Spojrzał na kotkę, która przylazła pod stos ze zwierzyną. Skrzywił się, ignorując ją totalnie. Ciało dalej go bolało od lania, które zafundowała mu Sosna, a nienawiść paliła mu serce. Ostatnie czego chciał to głupiej konfrontacji z pomiotem Bezzębnego Robala. Wbił pazury w mysz, rozpaćkając ją pod naciskiem kończyny i oblizał łapę z krwi. Apetyt też mu nie dopisywał, ale musiał jeść. Wiedział, że nie da rady utrzymać się na poziomie, jeżeli jeszcze bardziej opadnie z sił. Nie mógł pozwolić, by Mroczna Gwiazda triumfował.
— Co się tak krzywisz, śliczna? — rzuciła w jego stronę Różana Łapa, uśmiechając się.
Na jego pysk wręcz wypłynęła odraza. Co ona powiedziała?! Czy właśnie przyrównała go do siebie? Co za... bezczelność. Wstał, unosząc wyżej łeb, by górować nad tym plugastwem. Nie zamierzał dać sobą pomiatać takiej wroniej strawie.
— Wypluj te słowa, bo inaczej dostaniesz po pysku. — zagroził, jeszcze starając się na zachowanie cierpliwości. Chociaż... przy niej będzie to ciężkie. Głupia, rozpuszczona lalunia.
— Ojej, a czemu tak agresywnie? Kochana, ja tylko stwierdzam fakty. To nie było ironiczne, naprawdę jesteś całkiem ładna. Masz typową urodę kotki, niektóre kotki wyglądają jak kocury — miauknęła, powstrzymując się od śmiechu.
Nie wytrzymał. Zamachnął się łapą i dał jej po pysku. Ostrzegał? Ostrzegał. Powinna była go posłuchać. Teraz oszpeci być może jej ten pyszczek. Ugh... Jak on nie cierpiał, gdy jakiś mysi móżdżek wytykał jego sylwetkę. To znak, że musiał przypakować, by poszerzyć swoją mase mięśniową i stać się bardziej barczysty.
— Ja jestem kocurem, wronia strawo! Niech dotrze to do twojego zasranego, pustego łba. Wiem, że miałaś starą o ilorazie inteligencji myszy, ale się ogarnij i nie staczaj jak ona — syknął, machając wrogo ogonem na boki.
Nie był żadną kotką. Miał takie ciało jak nie inne, ale nie utożsamiał się z płcią przeciwną. Wręcz go zaraz coś strzeli, jak ta będzie kontynuować ten drażliwy dla niego temat.
Uczennica zamrugała parę razy, oburzona jego reakcją.
— Pachniesz jak kotka, słodziutka — mruknęła. — Kogo chcesz oszukiwać? Mnie? Samą siebie? Każdy dostaje rolę. Nie da się jej zmienić. Obie dostałyśmy rolę kotki i powinniśmy być z tego z szczęśliwe. Ja przynajmniej jestem.
Zbierało mu się na wymioty. Ale ona srała tęczą. Normalnie uroczości nie było granic, przez co aż się wzdrygnął z odrazy. On pachniał jak samica? Ha! No chyba z niego kpiła! Naprawdę nie ogarnęła, że cuchnął dwu księżycowym brudem? Po treningach z mistrzem nie miał sił, by wstać po piszczkę, a co dopiero się umyć! Najwidoczniej jej zmysł węchu był zaburzony albo kocica próbowała go rozzłościć. Zresztą... skutecznie.
— Jesteś obrzydliwa. Nie jestem tą słabą płcią. To żadna duma. Wybacz, ale lepiej się czuje jako kocur. A tym bardziej nie pachnę jak kotka. Kotki śmierdzą jak ty. Zero w tobie potu, brudu, krwi. To są prawdziwe męskie zapachy. Nie zmienię swojego sposobu bycia, bo jakiejś wariatce się coś nie podoba. Więc zamknij ryja, bo pogadamy inaczej — Wysunął pazury. — A ja nie mam oporów w krzywdzeniu kotek, jak co niektórzy.
Walić dobre wychowanie. Znów jej przyleje i to tak, że skończy u medyka. Bachor nie miał z nim szans. Dalej kisła się jako uczennica, chociaż wiekiem przewyższała dziesięcioksiężycowego ucznia. Nie potrafiła nic. Była beztalenciem, tak jak jej matka.
— Obrzydliwa? Spójrz na siebie. Próbujesz grać kogoś, kim nie jesteś i nigdy nie będziesz. I nie, nie śmierdzę. Czy jakaś kotka kiedyś cię skrzywdziła, że takie bzdury opowiadasz? I kto tu jest wariatką? — zapytała.
Żyłka na skroni już zaczęła mu pulsować. Zaraz do tyłka jej wsadzi te upokarzające zaimki. On rozumiał, że Bezzębny Robal była spartolona i miała coś z łbem, zmuszając wszystkich do bycia według niej "tą lepszą płcią", ale nie zamierzał przeżywać tego piekła ponownie z jej córcią od siedmiu boleści.
— Ha! — parsknął. — Posłuchaj siebie słodziutka. Jestem kocurem od urodzenia. Nieważne, że nie mam czegoś między łapami. To nie to definiuje płeć. Czy skrzywdziła? Może twoja rąbnięta stara. Też miała taki sam głupi wyraz pyska jak ty, nie mogąc tego przyjąć do świadomości. Moja matka przynajmniej zaakceptowała to kim jestem. Jeżeli masz problem, to spójrz na swojego brata, który uważa się za kotkę. To normalne zjawisko, więc jeszcze raz powtórzę. Odwal się. A jak jeszcze raz powiesz do mnie jak do baby, to nie żyjesz. — to było ostatnie ostrzeżenie. Nie wiedział czemu dawał jej ich aż tyle. Może po to, ponieważ gdzieś w głębi siebie wierzył, że zaraz się poryczy i odejdzie, a on nie będzie zmuszony brudzić sobie łap jej krwią?
— Nie wyzywaj mojej matki — zawarczała. — Twoja natomiast bardzo się pomyliła, akceptując takie coś. A jeśli nie masz tego między łapami, niestety, kocurem nie jesteś i powinnaś być szczęśliwa. A mój brat to jakaś pomyłka, to fakt. I nie groź mi, bo mało to daje. Wręcz mnie bawi.
No i przegięła. Naruszyła cienką granicę. Miał się cieszyć z tego, że jego ciało było wadliwe? Że czuł się z nim źle, bo go obrzydzało? No chyba ją piorun uderzył w łeb! To dopiero była krótkowzroczność. Naprawdę sądziła, że to jej irytujące paplanie sprawi, że zaraz odrzuci siebie, wole swojego wuja, jego pragnienie zemsty, by być kimś słabym? Nie... O nie... Był Łasicą. Tym, który zakończy raz na zawsze rządy tyrana. Tego, który go "zabił" wiele księżyców przed jego narodzeniem. Niósł wolę swojego imiennika, w tym i także jego płeć. Nie zamierzał utożsamiać się z takim robactwem jak Różana Łapa. Musiałby wtedy zmienić imię na równie upokarzające, co ona nosiła. Kto normalny nazywa tak ohydnie swoje kocię? Przecież to było dopiero śmieszne i żałosne. Jak ona mogła spojrzeć każdemu w pysk, gdy wołali na nią "Różyczko"?
— Dobrze, skoro tak stawiasz sprawę — Powalił ja na ziemię, przyciskając do ziemi. Uśmiechnął się obrzydliwie. — Gdzież tu szczęście z takiego obrzydliwego ciała? Patrząc na ciebie skręca mnie od litości. Jesteś żałosna. A ja... ja nawet gdybym chciał, nie potrafię mówić o sobie w formie damskiej. Myśle jak mężczyzna, mówię jak kocur. Zawsze lubiłem walczyć, pluć i żrec błoto niż się stroić i wzdychać do kocurów. I będę wyzywać, bo jesteś. Sła-be-u-szem — Przeliterował po czym dał jej liścia w pysk. — Ojoj... Tak chyba kotki się nie zachowują, co? Albo lepiej. Mam dla ciebie lepszy przykład. Może go zrozumiesz. Byłem kocurem, ale umarłem. Wstąpiłem do tego waszego Klanu Gwiazdy i urodziłem się na nowo w złym ciele. Kapujesz? — zobrazował jej to, jak postrzegał całą tą sprawę ze swoją odmiennością. Oczywiście nie wierzył w coś takiego. Dla niego Klan Gwiazdy to był wymysł. Wiara w naturę była tą jedyną, prawdziwą wiarą. Przemawiała do niego z roślin, powietrza, niosąc wole przodków. A skoro on był jej częścią, to wola Łasicy na niego wpływała jeszcze mocniej.
Kocica na jego ostatnie słowa parsknęła śmiechem.
— Że co? Powtórz — zachichotała. — Nie dość, że wymyślasz sobie bycie kocurem, to jeszcze jakieś historyjki o wstąpieniu w Klan Gwiazdy i urodzeniu się ponownie jako kocur? Błagam, jesteś kociakiem? I nie, nie wzdycham do kocurów. Raczej rzygam na ich widok. A teraz, zejdź ze mnie, bo zacznę krzyczeć. Nie chcesz wylecieć z klanu, prawda? — syknęła, próbując wstać.
Wbił pazury w jej pierś, warcząc na nią wściekle. Miał gdzieś czy wyleci z klanu. Chociaż wątpił w to, że atak na córkę Robala, byłby odpowiednim pretekstem na stracenie dachu nad głową. Różana Łapa przeceniała siebie. Może gdyby zaatakował jakiegoś "psa" Mrocznej Gwiazdy, to może taki los go czekał. Ale ten bachor nie był wart troski lidera. Był pewien, że nawet nie ruszyłby łapą, gdyby dowiedział się, że ją skrzywdził.
— Proszę bardzo. Krzycz, rycz. Na pewno Mroczna Gwiazda wysłucha kogoś takiego jak ty — Skrzywił się z odrazą, po czym znów jej dał po pysku. — Prędzej nas oboje wygna. Jesteśmy w końcu tą gorszą warstwą społeczną. I nie zejdę póki nie przestaniesz mi umniejszać, wronia strawo. Nic co powiesz nie sprawi, że zacznę srać tęczą jak ty.
Różana Łapa zmarszczyła się i trzepnęła ogonem gniewnie. Szarpnęła się na tyle ile mogła i rzuciła mu się na łapę. Odskoczył, po czym rzucił się na nią ponownie, sam wbijając się w jej kończynę. Chciała się bić? W takim razie proszę bardzo. Zdominuje tą zasraną kotkę i udowodni jej, aby z nim nie zadzierać. Był dobrze wyszkolony. Ćwiczył codziennie pod nadzorem, którego nie chciał. Ktoś taki jak ona, nie miał z nim szans. Zbił ją z łap, lecz ta wstała z ziemi i otrzepała się pośpiesznie. Z sykiem uderzyła łapą w jego pysk, co oczywiście zabolało, ale tak jak się spodziewał... Jej siła była typowa dla kocięcia. Zamachnął się i również ją uderzył, lecz mocniej, tak aby na pewno pocierpiała, a nawet ponownie ją ugryzł, upadając na jej ciało i z powrotem splatając się z nią w uścisku.
— Widzę, że lubisz takie zabawy, co mała? Zdradzę ci coś skoro już tak się tulimy. Nie myłem się od dwóch księżyców. — Zdegustowana mina kotki leżącej pod nim, była boska i warta tego wszystkiego. Niech zna swoje miejsce. Każdego czekał taki los za umniejszanie jego godności. Nie zasługiwała na litość... Nie, póki nie zaakceptuje faktu, że naprawdę był kocurem i niczego nie udawał. No bo jak można coś takiego udawać? Nie da się! Nie będzie mu przecież, jakaś feministyczna baba mówiła, jak miał żyć!
<Różo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz