krótko przed przeprowadzką
To zgromadzenie było czymś, o czym nawet nie śniła w najgorszych koszmarach. Wojna pomiędzy Mroczną Puszczą a Klanem Gwiazdy rozgrywała się tuż przed jej oczami. A teraz… musieli opuścić te tereny. Tereny, na których się wychowywała, na których dorastała, przelewała krew i łzy. A także takie, z którymi miała cudowne wspomnienia.
Ziemia skażona złem. Ciemny Las, który terroryzował ich tak długo. Bezgwiezdna ziemia, umierająca i poddająca się na jej oczach. Jakby niewystarczająca ilość zmartwień przygniatała ją do ziemi, a los musiał dodać więcej. Klan Wilka pierwszy miał wymarszować, więc każdy przygotowywał się w popłochu do wyprawy. Gdzie? Nikt nie miał pewności, gdzie zawędrują. Na wysepkę na jeziorze, piaszczystą pustynię, iglasty las. Medycy również musieli ogarnąć ten cały bałagan.
Od śmierci Jastrzębia… nic takie samo nie było. W głowie Kuniej Łapy był sztorm. Za każdym razem zaczynała i przegrywała walkę ze samą sobą. Chciała płakać, chciała uciec, chciała schować się w jakiejś norze i nie wychodzić z niej do końca swojego życia.
Była brudna. Jeden z piskliwych jęków uciekł z jej pyska niekontrolowanie. Nieważne ile razy czyściłaby swoje łapy, nigdy nie poczuje się czysto. Mogłaby wylizywać je przez całą dobę. Mogłaby topić je w strumykach i kałużach. Mogłaby je obedrzeć z sierści, skóry, mięśni, ostatnich ścięgien, aby została tylko goła kość - a wciąż czułaby tą niewidzialną krew, która wypaczyła jej dłonie.
Wylądowała w kole, z którego nie było ucieczki. Zapętlonej historii ciągłego żalu i przemyśleń, niszczącej ją od środka. Ośnieżona Łąka przeszła obok, tuż przy ścianie legowiska, przez co Kunia Łapa położyła po sobie uszy. Jej ból czuła dotkliwiej niż swój własny. Kuna sama musiała się wiele razy zawieść na innych. Taka była natura myślenia niegdyś optymistycznie. Im starsza była, tym bardziej musiała się pogodzić z tym, że te różowe okulary mętnieją. Rzeczy których nigdy w życiu by nie dostrzegła jako uczennica, teraz mijały ją na każdym kroku. Były tu… od zawsze. Mama, nie taka dobra jak z kocięcych księżyców, mentor nie taki czysty jak podczas treningu, Omen nie taki miły, jak zwodził innych ledwie wojownikiem będąc.
Ale jak okropnie zawieść na niej musiała się Ośnieżona Łąka, kryjąc mordercę? Odwróciła głowę do ściany, by zakryć swoją żałosną mordkę. Płowa medyczka uczyła jej wszystkiego przez tak długie sezony. Znajomości ziół: ich zastosowania, gdzie je znaleźć, jak odpowiednio użyć, jak wymieszać. Innych, praktyczniejszych czynności jak nastawianie łap, opatrywanie ran, odkażanie bądź leczenie zainfekowanych już urazów. Chwaliła codziennie za jej wiedzę, dorównującą nawet jej samej. Już pewnie zastanawiała się nad nowym imieniem dla kotki, która niedługo stanie się kolejnym uzdrowicielem Klanu Wilka, ich nowym łącznikiem, nową nadzieją. A nagle, jej własna uczennica przez jedną głupią pomyłkę pozbawiła życia małego kocięcia.
Nie chciała o tym myśleć. Tak bardzo nie chciała. A to nawiedzało ją z każdym kolejnym dniem. A jej głowa buzowała od nadmiaru myśli, zmartwień, trosk i głosów, które podszeptywały jeden, dobrze znany jej plan.
— Idź już lepiej spać. — splunęła Ośnieżona Łąka, rozglądając się bacznie po legowisku medyka, upewniając się że Deszczowa Chmura jest poza nim, czego zajęta łkaniem Kunia Łapa nie zauważyła. Dopiero kroki słysząc szybko i niedokładnie wytarła łzy, by spojrzeć zaraz mentorce prosto w pysk. — I nie zawodź tak głośno, bo inni próbują nocą wypocząć, wiesz?
— Przepraszam...
— Nie masz za co przepraszać, Kunia Łapo. Albo inaczej, na pewno nie mnie. — jej źrenice oczu zwęziły się w szparki. Gdy jej uczennica nie odpowiedziała, kontynuowała. — Nie trzeba płakać nad rozlanym mlekiem. Medyk nie ma mocy uzdrawiania martwych. — akcentując ostatnie słowo, jej ton głosu coraz bardziej się zniżał, zmieniając się w sykliwą nutę.
— To był tylko wypadek. — szepnęła, próbując opanować płacz. Nie mogła nawet spojrzeć w stronę swej mentorki, której zachowanie jedynie jeszcze bardziej zaciskało kły na poczuciu winy Kuniej Łapy.
— Powiedz to może Motylemu Trzepotowi? Że to wcale nie była tajemnicza choroba? NO jak to było, Kunia Łapo? Jak?
Wichura zrywała wszystkie porozrzucane myśli, zamieniając je w jeszcze większy bałagan. Zapiszczała, próbując w łzach się wytłumaczyć, z czego uciekła po bokach jąkanina.
Poczuła się znowu jak mała Kunia Łapa, wybierająca się na swoje pierwsze zgromadzenie. Jak niewinna Kunka, zbyt czysta na ten świat rozpowiadała informacje. Jak przyłapana i bijąca w ziemię z płaczem próbowała od tego wszystkiego uciec. Teraz jednak była prawdziwą, dorosłą kocicą. Nie mogła już dłużej uciekać.
— P-p-prze...
— A powiedz to Jastrzębiowi, siedzącemu wśród tych gwiazd — obejrzała się za siebie, by dojrzeć przez wejście do legowiska medyków zachmurzone niebo, na którym nie było ni jednej białej kropki. — Nawet przodkowie nie chcą na nas spojrzeć! Pamiętasz te swoje znaki z liści? One nie były przypadkiem. Były dla ciebie pogardą. Ostrzeżeniem dla mnie, które zignorowałam.
— Skoro to... nie. — urwała, zdając sobie sprawę z tego, że to zły pomysł.
— Powiedz.
— Skoro tak mnie nienawidzisz, dlaczego mnie wciąż ukrywasz? — zawarczała przez łzy, przez co nawet Ośnieżona Łąka cofnęła się ze zdziwieniem.
— Sama nie wiem — syknęła, otrząsając się z początkowego osłupienia. — Dałam ci ostatnią szansę, ale to przemyślałam. Mi nikt nie dał nawet choćby drugiej szansy na normalne życie. I na normalną, odpowiedzialną uczennicę. Czy prosiłam o tak wiele?
Kuna zmarszczyła nos, wstając z miejsca ze zjeżoną sierścią.
— Dlaczego ty to robisz?!
— Bo jest mi przykro, Kunko. — zmierzyła wzrok, a z ostrej nagle złagodniała, a może nawet posmutniała na pysku. Kunia Łapa uchyliła powieki, a źrenice jej oczy rozciągnęły się aż po krańce tęczówek. Wyprostowała się, jak gdyby chciała być przy niej bliżej, tymczasem gdy Ośnieżona Łąka patrzyła w ziemię. Czy Kuna widziała jej łzy w kącikach oczu? — Przykro, że spod mojej łapy wyszedł zdrajca i morderca.
— Ja... — zająknęła się Kunia Łapa, wygładzając futro.
— Nic nie mów. Wystarczy, że sama się dobijam. — szepnęła z drżeniem, przymykając oczy. Niewidzialna dłoń ścisnęła ją w gardle i odeszła, wbijając twarz jak najgłębiej w swoje legowisko. Kuna nie miała wątpliwości, że jej mentorka płacze. Sama załkała cicho, przesuwając się na drugi bok. Ośnieżona Łąka obwiniała siebie?
Zgorzkniała na samą myśl, która nie odeszła. Przywołała jeszcze raz wszystkie słowa uzdrowicielki i przełknęła głośno ślinę, analizując je. Śnieg żałowała wybrania jej na uczennicę. Obwiniała o brak kontaktu z gwiezdnymi. Była załamana... musiała być załamana. Czuła się jak niewdzięcznik. Jak gdyby zmarnowała wszystkie perspektywy na normalne życie... Otworzyła gwałtownie oczy. Powiedziała to. Ośnieżona Łąka powiedziała, że to była jej kolejna i ostatnia szansa. Była. Przeszły ją dreszcze, gdy spojrzała w stronę leżącej Śnieg. Mogła ją wydać... Mogła ją wydać! Dreszcz zatapiał swe lodowe pazury w jej skórze jeden po drugim, gdy sylwetka Ośnieżonej Łąki ciemniała i oddalała się stopniowo sprzed jej oczu. Czuła się, jakby spadała gdzieś w odmęty czarnej otchłani.
— Dobranoc? — szepnęła niepewnie, uzyskując ciche warknięcie jako odpowiedź. Nie rozejdzie się to po kościach jak wcześniej. Nie zakopie się jak wcześniej w napęczniałej głowie Ośnieżonej Łąki. Była głupia, tak bardzo głupia. Straciła to wszystko, na co pracowała. Mroczna Gwiazda ją zabije, wygna, storturuje, ośmieszy, zamieni w klanowego śmiecia. Rozdzieli na zawsze z medyczną karierą, z Deszczową Chmurą, Mysikróliczym Śladem, Goryczkowym Korzeniem... na Klan Gwiazdy, tylko nie z Goryczkowym Korzeniem. Jak mogłaby zostawić swą jedyną przyjaciółkę w tym wszystkim samą?
Nie chciała bardzo przed sobą tego przyznać, ale w końcu musiała przestać uciekać.
Istniało już tylko jedno rozwiązanie.
***
Słońce już zbliżało się do linii horyzontu, by zniknąć za nią. Już i tak znikło za drzewami, które ją otaczały. Wzięła głęboki wdech, wiedząc na co się zanosi. Patrzyła z odrazą na swoje łapy. Zrobi coś o wiele brudniejszego niż wcześniej. Coś, co ją uratuje lub jeszcze bardziej zgubi. Westchnęła. Takie piękne widoki, a ona myślała o czymś tak spaczonym. Ale nie mogła cicho przyzwolić na własną śmierć i zgubę. Musiała podjąć ryzyko, jeśli nie chciała zginąć i zniknąć, jako plama na honorze Klanu Wilka. Delikatnie wzięła w łapę wysoką łodygę kwiatu, na której całej długości ciągnęły się pasami bladoczerwone kwiaty, w kolorze przywodzące Kuniej Łapie jedynie na myśl krew. Potrząsnęła rośliną, odwracając wzrok. Maleńkie czarne nasiona spadły na ziemię, wśród traw. Przeklęła cicho i płaczliwie, zbierając je i składając na jednym liściu. Nie wytrzymała i łzy poleciały po jej policzkach. Nasiona naparstnicy, śmiertelnie groźne dla każdego kto je spożyje, nawet w niewielkich ilościach.
Ośnieżona Łąka niegdyś sama nauczała ją o przeróżnych trutkach, przestrzegając o ich zgubnych skutkach. Te czasy gdy obiecywała, że nigdy w życiu ich nie użyje przeciwko innemu... kłamstwo. Najgorsze kłamstwo i następna złamana obietnica. Bojaźliwie, jak gdyby ziele miało zaraz skoczyć i przejść się po jej łapie tknęła nasion. Tych, które zakończą to wszystko. Wątpliwość zawitała w jej myśli. Przecież z takim podejściem nie będzie nawet w stanie jej tego podać, tak by się nie domyśliła tego wszystkiego. Stchórzy w połowie, albo sama Ośnieżona Łąka wszystko zrozumie. Potarła w stresie łapą o łapę, ogonem uderzała o ziemię. Jej wzrok wędrował z góry na dół, na boki, jak gdyby puszcza miała jej powiedzieć, co ma zrobić.
I powiedziała.
Kępka rumiankowa rosła bujnie po drugiej stronie niewielkiej polanki, na której się znalazła. Zioła na uspokojenie mogły zrobić swoje. Mogła się nimi dostatecznie odurzyć, by zniwelować zgubne działanie swoich emocji. Nigdy nie pochwalała dopingów, ale teraz... był specjalny moment. Musiała odrzucić wszystkie swoje uprzedzenia. Westchnęła głęboko. Oh, żeby tylko to wszystko było siebie warte, pomyślała, gdy przeżuła pierwszy kwiat, którego gorzkawy smak rozpływał się po jej języku. Jego płatki były śliskie jak zroszona trawa. Przełknęła przeżutą, ziołową papkę z pierwszego kwiecia. A później to samo z kolejnymi. Nie widziała chyba nigdy tak dużego skupiska rumianku w jednym miejscu, albo to zioła działały bez zarzutów, bo wszystko wokół nagle zasypiało...
Wymęczyła wszystkie białe kwiatki jakie tylko znalazła i usiadła obok rozerwanych w pół łodyżek. Zjadała je wzrokiem, a winieta przysłaniała wszystko po bokach. W końcu jednak odkleiła się od nich i wolno odwróciła głowę. Czuła się... pusto. Zachichotała pod nosem, ale nie potrafiła z siebie wykrzesać rozbawienia. Zaniepokoiła się, ale tylko na krótką chwilę. Zadziałały. Szybko obmyśliła plan, którego zarys już miała od dawna w pamięci. W odurzeniu wyczuła mysią woń z niedaleka. Zamrugała...
Po chwili siedziała już ze złapanym stworzeniem. Wszystko rozpływało się w jej głowie i przed oczami, jak gdyby rzecz zrobiona przed chwilą była mglistym wspomnieniem. Jęknęła cicho, próbując się upewnić, że wciąż żyje i nie śpi, bo to wszystko przypominało jej senny amok. Powieka kleiła się do drugiej, ale jednocześnie wiedziała, że nie zaśnie, nawet jeśli by tego chciała. Serce biło jej w piersi w leniwym szale, gdy między mysie rany wciskała nasiona naparstnicy. Najdelikatniej i z największą precyzją jaką mogła z siebie wycisnąć ukończyła dzieło. Ślepe i ściemniałe oko ofiary zachodziło za czarny horyzont. Czubkiem pazura naciągnęła powiekę stworzenia. Nie chciała, by i ono widziało kolejną śmierć.
Jałowa ziemia jakby drżała pod jej łapami, gdy niosła mysz w której znajdował się cały arsenał trutek. Nie czuła strachu ani lęku. Nie czuła... właściwie nic. Jedynie tą duchotę w głowie, jak gdyby nie mogła oddychać powietrzem, a dymem. Pewnym chodem podążała w gęstwinie iglaków. W obozie nikt nie zwrócił na nią większej uwagi. To ona była teraz cieniem, niezauważalnie przechodzącym przez boczną szparę w ogrodzeniu. Wyjątkowo wszyscy byli teraz zdrowi. Mogła dziękować duchom przodków za niezainteresowanie innych jej osobą. Podeszła do sterty ze zwierzyną, odkładając kawałek pod swoje łapy. Mimo nietrzeźwości poczuła w tej chwili presję. Musiała odpocząć i wziąć jeszcze jeden oddech, nim to zrobi. Ścisnął ją wyrzut winy. Śnieg była niewinna. Nie zasłużyła...
Znów weszła w błogi stan zamglenia. Uśmiechnęła się, zgarniając z ziemi zdobycz i powłóczyła łapami w stronę legowiska medyków, mijając wychodzącego by się załatwić Deszczową Chmurę. Przeszła przez próg, stawiając krok za krokiem, z każdym przychodząc coraz bliżej swej mentorki. Zamyślona medyczka siedziała pod skalną ścianą, sortując jagody z widocznym zamyśleniem.
— Cześć, Ośnieżona Łąko — wymamrotała jak przez sen. — Przyniosłam ci mysz. Długo już tu siedzisz...
— Dziękuję. Zajmij się... czymś. — zbyła ją prędko, by dokończyć sprzątanie, niewzruszona podarkiem. Kuna odeszła kawałek dalej. Pokusa i apetyt medyczki były jednak silniejsze niż chęć zignorowania posiłku. Powąchała zdobycz, jakby nieufnie. Odsunęła ją po chwili stanowczo na bok. Kunia Łapa chciała położyć po sobie uszy, ale nie zrobiła nic, czekając jedynie przyczajona. I dobrze, ponieważ Ośnieżona Łąka nachyliła się nad gryzoniem ponownie i skubnęła kawałek. Szybko jednak przysiadła, a gdy Kunia Łapa odchodziła w stronę wyjścia mogła usłyszeć chrzęst kostek i mięsa. Złapała tylko jeden kadr, odrzuconych na bok kostek i pojedynczych, gorzkich narządów, odstawionych jako śmieci. Ośnieżona Łąka połknęła ostatnie skrawki wytrutego jadła i oblizała pysk. To miał być jej ostatni żer. Nic się nie stało
Niewidzialny pas ścisnął nagle Ośnieżoną Łąkę w połowie, pokładając ją na ziemię. Zajękoczyła wbijając pazury w kamień. Kunia Łapa obudziła się z zamroczenia, słysząc jej skowyt. Rzuciła się do jej boku, spojrzała głęboko w oczy, głęboko szukając w nich żalu i strachu. Były przerażone, ale z pyska nie wydało się już nic więcej. Jej ciało dygotało, a Kunia Łapa stała nad nim jak bogini życia i śmierci, decydująca o finalnym losie Śniegu.
— D-Deszczowa Chmuro! — przejęty płacz wydał się w końcu z jej gardła, gdy już nie mogła dłużej na to patrzeć. Przyciągnęła tym do siebie gapiów, a w tym wołanego. Rudy kocur z otwartymi szeroko oczami puścił się w stronę byłej uczennicy, wołającej głucho o pomoc.
— Przynieś... Przynieś! — gorączkowo rzucał głową na boki, szukając leku. Nie odnalazł jednak w ich progach niczego, co mogło Ośnieżonej Łące pomóc. — Na Klan Gwiazdy, to zawał...
— L-lawenda? — wydukała Kuna, patrząc jak przez Ośnieżoną Łąkę przechodzą serie drgawek. Deszczowa Chmura gorliwie przytaknął jej, kładąc się u boku Ośnieżonej Łąki. Zatopił łzy w jej sierści, wtulił nos między kępy futra. Płakał żarliwie przed oczami Kuniej Łapy. W końcu i ona ruszyła się z miejsca, włócząc pod naciskiem krzyków i wrzasków mentorów i przestraszonych gapiów.
Wszystko zleniwiało, jakby puszczone w zwolnionym tempie. Zapiszczał jej w uszach lament wiatru i obłoków. Wzięła długi wdech, tworząc sobie ścieżkę do szukanego ziela. Uformowała się przed nią świetlista przełęcz, między innymi ziołami i ich składami. Lawenda zamigotała na samym środku, jakby uśmiechając się w jej stronę. Pobiegła w jej stronę, a ponownie wszystko wróciło do siebie i pierwotnego pędu. Gnając i przeskakując przez stos patyków znalazła się przy Deszczowej Chmurze. Stanęła zdrętwiale, a zioła wypadły jej z pyska na ziemię.
Płowe ciało leżało wygięte w agonii, z pyskiem wołającym o pomoc. Co kilka dłuższych chwil przechodziła przez nie stanowcza drgawka, szarpiąc kończynami kocicy jak tymi u u zgniecionego owada. Jej bok jednak nie podnosił się wcale, a jej skóra moczyła się pod słonymi łzami rudego medyka.
— Deszczowa...
— Zabiła się — drżącym głosem zaskowytał w tęsknocie — Sama!
— Naparstnicą? — rzuciła i ugryzła się w język. Na osty i ciernie, spanikowała w duszy.
— Na języku... te zioła... Oh, moja biedna Śnieżynka! — zawodził Deszcz, a ciało Ośnieżonej Łąki nie ruszało się już wcale. Kunia Łapa nic nie powiedziała, tylko przyłączyła się do płaczu za zmarłą.
Jej serce wciąż biło z prędkością uciekającego w popłochu zająca, ale zamiast pompować krew stękało tylko wyczerpane. Czuła zimno w jej łapach, pobladłą skórę. Niby nie żyła, jednak wciąż mogła wyczuć bicie serca Śniegu. Chłód bił z jej łuny, a dusza powoli ulatniała się, pozostawiając na ziemi żywego trupa. Kuna wzięła głęboki wdech, widząc jak mentorka odeszła już do gwiazd, tam gdzie od zawsze było jej miejsce. Czyli tak, Kunia Łapa zabiła.
Taka była cena wolności.
***
Deszczowa Chmura pośpiesznie przygotował jak najpiękniej miejsce ceremonii, na ile pozwolił mu skąpy czas. Kuna nigdy w życiu nie wyobrażała sobie, że tak to będzie wyglądać. Szybki pogrzeb, czuwanie przez resztę nocy przy ulewistym deszczu. Ceremonia mianowania medyka była jedną z najważniejszych w tradycjach Klanów, o ile nie najważniejszą. Przystępował do niej kot, który był naznaczony przez Klan Gwiazdy, zaufany przez cały Klan, szanowany przez każdego leśnego wojownika. A ona czym mogła się poszczycić? Krwawym znamieniem, mianem zdrajcy i nieprzyjaciela. Ale nie było kiedy o tym myśleć. Naglił ich czas, a Deszczowa Chmura nie mógł czekać ani chwili dłużej.
— To nie jest najlepsza ceremonia ze wszystkich, ale... jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma, nieprawdaż? — zaśmiał się cicho, próbując rozluźnić nieco swą uczennicę. — Jesteś na to gotowa, prawda?
— Prawda. — odpowiedziała mętnym, niepewnym głosem, jak gdyby sama nie była do końca zdecydowana.
— Nie masz czym się stresować, Kuno. — spokojnie miauknął i przysiadł się blisko niej Deszczowa Chmura, oplatając ogon wokół jej ciała. — Jesteś silną, dobrą kotką. Uzdrowicielką, której wilczaki potrzebują, ale o tym jeszcze nie wiedzą. Wiele plotek krąży na twój temat. Wiele jest kotów którzy ci źle życzą, którzy nie mogą ci zaufać. Ale jest jedna prawda, Kunia Łapo — jego oczy zalśniły szczęściem i głębokim uczuciem. — Poznałem cię aż za dobrze i wiem, jaką osobą jesteś. Wiem, że nigdy w życiu nie dopuściłabyś się złego bez najwyższej konieczności. Że jesteś najczystszą duszą ze wszystkich medyczek ostatnich czasów. Poraniłby cię motyl ze złamanym skrzydłem. Pomogłabyś gnijącemu żywcem samotnikowi, dałabyś drugą szansę seryjnemu mordercy. Jesteś światłem tego Klanu. I wiem, że w twoje łapy można powierzyć los naszej ojczyzny.
Kunia Łapa zastygła w bezruchu. I stała tak nie rusząc ani pazurem, po czym bezwładnie opadła w ramiona Deszczowej Chmurej. Rozpłakała się bez słowa. Deszcz nic nie powiedział, pozwolił swej podopiecznej przytulić się i wylać to wszystko z siebie. Łzy szczęścia przeplatały się ze łzami smutku. Mimo wszystko czego zrobiła, zadziałało. W końcu odsunęła się od mentora, otarła smugi z twarzy. On w nią wierzył, nieważne co by zrobiła. Mogłaby mu powiedzieć wszystko, mogłaby oprzeć się o niego w każdej chwili. W jakiś sposób... po raz pierwszy od dawna poczuła się silna.
— Możemy już zacząć. — odpowiedziała pewnie, co się nie zdarzyło od dawna. W końcu była wolna. Przynajmniej na chwilę zapomniała o wszystkich przykrych zdarzeniach w przeszłości. To wszystko zniknęło wraz z Ośnieżoną Łąką, która wzięła ze sobą ten sekret do grobu. Wypełniła ją ulga. W końcu mogła poczuć się szczęśliwa, nieuciskana przez innych z groźbą śmierci. Teraz wszystko będzie dobrze. Deszczowa Chmura otworzył pysk, a Kuna wzięła głęboki wdech.
— Ja, Deszczowa Chmura, medyk Klanu Wilka, wzywam moich szlachetnych przodków, by spojrzeli na tą uczennicę — na chwilę urwał, jak gdyby dawał czas Klanowi Gwiazdy na zstąpienie. — Trenowała pilnie, by zrozumieć drogę medyka, i z waszą pomocą służyć Klanowi Wilka przez wiele przyszłych księżyców. Kunia Łapo, czy przysięgasz podążać ścieżką medyka, trzymać się z daleka od klanowych sporów i chronić wszystkie koty, nawet za cenę życia?
— Przysięgam.
— Zatem mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię medyka. Kunia Łapo, od tej pory będziesz znana jako Kunia Norka. Klan Gwiazdy docenia cię za twoją troskę, czułość i pracowitość. Witają cię jako prawowitego medyka Klanu Wilka. Proszę, dotknij nosem kamienia. — rudy uszedł w bok, ustępując kotce. Widziała udekorowany, lśniący w swej okazałości kryształ. Stawiając lekkie i powolne kroki w końcu stanęła wprost przed nim. To była wielka chwila. Przełomowa. Wydostała się z żeliwnych oków, które wcześniej okalały jej łapy. Chciała płakać ze szczęścia, mimo że jeszcze przed chwilą to robiła.
To będzie najpiękniejszy moment jej życia.
— Twoje imię nie jest wcale przypadkiem. — miauknął jeszcze Deszczowa Chmura, a jego już była uczennica spojrzała ciekawsko w jego stronę. — Myślałem o tym od dawna, jednak wiedziałem, że to do Ośnieżonej Łąki należy ten honor. Widziałem że między wami ostatnio się nie układało... zawsze miała swoje humorki — zaśmiał się cicho i nerwowo, ale było widać, że wcale mu nie do śmiechu. — Jednak w końcu wszystko się rozwiązało, choć nie tak jak byśmy tego chcieli. Zachowanie Ośnieżonej Łąki musiało być dla ciebie przykre. Gdy to się stało schowałaś do nory swoje emocje i płakałaś za nią, mimo wszystko. Wszystko co przykre trzymasz w norze, zapominając o tym, co ktoś ci zrobił wiele księżyców temu. I to piękna cecha, przebaczania. Przez właśnie takich jak ty świat staje się lepszy... powtarzasz się stary dziadzie... Wierzę, że będziesz nosić to imię z dumą, Kunia Norko. Bo pokazuje ono jaką piękną osobą jesteś.
— Dz-dziękuję. — zamrugała, bo tylko tyle mogła zrobić. — Dziękuję za to wszystko.
Kocur jeszcze chciał coś powiedzieć, ale Kunia Norka ułożyła się przed kamieniem. Czuła chłód, który od niego bił, jakby był lodową skałą. Jej opory zniknęły na ten krótki moment, czując lekkie podniesienie na duchu. Zamknęła delikatnie oczy i przyłożyła do odłamka swój mokry nos, po czym natychmiast zapadła w głęboki jak ocean sen.
Mokra bryza w nią uderzyła, gdy tylko kamień zniknął sprzed nosa, zamiast tego wypełniając jej nozdrza zapachem... stęchlizny. Otworzyła swe oczy, by rozejrzeć się po tym miejscu, które wcale nie przypominało terenów Klanu Gwiazdy, jakie znała z legend i opowieści. Wstała na łapy, ryjąc nimi w pustej, twardej ziemi, martwej. Drzewa znajdywały się dopiero kilka, kilkanaście lisich odległości od niej. A zza nich ciągnęły się bagniste cienie, pożerające blask słabego światła. Położyła po sobie uszy, gdy z jednego z nich wyszła smoliście czarna sylwetka, za którą resztki mroku ciągnęły się jak błoto. Cała pewność siebie uleciała z niej, gdy zdała sobie sprawę, że to nie figiel jej zmęczonego i zestresowanego umysłu, a czarnobury duch zbliża się powolnymi krokami. Stała sparaliżowana, gdy ten tylko podchodził z każdym uderzeniem serca bliżej. To nie Klan Gwiazdy, pomyślała, upewniając się w swoich przekonaniach. Czy naprawdę sądziła, że jej wybaczą? Że wszystko będzie dobrze? Najwyraźniej jej nadzieja była tak durna, jak ona sama.
Krew cuchnąca robactwem i zakażeniem, gęsto skapywała z ran z obrażeń dużego kocura, który stał wprost przed nią, końcówką powykręcanych wąsów muskając jej własne. Gdy lekko podniosła łeb ujrzała płonące oczy barwy intensywnego bursztynu, które przenikały przez jej ciało i duszę. Pustką świeciły te ślepia, przyprawiając tylko o dreszcz.
— No proszę, proszę... — niskim zachrypłym głosem poniosły się pierwsze słowa, wraz ze stęchłym oddechem, którym można było zabić — Kunia Łapa, czy jak cię teraz zwać będą... nasza morderczyni... Witaj.
Zjeżyła sierść i cofnęła się - nieznana potępiona dusza jednak szła krok w krok za nią.
— Kim jesteś? Co ty tu robisz? Gdzie jest Klan Gwiazdy?!
— Klan Gwiazdy nie rozmawia z takimi niegrzecznymi kotkami, moja droga. Jesteśmy... na obrzeżach dwóch światów. Tam jest Mroczna Puszcza — wskazał ogonem na ciemny gaj, który wydawał się nie przepuszczać przez zbite leśne korony ani krzty światła. — A ja z niej przybywam na twe wezwanie. I ty masz być medykiem, który zapewni mojemu klanowi bezpieczeństwo i długie życie? — prychnął gardłowo. Jego pysk znalazł się tuż nad jej własnym, a z rozszarpań w piersi ciekła krew, jak rozwodniony muł na jej własne łapy. Jego Klanowi? Kimkolwiek był i on został zawiedziony. I wiedział o tym, co jeszcze kilka chwil temu myślała, że zatuszowała na zawsze. Martwi jednak obserwowali każdy jej ruch. Każdą, najmniejszą, ganiającą przez głowę myśl. Wiedzieli o niej więcej niż ona sama. A on musiał wiedzieć najwięcej. Jedyne co mogła zrobić to...
— Musiałam to zrobić... przepraszam. — wymruczała piskliwie, uniżając swój pysk o kocięcy krok przed nim.
— Musiałaś? — uniósł podejrzliwie jedną brew. — Musiałaś zamordować biedne kocię oraz zdolniejszą od siebie medyczkę? Proszę cię... nie ośmieszaj się. Ona była warta więcej niż ty. Ile jeszcze razy popełnisz błędów? Ile mam dawać ci szans na odkupienie? Jak chcesz wyszkolić ucznia, gdy ledwo sama radzisz sobie ze swoją wiedzą? — syczał, plując zgęstniałą flegmą zmieszaną z krwią, która osiadała na opylonej sierści ofiary.
— Nie chciałam tego zrobić. Nigdy bym tego nie chciała!
— Nie chciałaś? Przed chwilą twierdziłaś, że musiałaś to zrobić. Sprzątnęłaś świadka. Czy jak otrujesz przypadkiem kolejnego kota i ktoś cię na tym nakryje, to co zrobisz? Pozbędziesz się go, chroniąc swój kuper? Kiedy się zatrzymasz? Gdy wybijesz cały klan? - ubite w ciasną masę powietrze powoli odbierało Kuniej Norce tlen z płuc. Dyszała z przerwami na zdenerwowane siąknięcia nosem czy płaczliwe jęki. Z trudem łapała oddech, dusiła się w tej gęstej, błotnej atmosferze. Chciała, by to wszystko się skończyło.
— Chciałam tylko przeżyć! - otworzyła w końcu oczy, wyprostowała się i spojrzała mu prosto w ślepia. Ten głęboki pomarańcz, przymrużony pod naciskiem opuszczonych brwi. Futro poszarpane i pokołtunione, na którym od dawna nie była podjęta choćby próba mycia. A także jedna z blizn na wardze, charakterystyczna dla jednej, dobrze znanej jej osoby. — Jastrzębia Gwiazda?!
Nie zdążyła ponownie podkulić pod siebie ogona. Wielki kocur z kocięcą łatwością przewrócił na bok Kunią Norkę, której jakakolwiek chaotyczna próba wydostania się spod uścisku była bezsensowna i skazana na niepowodzenie. Całym ciężarem swojego ciała przycisnął Kunę do ziemi, nawet pomimo nieistniejącego ciała. Kotka walczyła z bezdechem, prowadząc bitwę o każde świszczące tchnienie.
— Twoje życie jest nic nie warte - wymruczał niewzruszenie. — Jeżeli będziesz dalej szerzyła śmierć w moim klanie. Jeżeli tkniesz przypadkiem kogoś, kto przyniósłby swoim życiem Klanowi Wilka wielkość i potęgę... Jeżeli sprzątniesz moich pobratymców... Sprawię, że pożałujesz swojego istnienia. I uwierz... wtedy nie masz szans na przeżycie, bo jestem wszędzie. Widzę wszystko, słyszę wszystko. Obserwuję cię, Kunia Norko. I będę nadal obserwował. Zrób coś co tylko mi się nie spodoba, a zaciągnę cię do Mrocznej Puszczy. Pobawimy się tam razem... z moimi przyjaciółmi, łaknącymi krwi takich słodkich duszyczek... Bo Klan Gwiazdy niestety nie wpuści kogoś tak zepsutego i tchórzliwego do raju.
Wytrzeszczyła oczy, z każdym jego słowem coraz bardziej rozszerzając powieki. Po jej pysku skapywała jucha, jak na ziemię w rytualnym, krwawym obrzędzie. Formowała się w znamię mordercy, które z każdą kolejną strugą rozwidlało się bardziej - od czoła, przez pysk, aż po samo serce, formując czerwony szlak. Jak blizna, która przenikała przez włosy, skórę, aż do kości, wrzynając się jak kleszcz.
— Nigdy nie zabije nikogo! Obiecuję! Na Klan Gwiazd, przysięgam! — wręcz majaczyła, powtarzając kilkukrotnie to samo. — Błagam, zostaw mnie! Zrobię wszystko!
Zaśmiał się ani drgając, jako że wszelakie słabowite pchnięcia czy próby szarpanki nie robiły na Jastrzębiej Gwieździe żadnego wrażenia.
— Cieszą mnie te słowa. Tylko... zmień tonacje. Przysięgnij na Mroczną Puszczę. Bądź naszą wyznawczynią. Twój kochany Klan Gwiazdy to już przeszłość. Nie dziwiło cię, że nie mieliście od nich snów? — przez myśli Kuny jedynie przemknęły mgławe wspominki swych znaków. Odrzuciła je momentalnie. Zawsze były bez znaczenia. — Otóż zdradzę ci sekret. Klan Gwiazdy jest już martwy... Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd zepchnęło ich na drugi plan. Są słabi, mniej liczniejsi... Odchodzą w niepamięć. To kwestia czasu, aż wszyscy znikną... A co ci szkodzi do nas przystać, gdy już i tak masz krew na pysku.
Delikatnie cofnął się, by tylko przewrócić Kunią Norkę na drugi bok. Wypchnął jej pysk w stronę ciemnej kałuży mętnej wody. Niepewnie spojrzała, a zaraz śmielej za głuchą namową Jastrzębiej Gwiazdy nachyliła się nad nią, by w niej obejrzeć swe odbicie. Z krwawego naznaczenia smużką na samym środku spłynęła kropla, by zaraz na nosie się zatrzymać i na nosie tanecznym krokiem skoczyć w głąb kałuży. Rumiany ślad układał się w pas, od samego czoła po pierś, zatrzymując się pod sercem. Pojedyncze łezki spadały do kałuży, wirując marnie, jak naśladowczynie pierwszych z nich. A propozycja Jastrzębia budziła w niej lęk jeszcze bardziej. Widziała w brunatnym lustrze jak stoi za nią, delikatnie się uśmiechając, pławiąc się jej strachem. Ona wyznawca Bezgwiezdnej Ziemi? To miejsce od pierwszej opowieści Sosnowej Igły ją przerażało. A teraz, stojąc twarzą twarz z wyklętym wojownikiem nie miała czasu na zastanowienie. Mogłaby przysiąc, że słyszy wolno uciekające z języka lidera "tik, tak". Czuła, że nie ma już dużo czasu na namysły. Był jeden słuszny wybór, odmowa. Ale czy w tej sytuacji postąpienie z honorem i rozsądkiem było nawet opcją? Jej wzrok uciekał z lewo na prawo w rytm tykania zegara. Oddanie Mrocznej Puszczy... Nie była pewna, czy to dobry pomysł. A inaczej, wiedziała że to był okropny pomysł. Wiedziała, że skończy marnie, jeśli tylko to zrobi.
Przerażenie wzięło górę.
— Przysięgam na Mroczną Puszczę, Ciemny Las! Będę wam wierna! Oddana! Tylko już mnie zostaw!
Ku zdziwieniu, cofnął się, dając jej odetchnąć. Wzięła głęboki wdech, Niemal upadając na ziemię z duchoty. Wbiła pełne uciekającej już desperacji oczy, które powoli trzeźwiały.
— Twe życzenie zostało spełnione. Przyszłaś tu po sen... Niestety, nie dam ci go. — jego ton spokorniał, gdy sam otoczył parą ślepków medyczkę, jak w płomiennym kręgu. — Mogę jedynie cię przestrzec, że będę zawsze przy tobie. Nawet, gdy nie będziesz mnie widzieć, moje oczy będą obserwować twoje łapy. To tyle z naszej krótkiej pogawędki. Zachowaj jednak tą rozmowę w tajemnicy. Ani się waż rozpowiadać, co tu usłyszałaś. Masz jedyną, ostatnią szansę na poprawę. Nie będzie kolejnej.
To powiedziawszy Jastrzębia Gwiazda otworzył szerzej oczy, by pochłonęły wszystko w otoczeniu Kuniej Norki. Strumieniami, pojedyncze elementy rozmywały się w nicość, powolnie zataczając wokół nich koła, doprawiając obroty. Liście odpadały od drzew, migocząc jak gwiazdy, gdy rozmywały się w powietrzu. Pnie silnych dębów i świerków rozrywały się jak kartka papieru, rozgniatając i dematerializując w podmuchach, odlatując ku niebu. Ziemia spod łap Kuniej Norki parowała, rozbijając się na mniejsze kawałki, jak woda w skwarze z sykiem zmieniając w mgłę. Desperacko złapała się jednego z nich, wbijając w twardą glebę słabe pazury. Mdło wirowała wśród powoli samoniszczącego się świata, w którym nic już nie było realne. Jako jedyny Jastrzębia Gwiazda wciąż siedział na swym miejscu, jakby ślepo omijając każdy dryfujący w pędzie odłam. Z każdą chwilą sama czuła się jakby i ją rozrywano kawałek po kawałku, włosek po włosku, jak gdyby traciła przytomność. W końcu przed oczami miała tylko próżnię, która nasycona pochłonęła już każdy mały wykrawek materii. Każdy, prócz pozostałego już jako wspomnienie blasku ognistych oczu.
Łapy parzyły ją jak pokrzywy. Odskoczyła z piskliwym jękiem, gdy ponownie tylko poczuła swoje ciało. Próbowała ukryć swoje dyszenie, jednak i tak Deszczowa Chmura zauważył jej nietypową reakcję po spotkaniu z rzekomym Klanem Gwiazdy.
— Coś się stało, Kunia Norko?
Jej oczy wędrowały. W głębi myśli wymieniała pomysły na odpowiedzi. Nie mogła mu powiedzieć prawdy. Nie mogła.
— Nie... nie. Po prostu...
— Spokojnie, Kunia Norko. Spotkanie z Klanem Gwiazdy może być wstrząsające — pogłaskał ją uspokajająco po plecach. — Nie wiem co ci przekazali przodkowie, ale wierzę, że to coś ważnego. Musisz sama do tego dojść.
Wtuliła się tylko głębiej w zmatowiałą rudą sierść kocura, którego ciche mruczenie mogło ukoić jej bijące w panice serce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz