Minął próg kociarni. Chciał przede wszystkim zobaczyć, jak miała się Wiśniowy Świt. Gdy tam jednak wszedł, karmicielka spała w dobre. Za to kocięta, którymi się opiekowała, były rozbudzone; nie interesowały go jednak. Zamierzał odwrócić się i wyjść, ale zanim zrobił jakikolwiek ruch, jakieś małe ciałko ustało pod jego łapami.
— Mam pytanie — To była Róża. To żałosne dziecko Robala. — Nie sądzisz, że te kocury nie powinny tutaj być? Jeden nawet mnie uderzył — oznajmiła, patrząc w jego chłodne niebieskie ślipia.
,,Te kocury".
Wprawdzie miał gdzieś swoje bachory od Ości. Nie zamierzał ich bronić. Jednak fakt, że ta kreatura prosiła go o coś tak absurdalnego, tylko dlatego, że jej coś nie pasuje, był uciążliwy. W dodatku właściwie nie dziwił się im, że ją bili. Zasługiwała. Pokazała mu już, że wybrała najgorszą z możliwych opcji, czyli wspieranie poglądów swojej jebniętej starej.
— Powiedz mi szczerze, Różo. Czy uważasz, że wysłucham twojej prośby, po twoim okazie braku szacunku wobec mnie i mojej córki? — spytał szorstko z nutą kpiny w swoim głosie.
— Jesteś liderem i masz obowiązek spełniać prośby swojego klanu — miauknęła córka Bezzębnego Robala, wpatrując się w jego oczy, na co kocur uśmiechnął się. Była odważna.
— Lider ma obowiązek rozpatrywać prośby członków swojego klanu, nie bezwzględnie je spełniać, moja droga. Każdy kot mógłby zażyczyć sobie nawet najbardziej absurdalnej rzeczy, a gdybym spełniał każdą, klan nie utrzymałby się zbyt długo — miauknął wyniosłym tonem, uważnie ją obserwując. — Nie oddzielę kociąt do innego legowiska wyłącznie z twojego powodu. Nie uważasz, że zbyt się przeceniasz? — przekrzywił łeb w charakterystyczny dla siebie sposób.
— Przecież nie proszę cię o przebudowanie obozu czy oddania pozycji lidera zastępczyni, proszę cię jedynie o rozdzielenie nas w żłobku. Czy to aż tak trudne dla takiego wojownika jak ty? — spytała, unosząc łeb pogardliwie.
Wronia strawa. Podniósł umięśnioną łapę i zamachnął się na wyrodne dziecko, które zatoczyło się do tyłu, spadając z nóg.
— Uwierz mi, mógłbym być ostrzejszy — warknął do niej przyciszonym głosem. — Jesteś zbyt roszczeniowa, tak jak twoja matka. I jeśli nie przestaniesz, to twój los jest marny — wyszeptał do niej i odwrócił się, wychodząc ze żłobka.
* * *
Ściemniało się. Mroczna Gwiazda ze swoją zastępczynią prowadzili zastępy wszystkich klanów. Dopiero, gdy doszli na polanę, a niebo stało się tak ciemne, że gwiazdy i księżyc świeciły jasno, zatrzymał się i wydał donośny rozkaz swojemu klanowi o nocnym postoju. Wilczaki niemal od razu padli na ziemię, zmęczeni wędrówką. Ułożyli się w małych grupkach, gawędząc przed snem. Gdzieś dalej, w odpowiednim odstępie, widział, jak Nocniaki także przygotowywały się do odpoczynku.
Tymczasem kocięta przygotowywały się na noc, którą musieli spędzić bez towarzystwa reszty klanu.
Dał im znak do wymarszu dopiero wtedy, gdy wszystkie szmery całkowicie ucichły, a klany zapadły w sen.
— Ciekawe, czy sobie poradzą. To nieznane tereny. Właściwie nie wiemy, co może się tam czaić — stwierdziła Irga, siadając na trawie.
— Przekonamy się rano — odpowiedział jedynie.
Wszyscy przeżyli. Nawet ta oferma, zwana Różaną Łapą. Sądził, że zmądrzeje do mianowania - mylił się. Nic się nie zmieniło.
* * *
Po tylu księżycach tułaczki, wreszcie dotarli na nowe tereny. Z pogardą obserwował niebo, które teraz świeciło jasno. Poranek. I to gwiazdki miały ich tu zaprowadzić? Wierzył bardziej w jego umiejętność przewodzenia, niż jebane znaki od Gwiezdnych.
Doglądał kotów, które powoli eksplorowały ich część terytorium. Każdy się czymś zajmował. Każdy miał coś do roboty.
On także.
Nie było to nic ściśle związanego z nowymi terenami, ale miał do zrobienia coś, na co bardzo długo czekał. Wiedział, że jeśli teraz nie da solidnej nauczki Różanej Łapie, w przyszłości może być zagrożeniem. A fizycznie, zdawała się całkiem przydatna.
Razem z częścią kultystów przyprowadził w las Bezzębnego Robala. Kotka warczała pod nosem, ale posłusznie szła otoczona przez jego wysłanników.
*Uwaga! Reszta opowiadania zawiera brutalne sceny i akty przemocy, czytasz na własną odpowiedzialność!*
— Co robisz? — syknęła. — Po tym jak... jak brutalnie zabiłeś moją siostrę, masz czelność teraz zabić mnie?!
Nie była tu mowa o śmierci.
Wysunął pazury i dał jej po pysku; na ten gest nikt nie zareagował. Nikt jej nie pomógł. Zatrzymali się w gęstwinie. Omen skinął głową Sosnowej Igle.
— Lubisz dręczyć uczniaki, więc proszę. Przyprowadź tu Różaną Łapę.
Obserwował tylko, jak kotka uśmiechając się pod nosem, odwraca się i znika za iglastymi drzewami. Po kilkudziesięciu uderzeniach serca Sosna wróciła, a u jej boku kroczyła napuszona jak paw uczennica. Tak samo głupia i plugawa jak matka. Niczym się nie różniły.
Jej pełne pogardy spojrzenie obmierzało burą wojowniczkę, ale ta nie zniżyła się do jej poziomu... Było to aż dziwne, jak na Sosnową Igłę. Przytaknął głową kultystom; Trójoka Wrona i Stokrotkowa Polana trzymali ciasno Bezzębną. Nie zwoływał tu Irgi; jej polecił ogarniać klan i pilnować porządku w czasie poznawania obecnych, nowych terytoriów. Reszta zaś kultystów zebrała się wokół nich w kręgu, uniemożliwiając ucieczkę. Gdy wyłapał wzrok Różanej Łapy, odwrócił się w stronę jej matki.
— Wybrałaś sobie tą ścieżkę, a więc... Przygotowałem dla ciebie zabawę — wymruczał do uczennicy, nie zaszczycając jej spojrzeniem.
Nienawidził tych wywłok. Te całe feministki były jak zaraza, która szybko rozeszła się po klanie. Różana Łapa i jej rodzeństwo byli jeszcze młodzi. Młodzi i silni. Dawał im szansę, bo mogli posłużyć mu za dobre pionki. Ale trzeba było wyplenić z nich to, co wmówiła im Bezzębna. I bynajmniej nie zrobi tego w sposób pokojowy.
— Zabawę? — mruknęła uczennica, strosząc się i uciekając wzrokiem. — Nie jestem już kocięciem.
Wyczuwał w niej niepokój. Smród obawy kręcił się w powietrzu. Każda cząstka jej ciała zdradzała to, co czuła w środku. Nawet, jeśli chciała to ukryć.
Nie przed wzrokiem kultu.
— Oczywiście, że nie jesteś, moja droga, nie neguję tego — odparł uprzejmie. — Moja zabawa będzie polegała na zadawaniu pytań, na które musisz odpowiedzieć. Poprawnie. Skoro nie jesteś kocięciem, nie powinno to stanowić dla ciebie trudności.
Kochał bawić się w pozornie niewinne gierki. Kochał obserwować gorycz kotów, które były zmuszone brać w nich udział. Jak ich psychika powoli przystosowuje się do nowych zmian. Albo i nie przystosowuje, a wtedy kot staje się zniszczony. Kochał czuć, że ma nad kimś władzę. Nad czyimś bólem i szczęściem. Nikt nie mógł mu tego odebrać. Gwiazdki mogły sobie wygrać z Mroczną Puszczą. Ale duchy nigdy nie przestaną walczyć.
— W porządku, zacznij więc — miauknęła córka Robaka, machając ogonem nerwowo.
Skinął głową kultystom, którzy ciaśniej stanęli po obu bokach jego poprzedniczki. Robal popatrzyła się na niego niespokojnie, jak gdyby zastanawiała się, czy zamierza krzywdzić jej dziecko.
— Jakiej płci jest Bezzębny Robal. — rzucił spokojnie pytaniem, gdy odwrócił głowę i wycelował wzrok błękitnych oczu w Różę.
Wiedziała, że ją to dotknie. W ten czy inny sposób. Dotknie to je obie. Ciekawiło go, jak długo będzie się opierać. Ile wytrzyma.
— Kotką — warknęła natychmiast młoda.
Skinął głową. Sosnowa Igła wysunęła pazury i przejechała nimi ostro po pysku Bezzębnej, ignorując wrzaski czekoladowej. Krew zaczęła sączyć się z jej czoła. Spojrzał znów na Różę.
— Jakiej płci jest Bezzębny Robal — powtórzył warkotliwie.
Uczennica nastroszyła się jeszcze bardziej i wystawiła pazury. Szarpnęła się gwałtownie, szczerząc się okropnie.
— Kotką! — wrzasnęła.
Była taka uparta.
Na samo szarpnięcie się uczennicy kultyści nastroszyli się. Trójoka Wrona podszedł bliżej, łypiąc na nią wzrokiem.
— Naprawdę nie radziłbym ci ich denerwować — miauknął do uczennicy. — I znów zła odpowiedź... Ach, ty naprawdę nie uczysz się na błędach.
Tym razem to Stokrotkowa Polana zdecydowała się zranić Bezzębną. Wyrwała jej dwa wibrysy. Czekoladowo-biała wrzasnęła, wbijając pazury w glebę. Jej wzrok skierował się raz to na kultystów, raz na Mroczną Gwiazdę, jednak w żadnym z oczu nie znalazł litości.
— Musisz naprawdę lubić wyrządzanie krzywdy swojej "mamusi" — zakpiła Sosna.
— Powtarzam pytanie: jakiej płci jest Bezzębny Robal? — miauknął znów.
Na to pytanie Różana Łapa zacisnęła jedynie zęby i wbijała wzrok w każdego kota po kolei.
— Mów, albo Bezzębny Robal już nigdy na ciebie nie spojrzy — warknął. Łapa Sosnowej Igły zatrzymała się nad okiem Bezzębnej; przerażony wzrok wojowniczki wbijał się w swoją córkę. Grymas złości i bezsilności pojawił się na pysku klanowej służącej, gdy spojrzała ponownie na niewzruszonego lidera. Córka Bezzębnej zamachała gniewnie ogonem, wbijając intensywny wzrok w oczy przywódcy.
Trójoka Wrona złapał uczennicę za kark, jakby właśnie do tego był szkolony. Cofnął się kilka kroków do tyłu. Sosnowa Igła wysunęła pazury i wbiła je w oczy dawnej przywódczyni. Kotka wrzasnęła, kuląc się na podłodze, gdy krew zalała lewą część jej pyska. Krzyk zamienił się w płaczliwy bełkot i przerywane, krótkie wrzaski, gdy złapała się łapą za wydłubany oczodół.
Zaśmiał się gardłowo, spoglądając na Różaną Łapę.
— A wystarczyłoby tylko powiedzieć jedno słowo, a Bezzębnemu Robalowi nie spadłby nawet włos z futra.
— Błagam, miejcie litość! — wybełkotała z krzykiem, na co dostała tylko po pysku od Sosny. Jedynym widzącym okiem spojrzała błagalnie na swoją córkę. — Rób, co każą, Różyczko, błagam — pociągała nosem.
Żałosne stworzenie.
— Kim jest bezzębny robal? — powtórzył to proste pytanie kolejny raz, patrząc wyczekująco na Różę.
— Nie będę słuchać tych chorych psychicznie idiotów — krzyczała, próbując wyrwać się czarnemu. — Zostawcie mnie i moją matkę!
Sosna szarpnęła za ogon Bezzębnego Robala. Stokrotkowa Polana dołączyła do niej; krótka chwila i został do połowy oderwany. Skazańczyni pisnęła, zalewając się łzami. Mroczna Gwiazda pokręcił głową z niedowierzaniem. Zbliżył się do uczennicy.
— Miałem cię za odrobinę mądrzejszą — mruknął ostentacyjnie, patrząc na nią z góry. — Sprowadzasz kogoś ci bliskiego do takiego stanu... Bezzębny Robal będzie mogła zawdzięczać ci wiele blizn. A może i życie, jeśli tak dalej pójdzie. Dziwi mnie, że zależy ci na życiu tak żałosnego stworzenia, gdy sama mogłabyś osiągnąć wiele więcej... Ale cóż, to twoja dola. Jeśli chcesz skończyć jak to coś, co nazywasz swoją matką, to... proszę. Twój wybór. Pytam cię więc po raz kolejny. Kim jest, do kurwy nędzy Bezzębny Robal — nachylił się do jej pyska, wbijając w nią swój wzrok.
— Kocurem, jebany zboczeńcu — syknęła Róża przez zęby, czując jak do jej oczu napływają łzy, podczas gdy lider uśmiechnął się lekko. Obrócił się do skazańca i nachylił się nad jednym z uszu, a raczej tego, co z nich pozostało.
— Słyszysz? Jesteś kocurem. Byłeś i zawsze będziesz. Twoja własna córka to stwierdziła. Kogo chcesz oszukać? — wyszeptał.
— O-odpowiedziała. Po prostu nas zostaw — jęknęła, a raczej jęknął, Bezzębny Robal. Omen nie zamierzał nazywać go kotką. Teraz nie zasługiwał nawet na miano kocura. Był czymś gorszym. Gorszym niż robak, gorszym niż pasożyt. Łzy ciekły z Bezzębnego Robala jak z wodospadu.
— Teraz to już trochę za późno na błagania, nie sądzisz? — warknął. Obrócił się znów do uczennicy. — Odpowiedz mi na kolejne pytanie. Kogo masz obowiązek popierać. Jego — wskazał ogonem na łkające plugastwo. — Czy mnie.
— Nigdy cię nie poprę, brutalny, bezduszny idioto — odmówiła, strosząc się jeszcze bardziej.
Stokrotkowa Polana otworzyła pysk i wgryzła się sierść czekoladowego, wyrywając kawałek futra razem z mięsem.
— Jeszcze chwila, a zabijesz własnego ojca — miauknął, specjalnie podkreślając ostatnie słowo. — Daję ci szansę na poprawę swojej odpowiedzi, chyba, że chcesz żreć mięso swojego starego.
— Ciebie, ale mówię to tylko dlatego, żebyś ją zostawił — wyburczała uczennica, a po jej polikach pokapały łzy.
Stokrotka wyrzuciła kawałek Bezzębnego Robala w gęste krzaki. Torturowana przestała się drzeć, teraz już tylko chlipała słabowicie, tonąc we własnej krwi, która barwiła trawę na czerwono. Podszedł do uczennicy, nie spuszczając z niej wzroku.
— Po pierwsze, go, nie ją. Nigdy nie był kotką. Nigdy nawet nie zasłużył, by się nią nazywać — rzucił. Gdy był już blisko niej, wysunął pazury i łapą podniósł jej brodę. — Wystarczy jeden znak, żebyś stała się kimś więcej. Wystarczy dążyć do samorealizacji, a nie popadnięcia na samo dno jak twój ojciec. Jak myślisz... opłaca ci się być wiernym kotu na marginesie społecznym, czy otaczać się wśród ambitnych kotów? Gdybyś mi zaufała, osiągnęłabyś znacznie więcej. Sama toczysz swoją ścieżkę. Jednak wiedz, że spoufalanie się z kimś wysokiego stanowiska przyniesie ci więcej korzyści. Jesteś młoda i głupia, ale nie bez powodu daję ci szansę.
— Nie wierzę ci. Sądzisz, że po tym wszystkim, co zrobiłeś mojej matce, zaufam w jakieś twoje brednie? Jak już mówiłam, nie jestem głupim kociakiem. Nie oszukasz mnie — wysyczała.
Zaśmiał się cicho.
— Dokładnie tak, Różana Łapo, zrób ze mnie potwora — miauknął, nie spuszczając z niej wzroku. — Widzisz zło w kotach, które tobie nie pasują, ale świat nie jest czarnobiały, jak go sobie wyobrażasz. Bezzębny Robal stoczył się na samo dno, ale ty jesteś młoda i możesz osiągnąć wiele więcej. Nie mam w zwyczaju dawać drugich szans... Więc zastanów się, czy wolisz ją wykorzystać i uniknąć cierpienia, czy widzieć taki widok na co dzień. Mogę w każdej chwili kontynuować zabawę.
— Co w tym takiego zabawnego, że ci do śmiechu? — zawarczała Róża, trzepiąc ogonem. — Nie ulegnę tym twoim bajeczkom. Nie zamierzam przeżywać czegoś takiego codziennie, potworze.
Podniósł łapę i spoliczkował ją z całej siły, postępując krok do przodu.
— Nie uważasz, że czasem lepiej zamknąć pysk i nie odzywać się pochopnie przy silniejszych od ciebie? — syknął. — Niewdzięczny bachor. Jesteś zapatrzona w swojego jebniętego starego. Widzisz go jako czyste dobro, a dla ciebie jestem zły. Ale świat tak nie działa, słońce, i prędzej czy później przekonasz się tego na własnej skórze — zamruczał wyniośle. Kątem oka spojrzał na Bezzębnego Robala. — No dalej, wyśpiewaj swojej córce, co takiego robiłeś.
Stokrotka napięła mięśnie, a Bezzębny Robal, jakby już bojąc się, że znów przeżyje cierpienie, w mgnieniu oka zaczął mówić.
— Dyskryminowałam kocury, zaniedbywałam klan i swoje obowiązki, traktowałam lepiej kotki... — wymieniał, sepleniąc. Mroczna Gwiazda warknął jedynie.
— Tylko tyle?
— Sprawiłam, że kocury chodziły głodne, słabe i zaniedbane. — dodał.
Obrócił się znów z powrotem do uczennicy.
— Gdybyś urodziła się z dzwonkiem pomiędzy nogami, Bezzębny Robal albo by cię zabił, albo wydziedziczył i kazał radzić sobie samemu. A ja daję ci szansę. Jeśli jednak jej nie chcesz, będzie to dla mnie równoznaczne z tym, że mam zabić Bezzębnego Robala.
— Ona kochałaby mnie nawet, jakbym była — kotka wzdrygnęła się — kocurem. To nie działa tak, jak ci się wydaje. Dużo jeszcze nie wiesz.
Uśmiechnął się szorstko. Żył dłużej, niż ona sama, a mimo to była tak pewna, że to on się mylił.
— Znam twojego ojca lepiej niż ty sama, bo się z nim wychowywałem. Nienawidził i odpychał kocury. Zawsze. — prychnął. — Nie skorzystałaś z mojej szansy. A więc... Pozbądźcie się tego balastu.
Nie czekali na dłuższy sygnał. Rzucili się jak te niewyżarte hieny, dobierając się do niej z każdej strony. Każdy z nich czuł nienawiść. Mieli za co. Podpadła im wszystkim. Nie zamierzał przerywać im aktu zemsty, który mogli na niej poprowadzić. Czekoladowy żałosny śmieć wrzeszczał, gdy rozrywali jego skórę na strzępy, wydłubywali kolejne oko, łamali łapy.
— Możesz teraz mieć na sumieniu kogoś, kogo ponoć bardzo kochasz — wyszeptał do niej, gdy za jego plecami rozlegały się dźwięki pazurów przejeżdżających po bezradnym ciele. — Zmarł dzięki twojemu oporowi, upartości i głupocie. Widzisz ich? Nie byli przeciwni. Nie byli obrzydzeni. Wszyscy chętnie pozbywają się tego ścierwa, bo go nienawidzą. Wymierzają sprawiedliwość, na którą Bezzębny Robal zasłużył. To jest dla ciebie złem? — zamruczał gardłowo. — Czy nie mam empatii? Nie zaprzeczam. Czy torturuję mnóstwo kotów? Owszem, robię to. Czy zabijam? Tak. Czy nie obchodzi mnie los poszczególnych jednostek? Jasne. Zawsze i wszędzie. Popełniam tysiące zbrodni każdego dnia, ale nigdy nie będę tego żałował, bo to czyni mnie silnym. Nie patrzę na los jednostki, patrzę na los całego klanu, bo tylko tak doprowadzę go do potęgi. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie, Różyczko.
<Róża?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz