Znaleziono ją na legowisku wraz z Konwaliowym Powiewem, zimną i bez życia.
Można się było tego spodziewać. W końcu przywódczyni była już stara – miała stodwadzieściacztery księżyce. Jej śmierć była łatwa do przewidzenia. Co na to Żmija?
Żmija myślała o przyszłości. Miała do liderki respekt, to fakt. Zyskała dzięki niej pozycję i… nie najłatwiejszego ucznia.
Ale respekt nie oznaczał większej żałoby – ona myślami była gdzie indziej. Myślała o tym, co się teraz wydarzy. O przejęciu władzy przez dawną zastępczynię zmarłej, Sójczy Szczyt. O tym, kto może zostać nowym zastępcą burzaków.
O nastrojach w Klanie – dobrze wiedziała, że Lwia Paszcza, Płomyczek i część reszty rudej rodziny cieszyła się ze śmierci calico. Nie mieli z nią w końcu dobrych relacji. Każdy kto miał trochę wprawy w obserwacji był w stanie dostrzec napięte relacje między poplecznikami Różanej Przełęczy a rodziną potomków Piaskowej Gwiazdy, pogłębioną między innymi przez samą Obserwującą Żmiję i fakt, iż to ona poinformowała Różaną Przełęcz o tym czego dopuścił się Płomyk. Od tego czasu przez część rudzielców została uznana za zdrajcę i poplecznika liderki, co nie było jej na łapę. Chciała zachować z nimi w miarę przynajmniej dobre relacje, nie chciała mieć z nimi na pieńku. Wolała prześlizgiwać się między kotami i zachowywać dobry wizerunek, niż mieć wrogów. Niestety jednak stał się Płomyk, zmuszając ją do podjęcia – lub też nie podjęcia – jakiegoś działania. Wiedziała, że Lwia Paszcza najchętniej by ją rozszarpała. Miała jednak nadzieję że uda jej się utrzymać kontakt z resztą rudej rodziny i chociaż nie zaognić tego wszystkiego.
Inna część klanu była w żałobie – w tym rodzina liderki. Jej partner i dzieci, a także Koniczyna i sam partner Żmii – Ostowy Pęd.
Tak też, w klanie panowały różne zdania i nastroje, począwszy od szczęśliwych, przez smutne i skończywszy na takich, które albo były gdzieś pomiędzy, nie przejmowały się tym za bardzo albo myślały raczej o tym, co nastanie teraz.
Obserwująca Żmija miała nadzieję, że podczas zmian w klanie nic nie straci i miała zamiar minimalizować straty związane z śmiercią Róży, z którą miała dobre układy.
Zajęłaby pozycję gdzieś z boku, obserwując całą sytuację i nie włączając się do niej aktywnie, gdyby nie to...
Że jakiś czas przed wyruszeniem Sójczego Szczytu z obozu, ta wyznaczyła Żmiję jako kota, który ma zarządzać obozem, póki ta nie wróci.
Żmija się szczerze tego nie spodziewała. Z jednej strony całkiem łechtało to jej ego, że dostała coś ważnego do roboty i normalnie to by pewnie nawet była z tego zadowolona. Problem był taki, że od jakiegoś czasu męczyły ją przewlekłe bóle głowy, które nie tylko sprawiały jej ból i zmniejszały jej skupienie niszcząc przy tym jej humor, ale także osłabiły ją. Dopiero nie tak dawno temu wzięła na nie zioła od Margaretki i wracała do normalnego stanu.
Tak też powierzenie jej obozu nie było do końca tortie na łapę, ale nie narzekała na głos i zajmowała się wszystkim tak, jak miała za zadanie.
— Wiesz, na początku zastanawiałem się o czym ona mówi? Ale potem sobie uświadomiłem, że w sumie to jest całkiem niezły pomysł! Myślałem o tym i doszedłem do wniosku, że jakby tak powysyłać patrole które zebrałyby więcej lawendy i wrotyczu, niż potrzebują medycy, można by wyłożyć tym nasze legowisko! I wtedy już by uczniowie nie musieli nam tak często wyciągać kleszczy, medycy też!
— Hm, to całkiem niezły pomysł Mżyste Futro — stwierdziła Obserwująca Żmija, która słuchała monologu starszego kocura już jakiś czas. Gdyby nie to, że miała jeszcze trochę do roboty, w tym lekcję z Płomykiem, to chętnie wysłuchałaby monologu starszego. Teraz jednak czekała po prostu, aż ten skończy albo da jej moment, by mogła powiedzieć, że musi coś jeszcze załatwić. A czekała na to już długo, bo niebieskiemu pysk się nie zamykał i co chwila zmieniał tematy, bo z jednego szybko było przejść do drugiego przy tak długim i skomplikowanym słowotoku.
Już otwierała pysk, by przerwać słowotok Mżystego Futra, póki była okazja, ale niestety znów tygrysio pręgowany ją ubiegł. Jakby wiedział, że chciała zakończyć rozmowę, mimo, że po sobie tego nie pokazywała i chciał jej na to nie pozwolić.
— Noi myszy by się mniej marnowały, bo sama pomyśl, mało kto poza Porą Nagich Drzew będzie chciał zjeść rozdartą mysz, która śmierdzi żół- Nie dokończył, zatrzymując się w pół zdania. Obserwująca Żmija skierowała spojrzenie w stronę, w którą patrzył. Szybko odkryła, że staruszek wbijał spojrzenie w wyjście z legowiska wojowników, w którym to udało mu się ją złapać na tę rozmowę. Przez wyrwę w krzewie, którą było wyjście z niego, byli w stanie dostrzec jakieś poruszenie. A teraz, gdy również słowotok niebieskiego jej nie zagłuszał, Żmija była w stanie usłyszeć również zaaferowane głosy współklanowiczy.
— Przepraszam, Mżyste Futro, może dokończymy później? Muszę sprawdzić, co tam się dzieje — stwierdziła, wstając.
— Jasne. Wydaje się że to coś poważnego — stwierdził starszy.
Ruszyła do wyjścia z siedziby wojowników, a za nią kocur. Gdy tylko wyszła ze środka, jej oczom ukazał się tłum kotów zebranych wokół jednego miejsca w obozie. Zmrużyła oczy, podchodząc bliżej i próbując dojrzeć, wokół czego zebrały się koty.
A raczej wokół kogo, bo w środku całego tłumu stała Margaretka, która roztrzęsiona mówiła coś do kotów wokół, otoczona całym ich kordonem. Obok niej dostrzegła Lwią Paszczę, która starała się uspokoić swą córkę i sprawić, by ta zdołała się wysłowić. Koty jednak musiały coś wyłapać z jej ledwo zrozumiałych wypowiedzi, bo szeptały już między sobą o tym, co przekazała im Margaretkowy Zmierzch.
Barszczowa Łodyga ciągle pytał wszystkich i wszystko o całą sprawę, a Szepcząca Pustka starał się coś więcej wyciągnąć z Margaretki, zalewając ją pytaniami i ogólnie nie będąc zbyt delikatnym, przez co szybko został przez kogoś odgoniony. Królik również podszedł do asystentki medyka, próbując pomóc i zrobić jej miejsce, ale dość szybko został oddelegowany przez matkę medyczki.
Tymczasem Żmija, słuchając i obserwując tak to wszystko, wyłapała najważniejszą treść całego przekazu.
Sójczy Szczyt i Rumiankowe Zaćmienie nie żyli.
Zostali zabici.
Przez Niknące Widmo.
Niestety, jako, iż to ona teraz miała najwyższe kompetencje w całym obozie, musiała zająć się całą sprawą i chaosem, który nastał w obozie. Przez myśl jej przemknęło, że miała pecha, że musiała się tym zajmować i miała nadzieję, że do tego nie dojdzie jej zaraz ból głowy, bo wiedziała, że rozwiązywanie tego z nim w pakiecie głowy będzie istną męczarnią.
Ruszyła do Margaretki która w trakcie całego tego zamieszania została chwilę wcześniej odciągnięta przez Liliową Łapę, swą młodszą siostrę, od tłumu. Obserwująca Żmija chciała z nią porozmawiać póki była okazja i nikt inny nie męczył calico, dając jej okno do dowiedzenia się więcej z pierwszej łapy. Gdy tylko dostrzegła spanikowanego Osta gdzieś przy tłumie, który rozglądał się, najpewniej za nią i ich dziećmi, dała mu znak ogonem, przywołując go do siebie.
Kocur bardzo się stresował, więc uznała że jeśli będą obok siebie albo chociaż będą się mieć w zasięgu wzroku to ten może trochę się uspokoi. Przy okazji, ona sama również będzie spokojniejsza, wiedząc, iż ten będzie obok niej.
Na szczęście, dzięki Lili, Margaretka uspokoiła się na tyle, że było ją znacznie łatwiej zrozumieć, choć zdawała się spiąć po przybyciu swej przybranej babki.
Po chwili partner jednolitej również się zjawił, zaraz jednak odchodząc by przyprowadzić do nich Szafirkę, która szukała ich wśród tłumu. W tym czasie Żmija słuchała uważnie słów najstarszej córki Lew, próbując wyciągnąć z nich jak najwięcej.
— [...] Sójczy Szczyt i Rumiankowe Zaćmienie... Oni... — medyczka urwała mrużąc oczy i chowając pysk w futrze młodszej siostry. Po chwili przerwy kotka niepewnie uniosła spojrzenie na swą przybraną babcię. — Łapy i pysk Niknącego Widma były w ich krwi... Jego oczy... On... On mnie chyba widział... On mnie też... — pisnęła trzęsąc się.
Zmartwienie, strach o swą wnuczkę i złość na dymnego kocura od razu pojawiła się w sercu Żmii po słowach Margaretki. Widmo mógł zabić jej wnuczkę, jej kochaną wnuczkę, którą traktowała jak swoją mimo, iż ta nie powstała z jej krwi. Niewidocznie dla kotów wokół zacisnęła nieco zęby.
Po chwili przy trójce kotek znalazł się Kukułcze Skrzydło, którego ogon drgał niespokojnie a na twarzy malowała się czysta powaga.
— Co powinniśmy zrobić? — spytał, zwracając się do dawnej samotniczki, oczekując jej odpowiedzi.
Jednocześnie ze słowami burego, do uszu tortie dotarło ciche „Będzie dobrze, będzie dobrze” a już po chwili Ostowy Pęd powtarzający te słowa pojawił się tuż obok niej wraz z Szafirkową Łapą, która praktycznie od razu wtuliła się w futro swej matki próbując zachować spokój. Uczennica rozejrzała się po obozie.
— Mam nadzieję że Modliszkowi i Salamandrze nic nie jest... — miauknęła zaniepokojonym głosem.
Nim Żmija zdołałaby jakkolwiek zareagować na słowa Kukułki czy niebieskiej szylkretki, po obozie rozległ się krótki, kpiący śmiech, przez który uwaga większości kotów w obozie, włącznie z tą Obserwującej Żmii, skupiła się zaraz na jego właścicielce – Lwiej Paszczy.
— A nie mówiłam! Od początku wiedziałam, że Widmo nie powinien dołączyć do klanu. To właśnie przed nim i jemu podobnymi przestrzegałam swoje kocięta od chwili, gdy otworzyły oczy. Różana Przełęcz dała schronienie mordercy! Wraz z jego pojawieniem się umarło dużo kotów, pamiętacie? — zwróciła się do starszych kotów, w szczególności starając się złapać kontakt wzrokowy z Ostowym Pędem, co nie umknęło uwadze Żmii, mrużącej swe żółte, skośne ślipia wbite prosto w postać rudej — To od niego przyjęliśmy zioła, czy tak na pewno truciznę przez którą nasi bliscy umarli! Dziwię, że większość z was nie zauważyła, że z nim jest coś nie tak, chociażby przez to jak kręcił się od początku przy Rumiankowym Zaćmieniu mimo że powinien wykonywać obowiązki wojownika. I wy nosicie miano wojowników? — prychnęła żółtooka, spoglądając na pozostałe koty, w szczególności skupiając spojrzenie na Piaszczystej Zamieci, który zaraz wycofał się gdzieś do tyłu.— Co jeśli to Widmo stoi również za zaginięciem Tropiącego Szlaku oraz masą innych straszliwych wydarzeń, które miały miejsce po jego dołączeniu? — zagadnęła, a jej spojrzenie na moment spotkało się z tym kronikarki analizującej jej słowa, choć był to tylko ulotny moment — I gdyby nie moja córka, która na pewno mówi prawdę, wiem to, w końcu to moje kocię, dalej byście mu ufali i pozwoli przebywać wśród swoich rodzin?
Tłum znów zawrzał, a pośród kocich głosów przebił się między innymi ten należący do jednej ze starszych.
— Tropiący Szlak? — powtórzyła Gronostajowa Bryza, stojąca tuż obok Kurzej Pogoni — To wszystko przez Niknące Widmo?! — jej głos poniósł się obozie.
Żmija zawiesiła spojrzenie na moment na starszej, by już po chwili to znów znalazło się nie na konkretnym kocie, a na ogóle tłumu w obozie. Kocica Miała własne podejrzenia co do Tropiącego Szlaku. Prywatnie sądziła, że mogło mieć to związek z Piaszczystą Zamiecią, ale to nie było teraz ważne. Przeniosła spojrzenie na Szafirkową Łapę, następnie liżąc raz córkę uspokajająco po łebku.
— Zajmę się tym, Szafirko.
Spojrzała z powagą na Kukułcze Skrzydło, zwracając się w jego stronę. Teraz to ona musiała to wszystko ogarnąć i nie było zbędnego czasu, musiała działać teraz. Szybko ułożyła sobie to co jeszcze zostało jej do ułożenia w głowie, po czym zwróciła się do kocura.
— Znajdź Modliszkową Łapę, Czujną Łapę i Obsmarkanego Kamienia. Każ ostatniej dwójce przyjść do mnie. Mojemu młodszemu synu zaś powiedz, że matka mu każe, aby wszedł wraz z tobą na sam szczyt Skruszonej Wierzy. Ma wypatrywać Widma. Widać stamtąd dość dużą część naszych terenów, więc Modliszkowa Łapa wykryje go szybko, szczególnie zważywszy na jego futro. Jeśli tylko go zobaczy, lub coś innego będącego podejrzanym, ma natychmiast ci o tym powiedzieć. Wtedy ty zejdziesz na dół i nas powiadomisz — wojownik w odpowiedzi kiwnął jedynie głową, po czym zniknął gdzieś w tłumie. Obserwująca Żmija przeniosła spojrzenie na Szafirkę tulącą się do jej futra i Ostowy Pęd który stał tuż obok. Przynajmniej ich miała już teraz obok siebie. Chciała mieć całą rodzinę przy sobie, by móc zapewnić im bezpieczeństwo — chodźcie ze mną — miauknęła do nich i do Margaretkowego Zmierzchu, po czym ruszyła do Skruszonej Wierzy, zgarniając po drodze Płomyka, bo chciała mieć rudego na wszelki wypadek obok siebie.
Wraz z ich czwórką weszła na piętro wierzy będące siedzibą liderów, pod drodze układając jak najspójniejszą, jak najzrozumialszą wypowiedź w głowie. Sytuacja nie była ciekawa i musiała myśleć szybko, ale była zaradną kotką i udało jej się wymyślić w miarę spójny plan działania.
Wewnątrz legowiska przywódcy dalej czuła zapach zmarłej niedawno Różanej Przełęczy, a również ten Sójczego Szczytu, która przez ostatni czas je zajmowała. Żmija ruszyła do okiennicy. Spojrzała na tłum kotów, szybko patrząc, kto jest i dzieląc sobie wojowników na grupy w głowie. Krótką chwilę przyglądała się zebranym z uwagą, nim się odezwała.
— Klanie Burzy! — miauknęła głośno, próbując przebić się przez rozmowy kotów i wrzawę, by zwrócić ich uwagę. No, czas na przemowę. Czując na sobie spojrzenia kotów, podjęła — Niknące Widmo najpewniej zamordował naszą liderkę, Sójczy Szczyt i naszego medyka, Rumiankowe Zaćmienie! Nie wiemy, jakie ma teraz plany, ani czy wie o tym, że już doszła do nas wieść o jego strasznej zbrodni. Musimy się przygotować. Obóz ma z zewnątrz a także wewnątrz wyglądać tak, jakbyśmy nie zdawali sobie sprawy z tego co zaszło. Przed obozem ma stać dwóch strażników tak jak zazwyczaj, którymi będą Bobrzy Siekacz oraz Gradowy Sztorm. Niedaleko za wejściem mają czekać Piaszczysta Zamieć, Barszczowa Łodyga i Kozi Przesmyk. Niech wezmą zwierzynę i siedzą tam, udając normalny wspólny posiłek i rozmowę. Jeśli Niknące Widmo będzie chciał wejść do obozu, będzie to oznaczało iż raczej o niczym nie wie. Nie będzie się spodziewał, gdy odetniecie mu drogę — zwróciła się do piątki kotów. — Legowiska Medyków mają pilnować Srebrzysty Nów, Szepcząca Pustka, i Koniczynowa Łąka. Aby zaś zapobiec ewentualnej ucieczce przez tunele dwóch wejść do nich będą pilnować Króliczy Nos, Iskrząca Burza, Malwowy Rozkwit, Nagietkowy Wschód oraz Przepiórczy Puch, również udając posiłek lub samą rozmowę. Reszta z was niech rozpierzchnie się po obozie i robi wszystko to, co zwykle, część niech schowa się również po legowiskach by na pewno nie wydać się liczebnością. Nie możemy dać po sobie poznać, iż wiemy co się stało, bo inaczej jeśli Widmo tu wejdzie możemy go już nie złapać. Jeśli nie pojawi się do zachodu słońca, który nastąpi już za całkiem niedługo wyślemy za nim patrol. Nie może mu to ujść na sucho, zwłaszcza, że może stanowić zagrożenie w przyszłości, bo zna rozkład tuneli i nas samych.
Gdy tylko skończyła wypowiedź, do jej uszu doszły kroki po schodach, które minęły jednak ich piętro. Szybko zorientowała się, że byli to Modliszkowa Łapa i Kukułcze Skrzydło, idący na szczyt wierzy. Obserwowała tłum, który coraz mniej przypominał chaotyczną zbieraninę kotów i stawał się z każdym momentem bardziej uporządkowany, przywracając sztuczny, złudny porządek. Podczas obserwacji szukała wzrokiem Salamandry, która to po chwili przyszła do reszty swej rodziny znajdującej się przy niej, ku uldze kronikarki.
Spojrzała na niebo, które ciemniało jej w oczach. Nie miała dość wojowników, by jednocześnie zabezpieczyć wszystkie potencjalne drogi ucieczki i wysłać patrol na poszukiwanie Niknącego Widma, więc takie rozwiązanie niestety musiało wystarczyć.
Miała nadzieję, że zapach napięcia, który dla kotów był wyczuwalny nie wyda ich przed dymnym, jeśli ten faktycznie odważy się wejść do siedziby burzaków.
Jej rodzina obserwowała dół wierzy. Ona tymczasem zastanawiała się co było przyczyną morderstwa. Jaki był cel Widma? Oczywiście, tak, Żmija była w stanie zauważyć że miał pewne dziwne zachowania – jak na przykład jego rozmowy z Rumiankiem, które były dawniej na tyle częste, że i ona słuchając jednej z nich wyczuła pewną dziwną dynamikę tej dwójki. Ale kto by pomyślał, że kocur okaże się być mordercą, na dodatek lidera i głównego medyka? Chyba nikt poza Lwią Paszczą, która okazała się tym razem mieć nosa do wojownika.
W końcu, po dłuższym czasie do jej uszu doszły szybkie kroki z góry wierzy. W wejściu do piętra pojawił się bury wojownik i kremowy uczeń, a pierwszy z nich szybkim krokiem skierował się do najstarszej kocicy w legowisku.
— Niknące Widmo idzie do obozu — miauknął.
— Jest sam? Na pewno? — spytała. Nie wiedziała, co chodziło pomarańczowookiemu po głowie. Równie dobrze mógł być zdrajcą szykującym zamach, skoro zabił liderkę.
— Tak — odparł Kukułcze Skrzydło. Obserwująca Żmija, wiedząc już to co chciała, skinęła mu głową.
— Powiadom resztę klanu — poleciła, cofając się tak, by cień wierzy całkowicie zakrywał jej sylwetkę, ale aby mogła mimo to obserwować z niej sytuację. Jedyne, co ją zdradzało, to oczy, które przez mrok coraz bardziej okalający obóz świeciły lekko pośród mroku.
Niedługo później w tunelu wejściowym (który swoją drogą znajdował się przed Skruszoną Wierzą, dzięki czemu Obserwująca Żmija miała na niego, jak i na środek obozu dobry widok) pojawił się Niknące Widmo, niosący piszczkę w pysku, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Czarny kocur rozglądnął się dookoła. Po chwili podszedł do stosu zwierzyny, odkładając na niego martwe zwierzę. Wyglądał i zachowywał się jak zwykle. Nie było szczególnych oznak stresu czy zaaferowania, ni to stoczonej walki – futro kocura, co ciekawe, biorąc pod uwagę, że jeszcze przed chwilą ten był poza obozem, było niezwykle zadbane i bardzo dobrze ułożone. Co prawda dawny samotnik dbał o siebie, ale i tak było to nieco dziwne. Nie było czuć od niego ani zapachu Sójczego Szczytu czy Rumianka, ani krwi. Jedyne co dało się wyczuć, to jego własna woń i nuta lawendy, która łatwo maskowała zapachy. Słyszała, jak Smark smarka legowisko liderów gdzieś z tyłu, podczas gdy ona, jak i obecne wraz z nią na piętrze wierzy koty obserwowały Niknące Widmo. O dziwo, nikt za bardzo nie wychodził z roli w obozie. Jedyne co, to kilka kotów przeniosło swój wzrok na dymnego – o dziwo burzaki sprawdzały się całkiem nieźle w nowo nadanej roli do odegrania. Część, tak jak Barszczowa Łodyga, Piaszczysta Zamieć i Kozi Przesmyk rozmawiała ze sobą nawzajem, inni, tak jak Lwia Paszcza czyścili futro, albo podobnie jak Gronostaj korzystali z resztek promieni zachodzącego słońca.
Widmo tymczasem, również grający własną rolę, choć nie w porozumieniu z resztą klanu, po rozejrzeniu się po obozie z lekkim uśmiechem obrócił się, kierując swe łapy w stronę żłobka, najpewniej do przesiadującej tam Małej Koszatniczki i ich wspólnych kociąt.
Widmo nie wyglądał jakby coś komuś zrobił.
Ale Żmija dobrze wiedziała, jak łatwo jest niektórym zachować pozory.
Przed wstaniem spojrzała jeszcze ukradkiem na zebrane za sobą koty. Jej spojrzenie spoczęło na chwilę na Margaretce, jej biednej, małej Margaretce, która była tak zestresowana tym czego była świadkiem. Widmo mógł ją zabić.
Nie mógł ujść z tego żywym.
Nim jeszcze Niknące Widmo znalazł się blisko wejścia do kociarni, Obserwująca Żmija przeniosła na niego spojrzenie, wynurzając się z cienia, podchodząc bliżej krawędzi, tym samym dając się ujrzeć kotom na dole.
Skinęła świadomym sytuacji burzakom głową, mówiąc niemo ciche "teraz". Nie chciała od razu alarmować dymnego swym głosem, bo reakcja będzie szybsza, jeśli dałaby znać że to już pora by zagrodzić mu drogę w ten sposób.
Koty zaczęły się przemieszczać, stając w wyznaczonych dla nich miejscach. Ze skruszonego drzewa zszedł również Kukułcze Skrzydło, który zasłonił wejście do żłobka, patrząc twardym, acz spokojnym wzrokiem w stronę Widma. I dobrze zrobił. Lepiej było, by czarny nie doszedł do kociąt. Nie wiadomo, co by w końcu wtedy zrobił, czy nie wykorzystałby ich w jakiś sposób do ucieczki.
— Nie wiedziałem, że bycie dobrym ojcem jest teraz zabronione — Rzucił sarkastycznie dopiero co przybyły wojownik w stronę burego wojownika stojącego przed wejściem do kociarni. Dopiero po chwili jednak dymny zdał sobie sprawę że również inne koty się przemieściły, zagradzając wszelkie wyjścia i zaczynając otaczać go ze wszystkich stron. Jego pomarańczowe ślepia skierowały się w stronę Skruszonego Drzewa, a jego spojrzenie spotkało się z tym jej. — Co się znowu dzieje? — zwrócił się do niej czarny ze spokojem w głosie.
— Zdrajca! — rozległ się syk Lisiego Ogona, która wyszła nieco do przodu. Część kotów, w tym Stokrotkowa Łapa wychynęła z legowisk, dołączając do reszty.
Tymczasem Obserwująca Żmija lustrowała Niknące Widmo spojrzeniem swych żółtych ślipi, obserwując jego reakcję, starając się wychwycić każdy ruch. Uniosła ciut wyżej łeb, nim mu odpowiedziała.
— Podejrzewam, że dobrze wiesz, co ma teraz miejsce — odparła, następnie odzywając się głośniejszym głosem, tak, by na pewno słyszał ją cały obóz — Klanie Burzy! W związku z tym, iż Niknące Widmo jest podejrzany o zabicie Sójczego Szczytu i Rumiankowego Zaćmienia, wyślę czwórkę wojowników, którzy udadzą się nad Księżycową Sadzawkę i sprawdzą teren. Bobrzy Siekaczu, Gradowy Sztormie, Króliczy Nosie, Nagietkowy Wschodzie — zwróciła się do czwórki wojowników — to będzie wasze zadanie. Trzeba sprawdzić, czy będą tam ciała i w jakim stanie, a zwłaszcza przetransportować je do obozu.
— Ja pójdę! — Niespodziewanie, dosłownie jedno, może dwa uderzenia serca po tym jak kronikarka skończyła swą wypowiedź, po obozie rozległ się głos Szepczącej Pustki, stojącego gdzieś pośród kotów. Kocica od razu przeniosła wzrok na liliowego wojownika, brata jednego z najpewniej zabitych kotów, który patrzył na Widmo zimnym, oskarżycielskim wzrokiem. Zaraz jednak cętkowany przeniósł swe spojrzenie na nią, czekając na jej odpowiedź. Przez krótką chwilę tak stała. Chyba nie było większych przeszkód, by tam poszedł, więc już po chwili zgodziła się skinieniem głowy.
— Dobrze. W takim razie Nagietkowy Wschodzie, zajmij pozycję Szepczącej Pustki, a on skoro chce niech wyruszy wraz z resztą.
— Jak śmiesz nazywać mnie w taki sposób?! — odezwał się w stronę starszej pointki Widmo z lekkim zdenerwowaniem wyczuwalnym w jego głosie. Po tych słowach ponownie wzrokiem powędrował na stojącą w oknie, przyglądającą mu się czarno-rudą kocicę — Podejrzany o zabójstwo Rumianka i Sójczego Szczytu? Głupoty pleciesz Żmijo. To oskarżenie nie ma nawet żadnych dowodów, zaczynając od tego, że ta dwójka jest aktualnie żywa. Gdybym wiedział, że Klan Burzy szuka tylko głupich kotów, które przyjmą na siebie nie swoje kary, to nigdy bym tu nie dołączył. Oczyszczę się z rzuconych na mnie oskarżeń, a po tym ma łapa nawet nie postanie w tym czymś, co śmiecie nazywać klanem.
Słuchała słów kocura bez emocji na twarzy, wwiercając tylko w niego swe uważne spojrzenie. Jego słowa o tym, jaki to był niewinny, niepoparte dosłownie niczym, brzmiały wręcz zabawnie patrząc na sytuację, w jakiej się znalazł. Opuścić Klan? Tak od razu? Kiedy miał tu dzieci? Skąd niby wiedział, że tamci niby żyją? Jego wypowiedź jej się nie kleiła.
— Cóż, to się okaże — stwierdziła — poza tym skąd masz pewność, że żyją?
— To pytanie mogę odbić innym. Czemu myślisz, że nie żyją? To dziś mieli wyruszyć, aby odebrać dziewięć żywotów, więc czemu mieliby zginąć. — Odpowiedział, przy okazji uspokajając się lekko. — Skąd podejrzenia, że ich dusze spoczęły w Klanie Gwiazdy?
— Gwiazdki nam powiedziały — usłyszała fragment wypowiedzi Szepczącej Pustki, który idąc do wyjścia z obozu przeszedł obok Niknącego Widma.
— Cóż, może i nie Gwiezdni, ale mamy świadka. Ot tak się oskarżeń przecież nie wysuwa — stwierdziła. Tymczasem czwórka kotów wyszła na zewnątrz, udając się tak jak im poleciła do Księżycowej Sadzawki.
— Nie wierzę, że spaliśmy w jednym legowisku — nagle rzucił, spośród tłumu Barszczowa Łodyga, patrząc z dystansu na Widmo — Czuję się teraz brudny.
Tymczasem Smark podszedł do niej szybko, zaprzestając płakania w mech, po czym wyjrzał zza swej matki, patrząc na oskarżonego kocura z niepokojem.
— Nie wierzę, że spaliśmy w jednym legowisku — nagle rzucił, spośród tłumu Barszczowa Łodyga, patrząc z dystansu na Widmo — Czuję się teraz brudny.
Tymczasem Smark podszedł do niej szybko, zaprzestając płakania w mech, po czym wyjrzał zza swej matki, patrząc na oskarżonego kocura z niepokojem.
— Dlaczego t-to zrobiłeś? O-one były niewinne! — biadolił załzawiony jednolity. Żmija przerzuciła na niego na moment swe spojrzenie. No proszę. Odezwał się i przestał smarkać w mech, mimo że widział przed oczami potencjalne zagrożenie dla swojego życia. To coś nowego.
— Czy to naprawdę p-prawda? Dlaczego? – odezwał się zaraz Ostowy Pęd, jednak na tyle cicho, że raczej zrozumiały go tylko koty siedzące wraz z nimi w środku wieży.
— Czemu on to zrobił — odezwała się jeszcze mniej słyszalnie Szafirkowa Łapa. Modliszkowa Łapa tymczasem tylko wlepiał swe spojrzenie w Niknące Widmo, jak to zwykle robił gdy coś go zaciekawiło.
Słońce zaszło, a czas upływał nieubłaganie w oczekiwaniu na koty, które miały wrócić z ciałami, albo żywymi kotami, choć w to drugie Obserwująca Żmija wątpiła. Cała sprawa była dziwna, ale była przekonana, że Margaretkowy Zmierzch mówiła prawdę – albo przynajmniej nie kłamała. Burzaki i te rozmawiające, i te siedzące w ciszy wyczekiwały na powrót wysłanych kotów.
Po chwili członkowie klanu najbliżej wyjścia z obozu zaczęli kierować spojrzenia w stronę tunelu wyjściowego, a za nimi reszta. Jak się już po chwili okazało, przez tunel przechodziły właśnie wcześniej wysłane nad Sadzawkę koty, które ciągnęły dwa martwe ciała.
Czyli jednak… niestety miała rację.
Szepcząca Pustka, mimo iż z jakiegoś powodu ciągnął ciało Rumiankowego Zmierzchu sam, dotachał je pod samą Skruszoną Wieżę, następnie odkładając pod nią martwego medyka, a także… własnego brata. Stanął na chwilę, bez ruchu czekając, aż pozostała trójka kotów dociągnie ciało Sójki w pobliże tego, które sam przyniósł. Gdy tylko ci dotarli pod wieżę. Zaraz potem liliowy, nie ruszając się z miejsca, spojrzał w stronę Widma, drgając swym ogonem. Następnie pochylił się nad ciałem szylkretowgo syna Różanej Przełęczy, zaczynając czyścić je. Po chwili dołączył do niego Konwaliowy Powiew a także Srebrzysty Nów.
Tortie przeniosła swe spojrzenie na pozostałą trójkę kotów, które wybrały się nad Sadzawkę, oczekując jakiejś wypowiedzi. Króliczy Nos otworzył pysk, jednak nic nie powiedział. Sytuację uratował Gradowy Sztorm, który nie czekając aż najmłodszy z wysłanych wojowników zbierze słowa, zabrał głos, chociaż niezbyt chętnie, jakby za karę.
— Oboje zostali znalezieni przy Księżycowej Sadzawce —wyjaśnił — Mają na sobie ślady raczej niezbyt wysokiego zwierzęcia. Zgaduję, że kota — mruknął, nie patrząc na dymnego, jakby sprawa go nie dotyczyła. — Z resztą sami możecie sprawdzić.
Tymczasem część kotów przeniosła ponownie swe spojrzenia na Niknące Widmo, nadal otoczonego przez tłum burzaków. Ten zdawał się wbijać swe spojrzenie w ciało medyka, nim nie zwrócił swego spojrzenia na Żmije po tym, jak padł na niego zimny wzrok Szepczącej Pustki.
— Miałaś racje, że są martwi, jednakże skąd miałem to wiedzieć? Mój przyjaciel... — Zaczął dymny wojownik, urywając. Zaraz jednak kontynuował — Jednak nie tłumaczy to mojego powiązania z tą sprawą.
Gradowy Sztorm przewrócił oczami na wzmiankę o przyjaźni.
— Wiesz, przebywałem z tobą w jednym legowisku wystarczająco długo, by znać twój smród zanim przejdziesz zabieg piękności i nasmarujesz się zielskiem — sarknął.
— Cóż, jak na razie wszystko się zgadza z wersją Margaretkowego Zmierzchu. Czy na miejscu były jakieś ślady? — zwróciła się do kotów, które były nad Księżycową Sadzawką.
— Rumianek miał to — liliowy pokazał Żmii kawałek ciemnego futra. Żmija zmrużyła oczy by dostrzec ów strzępek sierści, bo z takiej odległości nie był on jakoś dobrze widoczny. Cętkowany podszedł z dowodem po chwili do tłumu — Zaczepione w pazurach. Musiał się bronić.
— Spójrz dokładnie na pojedyncze włosy. Czy są częściowo białe? — spytała tortie. W końcu Niknące Widmo był dymny. Takie włosy byłyby bardzo konkretnym dowodem, bo zwyczajnie czarnych kotów było krocie.
Syn Pasikonikowego Nowi prychnął.
— Wystarczy powąchać, to kocur, futro nie będzie pachnieć fiołkami — Rzucił bardziej pod nosem lub w tłum, niż rzeczywiście w stronę liderki.
— Może coś jest — mruknął Szept już mocno zniecierpliwiony — A może wyrwał je z części, gdzie nie ma szarej barwy. Z resztą Grądowy Sztorm ma rację. A nawet jeśli, to niech Widmo pokaże swoje łapy — Rzucił w stronę kocura wyzywające spojrzenie.
— Nie — zaooponowała głośno, stanowczo acz bez emocji na słowa liliowego, robiąc długą pauzę i wpatrując się wprost w oczy Widma. Chciała jego reakcji. Chciała mieć coś więcej do przeanalizowania, do wyciągania z tego wniosków. Dowód był, ale nie był jednoznaczny. Miała jednak pomysł, co może być lepsze niż sam strzęp futra.
Gdzieś kątem oka w tłumie dostrzegła, jak ktoś upada – był to chyba Malwowy Rozkwit. Nie widziała jednak dokładnie, więc po prostu dalej patrzyła na otoczonego przez resztę obecnych dymnego wojownika. Ten zdawał się po jej słowach zacząć szukać kogoś w tłumie wzrokiem, jednak gdy najwyraźniej owej osoby nie znalazł, ponownie skierował swój wrok na okno wieży. Następnie ponownie zmienił obserwowany obiekt, którym tym razem został Szepcząca Pustka, stojący tuż obok ciała medyka.
— Nie tylko ja noszę taki kolor futra w okolicy. Nie zapominajmy o Czarnej Łapie, który przynajmniej miał powód, aby to zrobić. Margaretkowy Zmierzch pewnie widziała go i teraz całą winę próbuje zwalić na mnie. Najbliższy cel podobny do niego — powiedział Widmo, próbując w jakiś sposób wyjść z tej zawiłej sytuacji — w przeciwieństwie do Ciebie Gradzie, ja jestem kocurem, który dba o siebie, a nie jak ty kotką, która nie myśli o swoim wyglądzie.
Wspomniany szylkret wydał z siebie głęboki, ostrzegawczy pomruk.
— Radziłbym trzymać język za zębami — rzucił marszcząc nos — Łatwo go stracić.
— Nie? To może być zabójca dwóch naszych kotów, co niby chcesz innego zrobić, hm? — Rzucił tym czasem w stronę Żmii Szept, już niezbyt kontrolując swój drgający od nerwów ogon. Tortie jednak, nie spuszczając spojrzenia z Widma dała Szeptowi się wypowiedzieć, by następnie odpowiedzieć na jego pytanie:
— Niech Niknące Widmo pokaże nam swoje pazury — miauknęła głośno i wyraźnie, patrząc wprost na pysk wspomnianego kocura.
Pazury trudniej było dokładnie wymyć, a i mógł o nich zapomnieć. To była szansa. Może i polował, ale krew różnych istot pachniała różnie. Plus mogli znaleźć jeszcze futro, które już nierozerwalnie łączyło by dymnego ze sprawą.
— Ouch. Widzisz jak mnie ten niepotrzebny komentarz zabolał. Aż krwawię. — Rzucił sarkastycznie Widmo w stronę Grada, jednak później swe słowa skierował w stronę Żmii. — Moje pazury będą skąpane w krwi zwierzyny, którą przyniosłem tej nocy do obozu. Sami widzieliście, wbijąc swój wzrok we mnie, gdy postawiłem swoją łapę w obozie. W tym celu polowania opuściłem to miejsce, więc nie widzę sensu w twojej nieudanej próbie zrzucenia na mnie winy.
— Ależ nie tylko to można znaleźć w pazurach. Poza tym... jeśli jest na nich krew, po zapachu da się stwierdzić czy jest kota czy zwierzyny, nawet jeśli jest jej na tyle mało, że nie podtykając pod nią nosa jej nie czuć — stwierdziła — Szepcząca Pustko, Gradowy Sztormie, zróbcie oględziny stanu pazurów Niknącego Widma.
— Jakbym chciał go dotykać — rzucił szylkret, krzywym spojrzeniem patrząc na Widmo, jednak zaraz podszedł bez zbędnych ceregieli. Chwycił czarną łapę, by lepiej się jej przyjrzeć.
— Nawet nie waż mnie się dotknąć — Syknął Widmo, ale siostrzeniec jednej ze zmarłych liderek nie posłuchał.
— Zapachy się mieszają — stwierdził w końcu starszy z wojowników, po dłuższym czasie milczenia — Ale można jeszcze wyczuć smród kociej krwi. — Zerknął na Widmo, jakby triumfalnie.
Gdy tylko szylkret ogłosił ostateczny werdykt, Widmo wyrwał swą łapę z jego chwytu.
— Zaraz to na mych pazurach dopiero znajdzie się kocia krew. — Po tych słowach przejechał szponami po pysku wojownika, tworząc ranę na jego poliku. Chciał to zrobić ponownie, jednak szylkret rzucił się na niego z pazurami. Dopiero z pomocą Kukułki i Bobra udało się ich rozdzielić.
— Powinniście mi dziękować, a nie osądzać. Przez te dwie kocicę przy władzy klan by cierpiał. — Następne słowa skierował do Obserwującej Żmii, która obserwowała całą sytuację z góry. — To przeze mnie stoisz tam gdzie stoisz, a dalej śmiesz uważać mnie za tego co zrobił źle. Rumiankowe Zaćmienie wiedziała na co się piszę tamtego dnia, przyjmując moje warunki za zioła. Jedna przysługa, którą nie chciała spełnić. Dobrze znała jakie konsekwencje będą z tego płynąć. Była tak samo bezużyteczna jak to coś co chcieliście nazywać przywódczynią.
Tuż po tych słowach Szepcząca Pustka spróbował rzucić się na mordercę, jednak nie zdołał go dosięgnąć z powodu Kukułczego Skrzydła, który przytrzymał lilowy ogon, przez co o mało sam nie stracił oka.
— Czy taki dowód ci wystarczy?! — Rzucił wściekłe w stronę Żmii, która również na niego spojrzała, nim ten chwilę potem przeniósł swój wzrok na Widmo — Nawet nie próbuj wymawiać jego imienia jeszcze raz — wycedził w jego stronę, czekając jedynie na pozwolenie.
— Jak najbardziej — stwierdziła, po czym przeniosła z powrotem spojrzenie na winnego. Rozumiała wściekłość Szepczącej Pustki. Trzeba było jednak wymierzyć karę solidnie i dobrze się nad nią zastanowić — Niknące Widmo, dopuściłeś się zdrady, na dodatek nie byle jakiej, bo zabiłeś lidera i głównego medyka Klanu, który przyjął cię do siebie. Jako winnemu, zostanie ci wymierzona kara. Choć mam już na ten temat swoje przemyślenia... dam Klanowi zabrać głos w tej sprawie — stwierdziła.
Decyzja Widma była dla niej zadziwiająca. Głupia. Zabił tylko dlatego, że ktoś mu się zbuntował, zdając się nie myśleć o konsekwencjach. Na dodatek zabił nie byle kota, A LIDERKĘ. LIDERKĘ. I jeszcze medyka!
— M-może wrzucenie do dołu ma śmierć głodową? – zaproponował zaraz niepewnie Barszczowa Łodyga.
— Niech zostanie pozbawiony oczu, języka, uszu — zaczął wyliczać Szepcząca Pustka — Można go też wykastrować, czemu nie? Zwyczajne zabicie go będzie zbyt łatwe. — Stwierdził, powstrzymując drżenie na ciele.
— Czy to naprawdę p-prawda? Dlaczego? – odezwał się zaraz Ostowy Pęd, jednak na tyle cicho, że raczej zrozumiały go tylko koty siedzące wraz z nimi w środku wieży.
— Czemu on to zrobił — odezwała się jeszcze mniej słyszalnie Szafirkowa Łapa. Modliszkowa Łapa tymczasem tylko wlepiał swe spojrzenie w Niknące Widmo, jak to zwykle robił gdy coś go zaciekawiło.
***
Słońce zaszło, a czas upływał nieubłaganie w oczekiwaniu na koty, które miały wrócić z ciałami, albo żywymi kotami, choć w to drugie Obserwująca Żmija wątpiła. Cała sprawa była dziwna, ale była przekonana, że Margaretkowy Zmierzch mówiła prawdę – albo przynajmniej nie kłamała. Burzaki i te rozmawiające, i te siedzące w ciszy wyczekiwały na powrót wysłanych kotów.
Po chwili członkowie klanu najbliżej wyjścia z obozu zaczęli kierować spojrzenia w stronę tunelu wyjściowego, a za nimi reszta. Jak się już po chwili okazało, przez tunel przechodziły właśnie wcześniej wysłane nad Sadzawkę koty, które ciągnęły dwa martwe ciała.
Czyli jednak… niestety miała rację.
Szepcząca Pustka, mimo iż z jakiegoś powodu ciągnął ciało Rumiankowego Zmierzchu sam, dotachał je pod samą Skruszoną Wieżę, następnie odkładając pod nią martwego medyka, a także… własnego brata. Stanął na chwilę, bez ruchu czekając, aż pozostała trójka kotów dociągnie ciało Sójki w pobliże tego, które sam przyniósł. Gdy tylko ci dotarli pod wieżę. Zaraz potem liliowy, nie ruszając się z miejsca, spojrzał w stronę Widma, drgając swym ogonem. Następnie pochylił się nad ciałem szylkretowgo syna Różanej Przełęczy, zaczynając czyścić je. Po chwili dołączył do niego Konwaliowy Powiew a także Srebrzysty Nów.
Tortie przeniosła swe spojrzenie na pozostałą trójkę kotów, które wybrały się nad Sadzawkę, oczekując jakiejś wypowiedzi. Króliczy Nos otworzył pysk, jednak nic nie powiedział. Sytuację uratował Gradowy Sztorm, który nie czekając aż najmłodszy z wysłanych wojowników zbierze słowa, zabrał głos, chociaż niezbyt chętnie, jakby za karę.
— Oboje zostali znalezieni przy Księżycowej Sadzawce —wyjaśnił — Mają na sobie ślady raczej niezbyt wysokiego zwierzęcia. Zgaduję, że kota — mruknął, nie patrząc na dymnego, jakby sprawa go nie dotyczyła. — Z resztą sami możecie sprawdzić.
Tymczasem część kotów przeniosła ponownie swe spojrzenia na Niknące Widmo, nadal otoczonego przez tłum burzaków. Ten zdawał się wbijać swe spojrzenie w ciało medyka, nim nie zwrócił swego spojrzenia na Żmije po tym, jak padł na niego zimny wzrok Szepczącej Pustki.
— Miałaś racje, że są martwi, jednakże skąd miałem to wiedzieć? Mój przyjaciel... — Zaczął dymny wojownik, urywając. Zaraz jednak kontynuował — Jednak nie tłumaczy to mojego powiązania z tą sprawą.
Gradowy Sztorm przewrócił oczami na wzmiankę o przyjaźni.
— Wiesz, przebywałem z tobą w jednym legowisku wystarczająco długo, by znać twój smród zanim przejdziesz zabieg piękności i nasmarujesz się zielskiem — sarknął.
— Cóż, jak na razie wszystko się zgadza z wersją Margaretkowego Zmierzchu. Czy na miejscu były jakieś ślady? — zwróciła się do kotów, które były nad Księżycową Sadzawką.
— Rumianek miał to — liliowy pokazał Żmii kawałek ciemnego futra. Żmija zmrużyła oczy by dostrzec ów strzępek sierści, bo z takiej odległości nie był on jakoś dobrze widoczny. Cętkowany podszedł z dowodem po chwili do tłumu — Zaczepione w pazurach. Musiał się bronić.
— Spójrz dokładnie na pojedyncze włosy. Czy są częściowo białe? — spytała tortie. W końcu Niknące Widmo był dymny. Takie włosy byłyby bardzo konkretnym dowodem, bo zwyczajnie czarnych kotów było krocie.
Syn Pasikonikowego Nowi prychnął.
— Wystarczy powąchać, to kocur, futro nie będzie pachnieć fiołkami — Rzucił bardziej pod nosem lub w tłum, niż rzeczywiście w stronę liderki.
— Może coś jest — mruknął Szept już mocno zniecierpliwiony — A może wyrwał je z części, gdzie nie ma szarej barwy. Z resztą Grądowy Sztorm ma rację. A nawet jeśli, to niech Widmo pokaże swoje łapy — Rzucił w stronę kocura wyzywające spojrzenie.
— Nie — zaooponowała głośno, stanowczo acz bez emocji na słowa liliowego, robiąc długą pauzę i wpatrując się wprost w oczy Widma. Chciała jego reakcji. Chciała mieć coś więcej do przeanalizowania, do wyciągania z tego wniosków. Dowód był, ale nie był jednoznaczny. Miała jednak pomysł, co może być lepsze niż sam strzęp futra.
Gdzieś kątem oka w tłumie dostrzegła, jak ktoś upada – był to chyba Malwowy Rozkwit. Nie widziała jednak dokładnie, więc po prostu dalej patrzyła na otoczonego przez resztę obecnych dymnego wojownika. Ten zdawał się po jej słowach zacząć szukać kogoś w tłumie wzrokiem, jednak gdy najwyraźniej owej osoby nie znalazł, ponownie skierował swój wrok na okno wieży. Następnie ponownie zmienił obserwowany obiekt, którym tym razem został Szepcząca Pustka, stojący tuż obok ciała medyka.
— Nie tylko ja noszę taki kolor futra w okolicy. Nie zapominajmy o Czarnej Łapie, który przynajmniej miał powód, aby to zrobić. Margaretkowy Zmierzch pewnie widziała go i teraz całą winę próbuje zwalić na mnie. Najbliższy cel podobny do niego — powiedział Widmo, próbując w jakiś sposób wyjść z tej zawiłej sytuacji — w przeciwieństwie do Ciebie Gradzie, ja jestem kocurem, który dba o siebie, a nie jak ty kotką, która nie myśli o swoim wyglądzie.
Wspomniany szylkret wydał z siebie głęboki, ostrzegawczy pomruk.
— Radziłbym trzymać język za zębami — rzucił marszcząc nos — Łatwo go stracić.
— Nie? To może być zabójca dwóch naszych kotów, co niby chcesz innego zrobić, hm? — Rzucił tym czasem w stronę Żmii Szept, już niezbyt kontrolując swój drgający od nerwów ogon. Tortie jednak, nie spuszczając spojrzenia z Widma dała Szeptowi się wypowiedzieć, by następnie odpowiedzieć na jego pytanie:
— Niech Niknące Widmo pokaże nam swoje pazury — miauknęła głośno i wyraźnie, patrząc wprost na pysk wspomnianego kocura.
Pazury trudniej było dokładnie wymyć, a i mógł o nich zapomnieć. To była szansa. Może i polował, ale krew różnych istot pachniała różnie. Plus mogli znaleźć jeszcze futro, które już nierozerwalnie łączyło by dymnego ze sprawą.
— Ouch. Widzisz jak mnie ten niepotrzebny komentarz zabolał. Aż krwawię. — Rzucił sarkastycznie Widmo w stronę Grada, jednak później swe słowa skierował w stronę Żmii. — Moje pazury będą skąpane w krwi zwierzyny, którą przyniosłem tej nocy do obozu. Sami widzieliście, wbijąc swój wzrok we mnie, gdy postawiłem swoją łapę w obozie. W tym celu polowania opuściłem to miejsce, więc nie widzę sensu w twojej nieudanej próbie zrzucenia na mnie winy.
— Ależ nie tylko to można znaleźć w pazurach. Poza tym... jeśli jest na nich krew, po zapachu da się stwierdzić czy jest kota czy zwierzyny, nawet jeśli jest jej na tyle mało, że nie podtykając pod nią nosa jej nie czuć — stwierdziła — Szepcząca Pustko, Gradowy Sztormie, zróbcie oględziny stanu pazurów Niknącego Widma.
— Jakbym chciał go dotykać — rzucił szylkret, krzywym spojrzeniem patrząc na Widmo, jednak zaraz podszedł bez zbędnych ceregieli. Chwycił czarną łapę, by lepiej się jej przyjrzeć.
— Nawet nie waż mnie się dotknąć — Syknął Widmo, ale siostrzeniec jednej ze zmarłych liderek nie posłuchał.
— Zapachy się mieszają — stwierdził w końcu starszy z wojowników, po dłuższym czasie milczenia — Ale można jeszcze wyczuć smród kociej krwi. — Zerknął na Widmo, jakby triumfalnie.
Gdy tylko szylkret ogłosił ostateczny werdykt, Widmo wyrwał swą łapę z jego chwytu.
— Zaraz to na mych pazurach dopiero znajdzie się kocia krew. — Po tych słowach przejechał szponami po pysku wojownika, tworząc ranę na jego poliku. Chciał to zrobić ponownie, jednak szylkret rzucił się na niego z pazurami. Dopiero z pomocą Kukułki i Bobra udało się ich rozdzielić.
— Powinniście mi dziękować, a nie osądzać. Przez te dwie kocicę przy władzy klan by cierpiał. — Następne słowa skierował do Obserwującej Żmii, która obserwowała całą sytuację z góry. — To przeze mnie stoisz tam gdzie stoisz, a dalej śmiesz uważać mnie za tego co zrobił źle. Rumiankowe Zaćmienie wiedziała na co się piszę tamtego dnia, przyjmując moje warunki za zioła. Jedna przysługa, którą nie chciała spełnić. Dobrze znała jakie konsekwencje będą z tego płynąć. Była tak samo bezużyteczna jak to coś co chcieliście nazywać przywódczynią.
Tuż po tych słowach Szepcząca Pustka spróbował rzucić się na mordercę, jednak nie zdołał go dosięgnąć z powodu Kukułczego Skrzydła, który przytrzymał lilowy ogon, przez co o mało sam nie stracił oka.
— Czy taki dowód ci wystarczy?! — Rzucił wściekłe w stronę Żmii, która również na niego spojrzała, nim ten chwilę potem przeniósł swój wzrok na Widmo — Nawet nie próbuj wymawiać jego imienia jeszcze raz — wycedził w jego stronę, czekając jedynie na pozwolenie.
— Jak najbardziej — stwierdziła, po czym przeniosła z powrotem spojrzenie na winnego. Rozumiała wściekłość Szepczącej Pustki. Trzeba było jednak wymierzyć karę solidnie i dobrze się nad nią zastanowić — Niknące Widmo, dopuściłeś się zdrady, na dodatek nie byle jakiej, bo zabiłeś lidera i głównego medyka Klanu, który przyjął cię do siebie. Jako winnemu, zostanie ci wymierzona kara. Choć mam już na ten temat swoje przemyślenia... dam Klanowi zabrać głos w tej sprawie — stwierdziła.
Decyzja Widma była dla niej zadziwiająca. Głupia. Zabił tylko dlatego, że ktoś mu się zbuntował, zdając się nie myśleć o konsekwencjach. Na dodatek zabił nie byle kota, A LIDERKĘ. LIDERKĘ. I jeszcze medyka!
— M-może wrzucenie do dołu ma śmierć głodową? – zaproponował zaraz niepewnie Barszczowa Łodyga.
— Niech zostanie pozbawiony oczu, języka, uszu — zaczął wyliczać Szepcząca Pustka — Można go też wykastrować, czemu nie? Zwyczajne zabicie go będzie zbyt łatwe. — Stwierdził, powstrzymując drżenie na ciele.
— Kastracja nie brzmi źle — przyznał pod nosem Gradowy Sztorm, patrząc na Widmo nienawistnie z raną na pysku, która powoli przestawała krwawić.
Żmija słuchała uważnie propozycji, jednocześnie na chwilę przenosząc wzrok w tłum, tam, gdzie wcześniej widziała upadek jednego z wojowników. Gdy dostrzegła, że ten dalej tam leży plackiem, nie mogła mu dać tak tam po prostu leżeć. Jeszcze ktoś go podepcze.
— Hm, czy ktoś... mógłby przenieść Malwowy Rozkwit do legowiska medyków? — zwróciła się jeszcze do kotów, nieco niepewnie, zmieniając swój ton.
— Możemy go zwyczajnie rozszarpać — mruknął Króliczy Nos, po chwili ruszając w stronę Malwy i spełniając jej prośbę o przeniesienie go do legowiska uzdrowicieli. Tymczasem Lisi Ogon podeszła bliżej Skruszonego Drzewa, by następnie wypowiedzieć swoją propozycję
— Zakopać go żywcem — wysyczała — niech się dławi własną krwią.
Obserwująca Żmija słuchając tak tych wszystkich niecodziennych propozycji zaczęła zastanawiać się, gdzie na Klan Gwiazdy podziało się to pacyfistyczne podejście burzaków. Gdy zaczęła ich poznawać po dołączeniu do klanu, doszła do wniosku że mieli kompletnie inną kulturę niż klany i ogół nie akceptował takich kar. Szczerze, nie wiedziała ani co wybrać, ani co powiedzieć. Burzaki zdawały się kompletnie obrócić swoje podejście o stoosiemdziesiąt stopni w zaledwie ile, kilka skoków słońca? To było co najmniej dla niej zadziwiające, nawet mając w głowie fakt, że niektórym zamordowani byli rodziną i przyjaciółmi.
— Jestem zdania, że nie powinniśmy przedłużać tego, co konieczne. Jeśli śmierć nie będzie natychmiastowa, zawsze istnieje ryzyko, że Niknące Widmo zdoła uciec i przysporzymy sobie tylko problemów. Nawet, jeśli nie będzie go na naszych terenach, to będzie stanowił zagrożenie dla każdego innego kota, którego spotka na swojej drodze — odezwał się Srebrzysty Nów.
W sumie to miał trochę racji. Żmija jednak uważała, że nie mogą ot tylko go zabić. Popełnił zbyt dużą zbrodnię, a skoro część burzaków chciała większej kary, była gotowa na taką właśnie skazać Widmo, o ile dojdą do jakiegoś konsensusu.
Wtem Lwia Paszcza wyszła z tłumu i zaproponowała… jeszcze bardziej niecodzienną jak na Klan Burzy karę. Choć w sumie nie tak dziwną jak na nią. Oskórowanie.
Mimo, iż po Lew prędzej by się takiego czegoś można spodziewać, wywołało to w Żmii… nieprzyjemny niepokój, zwłaszcza zważywszy na to, że w mieście sama widziała coś takiego.
— Zacznijmy od tego, czy jest tu ktoś kto umie faktycznie oskórowywać? — spytała, nie przyznając się do swej wiedzy w tym zakresie. Koty zamilkły i Żmija już myślała, że ta… bądź co bądź bardzo brutalna opcja, nawet jak na nią, choć i ona ją rozważała, wyszła z puli, ale wtem pośród klanowiczów odezwał się głos.
— Ja umiem — zgłosił się Bobrzy Siekacz, podczas gdy Srebrny skulił uszy.
— Z całym szacunkiem i zrozumieniem dla chęci, by Niknące Widmo poczuł to, co zmarli, ale czy nie jest to temat zbyt drastyczny, jak dla niektórych tu zebranych? Chociażby młodych uczniów, czy kociąt w żłobku, które mogą usłyszeć za dużo? Śmierć to śmierć, czy bolesna, czy też nie, zagrożenia po prostu należy się pozbyć.
Szepcząca Pustka na słowa swego brata spojrzał na niego niedowierzającym wzrokiem.
— Uważasz, że zwyczajna śmierć będzie dla niego odpowiednia? To jak nagroda — Syknął, strosząc futro. — Można go gdzieś wywlec, co za problem.
— I tak niepotrzebnie to przedłużamy. Po prostu oszczędźmy niektórym widoku i nie traumatyzujmy młodych. I tak zbyt wiele złego się dzisiaj stało, wystarczy nam wszystkim — mruknął na to niebieski, nerwowo zerkając na ciało zmarłego brata.
— Jak chcesz — parsknął na to liliowy — Może masz rację. Sam to załatwię.
— Dobra, zróbmy coś z nim albo i nie i zakończmy tą sprawę — parsknął gdzieś w tłumie jakiś starczy głos.
Niespodziewanie dla wszystkich Niknące Widmo wyskoczył przed siebie, chwytając w swe szpony w stojącą na przodzie tłumu, niedaleko niego, Iskrzącą Burzę. Żmija otworzyła szerzej oczy, widząc, jak skazany wbił się w szyję swej ofiary. Nim jednak dokończył dzieła, został odciągnięty przez Kukułkę, Bobra i Grada. Szept tymczasem błyskawicznie podbiegł do cętkowanej, próbując zatamować krew, a Żmija zaaferowana wstała, krzycząc:
— Unieruchomić go! Liliowa Łapo! Zajmij się nią! — zwróciła się do uczennicy medyka która stała gdzieś pośród tłumu. Czekała aż wojownicy unieruchomią całkowicie Widmo by zejść tam z Margaretkowym Zmierzchem, która to teraz była najlepiej wyszkolonym medykiem w Klanie Burzy, jak już będzie bezpieczniej, bo nie miała zamiaru pozwolić by coś stało się jej wnuczce. Za dużo już dzisiaj przeszła, by jeszcze zostać zaatakowaną. Wtem Lwia Paszcza wyskoczyła z tłumu wprost na Niknące Widmo, przez co wojownicy musieli się odsunąć by nie oberwać od wściekłej, przepełnionej chęcią mordu kocicy. Szepcząca Pustka chwilę potem dołączył do niej, rzucając się na dymnego, a wraz z nim Grad. Nikt nie zdążył zareagować. Wszystko działo się zbyt szybko. Fragmenty futra i mięsa latały wokoło, krzyki wypełniły obóz nim wszystko ucichło.
Szarpanina skończyła się tak szybko, jak się zaczęła.
Obserwująca Żmija zszokowana patrzyła na pozostawionego na środku obozu Niknące Widmo, który właśnie wydawał swe ostatnie oddechy, cały poszarpany i z połową pyska trudną do rozpoznania, ze stojącymi nad nim winowajcami. Zaraz jednak Lwia Paszcza, również brocząca krwią, upadła na ziemię obok martwego mordercy. Szepcząca Pustka tymczasem szybko skierował się do wyjścia z obozu, nie dając nikomu z zaskoczonych kotów zdążyć się zatrzymać. — Schodzę na dół. Uważajcie — nakazała swej rodzinie, po czym ruszyła do schodów, szybko pokonując kolejne stopnie. Za nią, niczym torpeda wybiegł kipiący wściekłością i niekontrolowanym szałem Płomyk.
— Ty nieruda gnido! Zabije cię! — wrzasnął na całe gardło jej uczeń, rzucając się wprost na już martwego winowajcę całego rozlewu krwi w jak dotąd w miarę spokojnym Klanie Burzy.
Tortie stanęła przed wieżą, patrząc na Płomyka pchanego rozpaczą i gniewem. Potem przeniosła spojrzenie na wyjście z obozu, jeszcze później na Grada, aż w końcu wzrok jej szeroko otwartych oczu spoczął na ciele Lwiej Paszczy.
Ten dzień wszystkim przyniósł chyba to, co najgorsze. Zarówno rodzinę Róży, Lew, jak i jej samej. Klan był w rozsypce, pięć ciał na środku obozu Chwilę milczała, nim nie zwróciła się do Płomyka łagodnym głosem.
— On już nie żyje…
— Mam to gdzieś! Rozerwę go na strzępy nawet jak z niego trup! — wrzasnął drżący z emocji rudy i począł ponownie szarpać ciało zmarłego. Widząc, że kocur jej nie posłucha, podeszła do Nagietkowego Wschodu.
— Spróbowałbyś... go odciągnąć? — spytała rudego cicho, proszącym tonem, podczas gdy Piaszczysta Zamieć i Obsmarkany Kamień podbiegli do nieruchomego ciała Lwiej Paszczy.
Gradowy Sztorm tymczasem chwycił Płomyka i wraz z Nagietkowym Wschodem odciągnął go od ciała Niknącego Widma.
— Nie!!! Puszczajcie mnie! Zabije go! Zabije i rozszarpie! — wrzeszczał rudzielec, próbując się wyrwać dwójce starszych kotów.
Kronikarka obserwowała z niepokojem, nawet smutkiem jak go odciągają, po czym spojrzenie skierowała na wyjście z obozu, przez które przed chwilą wyszedł Szepcząca Pustka. Chwilę jeszcze patrzyła w tamtą stronę, nim nie podeszła do Kukułczego Skrzydła.
— Weź ze sobą Bobrzy Siekacz i wynieście ciało Widma z obozu. Znajdź też proszę kogoś kto przeniesie Sójczy Szczyt, Rumiankowe Zaćmienie i Iskrzącą Burzę do legowiska medyka, by przygotować ich ciała do ceremonii czuwania — poleciła. Nie miała zamiaru ciała Lwiej Paszczy teraz zabierać, gdy już dwa koty nad nim płakały. Zresztą już po chwili zaczęły dołączać do nich inne koty z rodziny zmarłej, w tym jej córki i matka, a w tle wszyscy słyszeli wrzaski najmłodszego syna Lwiej Paszczy, zrozpaczonego śmiercią matki.
Żmija bez krzty niepewności mogła powiedzieć jedno.
Ten dzień.
Był okropny.
— Hm, czy ktoś... mógłby przenieść Malwowy Rozkwit do legowiska medyków? — zwróciła się jeszcze do kotów, nieco niepewnie, zmieniając swój ton.
— Możemy go zwyczajnie rozszarpać — mruknął Króliczy Nos, po chwili ruszając w stronę Malwy i spełniając jej prośbę o przeniesienie go do legowiska uzdrowicieli. Tymczasem Lisi Ogon podeszła bliżej Skruszonego Drzewa, by następnie wypowiedzieć swoją propozycję
— Zakopać go żywcem — wysyczała — niech się dławi własną krwią.
Obserwująca Żmija słuchając tak tych wszystkich niecodziennych propozycji zaczęła zastanawiać się, gdzie na Klan Gwiazdy podziało się to pacyfistyczne podejście burzaków. Gdy zaczęła ich poznawać po dołączeniu do klanu, doszła do wniosku że mieli kompletnie inną kulturę niż klany i ogół nie akceptował takich kar. Szczerze, nie wiedziała ani co wybrać, ani co powiedzieć. Burzaki zdawały się kompletnie obrócić swoje podejście o stoosiemdziesiąt stopni w zaledwie ile, kilka skoków słońca? To było co najmniej dla niej zadziwiające, nawet mając w głowie fakt, że niektórym zamordowani byli rodziną i przyjaciółmi.
— Jestem zdania, że nie powinniśmy przedłużać tego, co konieczne. Jeśli śmierć nie będzie natychmiastowa, zawsze istnieje ryzyko, że Niknące Widmo zdoła uciec i przysporzymy sobie tylko problemów. Nawet, jeśli nie będzie go na naszych terenach, to będzie stanowił zagrożenie dla każdego innego kota, którego spotka na swojej drodze — odezwał się Srebrzysty Nów.
W sumie to miał trochę racji. Żmija jednak uważała, że nie mogą ot tylko go zabić. Popełnił zbyt dużą zbrodnię, a skoro część burzaków chciała większej kary, była gotowa na taką właśnie skazać Widmo, o ile dojdą do jakiegoś konsensusu.
Wtem Lwia Paszcza wyszła z tłumu i zaproponowała… jeszcze bardziej niecodzienną jak na Klan Burzy karę. Choć w sumie nie tak dziwną jak na nią. Oskórowanie.
Mimo, iż po Lew prędzej by się takiego czegoś można spodziewać, wywołało to w Żmii… nieprzyjemny niepokój, zwłaszcza zważywszy na to, że w mieście sama widziała coś takiego.
— Zacznijmy od tego, czy jest tu ktoś kto umie faktycznie oskórowywać? — spytała, nie przyznając się do swej wiedzy w tym zakresie. Koty zamilkły i Żmija już myślała, że ta… bądź co bądź bardzo brutalna opcja, nawet jak na nią, choć i ona ją rozważała, wyszła z puli, ale wtem pośród klanowiczów odezwał się głos.
— Ja umiem — zgłosił się Bobrzy Siekacz, podczas gdy Srebrny skulił uszy.
— Z całym szacunkiem i zrozumieniem dla chęci, by Niknące Widmo poczuł to, co zmarli, ale czy nie jest to temat zbyt drastyczny, jak dla niektórych tu zebranych? Chociażby młodych uczniów, czy kociąt w żłobku, które mogą usłyszeć za dużo? Śmierć to śmierć, czy bolesna, czy też nie, zagrożenia po prostu należy się pozbyć.
Szepcząca Pustka na słowa swego brata spojrzał na niego niedowierzającym wzrokiem.
— Uważasz, że zwyczajna śmierć będzie dla niego odpowiednia? To jak nagroda — Syknął, strosząc futro. — Można go gdzieś wywlec, co za problem.
— I tak niepotrzebnie to przedłużamy. Po prostu oszczędźmy niektórym widoku i nie traumatyzujmy młodych. I tak zbyt wiele złego się dzisiaj stało, wystarczy nam wszystkim — mruknął na to niebieski, nerwowo zerkając na ciało zmarłego brata.
— Jak chcesz — parsknął na to liliowy — Może masz rację. Sam to załatwię.
— Dobra, zróbmy coś z nim albo i nie i zakończmy tą sprawę — parsknął gdzieś w tłumie jakiś starczy głos.
Niespodziewanie dla wszystkich Niknące Widmo wyskoczył przed siebie, chwytając w swe szpony w stojącą na przodzie tłumu, niedaleko niego, Iskrzącą Burzę. Żmija otworzyła szerzej oczy, widząc, jak skazany wbił się w szyję swej ofiary. Nim jednak dokończył dzieła, został odciągnięty przez Kukułkę, Bobra i Grada. Szept tymczasem błyskawicznie podbiegł do cętkowanej, próbując zatamować krew, a Żmija zaaferowana wstała, krzycząc:
— Unieruchomić go! Liliowa Łapo! Zajmij się nią! — zwróciła się do uczennicy medyka która stała gdzieś pośród tłumu. Czekała aż wojownicy unieruchomią całkowicie Widmo by zejść tam z Margaretkowym Zmierzchem, która to teraz była najlepiej wyszkolonym medykiem w Klanie Burzy, jak już będzie bezpieczniej, bo nie miała zamiaru pozwolić by coś stało się jej wnuczce. Za dużo już dzisiaj przeszła, by jeszcze zostać zaatakowaną. Wtem Lwia Paszcza wyskoczyła z tłumu wprost na Niknące Widmo, przez co wojownicy musieli się odsunąć by nie oberwać od wściekłej, przepełnionej chęcią mordu kocicy. Szepcząca Pustka chwilę potem dołączył do niej, rzucając się na dymnego, a wraz z nim Grad. Nikt nie zdążył zareagować. Wszystko działo się zbyt szybko. Fragmenty futra i mięsa latały wokoło, krzyki wypełniły obóz nim wszystko ucichło.
Szarpanina skończyła się tak szybko, jak się zaczęła.
Obserwująca Żmija zszokowana patrzyła na pozostawionego na środku obozu Niknące Widmo, który właśnie wydawał swe ostatnie oddechy, cały poszarpany i z połową pyska trudną do rozpoznania, ze stojącymi nad nim winowajcami. Zaraz jednak Lwia Paszcza, również brocząca krwią, upadła na ziemię obok martwego mordercy. Szepcząca Pustka tymczasem szybko skierował się do wyjścia z obozu, nie dając nikomu z zaskoczonych kotów zdążyć się zatrzymać. — Schodzę na dół. Uważajcie — nakazała swej rodzinie, po czym ruszyła do schodów, szybko pokonując kolejne stopnie. Za nią, niczym torpeda wybiegł kipiący wściekłością i niekontrolowanym szałem Płomyk.
— Ty nieruda gnido! Zabije cię! — wrzasnął na całe gardło jej uczeń, rzucając się wprost na już martwego winowajcę całego rozlewu krwi w jak dotąd w miarę spokojnym Klanie Burzy.
Tortie stanęła przed wieżą, patrząc na Płomyka pchanego rozpaczą i gniewem. Potem przeniosła spojrzenie na wyjście z obozu, jeszcze później na Grada, aż w końcu wzrok jej szeroko otwartych oczu spoczął na ciele Lwiej Paszczy.
Ten dzień wszystkim przyniósł chyba to, co najgorsze. Zarówno rodzinę Róży, Lew, jak i jej samej. Klan był w rozsypce, pięć ciał na środku obozu Chwilę milczała, nim nie zwróciła się do Płomyka łagodnym głosem.
— On już nie żyje…
— Mam to gdzieś! Rozerwę go na strzępy nawet jak z niego trup! — wrzasnął drżący z emocji rudy i począł ponownie szarpać ciało zmarłego. Widząc, że kocur jej nie posłucha, podeszła do Nagietkowego Wschodu.
— Spróbowałbyś... go odciągnąć? — spytała rudego cicho, proszącym tonem, podczas gdy Piaszczysta Zamieć i Obsmarkany Kamień podbiegli do nieruchomego ciała Lwiej Paszczy.
Gradowy Sztorm tymczasem chwycił Płomyka i wraz z Nagietkowym Wschodem odciągnął go od ciała Niknącego Widma.
— Nie!!! Puszczajcie mnie! Zabije go! Zabije i rozszarpie! — wrzeszczał rudzielec, próbując się wyrwać dwójce starszych kotów.
Kronikarka obserwowała z niepokojem, nawet smutkiem jak go odciągają, po czym spojrzenie skierowała na wyjście z obozu, przez które przed chwilą wyszedł Szepcząca Pustka. Chwilę jeszcze patrzyła w tamtą stronę, nim nie podeszła do Kukułczego Skrzydła.
— Weź ze sobą Bobrzy Siekacz i wynieście ciało Widma z obozu. Znajdź też proszę kogoś kto przeniesie Sójczy Szczyt, Rumiankowe Zaćmienie i Iskrzącą Burzę do legowiska medyka, by przygotować ich ciała do ceremonii czuwania — poleciła. Nie miała zamiaru ciała Lwiej Paszczy teraz zabierać, gdy już dwa koty nad nim płakały. Zresztą już po chwili zaczęły dołączać do nich inne koty z rodziny zmarłej, w tym jej córki i matka, a w tle wszyscy słyszeli wrzaski najmłodszego syna Lwiej Paszczy, zrozpaczonego śmiercią matki.
Żmija bez krzty niepewności mogła powiedzieć jedno.
Ten dzień.
Był okropny.
A jako wisienka na torcie, niedługo później okazało się, że wszyscy zapomnieli, iż zostawili Malwowego Rozkwita samego z ciałami martwych członków klanu w legowisku medyka.
[*][*][*][*][*]
Rip Sójczy Szczyt, Rip Rumian, Rip Iskierka, Rip Lwia Paszcza
Noi Rip widmo [*]
Noi mentalnie rip Malwa
Wyleczeni: Obserwująca Żmija
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz