*Jeszcze, kiedy byli kociętami*
Drewno nigdy nie chciała nawiązywać relacji ze swoimi dziećmi. Zawsze wybierała coś bardziej atrakcyjnego od spędzenia z nimi chociażby chwili. To nie było sprawiedliwe. Tata pomimo obowiązków wojownika potrafił znaleźć dla nich czas. Ona z kolei nieustannie przebywała tuż obok kociąt, a nie raczyła chociaż raz obdarzyć ich swoją uwagą. Agrest tego nie rozumiał. Po co ich urodziła skoro i tak nie chciała się nimi obchodzić?
Z upływem czasu jej zachowanie przeszkadzało mu coraz bardziej. Nie miał pojęcia dlaczego czuł się w ten sposób, co tylko podsycało jego irytację. Przecież on nawet jej nie lubił. Uważał ją za głupią i nudą. W Owocowym Lesie mieszkało tak wiele intrygujących osób, a mimo to wciąż pragnął z nią kontaktu.
Gdy się obudziła, uznał to za idealną okazję, by podjąć kolejną próbę. Miał jej za złe, że wcześniej go odrzucała, ale starał się myśleć pozytywnie. Może tym razem się zgodzi? Musiała wreszcie ulec, w końcu był dobrym synem. Owszem, często się sprzeczali, jednak wtedy albo zawładnęły nim emocje, albo wynikało to z jej winy. Po za tym, teraz nie mógł się przejmować takimi drobnostkami. Dziś będzie inaczej. Dziś mu się uda.
— Mamoooo — wyjęczał, wspinając się na brzuch karmicielki — pobaw się ze mną!
— Ile razy mam ci mówić, że nie chcę? — Niedbale zepchnęła go z siebie.
— Dlaczego nie?
— Bo nie mam ochoty.
— No ale czemu nie? — brnął dalej.
— Bo jesteś nieznośnym, natrętnym, paskudnym, nieposłusznym, tępym…
Agrest poczuł, jak wzrasta w nim wzburzenie. Z własnych chęci starał się chociaż raz przyjemnie spędzić z nią czas. A ona nie dosyć, że po raz kolejny go odrzuciła, to jeszcze zaczęła wprost poniżać. Nie mógł uwierzyć, iż jeszcze chwilę temu miał na coś nadzieję z tą staruchą. Nie zmarnuje na nią ani uderzenia serca więcej. Jeśli sama w ten sposób wybrała, to proszę bardzo. I tak na niego nie zasługiwała. Niech sobie gnije w tym swoim legowisku. A skoro teraz zdecydowała się go obrażać, on również z wielką chęcią powie, co o niej myśli. Już dawno powinien był to zrobić.
— A ty… a ty… — Zastanawiał się, co mogłoby ją urazić — jesteś jak grzyb po prostu! Cały czas leżysz na tym mchu, jakbyś w niego wrosła i nie mogła się ruszyć. Ale najgorsze jest to, że jesteś takim grzybem z ustami. I nie dość, że się drzesz, to jeszcze chrapiesz w nocy!
— CO POWIEDZIAŁEŚ?!
Co za psycholka! Teraz jeszcze głuchą zaczęła udawać! Wściekle doskoczył do jej ogona, po czym z całej siły się w niego wgryzł. Drewno wrzasnęła i wyszarpała futro z jego zaciśniętych szczęk. Bicolor uśmiechnął się pod nosem, nie potrafiąc ukryć satysfakcji. Jednak kiedy ujrzał wyraz twarzy matki, jego pewność siebie diametralnie zmalała. Kotka wyglądała, jakby miała ochotę go co najmniej zamordować. Przełknął ślinę.
— WSTRĘTNY BACHORZE!!! — wykrzyknęła mu prosto w twarz. Agrest mimowolnie zrobił drżący krok w tył. — Chodź tutaj! — Serce podskoczyło mu do gardła, gdy świsnęła łapą w powietrzu, próbując go dosięgnąć. Miał szczęście, że zdążył usunąć się w porę. Nie chcąc skończyć jako karma dla wron, odwrócił się i czmychnął w kierunku wyjścia. — Wracaj tu! Przeklęty-
Kiedy tylko znalazł się na zewnątrz, pomknął do pobliskiego krzewu. Schował się za nim i sapnął rozemocjonowany. Wariatka! Dlaczego kiedykolwiek miał ochotę się z nią bawić? Odczekał kilka uderzeń serca, po czym wychylił łebek znad rośliny. Jak się spodziewał, matka nie podążyła za nim. Takowe sytuacje były jedynymi, w których cieszył się z jej lenistwa.
Chwilę później opuścił swoją kryjówkę i zaraz po tym napotkał wzrok Gronostaja. Świetnie. Jeszcze jego mu do szczęścia brakowało.
— Znowu uciekałeś przed Drewnem? — Omiótł brata znudzonym spojrzeniem. — Przestraszyła cię? — dopytał z politowaniem.
Co?! On wcale się jej nie bał! No może czasami. Zresztą, to i tak nie miało znaczenia. Sama zaczęła, a później zachowywała się tak, jak gdyby nie potraktował jej sprawiedliwie. Przypuszczalnie, nie powinien nazywać mamy grzybem. Nic jednak nie mógł poradzić na to, że ów porównanie było trafne. Nawet pasowała kolorystycznie. Musiała w końcu skonfrontować się z rzeczywistością.
— To nie moja wina, że ona jest jakaś nienormalna! Powiedziałem jej tylko prawdę, a ta jak zwykle udawała wielce zaskoczoną.
— Mhm… — Brat nie wyglądał na poruszonego. — Ja za to zajmowałem się czymś lepszym. — Łapą odsłonił nadzwyczajnie niebieskie pióro. — Patrz, znalazłem je zupełnie sam!
Agrest uderzył ogonem w ziemię. Czy on właśnie oczekiwał pochwały? Tak na poważnie? Najpierw z niego drwi, a później chce, żeby zachwycał się jego odkryciami. Głupek!
No tak, bo on zawsze był taki ponad wszystkimi. Nie zniżał się do poziomu dziecinnego brata. Okaże się, jaki będzie mądry, gdy straci swój niesamowity skarb. Sprawnym ruchem sprzątnął mu pióro sprzed nosa i zaczął uciekać.
— Ej! Oddaj to! — Gronostaj rzucił się za nim w pogoń. Agrest nie posiadał żadnego sensownego planu. Zwyczajnie chciał go zdenerwować. — Słyszysz mnie?! Sam nie umiesz znaleźć sobie ładnego piórka, więc kradniesz moje!
Co?! To była nieprawda! Agrest nigdy nie szukał piór. Nie dość, że brat był wredny, to jeszcze kłamał! Szał w pełni przejął nad nim kontrolę. Już on mu pokaże! Dostrzegając niewielką kałużę w pobliżu, wpadł na bardzo zły pomysł. Zdążył jeszcze przyspieszyć, zanim zatrzymał się obok niej z poślizgiem. Upuścił zdobycz i z impetem chlusnął nią do mętnej wody. W ten sposób udowodnił, że wcale nie zależało mu na jakimś piórku, a przede wszystkim zrobił bratu na złość. Zasłużył sobie na to!
<Bracie? Starałam się, żeby było jak najbardziej zgodne z charakterem Gronostaja, ale sam nie wiem, jak wyszło>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz