Nadeszła noc. Spokojna i cicha jak nigdy dotąd. Leśne odgłosy przycichły, ponieważ większość Klanu Wilka udała się już na spoczynek. Zasłużony. Dzisiaj wojownicy przynieśli bardzo dużo jedzenia, w szczególności dla Trzcinowego Brzegu, która była jedyną karmiącą matką w żłobku. Inne koty komentowały, iż dawno nie jedli tak sytego i pysznego posiłku. Starszyzna dziwiła się, jak możliwe było upolowanie takiej ilości zwierzyny podczas pory nagich drzew. Śnieg utrudniał poruszanie się i kamuflaż dla ciemniej ubarwionych wojowników. Większość zwierzyny łownej udawała się na spoczynek, więc upolowanie świeżego mięsa stawało się o wiele trudniejsze niż normalnie. Widocznie Klanowi Wilka sprzyjało szczęście.
Świt po raz pierwszy spróbował mięsa, gdyż przejedzona mamusia nie zjadła całej przypadającej dla niej strawy. Zostawiła kilka myszy, ukrytych pod kopczykiem śniegu, a jedną postanowiła podzielić się z synami. Ciężki i jego młodszy brat ostrożnie powąchali martwego gryzonia. Pachniał, wręcz cuchnął rozkładem. Świt skrzywił się, lecz postanowił wziąć kęs. Kiełkami rozgryzł cienką skórę z nędzną warstwą futra i połknął wraz z małą warstwą mięsa. Smakowało... Dziwnie. Wolał słodkie mleko matki. A mysz? Skóra gorzka, mięso nieco tłuste, lecz nijakie... Wiedział, że to za wcześnie na jedzenie stałego pokarmu, ale myszy zapewne nie będą należały do ulubionego menu.
Niedaleko nich zauważył jedynę kocię, które, oprócz Ciężkiego i Świtu, przebywało w żłobku. Liliowy kocur o trzech łapach, kulejący. O wrednym wyrazie pyska, jakby szukał kłopotów. Trzymający się z uczennicą medyka. Podobno mścił się, używając bardziej i mniej znanych roślin. Osobnik na widok jedzących mysz kociąt skrzywił się i udał się w kierunku wyjścia ze żłobka.
I nadeszła owa spokojna noc. Świt nie mógł zasnąć, tak bez powodu. Może winny był księżyc, który tym razem przybrał idealnie okrągły kształt, a może zbyt głęboka cisza? Ewentualnie brat, ciągle rozpychający się i spychający płowego w śnieg. Nie wiedział. Liczył srebrne, świecące punkciki, towarzyszące księżycowi. Jeden, drugi, trzeci, dziesiąty, piętnasty... Setny... Dwusetny... Nie zna wyższych liczb. To teraz czas na gałęzie krzewu...
Już chciał zacząć nowe liczenie, lecz zauważył zarysowany w nieprzeniknionej ciemności dziwny kształt. Początkowo poczuł strach, lecz, dusząc go w sobie, wygrzebał się spod ciała Ciężkiego i udał się w stronę niespodziewanego goscia. Skradał się cicho, powolutku. Kierowali się do wyjścia ze żłobka. Dopiero bezpośredniości przy nim okazało się, że Świt podążał za liliowym kotem, który wcześniej patrzył z potępieniem w oczach na zajadające się maluchy myszą.
<Trójko?>
Świt po raz pierwszy spróbował mięsa, gdyż przejedzona mamusia nie zjadła całej przypadającej dla niej strawy. Zostawiła kilka myszy, ukrytych pod kopczykiem śniegu, a jedną postanowiła podzielić się z synami. Ciężki i jego młodszy brat ostrożnie powąchali martwego gryzonia. Pachniał, wręcz cuchnął rozkładem. Świt skrzywił się, lecz postanowił wziąć kęs. Kiełkami rozgryzł cienką skórę z nędzną warstwą futra i połknął wraz z małą warstwą mięsa. Smakowało... Dziwnie. Wolał słodkie mleko matki. A mysz? Skóra gorzka, mięso nieco tłuste, lecz nijakie... Wiedział, że to za wcześnie na jedzenie stałego pokarmu, ale myszy zapewne nie będą należały do ulubionego menu.
Niedaleko nich zauważył jedynę kocię, które, oprócz Ciężkiego i Świtu, przebywało w żłobku. Liliowy kocur o trzech łapach, kulejący. O wrednym wyrazie pyska, jakby szukał kłopotów. Trzymający się z uczennicą medyka. Podobno mścił się, używając bardziej i mniej znanych roślin. Osobnik na widok jedzących mysz kociąt skrzywił się i udał się w kierunku wyjścia ze żłobka.
I nadeszła owa spokojna noc. Świt nie mógł zasnąć, tak bez powodu. Może winny był księżyc, który tym razem przybrał idealnie okrągły kształt, a może zbyt głęboka cisza? Ewentualnie brat, ciągle rozpychający się i spychający płowego w śnieg. Nie wiedział. Liczył srebrne, świecące punkciki, towarzyszące księżycowi. Jeden, drugi, trzeci, dziesiąty, piętnasty... Setny... Dwusetny... Nie zna wyższych liczb. To teraz czas na gałęzie krzewu...
Już chciał zacząć nowe liczenie, lecz zauważył zarysowany w nieprzeniknionej ciemności dziwny kształt. Początkowo poczuł strach, lecz, dusząc go w sobie, wygrzebał się spod ciała Ciężkiego i udał się w stronę niespodziewanego goscia. Skradał się cicho, powolutku. Kierowali się do wyjścia ze żłobka. Dopiero bezpośredniości przy nim okazało się, że Świt podążał za liliowym kotem, który wcześniej patrzył z potępieniem w oczach na zajadające się maluchy myszą.
<Trójko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz