Ciche odgłosy kroków przerwały ich rozmowę. Szylkretowe futro mignęło tuż przed ich oczami, kiedy medyczka z kupką zielska w pysku zbliżyła się do stosu medykamentów i dołożyła nowe zapasy.
— Coś się dzieje? — spytała kotka, skupiając na nich uwagę.
Tygrys spojrzała przelotnie na czarnego, ale ten machnął łapą, dając jej pierwszeństwo do skorzystania z usług medyczki. Ruda skinęła z wdzięczności głową, przenosząc spojrzenie na Wiśniową Iskrę. Lubiła ją. Była spokojna i cicha, a przy tym dało się z nią normalnie dyskutować, bez obaw o to, że nie będzie tematów do obgadania. Pomimo rudych skrawków futra nie przyjęła zachowań sporej części kotów o takowym wyglądzie.
— Chyba tak — odparła, wpatrując się w nią wyczekująco. Na moment zapomniała, że szylkretka nie ma zdolności odczytywania jej myśli i potrzebuje więcej szczegółów, by jej pomóc. — To znaczy, tak mam już od dawna. Może nawet od zawsze — poprawiła. — Nie wiem, od czego to zależy, ale... Nic mnie nie cieszy — przyznała. — Nie umiem wykazać niczym żadnego zainteresowania. Czasem coś we mnie drgnie i przez krótką chwilę mam wrażenie, że odnalazłam coś, co mogłoby mi przynieść radość, ale to mija szybciej, niż przychodzi. Nie potrafię się uśmiechnąć, nie potrafię płakać i chociaż wewnętrznie nieraz mam w sobie burzę emocji, to nie umiem tego wyrzucić na zewnątrz — przyznała. — I to mnie dołuje. Czuje się taka... Sama nie wiem, jak to określić. Jakbym była pozbawiona najzwyklejszych odruchów, taka... wybrakowana? — ujęła z wyraźnym wahaniem w głosie. Nie znała się na tym, ale i tak wstyd było jej o tym mówić.
Wiśnia skinęła głową w zamyśle, dając jej znak, że słucha, ale musi przeanalizować tę sprawę.
— Wiesz, każdy z nas ma inną osobowość — zaczęła. — Jednych cieszy więcej, drugich mniej, innych nic i nie ma w tym nic złego. Pewnie dziwnie się z tym żyje, ale nic złego. Na pewno istnieje coś, co wywoła u ciebie uśmiech, tylko musisz lepiej poszukać. Niektórzy mają trudniej, ale najważniejsze to nie zniechęcać się — stwierdziła.
— Czyli nie wynika to z żadnych problemów zdrowotnych? — upewniała się.
— Nie. Po prostu jesteś sobą, każdy funkcjonuje inaczej i dopóki jesteś dobra i uczynna, nie masz czym się przejmować — dodała życzliwiej. — Rozglądaj się częściej, może szczęście cały czas umyka ci przed łapami? Zresztą, odpowiedzi często mamy wręcz pod nosem, ale ciężko je dostrzec.
Tygrys mimo wszystko wzięła jej słowa do serca. Traciła zbędnie czas na zamartwianie się, podczas gdy mogła zająć się korzystaniem z życia i odkrywaniem jego znaczenia. W końcu wszystko miało swój sens, a ona chciała pojąć powód swojego istnienia.
— Cieszę się, że Klan Burzy ma tak rozgarniętą medyczkę — schlebiła jej, robiąc pewniejszy obrót i kierując się w stronę wyjścia. — Dziękuje, twoja wypowiedź wiele dla mnie znaczy. Żegnaj, Wiśniowa Iskro i do zobaczenia Zwęglony Kamieniu. — Pożegnała się z dwójką obecnych w legowisku kotów i czym prędzej umknęła w stronę wyjścia. Nie przeszkadzała jej przez ten cały czas obecność czarnego, mógł słyszeć wszystko, ale nie miała powodów do zmartwień. Przez ich krótką rozmowę zdążyła obdarzyć go zaufaniem.
***
Spacery były dla niej główną nadzieją. Drepcząc bez celu po otwartych terenach Klanu Burzy, mogła szukać tego, czego najbardziej potrzebowała. Choć problem rodził się taki, że sama nie potrafiła już określić, czego chce. Za to czuła, że gdy to znajdzie, będzie wiedziała, że to jest właśnie to.
Wyjątkowo nie udała się w stronę miejsca zgromadzeń. Wychodząc z obozu, odbiła w drugą, przeciwną stronę. W okolicy nie było zbyt wielu drzew, więc musiała wytrwale znosić panujące upały. Starała się kryć co jakiś czas pod pojedynczo rosnącymi krzaczkami, ale również chciała po prostu iść. Odejść od całego, obozowego zgiełku i zasmakować czegoś nowego.
Drgnęła, czując oznakowanie granic. Dalej nie powinna się zapuszczać i nawet nie marzyła o łamaniu podstawowych zasad. W te rejony mało kto zachodził, a jako że miała dzisiaj zapotrzebowanie na całkowity spokój, dobrze było jej tu osiąść. W pełni ułożyła się w najbardziej zacienionym miejscu i zmrużyła oczy. Do jej uszu dochodziły tylko śpiewy ptaków.
Jej harmonię zaburzyło głośne westchnięcie. Uchyliła powiekę i zerwała się jak oparzona, dostrzegając naprzeciw siebie kocią sylwetkę. Nastroszyła futro, karcąc się w głowie za nieuwagę. Ułamek sekundy, a mogłaby zostać rozszarpana, a jej zwłoki przepadłyby w rzece.
– Dlaczego nachodzisz tereny Klanu Burzy? – spytała z bojowym nastawieniem. Musi nadrobić teraz swój wizerunek, bo patrząc na kocura czuła, że nie ma fizycznie szans. Był wyższy i masywniejszy. Jego jasne, niebieskie umaszczenie od razu rzuciło jej się w oczy, pokryte w wielu miejscach cętkami. Żółte ślepia nie kryły wrogości, ale Tygrysia Smuga była świadoma, że to mogły być tylko jej błędne złudzenia. W dodatku nieznajomy miał śmiesznie krótki ogonek.
– Czego? – powtórzył drętwo, przekrzywiając łebek. – O nie, tylko nie mów, że jesteś z tych sekt czczących niby zmarłych, siedzących w chmurkach nad nami – jęknął, przewracając oczami. – To znaczy, nic nie mam do waszych wymyślnych wiar, ale już nieraz mnie pogoniły wasze gromadki i mam dosyć – burknął.
– Widzę, że nie uczysz się w takim razie na błędach – odparła, robiąc lekki zamach ogonem.
– Co masz na myśli? Ja zawsze wyciągam konsekwencje ze swoich błędnych czynów – odparł hardo.
– To, czemu pchasz się znowu na śmierć? – spytała. – Nie masz prawa tu być.
– Na śmierć? – powtórzył z rozbawieniem. – Zabijesz mnie? – Mocniej przekrzywił łebek w bok.
– Nie, ale... – zawahała się. – Będę zmuszona użyć przemocy, a w przypadku braku skutków, wrócę się po resztę swojego klanu. Oni nie będą tacy łaskawi jak ja – orzekła, wysuwając pazury jako znak gotowości do ataku. Kocur spostrzegł jej ruch i parsknął, odwracając wzrok.
– Zauważyłem, że bywacie niesamowicie agresywni – stwierdził. – Nie mam jednak złych zamiarów. Chciałem cię tylko spytać, gdzie mogę napić się wody – dodał, spoglądając na nią błagalnie.
– Co? – wykrztusiła, zdumiona tak błahą sprawą.
– Nie wiem, czy zauważyłaś, ale jest gorąco. I to nawet bardzo gorąco, a jedyny strumień, z którego piłem, wysechł. Nie chciałem nachodzić waszych terenów, ale słyszałem, że gdzieś w pobliżu jest woda. I chyba jestem ślepy, bo nie potrafię jej znaleźć – mruknął, nerwowo drążąc łapą dołek w ziemi.
– Oh... – wydusiła, niepewna, jak zareagować. Nie mogła odmówić pomocy, ale skąd miała wiedzieć, czy jego zamiary nie doprowadzą jej zaraz do śmierci. – No jest tu duża rzeka...
– Gdzie konkretnie? – Oczy rozbłysnęły mu z ekscytacji. – Błagam cię, nieznajoma, poratuj mnie tą informacją, zrobię za nią wszystko! – przyrzekł.
Ruda lekko uchyliła pysk i wysunęła język, ale zaraz go skryła. Chciała coś powiedzieć, jakkolwiek go pogonić, ale nie potrafiłaby żyć z myślą, że przyczyniła się do śmierci kogoś, chociażby pozornie niewinnego.
– Powiem ci, ale ty obiecasz nie kręcić się w tych rejonach. Będę tu przychodzić częściej i to z towarzystwem, więc następnym razem nie licz na jakąkolwiek łaskę – oświadczyła, starając się brzmieć groźnie, choć z powodu dziwnego stresu głos jej się łamał.
Niebieski zaśmiał się, a potem uśmiechnął do niej życzliwie.
– Jeśli chcesz mnie stąd odpędzić, to nie możesz grozić mi czymś na tyle interesującym, że będę chciał tu wrócić – rzucił, patrząc na nią spokojniej. – Ale postaram się nie wchodzić ci w paradę, Ruda – dodał.
Skrzywiła się, czując, jak jej futro na grzbiecie staje dęba, a potem opada.
– Idź w tamtą stronę. – Podniosła łapę i wskazała konkretny kierunek. – Cały czas prosto, nie zbaczaj nigdzie, a dojdziesz do ogromnej rzeki. Na pewno poziom wody jest na tyle wysoki, byś dał radę się napić bez moczenia się – poinformowała, obserwując w skupieniu, jak natychmiast rusza. – Czekaj!
Zatrzymał się bez najmniejszych oporów. Obejrzał się na nią, a w jego żółtych ślepiach, przypominających barwę słońca, połyskiwało zainteresowani.
– Słucham?
– Powiedz mi tylko, jak masz na imię – zażądała, gryząc się natychmiastowo w język. Co ona robiła?
Samotnik tylko parsknął kolejnym, krótkim, aczkolwiek mile brzmiącym dla ucha śmiechem i powoli zaczął iść w dal.
– Topaz – krzyknął, przyśpieszając kroku. – Jeśli los ześle nas kiedyś na te samą drogę, to wtedy ja spytam o imię ciebie – dodał, nim całkowicie zniknął z pola jej widzenia.
***
Od pewnego czasu była z lekka rozproszona. Zamiast skupić się na obowiązkach, zastanawiała się, czy spotkany niedawno samotnik dotrzymał obietnicy i odszedł z ich terenu, czy też skłamał i wciąż przesiadywał w pobliżu.
Nie miała jednak ani czasu, ani chęci, aby się tam udać. Słońce dalej przypiekało jej futro i zastanawiała się, kiedy padnie z przegrzania. Chodząc nad rzekę, rozglądała się intensywnie po otoczeniu, jakby wierząc, że gdzieś spośród zielonych krzewów wychyli się niebieska sylwetka.
Odskoczyła, słysząc przed sobą pisk. Przez nadmiar myśli nie spostrzegła znajdującego się przed nią kota i niechcący nadepnęła na łapę czarnemu wojownikowi.
– Przepraszam cię najmocniej, Zwęglony Ka... – zamilkła na moment, przypominając sobie o ostatnich wydarzeniach. – Pszczółko – poprawiła się, chyląc głowę ze skruchą.
– Nic się nie stało – wymamrotała brązowooka.
– Wszystko w porządku? – spytała Tygrys, na moment zapominając o swoim tajemniczym Topazie. – Dawno z tobą nie rozmawiałam, a widzę, że wiele... – ucięła, szukając odpowiedniego słowa – się zmieniło. Cieszę się jednak, że w końcu uzyskałaś swoje szczęście i poznałaś prawdziwą siebie – przyznała, choć zmiana imienia kotki była tak nagła, że kompletnie się jej nie spodziewała.
<Zwęglona Pszczółko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz