- I jak było u taty? - zagadał do Świta.
- Eee... normalnie.
- Śmiesznie wyglądałeś jak cię mama tam zaciągała.
Na pysku młodszego dostrzegł oburzenie.
- Już, już spokojnie. Co ty na to, abym ci opowiedział jak było na zgromadzeniu?
W jednej chwili dostrzegł w jego oczach zainteresowanie. Cóż każdy był ciekawy, co tam się dzieję. Chodziły różne plotki. Pamiętał, że nawet on sam prosił Strzyżykową Łapę o relacje.
- Więc... - zaczął - Było tam dużo kotów. Bardzo dużych i groźnych. Sami wojownicy. Medycy i ich uczniowie siedzieli w jednym miejscu, gdzie mieli widok na rozgrywające się zdarzenia. Liderzy gadali sobie w najlepsze, gdy zaczęła się walka. Kilka kotów zaczęło sprawiać problemy. Poniosły się krzyki. Przodkom się to nie spodobało i zaczęli zrzucać z niebios światło, które przecinało niebo. Rozlegał się grzmot za grzmotem. Koty były zaniepokojone, inni mieli gdzieś co się dzieję.
- Te koty rzuciły się na siebie w końcu? - dopytywał młodszy.
Cóż. Sam chciał, aby jednak do tego doszło. Jednak w porę się ogarnęli i nic z tego nie wyszło. A już zaczął im kibicować i naprawdę się wczuł.
- Nie. Ogarnęli się i potem zgromadzenie się skończyło. - westchnął. - Mi też nie podoba się to zakończenie, ale tak było. Nie będę przecież cię okłamywać. Jesteś chyba mądry.
<Świt?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz