Gnieździe - odparła.
Ponownie przytaknął ruchem głowy.
- W takim razie prowadź.
Ruszyła z powrotem na tereny Złotych Traw, prowadząc za sobą dawnego wilczaka. Zdziwiło ją, iż Kania Łapa nie spytał o Drewniane Gniazdo. Może już je widział i się po prostu domyślił? Skoro był już co najmniej dwa razy na ich terenach...
Gdy dotarła w pobliże starej szopy, dostrzegła przed nią ciocię Skowronek i ciocię Deszcz, siedzące razem i dzielące się zwierzyną.
- Cześć, ciocie - przywitała się z kotkami. Te od razu przeniosły wzrok na nią i na jej towarzysza. - To jest...Kania - przedstawiła go nie wiedząc, jak kotki zareagują. - Chce dostać się do Klanu Burzy, ale nie wie gdzie to jest. Bylica go zna. Jest tu może?
- Jestem! - usłyszała głos z szopy. - Układam zioła, co się stało? – spytała zapracowana kotka.
- Możesz wyjść tu do nas na chwilę? - poprosiła wnuczka najstarszej w okolicy samotniczki.
Po chwili zza drzwi wyszła srebrna kotka, a widząc Kanię, delikatnie uśmiechnęła się.
- Co cię do mnie sprowadza, młody samotniku Kanio? – zwróciła się do niego Bylica.
- Szukam drogi do Klanu Burzy. Najlepiej takiej, która omija tereny Klanu Wilka i jest w miarę bezpieczna.
- Hm... Możemy cię zaprowadzić. Czeka nas dość długa droga przez to, że Klan Wilka zajął akurat tamte tereny... Ale na szczęście już tam byłam – rzekła.
- Dziękuję bardzo za waszą pomoc jeszcze raz. - Uśmiechnął się do kotek.
- W takim razie... Skowronek, Deszcz, pójdziecie może z nami? – zaproponowała córkom liderka grupy - Reszta chyba sobie bez nas poradzi, gdy nas nie będzie.
- Chętnie - odparła Skowronek, wstając na równe nogi. Deszcz również zgodziła się skinieniem głowy.
- Więc w drogę - rzekła Bylica.
Córka Krokus nie spodziewała się, iż babcia tak szybko się na to zgodzi. Jaki miała cel w tak długiej podróży? Może chciała wybadać podczas niej jeszcze trochę czekoladowego? A może pragnęła i tak gdzieś dalej pójść? Albo wszystko na raz? Siostra Szczekuszki nie mogła tego wiedzieć. Babka czasami była dziwna. Jej umysł działał nieco inaczej niż ten jej wnuczki, choć obie miały wiele podobieństw – były inteligentne, a młoda odziedziczyła po starszej jej kreatywność i niekonwencjonalne pomysły.
- Powiem tylko reszcie, że wychodzimy - miauknęła Deszcz, po czym szybko weszła do szopy, już za chwilę wracając. Bylica również weszła jeszcze do środka pożegnać się z Błotnistym Zielem i innymi, po czym wyruszyli w drogę.
Najpierw przeszli z jednego końca Złotych Traw na drugi, prowadzeni przez starą podróżniczkę, a potem ruszyli dalej, w stronę majaczącego przed nimi lasu.
cdn.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz