*jakiś już czas temu, ostatnia Pora Nowych Liści*
Jednak wraz z ukończeniem przez jej wnuka wieku trzech księżyców, zgodnie z wolą uzdrowiciela ruszyli w swoją stronę. Nie wrócili jednak do miejsca, gdzie dawniej mieszkali, o nie. Nie było o tym najmniejszej mowy. Nocna za bardzo się przekonała o tym, jak ciężkie było życie bez medyka. Tak też postanowiła, iż pozostaną w niedalekiej odległości od terenów uzdrowiciela, by w razie czego mieć się do kogo zwrócić po pomoc.
Do tego nastał urodzaj – Pora Nowych Liści przyniosła ze sobą odradzające się życie i masę zwierzyny, istny dar od duchów.
Jednak szczęście nie mogło trwać wiecznie.
Wraz z Świetlik były na polowaniu. W końcu Pierwiosnek nie była w tym bynajmniej za dobra, miała ledwo jakiekolwiek umiejętności i sama by sobie na pewno nie poradziła bez nich, więc to właśnie na czarnej i liliowej spoczął obowiązek wyżywienia rodziny. Tafla cieszyła się jednak, że tak było, bo wcześniej to cała odpowiedzialność spoczywała na niej. Teraz część z niej przejęła srebrna, a ona mogła wreszcie dać nieco odpocząć starym kościom, choćby tylko trochę, ale zawsze coś.
Czuła, jak się starzała. Nie była jeszcze niedołęgą, to był fakt – ale nie było też na pewno tak, jak za młodu. Już wcześniej stawy dokuczały Nocnej, wraz z upływającym czasem tylko się to wzmogło. Dalej jednak była na tyle sprawna, by polować, a może i nawet kogoś przegonić. Na szczęście, bo nie chciała, by wszystko nagle spadło na Świetlik. Bogom dzięki że nagle nie zamieniła się w starego pryka, tylko następowało to powoli, stopniowo, niczym usychanie kwiecia…
Noc czaiła się właśnie na wiewiórkę. Miejsce było dość dobre, szczególnie do polowania na taką zwierzynę – pagórek, mniej zalesiony, niż pobliskie tereny, co dawało gryzoniowi mniej możliwości ucieczki w gęstwinę gałęzi.
Jednak gdy była gdzieś w połowie odległości między nią, a odpowiednim miejscem do wybicia w stronę rudego stworzenia, niespodziewanie w oddali ptaki z drzew wzbiły się w powietrze. Mimo, iż była za daleko, Noc była w stanie wyobrazić sobie ich przeraźliwe krakanie.
Coś było nie tak.
I to niedaleko ich kryjówki.
Świetlik wracająca właśnie z własnej części łowów dostrzegła spięcie matki, która nawet nie próbowała gonić za spłoszoną wiewiórką. Morskie ślipia przeniosły swe spojrzenie na sylwetkę pomarańczowookiej, dając jej jasny komunikat.
Musiały wracać.
I to szybko.
Świetlik ruszyła za matką dalej ze zwierzyną w pysku. Razem na tyle szybko na ile mogły przemieszczały się między drzewami, przedzierały przez krzewy, chcąc jak najszybciej dostać się na miejsce.
Gdy tylko się tam zbliżyły, wyczuły w powietrzu zapach strachu, krwi i nie jednej jeszcze rzeczy.
Gdy tylko wypadły z gęstwiny nieopodal, ich oczom ukazała się Pierwiosnek. Czarno-srebrna niedaleko wyjścia do kryjówki turlała się po ziemi spleciona w śmiertelnym uścisku z kuną.
Noc zastygła.
A potem obie czym prędzej rzuciły się do obrony krewniaczki.
Świetlik jako pierwsza dotarła do brązowego zwierza i wgryzła się w jego bok, próbując odciągnąć je od swej siostry. To jednak wczepione było mocno w kocicę i nie chciało puścić. Chude zwierzę chciało pewnie jak najbardziej posycić się po Porze Nagich Drzew, która widocznie sprawiła mu wielkie kłopoty – żebra wystawały spod jego skóry, co sugerowało, iż to mimo nadejścia zielonej pory i tak miało problemy z dorwaniem zdobyczy, pewnie przez osłabienie.
A mimo to było na tyle silne, by powalić i praktycznie pokonać młodą, zdrową kotkę, która niestety nie dysponowała umiejętnościami odpowiednimi do takiej sytuacji.
Nocna również przyłączyła się do prób ściągnięcia zwierza z córki. Dopadła do drapieżnika i z całej siły chwyciła go za kark, przez co już po chwili powietrze rozdarł skowyt bólu.
Zwierzę przez trzymanie się kurczowo osłabionej Pierwiosnek zadało jej kolejne, długie rany, nim nie udało się go w końcu oderwać od zielonookiej.
Dwie kocice tymczasem razem splotły wijącego się drapieżnika w uścisku śmierci – obie tak samo zdeterminowane by wyeliminować zagrożenie, które tak mocno skrzywdziło członkinię ich rodziny.
Nocna zaciskała mocno szczęki, podczas gdy liliowa wymanewrowała swym ciałem tak, by całkowicie unieruchomić wierzgającą kunę a następnie spróbować wbić jej się w gardło. Ta jednak widocznie miała potężną wolę przetrwania, bo udało jej się jeszcze mocno zadrapać pysk jak i resztę ciała długofutrej, nim ta w końcu zadała mordercze ugryzienie. Już niedługo potem ciało brązowego zwierza upadło na ziemię, brocząc krwią.
Dwie kocice od razu podbiegły mimo zmęczenia do leżącej na ziemi Pierwiosnek. Umakini tymczasem wyszedł z krzaków, w których ukrył się – pewnie widział jakąś część walki, o ile nie całą. Młody point podszedł do rodziny obserwując z trwogą tak rzadko widoczną na jego wiecznie naburmuszonym pysku, jak Nocna Tafla i Świetlik próbują jakoś tymczasowo ulżyć w bólu jego ciotce.
Nie tak miało być.
Przecież wszystko już zaczynało się układać.
Mimo że Świetlik miała dziecko i mieli kolejną osobę do wykarmienia, mimo tej okropnej Pory Nagich Drzew i Pory Opadających Liści przed nią, mimo głodu i zmęczenia…
A teraz miało to wszystko runąć jak domek z patyków?
Morskie oczy starej kocicy wbiły się w najmłodszego z nich.
— Chodź za nami, Umakini. Przeniesiemy Pierwiosnek do siedziby Wrzosu i Owsa — nie powiedziała młodemu, że wszystko będzie dobrze.
Nie była w stanie, bo gardło ją ściskało i wiedziała, że najpewniej z ich szczęściem dobrze nie będzie, mimo iż kurczowo trzymała się nadziei, że wszystko się dobrze skończy.
Tak też udało im się w końcu wyruszyć w drogę. Relatywnie niedługo, zważywszy na fakt, jak bardzo inne koty musiały się natrudzić, by znaleźć uzdrowiciela, dotarły do siedziby Wrzosu. Niestety nie znalazły tam go. Za to jego partner ruszył na poszukiwanie kocura, który wybrał się akurat na zbieranie nowo wyrosłych ziół. Kazał im jeszcze wziąć pajęczynę i mech, aby spróbować zatamować nimi krwawienie z licznych ran poszkodowanej. Noc kładła najpierw pajęczynę, zgodnie z zaleceniem. Ale to nie działało. Krew moczyła legowisko, tak też zaczęła używać bardziej chłonnego mchu.
— Jest… tak… dziwnie… jakby zimno… — usłyszały słaby głos wychodzący ze srebrnego pyska.
— Ciśśś… — mruknęła uspokajająco Świetlik. W przeciwieństwie do swej matki była jeszcze w stanie mówić. Potrafiła być spokojna.
Tak wiele okrucieństwa i śmierci te dzieci jeszcze nie widziały, co ona. Nie pamiętały, nie miały tych okropnych wspomnień tortur, nie rozumiały. Nie rozumiały, jak bardzo Noc się bała, że straci Pierwiosnek. Nawet jeśli to samo odczuwały.
Nie rozumiały, bo jak by miały rozumieć, co właśnie przeżywała ich matka, która powoli traciła kontakt z rzeczywistością, jednocześnie go jakby wzmacniając, będąc razem z Umakinim chyba najbardziej świadomą w tej całej sytuacji, a jednocześnie najbardziej zatopioną w poczuciu bezsilności.
Jej wnuk również się dołączył, ale to nie pomogło.
Wrzos wpadł do legowiska, ale Pierwiosnek nie dało się już uratować i on o tym chyba wiedział od pierwszego spojrzenia. Mimo prób.
— Mamo… duchy… mnie ugoszczą… prawda? Nawet kościsty upiór z drogi grzmotu… t-t-tak? T-t-tak… — uchyliła pysk, ale nie potrafiła odpowiedzieć. Nie umiała. Coś ścisnęło jej gardło, zatkało przełyk, tylko swe morskie oczy wbijała w te córki, które z ostatnimi wypowiedzianymi przez nią słowami zaczęły powoli gasnąć. — Ale… obronił… ła… Umaki… Umakiniego! Ta… ta… — ledwo złożone zdania, ledwo słyszalne zadowolenie z samej siebie, z nutą tego strachu, który powoli zaczynał mijać. — Ta…
I tak oto Pierwiosnek zakończyła swój żywot, wydając ostatni oddech z cichym „Udało mi się. Trening coś dał!”.
żegnaj, Pierwiosnku [*]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz