Jeszcze w żłobku
Złapała małego kociaka za kremowy ogon. Nie mógł wyjść.
— P-Poranku, miałeś n-nie wychodzić-ć... T-tam jest n-niebezpiecznie...
— Ale mamo! Tu jest duszno i głupio. Nic tu nie ma! Chyba nic nas tam nie zje, tak sądzę — miauknął. Mały van upierał się i nieustannie spoglądał w kierunku wyjścia ze żłobka.
— P-P-Poranku... Po prostu tam jest niebezpiecznie — westchnęła ciężko, a następnie oparła pysk na łapach.
— To pobawmy się mchem! — zaproponował podekscytowany.
— J-jestem z-zmęczona... Pobaw się z Miodunką i Lukrecją albo Mleczyk...
— Ale... Oni mnie nie lubią — chlipnęło kocię.
— Na pewno cię lubią — powiedziała medyczka i popchnęła go nosem w stronę Miodunki.
Poranek natychmiast wrócił i wtulił się w jej brzuch.
— A może pokażesz mi jakieś zioła...? —zaproponował cichutko.
Interesowały go zioła? Właściwie, mogłaby mu je pokazać, ale... Inne kociaki by tu zostały. Nie mogła na to pozwolić.
— Słoneczko, na razie n-nie — odmówiła z niezwykłym trudem.
— Ale tu jest tak nudnooo — zawodził kocurek.
***
obecnie
Nie mogła przyzwyczaić się do obecności jej syna w medycznym legowisku. Oprócz pacjentów zawsze była w nim sama. Teraz była w nim jeszcze Winogrono, cierpiąca na biały kaszel.
— N-nie ma żadnej poprawy od wczoraj? — spytała ruda, siadając blisko burej.
— Nie — miauknęła kotka o oklapnietych uszkach.
— W t-takim razie dam ci więcej ziół — stwierdziła medyczka.
— Dobrze — kaszlnęła Winogrono.
— Poranku, podasz naszej pacjentce kocimiętkę? Leży obok ciebie — poprosiła kotka.
wyleczeni: Winogrono
< Poranku? >
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz