Skrobała z wysokiego świerkowego pnia mszysty nalot. Nie było go w tym miejscu wiele, ale jak matka często powiadała, lepsza ryjówka w zębach niż gołąb na drzewie. Trudno było jej nie przyznać racji, co jak co. Zawsze coś było lepsze od niczego. Dlatego delikatnie w jak największych kawałkach ściągała mech z kory i odkładała go na kupkę zaraz obok niej. Wiele uczniów uważało to za najgorsze zadanie, ale Chryzantema? Dla niej żadna praca nie była zła, jeśli przynosiła profity. O wiele bardziej wolała spokojnie, w obozie skrobać drzewa niż ledwo uciekać przed wściekłym dzikiem. Jedna z kęp nie chciała wcale się oderwać, więc musiała użyć siły. Zębami chwyciła się porostu i zaczęła rwać. Po tym jak zostawały z tego jedynie twarde okruchy zrezygnowała - i tak się nie nada. To co zebrane chwyciła w pysk, by skierować się w stronę obozu i tak odstawić owoce swej pracy dla innych, którzy mieli formować z tego legowiska. Na drodze ujrzała plotkujące między sobą Świetlik i Ważkę.
— Czasami mam wrażenie, że tego już się nigdy nie domyje... — lamentowała Ważkowa Łapa z widocznym przejęciem. Albo sztucznym? Dziwne. Z resztą, kogo tam obchodzą kłaki?
— Nocna Tafla na patrolu ostatnio kazała mi iść przez całe bagno! Rozumiesz, bagno! — wtórowała Pustynna Róża.
— To trudne do wyobrażenia sobie. Musiało śmierdzieć, prawda?
— I to jak! Ale cóż, takie tam życie. — parsknęła srebrna i poszły tak daleko, że Chryzantemowa Łapa nie mogła ich usłyszeć. Zdała sobie sprawę, że się ociąga i czym prędzej popędziła do obozowiska.
Odstawiła na stertkę wszystko co miała w pysku, a zaraz pojawił się Wronia Łapa, by się zająć obróbką. Nie przykuła co do tego więcej uwagi. Miała czas dla siebie, jakąś przerwę. Odbębniła trening z Mroczną Gwiazdą wczesnym rankiem, gdy tylko zaświtało, a na niebie pojawiła się jasna smuga. Zaciągnął ją w leśny zakątek, by poduczyć się wspinaczki po drzewach. Stary świerk nie był najlepszym materiałem dla jej pazurów, ale nie poddawała się. O wiele gorzej było z zemście niż z wejściem - do teraz czuła solidnego siniaka na nodze.
Skoro przerwa, postanowiła coś przekąsić na szybko. Nawet nie była specjalnie głodna, ale chęć wrzucenia czegoś na ząb była zbyt silna. Przypałętawszy się do sterty ze świeżą zwierzyną usiadła przed nią i zaczęła się zastanawiać nad wyborem. Mała nornica czy okrągły mysikrólik?
— Witaj, Chryzantemowa Łapo. — zaskoczył ją cichy głos starszego zza pleców, Pokrzywowej Skóry. Odwróciła się, by dojrzeć na chudym licu posrebrzałego kocura niepewny uśmiech i ciepłe, na wpół ślepe oczy.
— Oh... Dzień dobry, proszę pana. — nie ruszyła się ani na kawałek, a jej twarz pozostawała bezwyrazowa.
— Zacząłem takiego króliczka, ale nie jestem pewien, czy sam mi się tu zmieści... Hah — przymknął ślepia. — Może chciałabyś mi pomóc?
— Z chęcią, ale — zaczęła szukać wymówki, jako że nie widziało jej się jeść przekąski z dziwnym staruszkiem — mam chyba patrol. Chciałam coś przekąsić, ale tam już się zbierają. Na pewno pana odwiedzę innym razem.
— Niech Klan Gwiazd oświetla twoją drogę w takim razie, Chryzantemowa Łapo.
Czując się odrobinę niezręcznie i zażenowanie podeszła do Irgi, która formowała patrol z nadzieją, że załapie się i ona. Co miałaby powiedzieć w innym razie Pokrzywowej Skórze? W końcu nie był to zły kot. Wręcz przeciwnie, zawsze żałowała, gdy ona bądź nawet ktoś inny odmawiał mu dotrzymania towarzystwa. Nie obiło jej się o uszy, żeby był to zły kot. Może nawet kiedyś obietnicy dotrzyma, by nieco poprawić humor tego starca.
— Obudź Nocną Taflę i powiedz jej, by szła z tobą... A ty? — podejrzliwie uniosła brew, widząc zbliżającą się Chryzantemową Łapę. — Nie przypominam sobie wołania ciebie.
— Jestem chętna na patrol.
— Jesteś? Myślałam, że mamy komplet — ogarnęła wzrokiem Frezję, Bezzębną, a także wychodzące z legowiska wojowników Noc z Pustynią, — ale nie będę naszej pracowitej mrówce odmawiać. Reszta ci powie, gdzie idziecie. Możecie wyruszać!
Delikatnie zdezorientowana nadmiarem różnych informacji Chryzantemowa Łapa poszła za resztą, starając się nie zostać na szarym końcu. Utrzymywała tempo, zahaczając o Pustynną Różę, jako że wydawała jej się być najlepszym wyborem do rozmowy.
— Cześć... właściwie, gdzie idziemy? — miauknęła, starając się brzmieć jak najpewniej.
— Na bobry. Trochę mnie zdziwiło, że chcesz iść na taki patrol, ale się nie wtrącam. Może chcesz śmierdzieć ich piżmem, twoja sprawa. — fuknęła, osłupiając Chryzantemową Łapę. Idą polować na bobry? To nie brzmiało jak najbezpieczniejsza przygoda. Mignęła jej myśl o powrocie, ale ją szybko zbyła. Nie będzie się zachowywać jak tchórz! To zresztą tylko jeden patrol i jedne bobry.
Doszli prędko do miejsca, gdzie skupiały się te zwierzęta. Chryzantemowej Łapie wydawały się być przerażające. Żółte zęby osadzone na silnych szczękach, które z łatwością rąbały nawet drzewa. Ich śliskie ogony. I zapach... Jeśli ktokolwiek sądził, że to Klan Nocy śmierdzi, nigdy nie poczuł smrodu bobrzego piżma.
Zadrżała, widząc je coraz bliżej. Nikt jej nie powiedział, że będą się bić! Mimo, że główną częścią planu miało być przegnanie, musiała wziąć to pod uwagę...
— Nocna Taflo i Chryzantemowa Łapo, pójdziecie ze mną, by z prawej je wystraszyć i przegonić. Zaczniemy od syczenia i znaczenia zapachu, w ostateczności posuniemy się do walki. Jeśli ona się rozpocznie wy — objęła wzrokiem Bezzębnego Robala i Pustynną Różę — wkroczycie do akcji. Inaczej, zabezpieczajcie nam tyły.
— Dobrze! — gorliwa Świetlik przytaknęła wojowniczce, choć z pewnością kompanka nie podobała jej się wcale. Właściwie, mało komu się podobało towarzystwo tego dziwnego klanowego popychadła, a do tego własnej matki. Chryzantemowa Łapa posłała jej tylko żałujący uśmiech, po czym zawstydziła się i poszła do Nocy i Frezji. Na pewno pomyślała, że jest dziwna.
— Chryzantema, nie bujaj w obłokach. — mruknęła ostrzegawczo Nocna Tafla, co przywołało niebieską do porządku. Chciała wybąkać z siebie przeprosiny, ale za długo już czekała i minęła moment. Wzięło ją zażenowanie i prychnęła, podchodząc bliżej kocic.
Bobrze oczy pożerały jej duszę, a przynajmniej takie miała wrażenie. Nieliczne z nich ciekawsko i nieufnie wlepiały w przechodzący, rozdzielony patrol swe chłodne spojrzenia.
— Bezzębie, Pustynio, stójcie i obserwujcie. — mruknęła donioślej rozkaz Frezja, tym samym dając ogonem reszcie swojej ekipy znak, by iść za nią. Większość szorstkofutrych, przerośniętych szczurów już zapomniało o ich istnieniu, jak gdyby były najzwyczajniejszymi ptakami siedzącymi na gałęzi. Przyczaiły się na nie w krzewach. Chryzantemowa Łapa poczuła delikatne pociągnięcie gałązki za łapę, ale zignorowała to, próbując być jak najciszej. Ogon Frezji podniósł się nieznacznie, więc czujnie wyczekiwała na moment. W końcu całkowicie uniósł się w górę i kocice wystrzeliły z ukrycia jak z procy, by zacząć syczeć i uderzać ostrzegawczo w podłoże. Zaskoczone bobry cofnęły się, jednak prędko jeden z nich obnażył agresywnie zęby, a za nim reszta. Zasyczała raz jeszcze, ale najwyraźniej nie robiło to na nich żadnego wrażenia. Jej sierść napuszyła się jak paw, gdy próbowała jeszcze przestraszyć o ponad połowę większe zwierzęta, ale na nic. Nawet Frezjowy Płatek wzięła krok w tył.
— To nie ma sensu — miauknęła cicho, po czym dodała jeszcze ciszej — wycofajmy się wolno.
Chryzantemowa Łapa w głębi duszy chciała wziąć udział w walce, ale nic nie powiedziała. Faktycznie, byłby to przelew krwi za nic. Cofały się powolnie przed warczącymi bobrami, gdy niespodziewanie zza wzgórka wyskoczyła Bezzębny Robal z córką, rzucając się na gryzonie. Oślepione szałem odwzajemniły atak, mając pod pyskiem arsenał siekaczy.
— Odwrót! Bezzębny Robalu, Pustynna Różo, odwrót! — krzyczała Frezja, ale żadna z wojowniczek nie była w stanie się wydostać spod uścisku bobrów. Czekoladowa przejechała pazurami po pysku jednego sycząc, który natomiast wgryzł się w strzępek jej ucha. Pustynia próbowała się wygrzebać, ale została pociągnięta za ogon.
— Zostań tu, my im pomożemy. — zawarczała Nocna Tafla do Chryzantemy, gdy ta w osłupieniu przyglądała się nierównej walce. Szylkretowa Frezja podzieliła jej zdanie i natychmiast rzuciła się w stronę patrolowiczek. Chryzantema chciała walczyć, ale biła się z myślami. Kazano jej zostać, a to było rozkazem...
Noc wysunęła pomocną łapę do liliowej, poharatanej wojowniczki, która uśmiechnęła się do niej słabo dysząc. Została wciągnięta przez nią za kark. W końcu i Bezzębny Robal wygrzebał się (wprawdzie z licznymi śladami zębów na plecach) z rowu. Rozkazu Frezjowego Płatku nie trzeba było drugi raz powtarzać. Każdy wziął nogi za pas.
***
Siedziała niedaleko legowiska medyka, przyglądając się opatrywanym towarzyszkom. Czuła wstyd, że sama nie wkręciła się w walkę. Wróciła nienaruszona, jedynie z ubłoconymi łapami i wyrwanym wąsem. Miała nadzieję, że Mroczna Gwiazda tego nie zobaczy - nie byłby z niej dumny. Powinna była nie tchórzyć i wykazać się swoją siłą... Powinna. Następnym razem musi to udowodnić, że nie jest kimś słabym.
Wśród przechodzących kotów ujrzała też jednego ze starszych uczniów, Astrową Łapę. Nigdy nie był dla niej kimś specjalnym, jedynie miejscami mogło irytować ją jego zachowanie, jednak nie myślała o nim źle. Każdemu się zdarza, prawda? Problem był taki, że czuła, że gapi się akurat na nią. Nie wiedząc co zrobić uśmiechnęła się głupio w jego stronę.
<Aster?>
[przyznano 35%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz