Mrugnęła, nie wiedząc co powiedzieć.
— Nie zrobiłeś nic złego.— szepnęła cicho, patrząc na jego łapy.
Zamruczała uspokajająco i oparła się o niego niepewnie.
— To nie twoja wina.
Nie spodziewała się, że tak szybko będzie zmuszony założyć rodzinę.
***
Czuła jak sklejona sierść pociera o zranioną skórę. Omijała co rusz nowe drzewa, z nisko schyloną głową i podwiniętym ogonem. Bez siły, by je trzymać w jakiejkolwiek innej pozycji. Nie była pewna gdzie była, zarówno przez ciemność, jak i nowe tereny. Ale nie była aż tak głupia, potrafiła wyczuć, że zapachy znajomych kotów się nasilały.
Nikt tego nie zauważył, gdy weszła do obozu, rozejrzała za braciszkiem, a nie znajdując go, położyła na strzępkach swojego skromnego posłania. Położyła głowę w łapach i zapłakała, samotna i zagubiona jak nigdy dotąd. Nikt nie skomentował rano krwi na jej sierści, której nie miała siły zmyć.
***
Mruczała do samej siebie, korzystając z pustki w legowisku. Cicho, uspokajająco. Ktoś miły podrzucił jej do żłobka mysz. Mdliło ją od jej zapachu. Patrzyła na nią niechętnie, trzymając głowę na łapach. Czuła pod brodą swoje braki w sierści na nich, przypominające kolce zabierające jej wolność. Praktycznie jej nie widziała, choć była tuż przed nią. Nie chciała dostrzegać świata wokół.
***
Nie była tego dnia spokojna. Nigdy nie była, ale tego dnia bardziej. Nikogo z nią nie było, by powiedzieć, że zaraz się zacznie to piekło. Nie było słyszalne z zewnątrz, gdy się zaczęło, bo przyzwyczajona do tłumienia odgłosów bólu, zrobiła to automatycznie. Medyczka przybyła dopiero po godzinie, gdy pierwszy już był na świecie, a ktoś akurat przechodził obok i ją dostrzegł, jak się męczyła. Zdążyła go dostrzec. Maleńki, miał więcej plam niż ona, ale zdawały się być w podobnym kolorze. Jedną na oku jak… on. Czemu był podobny do nich? Wszyscy będą pamiętać.
***
Spały. Chociaż raz nie kwiliły. Dawało jej to małą satysfakcję, że może nie była taka zła. Bolały ją ich imiona; wcale nie chciała robić im takiej krzywdy. Dlatego w myślach nazywała je inaczej; Śnieżyczka, Szafirek, Wisteria, Pustynnik, Hiacynt. Czasami szeptała do nich nazwy tych kwiatów, które zdążyła poznać, śledząc spojrzeniem łaty na ich ciałach. Mruczała przy tym głośno, wyobrażając sobie lepsze życie. Jak zwykłe koty społeczności. Jej małe robaczki.
Potem pojawiały się te myśli, mówiące, że byłoby lepiej rzucić nimi, by poleciały jak najdalej, najdłużej, by ich organy potłukły się, a kości przebiły skórę. By nie musiały istnieć. Oczywiście, że nigdy by tego nie zrobiła, nie była potworem. Chciała od nich uciec, potem przychodziły wyrzuty sumienia, że tak w ogóle myśli. Była nieudolna. Zmęczona. Oczy bolały ją od nagłych ataków płaczu. Byłoby im lepiej poza tym światem.
Mimo to, gdy ktoś o jasnej sierści pojawił się w środku, sycząc i strosząc sierść, wlepiała w niego spojrzenie, nie dając się zbliżyć do nikogo z nich.
Któregoś dnia krążyła po żłobku, nie mogąc na nie patrzeć. Nie mogła spać kolejną noc. Wył. Bachor wył i pragnęła, by w końcu po prostu się zamknął. Zamilkł, przestał tu być, zniknął. Była pewna, że jego głowa obraca się w dziwne kierunki i oczy śledzą każdy jej ruch. Gdzie ona była. On patrzył. Zabić. Nie powinni istnieć. Ktoś ich porwał. Co to za miejsce. To jej wina.
Czuła mięso myszy w zębach. Gwałtownie potrząsnęła głową, jakby miała sprawić, że będzie smaczniejsze. Jej różowe wnętrzności wyleciały na wierzch z dodatkowym plask! gdy ją wypuściła. Nie dostawała dzisiaj od nieznanego miłego kota myszy. Śnieżnobiałej... Oh.
Nie mogły żyć. Nie powinny się męczyć. Prawie przecież same się powybijały przy porodzie.
Wzięła kocię w pysk i zaczęła biec. Gdzieś z tyłu zamglonego umysłu czuła się wolna. Nikogo nie było, by na nią nakrzyczeć, choć może ktoś za nią biegł. Albo nie. Pod łapami czuła zimno, cudownie szczypiące w łapy, znieczulając na to, co kryło się pod śniegiem. Stanęła na kamieniu, tuż na jego granicy, zapominając o wadze w zębach i dysząc, wypuszczając z pyska parę. Była zmęczona. Obraz się zakręcił. Pływała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz