*pora opadających liści*
Złota trawa falowała spokojnie porywana w ruch przez ciepły wiatr. Słońce wraz z chmurami walczyło o dominację na niebie, tworząc na życie grę półcieni. Srokoszowa Łapa czuł się dziwnie wśród tak pustej przestrzeni. Nie przywykł do braku drzew. Skryci wśród ściółki przemykali się niepostrzeżenie po leśnym runie. Teraz w plątaninie traw przemieszczali się niezgrabnie. Szarżujący Bizon torował trasę swoim masywniejszym ciałem.
— Myślę, że śmierć Cętkowanego Rysia nie była przypadkiem. — cichy głos wyrwał go z transu.
Spojrzał na burego. Nic ich nie mam nie łączyło. Gdy Bizon był mały próbował się z nim zaprzyjaźnić. Lecz Srokosz wciąż go odrzucał. Aż matki burasa reagowały, a on wykrzyczał Cętkowanej Gwieździe, że jej nienawidzi.
Położył po sobie uszy, uciekając wzrokiem na tańczące w zachodzącym słońcu kłosy.
— Co masz na myśli? — rzucił niby od niechcenia, lecz serce zabiło mu szybciej na myśl, że wojownik może myśleć o tym samym co on.
— Nic w tym się nie klei. — miauknął smutno Bizon. — Oni się kochali. Mama... Cętka nie miała powodu, by zrobić to z Wilczakiem. A Dziki Kieł... on z taką łatwością nas porzucił. To aż niemożliwe. Przecież tak nas kochali... Te wszystkie opowieści... Wszystkie zabawy, bajki, wyścigi i wspólne...
— To was kochali. — syknął Srokosz, wcinając się.
Buras skrzywił się.
— To ty nas odtrącałeś. — odpowiedział mu.
Srokosz syknął, ale nie dodał nic więcej. Uderzenie serce milczał, lecz spojrzenie zdenerwowanych żółtych ślepi nie dawało mu spokoju.
— Więc. — prychnął cętkowany. — Masz coś więcej do dodania w tym temacie niż użalanie się nad sobą i tą smutną historię?
Bizon zmarszczył brwi. Zatrzymał się, by spojrzeć przybranemu bratu w prosto w pysk. Przewyższał go o co najmniej parę myszy. Niebieski zląkł się, strosząc sierść.
— Żałuję, że zacząłem z tobą ten temat. Jesteś taki sam. Nic się nie zmieniłeś. Jeśli zamierzasz tak dalej się zachowywać to wracam do obozowiska. — ogłosił wojownik.
Srokosz chciał wykrzyczeć wiele rzeczy. Złych i podłych. Takich, których nie powinien do nikogo nigdy skierować. Wgryzł się we własny język, czując nieprzyjemny smak krwi.
Spojrzał na burego. Nic ich nie mam nie łączyło. Gdy Bizon był mały próbował się z nim zaprzyjaźnić. Lecz Srokosz wciąż go odrzucał. Aż matki burasa reagowały, a on wykrzyczał Cętkowanej Gwieździe, że jej nienawidzi.
Położył po sobie uszy, uciekając wzrokiem na tańczące w zachodzącym słońcu kłosy.
— Co masz na myśli? — rzucił niby od niechcenia, lecz serce zabiło mu szybciej na myśl, że wojownik może myśleć o tym samym co on.
— Nic w tym się nie klei. — miauknął smutno Bizon. — Oni się kochali. Mama... Cętka nie miała powodu, by zrobić to z Wilczakiem. A Dziki Kieł... on z taką łatwością nas porzucił. To aż niemożliwe. Przecież tak nas kochali... Te wszystkie opowieści... Wszystkie zabawy, bajki, wyścigi i wspólne...
— To was kochali. — syknął Srokosz, wcinając się.
Buras skrzywił się.
— To ty nas odtrącałeś. — odpowiedział mu.
Srokosz syknął, ale nie dodał nic więcej. Uderzenie serce milczał, lecz spojrzenie zdenerwowanych żółtych ślepi nie dawało mu spokoju.
— Więc. — prychnął cętkowany. — Masz coś więcej do dodania w tym temacie niż użalanie się nad sobą i tą smutną historię?
Bizon zmarszczył brwi. Zatrzymał się, by spojrzeć przybranemu bratu w prosto w pysk. Przewyższał go o co najmniej parę myszy. Niebieski zląkł się, strosząc sierść.
— Żałuję, że zacząłem z tobą ten temat. Jesteś taki sam. Nic się nie zmieniłeś. Jeśli zamierzasz tak dalej się zachowywać to wracam do obozowiska. — ogłosił wojownik.
Srokosz chciał wykrzyczeć wiele rzeczy. Złych i podłych. Takich, których nie powinien do nikogo nigdy skierować. Wgryzł się we własny język, czując nieprzyjemny smak krwi.
— Córka lidera Klanu Wilka twierdzi, że nie zna żadnego burego Wilczaka o niebieskich oczach. — wydusił z siebie.
Zaskoczone żółte ślepia spoglądały na niego w szoku. Uderzenie serca lub dwa pomiędzy nimi panowała kompletna cisza. Nawet wiatr zdawał się ucichnąć.
— Srokoszowa Łapo, ja nie wiedziałem... — zaczął tamten, lecz niebieski pokręcił łbem.
— Nie. Nie mów tego. — prychnął, zakrywając uszy. — Skupmy się na faktach. — miauknął, próbując odciągnąć burego od tamtego tematu.
— Skoro córka wrogiego lidera powiedziała ci coś takiego to nie możesz mieć pewności, czy była szczera. — stwierdził Bizon.
— Więc albo ona kłamie, albo Lamparcia Gwiazda. — syknął uczeń. — O dziwo słowa lidera o Wilczaku potwierdziła Łabędzia Pieśń. Która dwukrotnie poczekała się kociąt w krótkim czasie. — wytknął.
Wojownik zmarszczył brwi.
— Myślę, że to zbyt naciągane. — uznał buras, widząc oburzenie niebieskiego dodał po uderzeniu serca. — Nie mamy żadnych dowodów. Lamparcia Gwiazda jest... specyficzny. Ale wątpię, że posunąłby się do takich czynów. Nie jest potworem. Nie aż takim.
Srokosz wywrócił ślepiami. Leśne klany z każdym dniem okazywały się zdolniejsze co coraz paskudniejszych czynów - samo wspomnienie zgromadzenia go w tym utwierdzało. Czuł się bezradny. Nie miał żadnych dowodów na winę kocura. Nie miał też odwagi ryzykować własnym życiem narażając się temu szaleńcowi. Musiał wykorzystać do tego kogoś innego.
Spojrzał na pogrążonego w myślach brata. Lecz kto był blisko lidera. Przeważnie unikał czarnego jak Urdzikowej Łapy, więc nawet nie wiedział takich rzeczy.
— Możesz mi nie wierzyć. — prychnął niebieski. — Ale zbyt dowodów kończy się na nim. Może wie coś czego my nie wiemy. Warto mieć na niego oko.
— I na Łabędzią Pieśń.
— Ona oszalała. — przypomniał Srokosz. — Nikt nie weźmie jej słów na poważnie. — dodał, trzepiąc ogonem.
— Nie oszalała bez przyczyny. — stwierdził wojownik. — Coś musiało się z nią stać. W tamtą śnieżną noc kiedy straciła potomstwo.
Szelest rozległ się wśród zbóż. Srokosz zjeżył się.
Ktoś ich podsłuchiwał?
— Słyszałeś to? — pisnął spanikowany.
— Psy. Dwa...? Trzy. — mruknął Szarżujący Bizon. — Szybko. Inne patrole donosiły na nie, ale nie w tej okolicy.
Srokosz zjeżył się zestresowany. Wysunął szybko pazury.
— Nie czas na walkę. Musimy uciekać. — zawołał bury, popychając niebieskiego.
Uczeń zaczął szybciej przebierać łapami, słysząc za sobą straszliwe ujadanie. Tylko tego mu brakowało.
Zaskoczone żółte ślepia spoglądały na niego w szoku. Uderzenie serca lub dwa pomiędzy nimi panowała kompletna cisza. Nawet wiatr zdawał się ucichnąć.
— Srokoszowa Łapo, ja nie wiedziałem... — zaczął tamten, lecz niebieski pokręcił łbem.
— Nie. Nie mów tego. — prychnął, zakrywając uszy. — Skupmy się na faktach. — miauknął, próbując odciągnąć burego od tamtego tematu.
— Skoro córka wrogiego lidera powiedziała ci coś takiego to nie możesz mieć pewności, czy była szczera. — stwierdził Bizon.
— Więc albo ona kłamie, albo Lamparcia Gwiazda. — syknął uczeń. — O dziwo słowa lidera o Wilczaku potwierdziła Łabędzia Pieśń. Która dwukrotnie poczekała się kociąt w krótkim czasie. — wytknął.
Wojownik zmarszczył brwi.
— Myślę, że to zbyt naciągane. — uznał buras, widząc oburzenie niebieskiego dodał po uderzeniu serca. — Nie mamy żadnych dowodów. Lamparcia Gwiazda jest... specyficzny. Ale wątpię, że posunąłby się do takich czynów. Nie jest potworem. Nie aż takim.
Srokosz wywrócił ślepiami. Leśne klany z każdym dniem okazywały się zdolniejsze co coraz paskudniejszych czynów - samo wspomnienie zgromadzenia go w tym utwierdzało. Czuł się bezradny. Nie miał żadnych dowodów na winę kocura. Nie miał też odwagi ryzykować własnym życiem narażając się temu szaleńcowi. Musiał wykorzystać do tego kogoś innego.
Spojrzał na pogrążonego w myślach brata. Lecz kto był blisko lidera. Przeważnie unikał czarnego jak Urdzikowej Łapy, więc nawet nie wiedział takich rzeczy.
— Możesz mi nie wierzyć. — prychnął niebieski. — Ale zbyt dowodów kończy się na nim. Może wie coś czego my nie wiemy. Warto mieć na niego oko.
— I na Łabędzią Pieśń.
— Ona oszalała. — przypomniał Srokosz. — Nikt nie weźmie jej słów na poważnie. — dodał, trzepiąc ogonem.
— Nie oszalała bez przyczyny. — stwierdził wojownik. — Coś musiało się z nią stać. W tamtą śnieżną noc kiedy straciła potomstwo.
Szelest rozległ się wśród zbóż. Srokosz zjeżył się.
Ktoś ich podsłuchiwał?
— Słyszałeś to? — pisnął spanikowany.
— Psy. Dwa...? Trzy. — mruknął Szarżujący Bizon. — Szybko. Inne patrole donosiły na nie, ale nie w tej okolicy.
Srokosz zjeżył się zestresowany. Wysunął szybko pazury.
— Nie czas na walkę. Musimy uciekać. — zawołał bury, popychając niebieskiego.
Uczeń zaczął szybciej przebierać łapami, słysząc za sobą straszliwe ujadanie. Tylko tego mu brakowało.
psy
[przyznano 10%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz