Podniósł się z ziemi, pokasłując. Słyszał wiwat Bożodrzewnej Łapy i zanim jeszcze pył zdążył opaść wysyczał:
— Oszustka! To nie była wygrana! — zaprotestował, po czym po raz kolejny głośno zakaszlał.
— Ojoj, czyżby ktoś się nie umiał pogodzić z tym, że przegrał? – zamruczała przekornie Bożodrzew, mrużąc oczy z czystą złośliwością. Nie mógł tego znieść. Naprężył łapy i tak samo szybko, jak pojawił się uśmiech białej, tak też zniknął – z jej pyska wydarł się niespodziewany pisk, kiedy przygniótł ją do ziemi, przetoczył się po niej i na powrót przyszpilił kotkę, upewniając się, że czuje przez cienką skórę jego pazury. Uspokoił się trochę, spodziewając się natychmiastowego sprzeciwu wojowników, ale odezwał się jedynie Kania – kątem oka Judaszowcowa Łapa zauważył, że kocur chciał coś krzyknąć, ale powstrzymał go Dzwonek, szepcząc coś niezrozumiałego. Czyżby miał tak dość swojej uczennicy? Nie dziwił mu się.
— Dobrze, Judasz! Popal jej! — warknął z wyczuwalnym rozbawieniem mentor jego siostry, upewniając go w tym przekonaniu. Nie musiano mu dwa razy powtarzać. Czekoladowy wgryzł się (pozostając przy tym na swój sposób delikatny) w jej szyję, wywołując wężowe, przerażone ruchy Bożodrzewnej Łapy. Pozwolił się jej wyrwać z jego uścisku, ale uczennica była zbyt powolna, aby mu oddać. Czmychnął od jej łapy zanim ta zdążyła choćby go musnąć. I znowu. I znowu.
— Tylko na tyle cię stać?
— Pilnuj języka! — odparowała Bożodrzew, wystrzelając do przodu. Przewaliła brata, ale na krótko, bo ten i tak z dziecinną łatwością zrzucił i przybił ją do twardej ziemi. Poczęła kopać go w brzuch, ale zaciskając zęby na wardze z bólu Judaszowiec utrzymywał ją w jednym miejscu. Musiał przyznać, że te pazurzaste, brudne łapy sprawiały mu ból, ale nadal stał, boleśnie szczypiąc kotkę pazurami. W końcu ta straciła siły.
— Ojoj, czyżby ktoś się nie umiał pogodzić z tym, że przegrał? — powtórzył własne słowa Bożodrzewnej Łapy w jej stronę. Ta syknęła mu prosto w twarz. Ten dźwięk był muzyką dla jego uszu.
— Dobra, dość — zakończył ich pojedynek Przyczajona Kania. Judaszowiec posłusznie zszedł z siostry, która wstała i czym prędzej zaczęła otrzepywać swoją burą sierść z osiadłego na niej pyłu, aby ta odzyskała swój śnieżnobiały kolor. — Judaszowcowa Łapo, dobra robota. Bożodrzewna Łapo...
Pojawił się obok niego Dzwonkowy Szmer i wciął się zastępcy w zdanie.
— ...musisz popracować. Widzisz, twój brat rozpoczął trening w tej samej chwili co ty, a dzielą was chyba długości drzewa! Ale szybko go nadgonisz. Ja już o to zadbam. Prawda?
Bożodrzewna Łapa skrzywiła pysk, ku uciesze czekoladowego ucznia.
— Tja — odparła, liżąc swoją łapę, jak gdyby nic jej nie obchodziło.
— Dziękuję, Przyczajona Kanio, za użyczenie mi swojego ucznia — podziękował mentorowi Judaszowca wojownik, uśmiechając się. — Mógłbyś ją wcisnąć do wieczornego patrolu?
Przyczajona Kania nie podzielał jego entuzjazmu.
— Znajdzie się dla niej miejsce — odpowiedział jedynie. — I również dziękuję. Judaszowcowa Łapo, chyba możemy wracać?
— Oczywiście. — Kocur otrzepał się sam z brudu i poszedł za mentorem, zostawiając Bożodrzew samą z mentorem. I swoją irytacją.
***
Ledwo co zasnął. Miał ciężki dzień, męczący przede wszystkim. Kania mówił mu, że wyrobił niezłą masę mięśniową i umiejętności i prawie nie wystawiał do treningów walki z młodziakami. Uczeń podejrzewał, że ten nie chciał, by po raz kolejny kogoś boleśnie sprał. Tym razem nawet Judaszowiec oberwał i do samego końca szczypało go za uchem krwawe obtarcie. Musiał poprosić Czereśniową Gałązkę, aby mu tam nałożyła opatrunek. Jego upragniony sen jednak został szybko przerwany. Śnił przez chwilę, a teraz coś go rozbudziło. Nie otwierał jednak oczu. Miał nadzieję, że zaraz znowu zaśnie.
Coś było nie tak. Zauważył to po chwili, że już czuł się całkiem wypoczęty, pomimo uprzedniego wyczerpania. Przeciągnął się, głośno ziewając i nareszcie otworzył ślepia.
Znajdował się... w lesie? Gdzie kamienne ściany legowiska? Gdzie chrapiąca Bożodrzewna Łapa u jego boku? Został naćpany i porwany? To wszystko dlatego? Co się stało???
To nie był las, który znał, ten, który rosnął na terenach klifiaków. Przeróżna mieszanka lasu liściastego i iglastego otaczała go, robiąc miejsce na niewielką, łąkową polanę. Była noc, jednak wyjątkowo jasna, jak gdyby rozświetlona tysiącem gwiazd. Gdy spojrzał w niebo ujrzał lawendowy, snujący się od jednego horyzontu pas, znikając pośród czubków sosen. Patrzył się przez chwilę z rozwartym pyskiem – nigdy w życiu nie widział czegoś podobnego. Przyjmowane przez nią barwy, przeróżne kształty, jak gdyby ktoś rozsypał po nieboskłonie kosmiczny pył i skupił w nim wszystkie widoczne normalnie gołym okiem gwiazdy, pomnożone przez tysiące. Obserwację przerwał mu cichy szmer wychodzący zaraz z naprzeciwka. Zwrócił ku jemu źrenice. Spomiędzy grubych dębowych pni wyłaniała się coraz lepiej widoczna kocia sylwetka, błyszcząca się delikatnie w świetle księżyca i gwiazd, zostawiając za sobą połyskujący ślad. Odebrało mu to na chwilę w płucach dech. Nie bał się obcego, bo już doskonale wiedział, gdzie się znalazł. Na terenach Klanu Gwiazdy.
— Witaj, śmiertelny. — Jasny (niemożliwego do rozpoznania koloru futra w nocnej poświacie) kocur z małymi, migoczącymi punktami utkwionymi między jego futrem płynął po falującej trawie, idealnie falując wraz z nią. Judaszowcowa Łapa aż wstrzymał z wrażenia oddech. Im bardziej gwiezdny się do niego zbliżał, tym większy się zdawał. Czy taki był od początku, czy rósł w jego oczach? — Cieszę się, że mam możliwość z tobą porozmawiać.
W końcu duch zatrzymał się, a czekoladowy musiał podnieść znacząco brodę, by móc spojrzeć mu prosto w twarz. Dopiero teraz zauważył, że spod jego przednich łap unosi się światło i zwrócił ku nim na chwilę wzrok. W pazurach, zaciśniętych na nim jak łapa orła, trzymał piorun wypuszczający z siebie jasne iskry, które opadały jednak na ziemię nie wywołując ognia. Nie potrafił oderwać oczu. Wiedział, że jest wyjątkowy. Wiedział, że jest wybrany! A nikt mu wcześniej nie wierzył! Nikt! W końcu otrząsnął się z początkowego szoku i opuścił z szacunkiem głowę.
— W-witam — po raz pierwszy w życiu czuł się, jakby zabrakło mu słów. — Dlaczego mnie odwiedzasz? Z jaką informacją do mnie przybywasz?
— Przychodzę w imieniu całego Klanu Gwiazdy, Judaszowcowa Łapo. Wszyscy z nas tam znają cię bardzo dobrze — miauknął, a echo jego głosu roznosiło się po całej polanie, brzmiąc nierealnie, jak za mgłą lub szkłem. Mówił beznamiętnie, ale uczniowi zdawało się, że na jego pysku może zobaczyć... uśmiech? — Me imię brzmi Potrójny Majestat. Byłem medykiem jednego z klanów przed wielu laty, twardo trzymającym się naszych zasad i wyznania. Czekaliśmy na ciebie — przyznał duch i na chwilę zrobił pauzę. Judaszowcowa Łapa nie miał zamiaru mu przerywać, milczał, wpatrując się w jego wielkie, rozjarzone oczy. — Zostałeś wybrany.
— Wybrany? Do czego? — wyślizgnęło mu się z ust i zanim mógł pomyśleć, już było za późno. Trójka nie okazał jednak po sobie niczego, co by wskazało, że został tym urażony.
— Do powstrzymania zła — mruknął, a jego głos rozbrzmiał jak błyskawica, którą trzymał w łapie. — Tego zła, którym klany zostały przesiąknięte. Tego, które nad nimi czyha.
Judaszowcowa Łapa przełknął nerwowo ślinę. Miał powstrzymać niebezpieczeństwo? Jakie niebezpieczeństwo? Miał w głowie tyle pytań! W końcu zdecydował się na choć jedno z nich:
— Czy powinienem zostać medykiem? — zapytał. Nie nurtowało go to pytanie wcześniej, lecz... skoro Potrójny Majestat odezwał się do niego, był za życia uzdrowicielem i sam przyznał, że Judaszowiec był przepowiedziany, może powinien podążyć jego szlakiem?
— Krocz w stronę, którą uważasz za słuszną — odparł bez wahania duch. — A ja będę cię prowadził. Zapamiętaj mnie.
Judaszowiec zamrugał. Nie spodziewał się takich słów z jego ust.
— Zapamiętam — zapewnił uczeń, gorliwie przytakując głową. — Chcesz mi powiedzieć coś jeszcze? Ostrzec przed kimś, Potrójny Majestacie? Kiedy następnym razem się spotkamy? — zaczął dopytywać i nawet poniósł się głos ducha, jednak rozmazany i niezrozumiały. Sama jego sylwetka zaczęła się rozrzedzać, tracić swą masę i powoli zatapiać w otaczającym ją lesie. Nawet jeśli Judaszowcowa Łapa chciał zostać tu na dłużej i więcej porozmawiać z gwiezdnym, jego pole widzenia zaczęło się rozjeżdżać, a własne łapy ciążyć. Opadł na miękką, zroszoną trawę i zupełnie utracił swą senną przytomność.
***
Tak szybko, jak jego głowa uderzyła o ziemię po drugiej stronie, tak po tej czekoladowy momentalnie ją uniósł, otwierając szeroko oczy. To nie był zwykły sen. To nigdy nie były zwykłe sny. Wiedział, że był stworzony do rzeczy wyższych i teraz się o tym przekonał! Teraz wszyscy musieli mu uwierzyć!
— Psst!! Bożodrzew! — syknął tak cicho jak potrafił Judaszowcowa Łapa do siostry, która spała jak kamień. Musiał podzielić się z kimś informacjami. — Bożo. Bożo. Bożo! — w końcu sprzedał jej uderzenie między oczy i dzięki bogu, biała kotka rozbudziła się bez piśnięcia, a jedynie przykryła twarz łapami i zaczęła się przeciągać. To nie był jej pierwszy raz, gdy brat budził ją w ten sposób.
— Czego? — wymruczała, na wpół jeszcze we śnie, rozmasowując obolałe miejsce.
— MUSZĘ ci o czymś powiedzieć — szepnął, rozglądając się po śpiących uczniach. Nie chciał jednak, by podsłuchiwały ich takie półgłówki, zwłaszcza pokroju Gorączkowej Łapy. Chciałby wyjść z legowiska, najlepiej nawet obozu, ale jak, kiedy strzegł go strażnik? Myśląc jeszcze warknął do Bożodrzewnej Łapy: — Ugh, pierdoło, czemu musiałaś mieć białe futro!
Kotka zamrugała zdezorientowana, widocznie jeszcze jedną łapą w sennym świecie. Zerknęła na śpiących wokół uczniów.
— Po jakiego grzyba mnie budzisz? Myślałam już, że jakiś borsuk na nas napadł. Idź spać — poleciła mu, opuszczając głowę i wygodnie rozkładając się raz jeszcze na swoim mszystym legowisku. — Nie chcę słuchać i wspierać twoich urojeń.
Judaszowiec już uniósł na nią łapę, zastanawiając się jakim cudem tak długo wytrzymał z tym mysim bobkiem, ale wziął głęboki wdech i ponownie zaczął analizować.
— Kto dzisiaj stoi na straży? — zapytał Bożodrzewnej Łapy, która niechętnie otworzyła po raz kolejny jedno oko, myśląc, że to już koniec rozmowy.
— Jakiś rudas.
— Nie mamy w klanie rudych kotów.
— Naprawdę? — zdziwiła się Bożo. — A to heca.
Judaszowcowa Łapa głęboko westchnął, czując wypełniającą go aż po końce uszu irytację.
— Z tobą się nie da normalnie pracować — zawarczał, już zrezygnowany kładąc się na własne posłanie, choć był przekonany, że nie da rady zasnąć. Kiedy tylko zamykał oczy miał przed oczami tą wielką posturę, a w uszach odbijał się nadal boski głos Potrójnego Majestatu.
— Bławatkowy Wschód.
Podniósl z zaciekawieniem jedno ucho, słysząc nieoczekiwanie głos Bożodrzewnej Łapy.
— Co?
— No jest strażnikiem! Na Klan Gwiazdy, na mnie narzekasz, a sam masz mysi móżdżek... — pufnęła. — Co planujesz?
Już zacierał łapy. Bławatek, z jakiegoś powodu, go lubił, więc łatwo mu będzie go przekonać, aby ich wypuścił. Na chwilkę. Nie obrazi się prawda? Otwierali razem kraby, spali w jednym legowisku jeszcze pół księżyca temu, na pewno się zgodzi.
— Chodź — rozkazał Bożodrzewnej Łapie, która z ogromną niechęcią ześlizgnęła się ze swojego łoża. — Tylko cicho — dodał. Nadal nie chciał, aby ktokolwiek się obudził.
Wyszedł z legowiska uczniów, cicho stawiając za sobą kroki. Starał się poruszać tak cicho, by nawet nie było słychać, że w ogóle tu jest. Bożodrzewna Łapa szła za nim już z mniejszą dyskrecją, co przeklinał w głowie. Wyszli i momentalnie utkwiło na nich spojrzenie ciemnych, ale jarzących się w mroku oczu Bławatkowego Wschodu, który nie spodziewał się ich obecności.
— Co wy tu robicie? — mruknął, a zanim biała zdążyła powiedzieć coś głupiego Judaszowcowa Łapa wetknął jej w pysk końcówkę ogona i sam otworzył pysk.
— Jest taka sprawa, bardzo szybko ją załatwimy, naprawdę — mówił do niego, starając się brzmieć szczerze. — Wiem, że nie gadamy bardzo dużo, ale proszę, wypuść nas z obozu, tylko na krótką chwilę. Zaraz wrócimy.
— Po co? — liliowy sprawiał wrażenie bardzo zdezorientowanego. Judaszowiec wiedział, że za nim Bożodrzew, gdyby nie utkanie, rzuciłaby jakąś głupotą. — Przepraszam, ale...
— Bławatkowy Wschodzie, hej — zwrócił się do niego, już z nieco twardszym głosem. — Chcesz mi pomóc, czy nie? Wrócimy zanim zdążysz się odwrócić.
Wojownik nie wyglądał na przekonanego. Widocznie się wahał.
— Jeśli wam się coś stanie, będzie wszystko na mnie.
— Sam Przyczajona Kania mówi, że zaraz będę mianowany. — Nie mówi. Ale czy Bławatek musi o tym wiedzieć? — Zaufaj mi. Nic nam serio nie będzie.
— No... dobrze — dał w końcu za wygraną. Ogon Judaszowca uniósł się, wywijając z pyska siostry.
— Wiedziałem, że można na ciebie liczyć — miauknął, kierując się w stronę wielkiego wyjścia i szumiącego wodospadu. — Uderzenie serca i będziemy z powrotem.
Kocur niepewnie skinął mu głową, widocznie niezadowolony z podjętej decyzji, ale Judaszowcowa Łapa dostał już to, czego chciał. Po prostu wyszedł, pozwalając, aby siostra go dogoniła. Odchodził od obozowiska, wpatrując się w morze pod klifem jak zaczarowany. Dosięgnął wzrokiem także las na terenie nocniaków, co przypomniało mu o swoim śnie. Zatrzymał się nagle.
— Pająki uwiły ci już sieć w mózgu? — zapytała Bożodrzew, nie podzielając jego spokoju ducha i zadowolenia, która na niego wpadła. — Wyciągasz mnie z obozu w środku nocy, wymykasz się jeszcze i to po to, aby w ciszy sobie patrzeć na wodę. Wszystko tam w porządku z twoim móżdżkiem? — warknęła. Judaszowcowa Łapa zmierzył ją wzrokiem, od góry do dołu i wypuścił powietrze.
— Już ci mówię. Ale to sekret! Największy! — ostrzegł ją, wpatrując się prosto w jej brązowe ślepia. — Jak komuś powiesz, to cię przerobię na karmę dla wron.
— Mówisz mi to codziennie — parsknęła Bożodrzew, całkiem niewzruszona. — I jakimś cudem nadal mnie nie rozdziobały.
— Teraz mówię naprawdę. Przysięgnij mi!
— No dobra! — odskoczyła nieco, machając ogonem. — Przysięgam. Znalazł się...
— To słuchaj. Odwiedził mnie duch z Klanu Gwiazdy — powiedział poważnie, nadal czując w kościach tą bijącą od niego energię.
— Znowu? — zachichotała Bożodrzew. Bez namysłu Judaszowcowa Łapa pacnął ją łapą.
— To nie jest żart! Nazywa się Potrójny Majestat. Znalazłem się na polanie, wokół las, a nade mną... zamiast ciemnego, nocnego nieba piękny gwiezdny pas... nigdy czegoś takiego nie widziałem — przyznał, mówiąc jak zaczarowany. — I się pojawił duch i był ogromny, jak drzewo, a w łapie trzymał piorun. I powiedział mi, że jestem wybrańcem, zniszczę wiszące nad klanami zło a on mnie będzie prowadził...
<Bożodrzewna Łapo?>
[trening wojownika; 2186 słów]
[Przyznano 44%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz