Sople odbijały promienie słonecznego dnia, dając iluzję zbliżającego się dobrobytu wśród flory i fauny stęsknionej za ciepłym podmuchem wiatru, grzejącym podłożem, jak również mnożącym się życiem. Wszelkiego rodzaju gryzonie oraz psowate wynurzały się ze swych nor, zwabione pierwszymi oznakami pory nowych liści, by zaraz ponownie uciec do znajomych legowisk. Pogoda była naprawdę zdradliwa. Wilczacy nadal otulali się ogonami i układali się jeden obok drugiego, aby zapewnić sobie pomyślny i prędki sen, lecz każdy już domyślał się, że najgorsze mają za sobą. Wojownikom łatwiej polowało się pośród gęstniejącego poszycia. Zrzucano z wysokich gałęzi wiewiórki, wyłapywano myszy z nor. Martwy pokarm, choć ciepły, trafiał stosem na zbiorowisko, z którego mógł korzystać niemal każdy. Urządzano uczty na środku obozu, gdzie rozrywano truchła trafiające następnie do pustych brzuchów. Co prawda dzięki wspaniałomyślnemu kultowi nikt nie głodował podczas sypiącego się zewsząd śniegu, lecz widok znajomego mięsa ożywiał jakoś szczęśliwe miny na pyskach kotów, które nie do końca wiedziały z czym mają wcześniej do czynienia. Wydawałoby się, że każdy detal śmiercionośnego bytu stawał się dziwnym trafem sprzyjający bez większego powodu. I rzeczywiście tak było, ale nie w przypadku Szakalej Łapy.
– Eh, ile razy ci to powtarzałem? – westchnął ze zrezygnowaniem mentor, kładąc łapę na głowie, by wyrazić niezadowolenie. – Przedstawiasz sobą najwyżej karykaturę, a nie ucznia polującego na mysz. Po pierwsze - tylne łapy trzymaj bliżej siebie, po drugie, ułóż ogon lekko nad ziemią. Nie możesz go tak uwidaczniać, bo ofiara cię zauważy i czmychnie. Dodatkowo twój tyłek jest na tyle wysoko, że wyglądasz niczym kotka gotowa na ruję, a chyba na to jeszcze za wcześnie.
Gęsi Wrzask nie wstrzymywał się z uszczypliwymi komentarzami, które doprowadziłyby niejednego do zawstydzenia i płaczu. Na samej ceremonii nadania imion uczniowskich chodził z naburmuszoną facjatą, patrząc z góry na nowy "dobytek". Nie raczył nawet rzucić w stronę Szakalej Łapy zwykłego cześć, gdy już sztucznie przeprowadzone przywitanie dobiegło końca. Od razu stało się jasne, że nowemu towarzyszowi nie zależy na przyjaźni, której młoda wszędzie na marne szukała.
Rzekomo dostała jednego z najlepszych wojowników, jacy istnieją we wszystkich klanach, obeznanego w walce oraz w ziołolecznictwie. Znakomitszy wybór nie istniał. Nikt nie mógł odmówić szczęścia małej, złotawej kotce, która wbrew własnej woli puszyła się z dumy, gdy szła przy nim na kolejny trening. Jednak wszystko miało swoją cenę. Za świetnie wyszkolonym mentorem szły jego humory i zachcianki. Wymagał nad wyraz sporo od początkującej, doprowadzając ją kilka razy niemal do utraty przytomności. Niemniej na złość ciężki trening nie przynosił zamierzonych skutków. Jak słaba była Szakala Łapa, tak słaba pozostawała. Po 2 księżycach treningu nie zdołała nadal upolować swojej pierwszej zdobyczy - omenu, że nadaje się na przyszłe stanowisko.
– Gęsi Wrzasku, jak myślisz, dlaczego idzie mi tak kiepsko? – zapytała.
– To proste. Za dużo gadasz, za mało robisz i później jest jak jest, czyli gówno.
– Ha, ha, ha, ależ się uśmiałam. – zawarczała cicho. – A tak na poważnie? Wiesz przecież, że bardzo się staram na zajęciach.
<Mentorze?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz