Wygryzał sobie sierść, udając mycie. Połykał wypadające kłaki, aby nie pozostawić śladów zbrodni. Od kiedy dołączył do tego gangu, czuł na sobie spojrzenia, które go oceniały. Nie chciał, by ktoś dowiedział się o jego przypadłości i poleciał na skargę do Bylicy. Już mu dawała odczucie, że na pewno na niego by nakrzyczała, bo przecież małe kocię nie powinno się tak okaleczać. Była śmieszna, jednak póki dawała mu jedzenie, to mało co go obchodziło jej zachowanie.
Widząc czyjś wzrok na sobie, usiadł prościej. Chciał zgrywać silniejszego niż było to w rzeczywistości. Zdawał sobie sprawę, że nie był... zbyt urodziwy, a kalectwo stawiało go w gorszej sytuacji. Gdyby wywiązała się walka, na pewno by przegrał. Nie da jednak sobą pomiatać. Co to, to nie.
- Co tak się lampisz, co? Nie widziałaś nigdy kociaka? - warknął w stronę Krokus, która zawiesiła na nim chwilę spojrzenie.
Usłyszał jej prychnięcie i zobaczył jak odwróciła wzrok.
- Ah tak? Sama niedawno byłam w twoim wieku, więc widziałam kociaki w swym życiu. I wcale się nie lampię. - wycharczała, po czym usiadła, wpatrując się przymrużonymi oczami na niego.
- Ta jasne, to co to było? - prychnął. - A może nie widziałaś kociaka bez oka? Nie jestem okazem do podziwiania, zapamiętaj to sobie futrzaku.
Gdyby tylko nie miał takiego dziecięcego głosu, może samotniczka by się przestraszyła. Na ten moment, nie wyglądała na bliską tego stanu.
- Okazem do podziwiania? Phi - Kotka wkurzona splunęła na bok - A to to było, że akurat się przeciągałam i byłeś centralnie przede mną, więc w moim polu widzenia.
- Najwidoczniej masz bardzo szerokie pole widzenia. - Zazdrościł. Ile on by dał, by móc więcej widzieć, a nie obracać co chwilę głowę. Z lewej strony praktycznie ziała ciemność i jedynie ucho pozwalało mu na orientację, czy ktoś od tej strony do niego nie podchodzi. Nadal nie przywykł do takiego stanu. - Idź przynieść mi coś do jedzenia - Uśmiechnął się zmieniając temat na bardziej przez niego lubiany. Teraz mógł kazać im, by przynosili mu pokarm. Tak przynajmniej zrozumiał z tego co mówiła mu Bylica. Zamierzał więc z tego skorzystać. - No, już, już.
- Co tak się rządzisz?! - warknęła, wystawiając pazury i gwałtownie wstając - Tak, matka cię adoptowała i jesteś teraz moim bratem, ALE to nie oznacza, że jesteś ponad mnie.
- Nie rządzę. Mówię tylko, że zjadłbym coś. O co się wściekasz? Twoja mama mówiła, że będziecie mnie karmić - przypomniał jej tą ważną kwestię.
- Tak będziemy, ale mógłbyś powiedzieć to troszkę milej?
- Milej... hm... - zastanowił się nad słowami, które mogłyby podziałać na burą. - Przynieś mi coś do żarcia, bo jak nie, to powiem mamie, że nie chciałaś tego zrobić, bo uważasz mnie za balast dla waszej rodziny.
Groźba powinna załatwić sprawę. Przyuważył, że to działało w wielu przypadkach, gdy samotnicy nękali niezbyt chętne do współpracy koty.
- ŻE. JAK?! - wrzasnęła - Czy ty wiesz, co to znaczy "milej"? Jeśli nie, to nie przejmuj się, skapnęłam się już dawno, że nie znasz połowy słów. - miauknęła, z wrednym uśmieszkiem na pysku.
Zjeżył się. Jak ona... jak mogła wytykać mu braki w słownictwie?! Założyłby się, że sama nie zna wielu z nich, bo dopiero od niedawna jest w mieście! Nie mógł pozwolić na taką zniewagę.
- Wcale, że nie! Znam wiele słów! Więcej niż ty! Mogę udowodnić, że to ty nie znasz słów! - rzucił do niej, czując jak podskakuje mu ciśnienie.
- Tak? To dawaj: mżawka, błyskotka, iglak, kaktus, cyprys, czereśnia... - zaczęła wypluwać losowe słowa, najwidoczniej nie rozumiejąc o co mu chodziło. Musiał ją zatrzymać, bo tak się rozochociła, że nie zapamiętał jednego, gdy zaczęło padać kolejne i kolejne słowo.
- Nie tak szybko! - Tupnął łapką, uciszając ją. - Mówię jedno i mi odpowiadasz czy je znasz, a jak znasz, to mówisz co to znaczy, a nie tak z tym lecisz. - ustanowił zasady.
- Dobra. Mżawka, to taki mały deszcz. Błyskotka, to coś ładnego błyszczącego, na przykład te dziwne rzeczy dwunogów, które mają na palcach lub w uszach. Iglak to roślina iglasta, kaktus to roślina bez liści, wyglądająca jak zielony kamień z kolcami. Cyprys to taka roślina. Czereśnia to mały ciemny owoc.
Zaczął się śmiać. No naprawdę... Mysi móżdżek był z tej Krokus. Nie zrozumiała o co mu chodziło ponownie? I ktoś taki mógł cieszyć się czterema kończynami, ogonem, dwoma oczami oraz uszami? Przecież... wstyd. On by lepiej wykorzystał takie ciało. Znów poczuł ukłucie zazdrości. Może powinien sprawić... by przypadkiem kotce stało się coś złego? Mogłaby wtedy poczuć się tak jak on... Żałosna i niekochana przez świat.
- Widać, że z ciebie mysi móżdżek. Jak mi powiedziałaś co to, to ja to też wiem. Chodziło o to, że ty mówisz słowo i patrzysz czy ja je znam, a nie mi tłumaczysz - Pokręcił głową.
Starsza przygryzła wargę.
- Dobra. - syknęła niezadowolona - To... mirabelka? - miauknęła, czekając na reakcję.
Nie miał pojęcia co to, lecz nie chciał się przyznawać, by udowodnić jej, że miała co do niego rację. Jednak co takiego mógł znać kot prócz niebezpieczeństw i jedzenia? Dlatego też postawił na to drugie.
- Jakieś jedzenie - nie czekając na jej odpowiedź, rzucił - Teraz ty: Drut.
Przewróciła oczami, nie dopytując. I bardzo dobrze. Zabawa była na jego zasadach, a nie jej!
- Taki ostry, błyszczący, zimny patyk. Jest w ogrodzeniach na przykład. Dzik - rzuciła słowo dla Wypłosza.
Zrobił wielkie oczka. Dzik? Co to było dzik? Kolejny pokarm? No naprawdę! Skąd znała takie rzeczy? Może wymyślała? Jeżeli okaże się, że tak to... to na pewno nie skończy się to dla niej dobrze.
- Jedzenie - miauknął szybko, bo pewnie znów chodziło o to, po czym rzucił dla Krokus - Opona.
- Źleeee - Uśmiechnęła się zadziornie - Dzik to takie duże zwierzę o wielkich wystających kłach, owłosiona świnia taka, mieszkają w lasach i zabijają koty. - wyjaśniła.
Tupnął zły łapką. AHA! Super, bo on niby był w lesie i słyszał o takich stworzeniach! Nie chciał jednak wyjść na mysiego móżdżka, więc brnął dalej w zaparte.
- Wiedziałem. Tutaj też chodzą - skłamał - Opona, teraz ty - Zwęził oko, czekając na jej potknięcie.
- To czemu powiedziałeś, że to jedzenie? - spytała oburzona.
- Bo... każde zwierzę to jedzenie - wybrnął.
Było blisko. Musiał się bardziej skupić, by pokonać kotkę.
- Zwierzę wielkości dwóch Bylic, które prędzej zeżre ciebie niż ty je. Dobermana też byś nazwał jedzeniem? - zaśmiała się.
- Jakby nie żył to tak... Nie łap mnie za słówka. Teraz ty.
Prychnęła tylko na to, po czym odpowiedziała.
- Opona to noga potworów dwunogów. Czarna taka.
No nie! Skąd ona to wiedziała? Gdyby miał ogon pewnie zacząłby nim walić oburzony o grunt, wznosząc w powietrze tumany piasku.
- Dobrze. - przyznał niechętnie jej racje.
- To...hmmm.....lis?
Ha! Teraz to wiedział! Dziwnie jednak wymówiła to słowo. Może w lesie tak na to się wołało?
- Lis rośnie na drzewie - miauknął z cwaniaczkowatym uśmieszkiem. - U nas to liść.
Burą wmurowało. Ha! Pokonał ją! Musi teraz przyznać mu rację i przestać gadać, że był niedoedukowany!
- Przecież lis to zwierzę...
Zamrugał zdziwiony słysząc jej głos, który nie miauknął tego czego oczekiwał. Jak to zwierzę? Liść był zwierzęciem? A lis... To, to nie był jakiś slang? O nie! Nie zacznie się z niego wyśmiewać, że nie znał tego zwierzęcia, czy cokolwiek to było!
- Nieważne! Mówisz niewyraźnie, to dlatego - fuknął. - Co to łajdaczenie się?
Ujrzał jej speszenie, a na pysku rozkwitł mu uśmiech. Ha! Pewnie nie słyszała o tym nigdy! On miał takie szczęście poznać to słowo wiele razy, gdy odwiedzał go Śruba z kumplami.
- To... to rozmnażanie się... Powstają z tego kociaki...
Spuścił po sobie uszy. Jak?! Kotka rzeczywiście wszystko wiedziała, a on nic! Czuł się zirytowany, zawiedziony sobą i wściekły na starszą, która najwidoczniej postanowiła kozaczyć.
- Tak. Dobrze. Może kiedyś i ciebie ktoś zaliczy jak nie będziesz uważna. - życzył jej tego. Bardzo. Najwyraźniej Bylica chroniła swoje młode przed całym złem tego świata, a on wręcz pragnął, by spotkało ich coś złego, coś takiego jak napad gangu i pozostawienie Krokus pamiątki w postaci brzucha.
- Ej! - miauknęła - wcale nie!
- Jesteś kotką, więc tak. Będziesz mieć brzuch i kocięta. - powiedział fakt oczywisty. Tak w końcu to działało. Był może małym kocięciem, ale umysłowo wyprzedzał samotniczkę o wiele księżyców. Tego wymagało od niego życie.
- Nie każda kotka będzie mieć kociaki! - wrzasnęła oburzona.
- A co? Jesteś kocurem po obcinaczu? - zażartował. Nie wyglądała mu na takiego, ale kto ją tam wie...
- Nie! Fuj! - warknęła - Nie każda kotka zostanie "zaliczona" w swoim życiu, bo nie będzie chciała i nigdy jej nikt nie zmusi. - gderała swoje.
- Tu zmuszają każdą. Wystarczy kilkoro silnych kocurów i nie wywiniesz im się - uświadomił jej do jakiego świata trafiła.
- Ale ja mam grupę! A Skowronek na przykład nie zaliczyli, bo zwiała! - broniła się nadal przed brutalną rzeczywistością.
- Miała szczęście. Padają zawsze łupem słabe jednostki. A ty wyglądasz mi na taką - podzielił się z nią swoją opinią na ten temat.
Z każdą jej odmową, jego głód zrobienia czegoś nieoczekiwanego rósł. Był jednak pewien problem... Nie zdołałby nawet jej poranić, bo był tylko małym gnojkiem.
- Ja?! Na słabą?! - warknęła - Skopałam jednemu z tych gangsterów, którzy cię męczyli zad!
- Bo miałaś kumpli. Łatwo zgrywać silnego, gdy ma się plecy - fuknął, przewracając oczami.
Jakby sam miał taki gang jak Bylica, to też zgrywałby twardziela. W sumie... mógł, bo został częścią ich rodziny. Najpierw jednak musiał poustawiać te koty, by były mu posłuszne.
- To nie zmienia faktu, że mu przyłożyłam, liczy się! - miauknęła cętkowana.
- Przynieś mi mysz to przyznam ci rację. - wrócił do tematu jedzenia. Polowanie na pewno ją wymęczy, zniknie na wiele uderzeń serca i wręczy mu posiłek. Ta wizja była piękna, więc widząc jak ta niechętnie wstała, już skakał z radości. Gorzej miał się jego pysk, który oberwał jej ogonem. Prychnął na nią zły, gdy zniknęła. I oby więcej nie wracała. Ku jego zdziwieniu nie minęła chwila, a ta wróciła z myszą w pysku. Położyła ją przed nim, a on nie mógł wyjść z szoku. Jak?! Przecież to było niemożliwe! Jakaś błąkała się przed ich schronieniem, a ta z niezwykłą prędkością ją upolowała?
- Zadowolony? - spytała.
- Jak?! Tak szybko?!
- Tak, tak szybko - miauknęła. - No to co?
- Ale... to przecież niemożliwe. Wyszłaś i weszłaś, one są szybkie i nie dają się łatwo złapać! - zauważył. Ile to razy on sam męczył się, by jakąś upolować. Zresztą nieskutecznie.
- A możliwe. - miauknęła - bo upolowałam ją wcześniej - Puściła mu oczko.
Teraz to go wmurowało.
- Co? Jak to wcześniej? Kiedy? Schowałaś sobie ją na później? - czuł jak jego mózg się przegrzewa. Nie pojmował tego. Kto tak robił? Przecież to było nienormalne! On od razu by zjadł posiłek, a nie zostawiał go sobie na później!
- Dokładnie. - przyznała mu rację. - Jest nas tyle, że czasem upolujemy nadmiar i starcza na następny dzień. - wyjaśniła. - Ziarnko do ziarnka, a zbierze się miarka. - zacytowała frazę, którą usłyszała kiedyś od matki.
- Ale... ktoś może znaleźć i wykraść. Każdy je od razu... Nie boicie się tego? - aż sapnął z wrażenia.
- Nie boimy, bo jest nas dużo i możemy zawsze skopać tyłki złodziejaszkom. Poza tym, chowamy je tu w krzaku, mamy na nie oko. - Podeszła do kamienia i dała znać Wypłoszowi, aby on również się zbliżył. Zrobił to, kuśtykając powoli i obserwując jak bura unosi skałę, ukazując pod nią wgłębienie, w którym były jeszcze dwie myszy.
- Wow... - ślinka mu aż pociekła na ten widok przypominając mu, że przecież miał coś zjeść. Wrócił do swojej myszy, którą dostał i zjadł ją od razu ze smakiem.
- Widzisz. Bycie częścią dużej rodziny popłaca - skwitowała.
- To ja chcę być starszym bratem! - miauknął, gdy skończył, wstając na łapki. - Będziecie się mnie słuchać.
Tak przynajmniej było u niego. Co rusz słyszał od Węgorza, że powinni go słuchać, bo był starszy. Teraz on mógł zająć tę posadę, a koty musiałyby spełniać jego zachcianki. Tak... to było to!
- Przecież nie jesteś starszy. - wytknęła mu to.
A to trzeba było być do tego być naprawdę staruchem? Coś mu tu Krokus kręciła. On wiedział przecież swoje lepiej. Nie chciał jednak ponownie zbłaźnić się przed kotką, więc nie zaczął drążyć tego tematu.
- No to co? Ale chcę być, więc mów do mnie starszy bracie - rozkazał.
- Ale ty wiesz, że to tak nie działa? Nawet jakbyś był starszym bratem, to nie muszę wykonywać twoich rozkazów.
- A to niby czemu nie? - fuknął, patrząc na kotkę.
- No bo to nie zależy od starszeństwa. W ogóle hierarchia wykształca się zazwyczaj sama, a nie ktoś ją ustala - miauknęła.
- Tak? To ja wykształcoustalam, że masz się mnie słuchać. - Uniósł dumnie łeb.
Samotniczka walnęła sobie łapą w pysk, w geście załamania.
- Ona się SAMA wykształca. - starała mu się to wyjaśnić.
- Jak sama? Wtedy by się nie wykształciła! Nie znasz się. Tu jest ulica a nie las. - powołał się na to co znał najlepiej. Nie podobało mu się, że bura się opierała. Jak chciała być jego siostrą, musiała zasłużyć na jego szacunek, bo na ten moment była na samym dole tej relacji.
- Ona się sama wykształca, kiedy koty się poznają. U niektórych pod względem siły, a u innych jest więcej czynników. Na przykład masz grupę, w której jest babcia starsza od Bylicy, ledwie chodząca, i kilka dorosłych kotów. Babcia ma doświadczenie, dlatego hierarchia wykształciła się tak, że jest w niej wysoko. Lider ma na przykład chorego przyjaciela bez dwóch łap i on też jest wysoko. Wszystko polega na relacjach między kocich. A relacje międzykocie po prostu powstają. Tak jest wszędzie. Bardziej przystępnym dla ciebie przykładem może być gang. Lider zdominował resztę bo był silny i zdobył szacunek, dlatego stanął najwyżej.
Nie rozumiał o co jej nadal chodziło. Ten bełkot mogła wsadzić sobie pod ogon. Gorzej już się nie dało wytłumaczyć? Jednak wzmianka o gangu trafiła do niego jak najbardziej. Czyli musiał z nią walczyć i ją pokonać, by zobaczyła, że był od niej silniejszy. Wtedy mógł liczyć na bycie wysoko w hierarchii. Tak to działało. Nie wiedział, czy da radę, lecz zaczął być zdesperowany. Nie po to dołączył do nich, by być kolejnym popychadłem. Życie już dość dało mu w kość. Chciał teraz od niego zaznać czegoś miłego.
- Czyli... dobrze. W takim razie - westchnął. - Zrobię to, by zasłużyć na twój szacunek - Po czym zaatakował ją, wskakując na jej grzbiet.
- Ała! - miauknęła, podskakując próbując zrzucić z siebie kocię.
Przylgnął do niej całym ciałem, by nie spaść. Ugryzł ją nawet w ucho. A kiełki to miał ostre.
- Jałć! - krzyknęła - Złaź!
- Nie! Poddaj się i służ mi, wielkiemu liderowi gangu! - fuknął, wbijając w jej grzbiet pazurki. Pewność siebie jednak zaczęła powoli go opuszczać, gdy zmuszony był utrzymać się na wierzgającym kocię.
- Oj nie ma mowy! - syknęła, po czym niespodziewanie przewaliła się na grzbiet, przygniatając go do gleby, następnie wstając; już bez niego na grzbiecie, z uśmiechem.
Pisnął. Bolało. Nie tak bardzo jak co innego, ale zawsze coś. Został na ziemi, kuląc się i walcząc z chęcią zwrócenia tej myszy, którą zjadł.
- Wcale... nie wygrałaś - sapnął.
- Ale ty też raczej nie - odparła, dysząc.
- Ja wygrałem, bo cię ugryzłem!
- A ja wygrałam, bo cię zrzuciłam!
- Wcale nie! Nie będę słuchał takiego wypierdka sowy jak ty! - ogłosił, by nie myślała sobie, że jego porażka będzie wstępem do służby na rzecz kotki.
- A ja ciebie też nie! - zapowietrzyła się aż.
- Nadymasz się jak balon! Może odfruniesz? - zadrwił, wyobrażając sobie odlatującą w siną dal Krokus. Teraz jak najbardziej tego pragnął. By zniknęła i nie afiszowała się swoją wygraną przed innymi.
- Sam odfruniesz! - miauknęła, po czym chwyciła go za skórę na karku, wychodząc z krzaka.
- Ała nie podnoś mnie tak! - syknął.
Serce mu na moment zamarło. Chyba nie zamierzała go... zabić? Nie wyglądała na taką. Stres przebiegł po całym jego grzbiecie. Gdzie była Bylica, kiedy jej potrzebował? Ona na pewno uratowałaby go od swojej chorej psychicznie córki! Samotniczka wspięła się na płot, stawiając go na szczycie ich schronienia.
- Stąd! - dodała, sugerując, że powinien teraz odlecieć. On zamiast tego, przywarł łapkami do gałązek i liści, modląc się o to, by nie spaść. A było to wielce prawdopodobne, bo wszystko ruszało się na najmniejszą zmianę ułożenia łap.
- Ściągnij mnie stąd! - pisnął, czując jak powoli oko wypełniają mu łzy.
- Myślałam, że umiesz fruwać. - mruknęła z chytrym uśmieszkiem - W takim razie mnie o to grzecznie poproś. No już. Dawaj.
Sadystka. Zacisnął pyszczek. Nie mógł dać jej tej satysfakcji. Musiał wytrzymać, pokazać że był odważny i ta próba zastraszenia go nie wyjdzie.
- Nie! Nie zrobię tego! Proszą cieniasy! - fuknął na kotkę zły.
- To pa pa, idę na polowanie! - miauknęła, po czym ruszyła w stronę wyjścia z terenu zielonego.
Nie zawołał za nią, bardziej przylegając do schronienia i mordując ją wzrokiem. Słyszał jej ciche pogwizdywanie, jakby liczyła, że ją jeszcze zawoła. Nie zrobił tego.
Wyszła.
Zostawiła go.
Na tym palącym słońcu!
Pociągnął nosem, czując znów w oku słoną ciecz. Czego się spodziewał? Był przecież śmieciem, musiało to tak się skończyć. Umrze tutaj z przegrzania albo porwie go jakiś ptak na obiad. Zerknął w dół. Istniało jednak i drugie wyjście. Mógł zeskoczyć, łamiąc sobie łapy i umrzeć od razu, jako bardziej niepełnosprawny kot w dziejach miasta. Nie miał pojęcia co zrobić. Gdyby nie był lekki przez wychudzenie, na pewno już wcześniej, spotkałby się z ziemią.
Słońce jednak nie oszczędzało. Nie wiedział, kiedy Krokus wróci... czy reszta. Uderzenia serca dłużyły mu się, a gorąc nasilał. Nie wiedział kiedy zrobiło mu się słabo, mrowienie przeszło przez jego ciało. Stracił czucie w łapach, a następnie zalała go ciemność.
<Krokus? >:c >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz