Właśnie wyszedł z legowiska wojowników i cieszył się pierwszymi promieniami słońca, gdy naglę poczuł trącenie w bok. Poleciał od razu na ziemię, nie zdoławszy złapać równowagi. Zawarczał, po czym spojrzał na idiotę, który nie umiał chodzić, wstając z powrotem na łapy.
Otworzył pysk, by zbesztać wojownika, ale widząc lidera, położył po sobie uszy. Grubas się rozepchał, bo taki wielki jaśnie pan się znalazł i każdy miał mu schodzić z drogi? Żałosne.
— Jakiś problem? — zapytał, mordując go wzrokiem.
Język machinalnie dotknął rany na pysku, którą mu zrobił, a która wciąż się do końca nie zagoiła. Już zawsze miała mu przypominać o tym co go spotkało.
Mroczna Gwiazda oblizał pysk, uśmiechając się lekko.
— Skąd to nieprzyjemne spojrzenie? Mamusia nie uczyła cię szacunku do kotów wyższych rangą?
Miał tupet, by wspominać o jego matce. Zmrużył oczy, unosząc wyżej łeb.
— Urodziłem się z takim spojrzeniem. To u mnie normalne, Mroczna Gwiazdo. Nie mam z czego się cieszyć, by było inne.
— Biedactwo... — Sztucznie troskliwe spojrzenie wstąpiło na jego pysk. — Choć pewnie nie zdziwi cię informacja, że mnie to nie obchodzi — dokończył, zniżając ton. Cały czas obmierzał go oceniającym spojrzeniem, jakby był to co najmniej przedmiotem, a nie osobą. — Powinieneś był skłonić głowę. Twoja postawa jest tak samo godna politowania, jak twoich rodziców — Kąciki jego warg zadrżały w paskudnym uśmiechu, gdy testował, na ile może sobie pozwolić, korzystając przy tym ze swoich przywilejów. — Tęsknisz za nimi czasem? Za braciszkiem?
Był odrażający. Cała jego postawa, ten szpetny pysk... Nie mógł na niego patrzeć. Chciał zobaczyć jak po tej mordzie spływa krew. Nie mógł jednak sobie na to pozwolić. Jeszcze nie.
— Czemu mam ci się kłaniać? Nie wymagasz tego od innych wojowników — zauważył, strzepując uchem na jego dalsze słowa. — Sam przed chwilą przyznałeś, że takie informację cię nie interesują, więc po co mam się zwierzać? Moje samopoczucie jednak cię obchodzi? Miło wiedzieć, że lider się... troszczy o swoich wojowników... — Nie dał mu odczuć nic, a nic. Jego wyraz pyska był neutralny, oddech spokojny. Nie zarzuci mu tchórzostwa, a także nie miał podstaw, by uznać, że nie okazuje mu szacunku. Nie mógł dać się sprowokować. Nie jemu.
— Nie wymagam? — zaśmiał się pod nosem. — Może doprecyzuję - dzisiejsze pokolenie zapomina o tradycji wyrażania szacunku... To nie moja rola, by o tym przypominać, każdy powinien to wiedzieć. Zwłaszcza ty, nie sądzisz? Tylko najsilniejsi wojownicy mogą rozmawiać ze swoimi przywódcami na równi ze sobą — Uśmiech nie znikał z jego pyska. — A powiedz mi, koty zwierzają się dla innych, czy dla siebie? Bóle na sercu podobno nikną, gdy wypowie się je na wiatr. — Postąpił krok do przodu i okrążył wzrokiem kocura. Zaśmiał się krótko. — Mój syn musi cię męczyć na treningach. Powinieneś być wdzięczny... Kot instynktownie przyzwyczaja się do zmian. Im więcej czegoś doświadczamy, tym bardziej się przyzwyczajamy... — mruczał pod nosem, wpół do siebie, wpół do niego.
— Nie miał mi kto tego przekazać, ponieważ moja przybrana matka nie za bardzo była rozmowna. Zapamiętam jednak i wezmę sobie twoje słowa do serca. — Mhm... Już siebie widział jak zginał przed nim kark. Cholerny narcyz i egoista. Musiał jednak na ten moment odpuścić. Kusiło go odejść, lecz po ostatnim razie, gdzie ledwo co pozbierał się po laniu od Sosnowej Igły, nie chciał powtórki. — Nie wiem czy jesteś odpowiednią osobą do tego, by słuchać o moich bolączkach. Jesteś w końcu "zapracowany"... — Ciągle leżał i się obijał lub zwoływał swoje psy. Zazdrościł mu tej chwili spokoju. On się męczył na tych głupich treningach, które odbierały mu siły, przez co czuł jak zawala misje, którą powierzyła mu matka. Nie wycofał się jednak. Dalej patrzył na niego w ten sam sposób. — Nie przeczę, że treningi są ciężkie. A po nich patrole, polowania i inne aktywności. — zaakcentował to, by wiedział jak wymęcza swoich wojowników. Kwestią czasu było, kiedy ktoś umrze z wycieńczenia. — To jednak mnie nie powstrzyma. Nie trafię do starszyzny, jako ktoś kto zawodzi w tak "prostym" planie dnia. Trudność da się przezwyciężyć, chociażby przez rutynę i przyzwyczajenie, o którym mówisz. — udowodnił to właśnie tym, że pomimo ran, bolącego ciała, stawiał się na tych treningach i uczestniczył w tym cyrku. — Już przywykłem do świadomości tego co mi zrobiłeś i wiesz co? Nie robi to na mnie żadnego wrażenia. — Miał oczywiście na myśli to, że go perfidnie oszpecił, gdy był nieprzytomny.
Uśmiech lidera rozszerzał się bardziej z każdym kolejnym jego słowem. To nie wyglądało dobrze. Co takiego knuł?
— Im więcej się męczysz, tym większe będą tego efekty. A stanowisko przywódcy wiąże się z nawałem obowiązków... Trzeba mieć strategiczny i naturalnie opanowany umysł, by nie załamać się po dwóch księżycach przewodzenia, mój drogi. To nie jest robota dla każdego. Podobnie jak bycie wojownikiem... Nie każdy się na to nadaje. — miauknął spokojnie. — Och, mówisz o ostatniej sprzeczce? Nie robi to na tobie żadnego wrażenia? — Wysunął pazury, spoglądając dumnie i zimno na młodzika. — Może zaraz się przekonamy, ile jest w tym prawdy.
Im więcej się męczył, tym lepsze efekty? Ta jasne... Akurat jednym efektem jaki czuł, to było chroniczne zmęczenie. Nie miał pojęcia jak jeszcze żył.
— Lider, który oszpeca wojownika bez wyraźnego powodu, a dla czystej zabawy, na pewno w oczach innych nie będzie wyglądał dobrze — odparł patrząc na niego niewzruszony.
Van zaśmiał się, świdrując go wzrokiem.
— Naprawdę sądzisz, że zależy mi na tym wizerunku? Na to był czas za młodości, w kwiecie wieku. Teraz korzystam z władzy, na którą sobie zasłużyłem. — Podniósł wyżej brodę. — Widzę, jak sobie radzisz. Balast dla klanu to żaden pożytek. Przypomnij sobie, co stało się ze Spasioną Świnią. I popracuj nad swoim wyrażaniem szacunku do starszych i wkładaj więcej wysiłku na utrzymanie klanu. I kto tu mówił o oszpecaniu bez powodu? Skoro podobno blizny nie robią dla ciebie znaczenia, daję ci szansę na sprawdzenie twojej wytrzymałości. Nie oczekuj, że będę szczególnie litościwy. Klan potrzebuje wojowników, nie uczniów. A w tych czasach wojownicy potrafią zachowywać się mniej dojrzale niż kocięta... Na podobnym zresztą poziomie bywały ich umiejętności. Powinienem być wobec was wymagający, nie sądzisz? Chyba, że wolisz być pasożytem, niż żołnierzem. A w to wątpię.
Położył po sobie uszy. A to drań. Chciał go ewidentnie zamordować. Każde jego słowo godziło w jego godność. Miał tyrać za trzech? Czyżby został przyrównany do Bezzębnego Robala i Wścibskiego Nochala, które musiały ogarniać większość rzeczy? Zacisnął pysk, posyłając mu chłodne spojrzenie. Żołnierz co? Niech ten kit sobie wsadzi w tyłek. Już chyba wolał, aby go oszpecił niż zwalał na niego kolejne obowiązki.
— Dobrze wiedzieć, że w klanie panuje podział na tych lepszych i gorszych. Skoro zależy ci na żołnierzach, a nie uczniach, to dlaczego każdemu nie zlecisz tego co mnie? Inaczej to przeczy temu co mówisz. Na co ci zda się jeden wojownik, gdy masz pod łapą chmarę uczniów? — prychnął pod nosem, spuszczając łeb i wbijając wzrok w swoje łapy. — I jestem rad wiedząc, że przyglądasz się moim postępom i dostrzegasz coś, czego nie widzą inni. To zaszczyt, że zostałem tak wyróżniony przez twoją osobę — Może i powiedział to nieco kąśliwie, ale wizja tego co go czeka... Tego piekła, była potworna. Nie dziwił się, że coraz więcej kotów uciekało. Lider był nienormalny.
Kocur zmarszczył pysk.
— Bezczelny. Jak zwykle. — stwierdził obojętnie, obrzucając go spojrzeniem. — Podział na lepszych i gorszych? To tylko selekcja, mój drogi. Mój sposób prowadzenia klanu może zachwiać morały niektórych kotów, ale dobry lider patrzy na dobro klanu, a nie jednostek. Nie mogę przyglądać się każdemu na równi. Dzięki temu podziałowi, Klan Wilka zapełnią młodzi i silni wojownicy. Kto dał wam pożywienie w okresie wielkiego głodu? Czyżbyś już zapomniał, ile mi zawdzięczacie? Inne klany padały jak muchy z głodu, a wy nawet tego nie odczuliście. Dzięki mnie. Teraz daję wam możliwość profesjonalnej nauki u mistrza. — miauknął. Na jego dalszą część wypowiedzi uniósł brew. — Ależ zlecam im różne zadania. Uczniowie jednak są młodsi i nie mają tyle sił, co starsi wojownicy. Wy jesteście w pełni wyszkoleni, więc oczekuje się od was więcej. Młodziki także muszą podjąć różne próby i zadania, które nie należą do najłatwiejszych. A wszystko to, żeby przystosować ich do różnych warunków do walki. — zamruczał.
Potwierdził jego domysły. Więc naprawdę o to chodziło. By słabi zdechli, a silni i wierni dalej brnęli w tym gównie, ku jego uciesze. Znalazł się mesjasz. Chyba naprawdę wczuł się w tą rolę, odkąd Irga wsadziła go na stołek lidera. Zawdzięczali mu tyle ile nic. Kosztem było w końcu tracenie sił i tyranie, by jaśnie pan czuł się lepszy od innych. Dawał im możliwość nie żadnej profesjonalnej nauki, a spłaty długów. O to mu chodziło. Był w końcu egoistycznym narcyzem, co potwierdził tym, że jednostki go nie obchodziły, a klan. A klanem był on.
— Młodzi i silni coś uciekają od twojej polityki. Skoro tak cię interesuje dobro klanu, to co zrobisz, jak ci silni zasilą szeregi wroga, bo będą mieć zapewnione lepsze warunki i morale niż te, które im dajesz? Gdybyś popytał, posłuchał głosu młodych, pewnie byś wiedział o ich nastrojach. — Tak bardzo kusiło go wytknąć, że przykładem tego była jego córka, która ukradła mu wnuki. Podejrzewał jednak jakby zareagował, więc się wstrzymał. — Bo być może ta twoja armia znów się uszczupli. Naprawdę nie chcę wskazywać łapa kto jeszcze myśli o dezercji. Sądzę, że taki potężny lider jak ty, domyśli się sam, bez pomocy takiego gówna jak ja, gdzie popełnia błędy.
<Mroczna Gwiazdo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz