Nagle dostrzegła na horyzoncie coś czarnego, idącego w jej stronę.
Już po chwili, gdy kot się zbliżył, mogła stwierdzić iż był to, przynajmniej w jej standardach młody, czarny kocur z domieszką bieli. Wyczuła zapach Klanu Nocy i już miała zacząć się niepokoić - w końcu… to był nocniak. Nie miała dobrych doświadczeń z nimi. Porwali jej kocięta. A co gorsza ktoś z tego klanu zabił jej syna.
— Znasz Kminek?
Na jego pytanie zdębiała.
Pytał o Kminek?
Przed oczami przemknęła jej walka, jaką stoczyła podczas Pory Nagich Drzew.
To, jak wykorzystała jej matczyną miłość. Jak rzuciła się na nią, chcąc… zabić. Jak próbowała ją ściągnąć za sobą w odmęty rzeki granicznej Klanu Wilka.
— A… czemu pytasz, nie znajomy? — spytała niepewnie.
Dobrze jednak wiedziała, czemu. Kminek nie chciała być w klanie Mrocznej Gwiazdy. Została na pewno porwana. Ba, obwiniała ją za to, co się stało. Z resztą… częściowo w sumie słusznie. W końcu to nie był najlepszy pomysł, by się z nim na to umawiać. Ale chęć odzyskania jej wtedy wzięła górę…
— Szukam. — mruknął jedynie.
— Szukasz jej, tak? – rzekła cicho pod nosem - Cóż... a jeśli powiem, że tak? — zapytała ostrożnie.
Zastygł na uderzenie serca. Wbił wzrok w staruszkę.
— Gdzie ona. — padło z jego pyska bardziej żądanie niż pytanie.
Zrobił krok w jej stronę, uważnie obserwując. Czuła się niepewnie i była zaniepokojona. W końcu to był nocniak. Nocniaki nie przyniosły jej w życiu chyba nic dobrego. Muchomor zabił Konwalię, tamta szylkretka ze zgromadzenia doprowadziła do porwania jej dzieci, Rybka poprowadził atak na jej rodzinę, a jakby tego było mało przez nich straciła jedynego biologicznego syna.
— Ale najpierw... Czemu jej szukasz? Zależy ci na niej?
Czarny zerknął na własne łapy.
— Tak. — przyznał cicho.
— Mhm... — mruknęła, schodząc z czarnej powierzchni na trawę.
Kocur podążył za nią.
— W takim wypadku... — na chwilę się zawiesiła. Nie wiedziała, czy to był dobry pomysł. W końcu Kminek mogła by mu później powiedzieć o tym, że to była częściowo jej wina… że tam trafiła. A do tego kotka chciała ją zabić. Czy powinna dawać jej szansę na ratunek? Skoro nienawidziła jej na tyle, by chcieć przegryźć jej gardło lub utopić w mroźnej rzece? Ale z drugiej strony… to wciąż była jej córka. Kminek. Może przemawiało przez nią to, że dalej jej na niej mimo wszystko jakoś zależało. I to że wiedziała, iż kotka nie miała pojęcia, gdzie mieszkali. Postanowiła więc, że będzie kontynuować.— Porwał ją Klan Wilka. Pod ich pieczą zmizerniała. Widziałam ją. Chuda, słaba, poraniona. Klanem Wilka rządzą złe koty, złe powiadam. Ich lider to seryjny morderca, też porywacz. Jeśli chcesz jej pomóc, musisz mieć sojuszników. Inaczej nie dasz rady sam. — rzekła. Widziała że był sam. A to mogło oznaczać, że nikt nie pofatygował się, by z nim pójść.
— Znasz ich? — mruknął zdziwiony wiedzą kotki.
— Znam, bo chcą mnie zabić — odparła. — Za dużo wiem.
To była prawda. Wiedziała dużo. Choć chyba tak bardzo się tym Mroczna Gwiazda nie przejmował, a bardziej tym, że nie przyniosła mu Ryś i że oparła mu się, gdy zaczął jej grozić. Ale to też pewnie był jeden z powodów. Jej rozmówca strzepnął uchem.
— Mów.
Kotka spojrzała na niego pytającym spojrzeniem.
— Co chcesz wiedzieć? — nawet się nie zajęknęła.
— Wszystko. — palnął wprost.
Starsza kotka usiadła. Jej futro tańczyło przez wiatr. No… czas mu powiedzieć co wiedziała. Jeśli to przyniesie zgubę liderowi Klanu Wilka… to będzie z siebie dumna.
— Zacznijmy od tego, że ich lider jest pieprzniętym psycholem, który bawi się w wyłażenie poza swe terytorium i mordowanie samotników ze swymi poplecznikami, w tym synem, rudym vanem od księżycy. Po drugie, rudy na pewno wie o obecności Kminek w klanie, bo był z nią, gdy próbowali mnie ukatrupić podczas pory nagich drzew. Po drugie, nie lubią się z Klanem Burzy. — dodała — Jeśli szukasz sojuszników poza klanem... to tam może kogoś znajdziesz. Lider wilczaków ma też dzieci w Klanie Klifu.
— Klifiaki... — powtórzył tępo. Zdawał jej się zdziwiony.
— Może mu na nich zależeć, więc ta informacja może ci się przydać. Nie wiem, skąd tam się wzięły jego dzieci. — rzuciła by wyjaśnić mu czemu to mu mówi.
Niespodziewanie kocur tupnął gniewnie łapą. Zastanawiała się, czy był na nią o coś zły. W razie czego była gotowa do ucieczki.
— Rudy van? — pokazał na pysk.
Zrozumiała, iż chodziło mu o rozmieszczenie kolorów na furze.
— Tak — odparła błękitna, prostując się. — Tak wygląda jego syn. Niebieskie jak lód oczy. Starszy od ciebie, mniej więcej w wieku Kminek.
Czarny zjeżył się. Gniewny ryk wydobył się z jego pyska. Uderzył z całej siły w młodą trawę.
— Zabiję. — sapnął jedynie.
Kotka zerknęła na niego, wzdychając ciężko.
— Wiesz, sama też bym to chętnie zrobiła. Parszywiec z niego. — wysunęła pazury ze wściekłości.
— Tam Klan Wilka? — wskazał łapą w stronę lasu.
Jego słowa od razu podsunęły jej co chciał zrobić. Nie. Nie mogła mu na to pozwolić. Skoro już mu o tym powiedziała, nie mógł zmarnować tych cennych informacji dając się złapać. Bylica wstała i zagrodziła mu drogę.
— Sam nie możesz. Jeden nic nie zrobisz i tylko sprawisz, że nikt w Klanie Nocy nie będzie wiedział co się stało. A jeśli cię złapią... to już mogą się nigdy nie dowiedzieć. I nigdy już jej nie uda się wam jej odzyskać. Wiem, jak to jest stracić kogoś, na kim ci zależy... ale jeśli zadziałasz pochopnie... to stracisz szansę. — próbowała mu przemówić do rozsądku.
— Nie. — syknął ostro, przepychając się przed kotkę. — Ja musze. Ja musze ją ratować. — oznajmił.
Niebieska przyglądała się mu zaskoczona. Ucichła. Był naprawdę zdeterminowany.
— To... co zamierzasz? Po prostu wejść im na teren?
Kiwnął łbem, próbując odnaleźć zapach Wilczaków. Widziała, że nie mógł ich wyczuć. Przez spaliny trudno było wyczuwać inne zapachy, szczególnie nieprzyzwyczajonym kotom, już nie mówiąc o tym, że granica Klanu Wilka była znacznie dalej.
— Weź kogoś ze sobą. — miauknęła kotka, próbując go przekonać — Nie wiem, wojowników twojego klanu? Przecież Wilczaki cię rozszarpią!
Naprawdę zaczęła się martwić, że on tam pójdzie bez przygotowania. To przecież było kompletne szaleństwo! A ona była szalona i akceptowała dużą dawkę szaleństwa!
— Nie mam przyjaciół. Mam tylko Dzwonek.
Staruszka zamilkła na uderzenie serca.
— Mhm... A powiesz o swoim odkryciu chociaż Nocniakom? Zanim tam pójdziesz. – próbowała jeszcze.
— Lider tchórz. — palnął wprost, kręcąc ogonem zniecierpliwiony.
— Ah, rozumiem — mruknęła. — W takim razie mogę ci trochę pomóc... zaprowadzę cię tam. — rzekła.
Skoro szanse na pomoc były niskie… to mogła mu chociaż pokazać, gdzie ma iść. Pomóc znaleźć drogę na teren wilczaków, taką, aby go się tam nie spodziewano. Odwróciła się, po czym zaczęła iść wzdłuż drogi.
Kilka samotnych potworów przejechało po drugiej stronie drogi, nim nie dotarli do mostu. Słońce nieomal zaszło już za horyzont. Ciemny granat zaczął panować na niebie.
Po przejściu na drugą stronę rzeki zboczyła z drogi grzmotu wchodząc do lasu. Już wiedziała, jaką drogę pokazać nocniakowi. Zastanawiała się nad tym podczas marszu i wpadła na to, w jaki sposób mógł się dostać na teren Wilczaków z mniejszym ryzykiem przyłapania.
Szła przez las, nie oglądając się na idącego za nią kocura, a gdy usłyszała szum wody, przyspieszyła. Po dotarciu na brzeg zaczekała aż kocur dojdzie. Gdy czarny stanął obok niej, Bylica swą białą łapą wskazała teren na przeciw ich odgrodzony od nich wodą.
— Tam jest terytorium Klanu Wilka. Jeśli przepłyniesz tędy, najpewniej nie zostaniesz zauważony. Nie będą się spodziewali, że ktoś wejdzie im na terytorium taką drogą.
Pomarańczowooki kiwnął łbem.
— Dzięki. – powiedział.
Samotniczka uśmiechnęła się smutno. Łapą zaszurała w piasku. Jej oczy zaczęły gdzieś po rzecznej tafli.
— Też chcę... by Kminek się wydostała — szepnęła ciężko. — Mogę cię o coś zapytać?
Miała teraz szansę dowiedzieć się czegoś, co trapiło ją od księżycy. Co sprawiało, iż czasem budziła się w nocy z pytaniami, ale bez odpowiedzi, którą tak bardzo chciała poznać.
— Czy wiesz może... kto zabił pewnego samotnika? Wiem, że to był ktoś z Klanu Nocy... ale nie wiem kto. Mój syn... moje kochane dziecko... — jej rozżalone spojrzenie wędrowało po rzece. — Syn wyglądał jak ja. Miał tylko inne oczy i uszy... i był ciutkę ciemniejszy. — opisała go. — Nie był idealny... uparty i krnąbrny... ale nie chciał ginąć.
Pokręcił łbem.
— Nie znam. Nie słyszałem. — odpowiedział jej.
Miała ochotę wyć. Wiedziała, że mógł kłamać. Mógł chronić współklanowicza, bo mimo iż nie wiedział, że przewodziła dużą grupą samotników, to mógł podejrzewać, jakie miała zamiary wobec tego, kto to zrobił. Najchętniej rozszarpała by drania na drobne kawałeczki i wrzuciła ciało do rzeki, tak jak ten kot zrobił to z jej biednym, ukochanym Fiołkiem. Jej pierworodnym. Jej kochanym, upartym, czasem złośliwym do innych Fiołkiem.
Spuściła smętnie łeb, garbiąc się.
— Warto próbować się dowiedzieć, prawda? — miauknęła smutno, zerkając na niego. Na jej pysk wstąpił łagodny uśmiech. Czarny uciekł od niej spojrzeniem.
— Powiedz Kminek jeśli ją spotkasz... że ją przepraszam. Za wszystko. Nie pytaj, za co, ona będzie wiedziała — powiedziała, odwracając się. — Oby ci się powiodło, dzielny Nocniaku.
Szczerze doceniała jego starania i odwagę. Robił coś, czego ona niegdyś nie zrobiła. Wbijał na chama na czyjeś terytorium, by ratować ukochaną osobę, nie bacząc na konsekwencję.
Młodszy wykonał gest przypomnający uśmiech.
— Powiem. Dziękuję. — Wskoczył bez namysłu do rzeki.
Patrzyła jeszcze przez chwilę na odpływającego kocura, po czym odeszła w gąszcz dziczy.
***
Szła przez las. Chciała odejść. Wrócić na ścieżkę wyznaczoną przez drogę grzmotu i znów pójść w dal. Ale nie mogła.
Odwróciła się na pięcie, by wrócić tam, skąd przyszła.
Ostre gałęzie krzewu smagnęły jej futro, gdy przechodziła przez gęstwinę.
Wspięła się na drzewo przy brzegu, następnie wchodząc na gałąź. Dostrzegła czarny punkt w wodzie. Był to nocniak, który tak bardzo chciał ratować Kminek. Serce ścisnęło się bylicy w piersi. Wiedziała, że on się pisał na nieomal pewne złapanie, o ile nie śmierć. Ale nie mogła go przecież zatrzymać. Była już za stara, by nawet próbować powstrzymać w pojedynkę tak młodego kota, czy chciała to przyznać, czy też nie.
Usiadła na gałęzi. Kurka zniknął z zasięgu wzroku kocicy - w końcu to było daleko. Patrzyła tylko przed siebie, aż usiadła.
Mrok otulił tereny. Jej dzieci raczej nie martwiły się o nią. Wiedziały, że sama sobie umie poradzić mimo wieku tak podeszłego, że aż trudno było uwierzyć, że wciąż może się sprawnie poruszać.
Została więc na gałęzi, wbijając spojrzenie w migoczącą taflę wody, oświetlaną słabym blaskiem księżyca.
***
Po dłuższym czasie, niespodziewanie, dostrzegła coś, co mroziło krew w żyłach.
Szkarłatna smuga ciągnęła się po wodzie. Wzrokiem prześledziła ją i dostrzegła czarne, pozlepiane od cieczy futro nasiąknięte wodą.
Widziała, jak kocur opada z sił. W te pędy zeszła z drzewa.
Prąd zaczął znosić go w stronę brzegu. Kocur osłabł i przestał walczyć. Woda zaczęła znosić go w stronę odpływu. Dalszej części rzeki. Jeśli tam wpadnie, to już go raczej nie wyłowi.
Żałowała, że jeszcze nie nauczyła się pływać od córki. Zaklęła w myślach. Musiała mu jakoś pomóc. Widziała, że był w złym stanie. Ilość krwi była najlepszym dowodem. Po namyśle weszła do wody.
Obserwowała czarną toń, starając się wybadać dno łapami, by czasem nie zanurzyć się za głęboko i przypieczętować swą zgubę.
Była coraz bliżej dryfującego bezwładnego ciała. Gdy tylko znalazł się w zasięgu jej szczęk, chwyciła go za kark, po czym zaczęła ciągnąć w stronę brzegu. Był... ciężki.
Po dłuższym czasie udało jej się go wynieść na suchy ląd. Usiadła, zmęczona dysząc.
— Dzwonek? — usłyszała jęk. Słysząc jego głos, podeszła bliżej. Jednak szybko zdała sobie sprawę, iż stracił przytomność. Po chwili zastanowienia zaciągnęła go więc w las. Nie mogła go w końcu tak zostawić.
Ułożyła go w korzeniach jednego ze starszych grabów, po czym poszła szukać ziół. Widziała jego ogon. Odgryźli mu kawałek. Brutale...
Ale dobrze, że udało mu się to chociaż przeżyć. Może i nie wrócił w jednym kawałku, ale i tak miał szczęście.
Przyniosła zioła i pajęczynę, a następnie zaczęła opatrywać jego rany.
Gdy skończyła, usiadła przy nim, aby przypilnować, by nic mu się nie stało przez noc.
***
Czuwała długo. Sen zaczął ją już morzyć, gdy słońce delikatnie zaczęło wyglądać zza horyzontu, barwiąc niebo na jasny róż.
Usłyszała za sobą ruch, co skutecznie ją rozbudziło. Odwróciła głowę w stronę dźwięku. Napotkała pomarańczowe ślipia kocura.
— Obudziłeś się. Dobrze — mruknęła.
Nocniak rozejrzał się po otoczeniu.
— Gdzie? — słaby głos opuścił jego gardło.
— W lesie między drogą grzmotu a jeziorem — wyjaśniła.
Złapał się za łeb.
— Dzwonek?
Niestety. Musiała powiedzieć mu gorzką prawdę, która mu się na pewno nie spodoba.
— Przypłynąłeś sam. Wyciągnęłam cię z wody i tu zaciągnęłam. Straciłeś ogon — stwierdziła.
Nieprzytomny wzrok powędrował w stronę miejsca, gdzie niegdyś był puszysty czarny ogon. Pozostał poszarpany fragment. Skrzywił się. Spróbował wstać.
— Musze... Ratować... — wycharczał słabo.
— W takim stanie to nawet nie dojdziesz do rzeki, o pływaniu nie wspominając — zauważyła.
Syknął.
— Dam rade. — Spróbował ponownie znów z tym samym skutkiem.
— Nie dasz rady, choć byś nie wiem jak silnym kotem był — odparła, podchodząc bliżej. — Odpocznij. Zbierz siły.
Dostrzegła, jak ten powstrzymuje łzy, które i tak były widoczne w kącikach jego oczu. Podeszła bliżej, po czym delikatnie pogłaskała go po głowie.
— Wiem… wiem że to ciężkie....
Zjeżył się, odsuwając się od niej.
— Nic nie wiesz — syknął.
— Wiem. Uwierz mi, dobrze wiem jak to jest nie móc uratować kogoś na kim ci zależy. Nie móc zrobić nic i być bezradnym.
Kocur na jej słowa spuścił łeb.
— Na pewno da się coś wykombinować. Ale sam nic nie zdziałasz. Chyba już się o tym przekonałeś. Czy w Klanie Nocy Dzwonek była lubiana lub choćby szanowana? – zaczęła szukać jakiegoś punktu zaczepienia. Sposobu, by ją ratować. Deski ratunku pośród morskiej toni.
Ten wzruszył ramionami.
— Ja... Nie rozmawiać — mruknął zgodnie z prawdą.
Nie było trudnym się tego domyślić po jego sposobie wysławiania… Mogła się tego spodziewać.
— Wiesz, skoro twój lider to taki dupek, to idź i powiedz o tym najlepiej całemu klanowi. Może wojownicy sami uznają, że trzeba coś zrobić i cię poprą. W końcu chyba nie spodoba im się fakt, że inny klan porywa im wojowników.
Na jego milczenie i utkwienie wzroku w czarne łapy, postanowiła kontynuować.
— Chcesz uratować Dzownek... prawda? Warto chyba przynajmniej spróbować?
— Oni... mnie nienawidzą.
Na chwilę zamilkła.
— Nie ma nikogo, kto by ci uwierzył?
— Nikt.
— Mmm... W takim razie faktycznie może być problem...
Ta sytuacja była nieomal fatalna. Jak on miał jej pomóc, jak był z tym sam? No może poza nią, ale czy miała prawo narażać swoje dzieci, wciągając je w to? I czy w ogóle by ją poprały? W końcu Kminek była uważana za zdrajcę w ich szeregach.
Nocniak przymknął ślepia.
— Muszę wracać. — sapnął, krzywiąc się z bólu przy próbie wstania.
— Na poszukiwania Kminek?
— Obóz — mruknął niechętnie.
No. Nareszcie poszedł po rozum do głowy… Przekonał się w końcu na własnej skórze, że uwolnienie Kminek w pojedynkę graniczyło z cudem, a już szczególnie w jego stanie.
— Pomóc ci się tam dostać? — spytała.
Niechętnie kiwnął łbem.
— Będziesz musiał jeszcze trochę odpocząć, zanim wyruszymy w tak długą drogę — stwierdziła. — Przyniosę ci coś do jedzenia, zaczekaj tu — powiedziała, po czym zniknęła w krzakach.
<Kurko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz