Zapach krwi drażnił jej nos. Wszystko wokół przyprawiało ją o dreszcze. Oczy Mrocznej Gwiazdy wywoływały w niej panikę. Drżała, a łzy kapały na podłoże. Była otoczona kotami Mrocznej Puszczy. Była pewna, że to oni ich tu zesłali. Czekali na odpowiedni moment. Chcieli się na nią rzucić. Rozszarpać na kawałki. Czarne ptaszyska krakały wrogo. Czarny kocur zamachał ogonem. W jego oczach zapłonęła złość. Kły wyszły na wierzch, a szpony błysnęły oślepiająco. Cofnęła się do tyłu w strachu. Dwa kocury o splamionych przez krew futrach warknęły, gryząc ją w łapy. Zacisnęła zęby i zwiesiła łeb. Pazury lidera uniosły jej brodę.
Tw: gore
— Nie uciekniesz od tego, Różana Łapo — wymruczał czarny. — Oboje wiemy, jak zakończysz swój marny żywot. Skończysz dokładnie tak samo, jak twoja poprzedniczka.
Pokiwała głową przecząco. Po jej brodzie spłynął bordowy płyn. Zamachnął się na jej pysk. Pazury przecięły skórę, krew prysnęła na wszystko dookoła, a jej wrzask spłoszył ptaki. Kocur położył łapę na miejscu jej oka i za moment, wydarł je. Tak samo postąpił z drugim. Na jego pysku nieprzerywanie gościł uśmiech. Srebrna opadła na ziemię, ciągle krzycząc. Zwijała się z bólu. Wkrótce wszystko przysłonił mrok, a ona, nie miała już sił krzyczeć.
Trzymała łapy na swoich powiekach, wiercąc się niemiłosiernie. Czyjeś pazury ukuły ją w bok. Niemal od razu się zbudziła, sapiąc. Była w stanie widzieć? Nie straciła oczu? Łzy ściekły po jej polikach. Wciąż drżała, nie mogąc się uspokoić. Patrzyła na rudego kocura, nie wiedząc, co było rzeczywistością.
— No już, wstawaj — rzucił zniecierpliwiony. — Trening sam się nie zrobi. Chociaż, może i zrobił, bo wyglądasz jakbyś biegła przez sen — zachichotał.
Nastroszyła się. Jeszcze się śmieje. Głupek. Podniosła się i usiadła, oplatając ogon wokół łap.
Pokiwała głową przecząco. Po jej brodzie spłynął bordowy płyn. Zamachnął się na jej pysk. Pazury przecięły skórę, krew prysnęła na wszystko dookoła, a jej wrzask spłoszył ptaki. Kocur położył łapę na miejscu jej oka i za moment, wydarł je. Tak samo postąpił z drugim. Na jego pysku nieprzerywanie gościł uśmiech. Srebrna opadła na ziemię, ciągle krzycząc. Zwijała się z bólu. Wkrótce wszystko przysłonił mrok, a ona, nie miała już sił krzyczeć.
Trzymała łapy na swoich powiekach, wiercąc się niemiłosiernie. Czyjeś pazury ukuły ją w bok. Niemal od razu się zbudziła, sapiąc. Była w stanie widzieć? Nie straciła oczu? Łzy ściekły po jej polikach. Wciąż drżała, nie mogąc się uspokoić. Patrzyła na rudego kocura, nie wiedząc, co było rzeczywistością.
— No już, wstawaj — rzucił zniecierpliwiony. — Trening sam się nie zrobi. Chociaż, może i zrobił, bo wyglądasz jakbyś biegła przez sen — zachichotał.
Nastroszyła się. Jeszcze się śmieje. Głupek. Podniosła się i usiadła, oplatając ogon wokół łap.
— Przestań z tego żartować — wyburczała, mordując go wzrokiem.
— Nie dąsaj się tak, idziemy, już jest późno. Inni już dawno byli na treningu a ty śpisz w nieskończoność — rzucił, opuszczając uczniowskie legowisko.
Rozciągnęła się, szybko ułożyła sobie sierść i wyskoczyła za cętkowanym. Nie chciała tego robić, ale jeszcze bardziej nie chciała słuchać jego jęków. Miała dosyć tego mysiego bobka i wszystkiego co robił. Deszcz zmoczył jej nowo ułożone futro. Czy mogło być gorzej? Otrzepała się, z coraz większą niechęcią podążając za wojownikiem. Wciąż nie mogła przestać myśleć o dzisiejszym koszmarze. Czy to było coś w rodzaju przepowiedni? Cholernie się bała. Już mieli wychodzić z obozu, kiedy do boku rudego doskoczył pomarańczowooki szylkret. Kolejna kotka, wymyślająca sobie bycie kocurem. Co za obrzydliwość. To coś miało z nimi trenować?
— Oszronione Słońce, czy mógłbym o czymś z tobą pomówić? To może chwilę potrwać, ale to ważne — miauknął, machając ogonem.
Krople deszczu spływały po futrze czekoladowej. Ona będzie stać, moknąć i czekać, aż jaśnie pan się nagada ze swoim ukochanym? Żałosne.
— Tak — rzucił, odwracając się od niego. — Różana Łapo, wyjdź z obozu i zapoluj. Zobaczymy jak ci pójdzie. Ja za jakiś czas do ciebie przyjdę. Czekaj na mnie przy ciernistym drzewie.
Kiwnęła łbem i opuściła obóz. Zacisnęła zęby. To był jakiś żart! On był niepoważny. Ciągle z kimś gadał i nie zajmował się treningiem. Jak dalej tak pójdzie, w życiu nie zostanie wojowniczką. Gdyby nie to, że bardzo by się wtedy upokorzyła, czułaby radość. I tak nie ma szans na zostanie medyczką. Nie, kiedy klanem rządzi taki idiota. Do tego, nie chciała się przyznawać, ale nie chciała iść do ciernistego drzewa. Słyszała o nim przerażające historie. A co jeśli skończy bez oczu? Co jeśli to wszystko, co wydarzyło się we śnie, zdarzy się również w rzeczywistości? Pod wpływem paniki lekko się zjeżyła. Starała się być twarda, ale ciężko jej to szło. Bardzo tęskniła za Bezzębnym Robalem. Jej krzyk ciągle odbijał się w jej uszach echem. Nie potrafiła o niej nie myśleć. Ktoś to wszystko zaplanował. Śmierć jej siostry, matki... To nie był przypadek. Była tego pewna. Mroczna Gwiazda pragnął ją zniszczyć. Czuła duży niepokój. Poczucie bezpieczeństwa rozpłynęło się w powietrzu. Chciała powrócić do bycia kociakiem. Wtedy wszyscy bliscy byli przy niej. A teraz? Musiała liczyć tylko na siebie.
Deszcz padał tak mocno, że wręcz z niej ciekło, mimo, że co chwilę się otrzepywała. Oprócz dźwięku spływających kropelek deszczu, było zupełnie cicho. Ptaki nie ćwierkały, a żaden kot nie brzęczał nad jej uchem bzdur. Im dalej oddalała się od obozu, tym uczucie strachu było większe. Na horyzoncie pojawiło się wielkie, ciemne poskręcane drzewo. Wokół niego rozciągały się cierniste krzewy, a klimatu dodawała lekka mgła. Przełknęła ślinę. Czemu ten idiota wysłał ją aż tutaj? Schyliła się, chcąc coś upolować, bo przecież ten pajac będzie miał pretensje. Zaczęła węszyć, ale niczego nie wyczuła. Zrezygnowana strzepnęła ogonem. Nie potrafiła skupić się w tym dziwnym miejscu. Miała wrażenie, jakby ktoś na nią patrzył. Rozglądnęła się niespokojnie, niczego jednak nie dostrzegając. Położyła po sobie uszy i się zmarszczyła. Coraz bardziej się denerwowała. A to wszystko przez tą wronią strawę, co się jej randkować zachciało. Ponownie zaczęła węszyć, chcąc zrobić cokolwiek, byleby nie myśleć tak dużo. Przerwała jednak nagle, kiedy tylko usłyszała trzask. Uniosła łeb i nadstawiła uszu. Obejrzała się za siebie, mając nadzieję, że to rudy wojownik. Jednak nie było tam zupełnie nikogo.
Deszcz padał tak mocno, że wręcz z niej ciekło, mimo, że co chwilę się otrzepywała. Oprócz dźwięku spływających kropelek deszczu, było zupełnie cicho. Ptaki nie ćwierkały, a żaden kot nie brzęczał nad jej uchem bzdur. Im dalej oddalała się od obozu, tym uczucie strachu było większe. Na horyzoncie pojawiło się wielkie, ciemne poskręcane drzewo. Wokół niego rozciągały się cierniste krzewy, a klimatu dodawała lekka mgła. Przełknęła ślinę. Czemu ten idiota wysłał ją aż tutaj? Schyliła się, chcąc coś upolować, bo przecież ten pajac będzie miał pretensje. Zaczęła węszyć, ale niczego nie wyczuła. Zrezygnowana strzepnęła ogonem. Nie potrafiła skupić się w tym dziwnym miejscu. Miała wrażenie, jakby ktoś na nią patrzył. Rozglądnęła się niespokojnie, niczego jednak nie dostrzegając. Położyła po sobie uszy i się zmarszczyła. Coraz bardziej się denerwowała. A to wszystko przez tą wronią strawę, co się jej randkować zachciało. Ponownie zaczęła węszyć, chcąc zrobić cokolwiek, byleby nie myśleć tak dużo. Przerwała jednak nagle, kiedy tylko usłyszała trzask. Uniosła łeb i nadstawiła uszu. Obejrzała się za siebie, mając nadzieję, że to rudy wojownik. Jednak nie było tam zupełnie nikogo.
Kolejny trzask. Zastygła w bezruchu, a jej serce zaczęło bić szybciej. Do jej uszu dobiegł dźwięk ciężkich kroków. Wysunęła pazury i wbiła je w ziemię. Jej rozglądanie się było na nic. Niczego nie widziała. Tylko mokra trawa, krzewy i drzewo. Czy to jej umysł szalał pod wpływem ostatnich wydarzeń i lęku, czy naprawdę ktoś tutaj był? Czuła, jak pocą się jej łapy.
Zza drzewa wychyliła się ciemna sylwetka. Odskoczyła do tyłu, jeżąc się cała. Cholera. To nie mogła być prawda. Czy to kolejny koszmar? Nie wiedziała już, co działo się naprawdę, a co w jej głowie. To wszystko się mieszało. Nie była w stanie nad tym zapanować. Przerażajaca kreatura zrobiła krok do przodu. Okazał się nią być duży, czarno-biały kot o szarawych oczach. Czuła, że zbliża się jej koniec. Straci oczy. Straci życie. Zginie. To była jej kolej. Gwałtownie odwróciła się, następnie robiąc susa w stronę drogi do obozu. Zaczęła biec ile sił w łapach. Czuła się jak mysz uciekająca przed wielkimi, kocimi pazurami. Łzy zebrały się w jej oczach. Słyszała go. Biegł za nią. Był coraz bliżej. Przebierała łapami tak szybko, jak tylko mogła. Skoczyła w bok, chcąc zmylić czarnego. Nie wszystko jednak poszło po jej myśli. Potknęła się o gałąź, z trzaskiem upadając na mokra trawę. Przeturlała się kawałek dalej, kończąc w błocie. Dyszała, ledwo łapiąc powietrze. Poderwała się z ziemi, ale od razu została przybita do podłoża. Kocur złapał ją pazurami za szyję, nie pozwalając normalnie oddychać. Szarpnęła się mocno, umożliwiając sobie ugryzienie łapy czarnego. Uniósł ją szybko, warcząc wściekle. Stanęła na cztery łapy i odbiegła kawałek. Wysunęła pazury, szczerząc się groźnie. Skoro zabolało go coś takiego, może da radę się obronić. Jeśli nie, to będzie mieć dowody, że Oszroniony jest najgorszym mentorem na świecie. Rozwścieczony kot ruszył w jej stronę. Cofnęła się lekko, wciąż jednak będąc bardzo przestraszona. Czarny rzucił się do skoku w jej stronę. Poturlali się w wzajemnym uścisku, sycząc głośno. Kopała go w brzuch, drapiąc tak mocno, jak umie. Bicolor wyszarpywał jej futro. Co za pieprzona wronia strawa! Pod wpływem wściekłości, przeorała mu szponami bok. Zawył, odrywając jej kolejną kępkę futra. Miał bardzo dziwną technikę. Było widać i czuć, że to włóczęga. Ugryzła go w polik na tyle mocno, że zaskomlał i ją puścił. Korzystając z okazji, odsunęła się i z całej siły przyłożył mu pazurami w pysk. W jego oczach zapłonął gniew. Zjeżył się cały i jak rozwścieczony byk zrobił susa w jej stronę. Skoczyli na siebie nawzajem, upadając na ziemię. Teraz to ona była na górze. Rzuciła się z kłami na jego paskudną szyję, chcąc w końcu zaprzestać tej walki i zakończyć to wszystko. Nie przewidziała jednak, że ten przywali jej na tyle mocno, że przewróci się na bok. Kocur poderwał się z ziemi i ponownie przybił ją do podłoża. Próbowała się wyrwać, ale to na nic. Przyciskał jej szyję pazurami na tyle mocno, że robiła się wręcz fioletowa. Już sądziła, że wygrywa, a tu coś takiego. Panika ogarniała całe jej ciało. Było coraz gorzej. Zaraz zginie! Szarpanie się nic nie dawało. Miał gorszą technikę, ale był od niej cięższy. Nachylił się nad nią, szczerząc paskudnie. Wyglądał jak Mroczna Gwiazda. Widziała to w jego oczach. Koszmar się spełniał! Czuła, że serce zaraz jej wyskoczy. Z całej siły, wysuwając pazury jak tylko może, zamachnęła się na pysk kocura. Krew prysnęła na wszystko dookoła, a od wrzasku czarnego niemal zwiędły jej uszy. Kocur zeskoczył z niej, cofając się w panice do tyłu. Po jego polikach ściekała krew, która następnie spadała na trawę. Trzymał łapą miejsce, w którym wcześniej znajdywało się oko. Darł się bez przerwy. Srebrna spojrzała na swoją łapę. Była cała w bordowej mazi i resztkach oka włóczęgi. Wytarła ją w obrzydzeniu w trawę, dysząc. Bicolor zaczął oddalać się w kierunku drzewa, aż w końcu zniknął we mgle.
— Różana Łapo? — wydało się nagle pytanie.
Oszroniony. Nie będzie do niego biec. To on ją naraził. Splunęła krwią, siadając na ziemi zmęczona. To było straszne.
[przyznano 25%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz