Obudził się przytulony do czyjegoś miękkiego futerka. Było mu dobrze, ciepło i miękko. Czy to był sen? Jego kosz to był koszmar? Atak młodych Wyprostowanych również? Otworzył oko, a do nosa doleciał go nieznajomy zapach. To nie była mama. Widząc obca mu kotkę, poderwał się szybko na łapy, sycząc i upadając na tyłek, tracąc równowagę przez brak jednej z kończyn.
Podstarzała kocica otworzyła swe ślipia, kierując je wprost na niego.
- Hej, hej, spokojnie, to ja! - wymruczała.
Wszystko wróciło do niego jak uderzenie pioruna. Cały wczorajszy dzień. Czyli naprawdę został porwany... A sądził, że był tak okropny, że nikt nie posunąłby się do takiego kroku.
- Bylica? To, to nie był sen? - zapytał zdumiony.
- Nie, nie był, słoneczko - miauknęła, po czym ziewnęła przeciągle.
Na chwilę go wmurowało. Nie rozumiał co ta staruszka do niego mówiła. Nie stanowiła jednak dla niego zagrożenia. Na razie. Kto wie, co tak naprawdę knuła? Nauczył się nie ufać obcym tak łatwo, po tym jak Śruba wraz z kumplami opowiedzieli mu te straszne historie o kotach, które kłamią w żywe oczy, by jakiś naiwniak spełnił ich chore zachcianki.
- Co to znaczy... słoneczko? - Wbił w nią niezrozumiały wzrok, nieco się rozluźniając, ale nadal pozostając czujny.
- To coś takiego jak "kochanie" - wymruczała starsza.
Nie mówiło mu to dużo. Zmarszczył czoło, przekrzywiając w bok głowę.
- A co to kochanie? - dopytał.
Zdziwiona srebrna spojrzała na kocurka.
- "Kochanie" mówi się do członka rodziny, bliskiego przyjaciela itp. Nikt nigdy tak do ciebie wcześniej nie mówił?
Pokręcił łepkiem.
- Nie. Nie znam nawet tych słów. - zdradził niezbyt pewnie.
Czy uzna go za gorszego skoro nawet nie wiedział, co ona do niego mówi? Trzeba było siedzieć cicho. Jak nic się wygłupił. Nie dość, że kaleka to umysłowo niesprawny.
- Oj... - miauknęła staruszka - To bardzo szkoda...Jaka była twoja matka, że nigdy ci nic takiego nie mówiła? - spytała, przekrzywiając głowę.
Zacisnął pysk, spuszczając po sobie uszy. Ten temat nadal sprawiał mu ogromny ból. Nie chciał mówić o tej kotce już nigdy więcej nic dobrego. Nienawidził jej całym sercem. Za to co mu zrobiła.
- Ona... porzuciła mnie widząc jak wyglądam. Powiedziała, że jestem potworem. Pewnie teraz się łajdaczy i już ma nowe kocięta... - westchnął.
Nie spodziewał się słów, które padły chwilę później z jej pyska.
- Wstrętna wronia strawa z twojej matki - syknęła - Ale ja ani nikt z mojej rodziny tak cię już więcej nie potraktuje. Nie jesteś potworem. - dodała - Od wczoraj jesteś członkiem naszej rodziny, moim adoptowanym synkiem. - Uśmiechnęła się lekko.
Co. Czy to były te słodkie kłamstwa, którymi karmiła każdego, czy może prawda? Nie wiedział. Jednak czuł w głębi siebie, że to co słyszał sprawiło mu przyjemność. Będąc sam jak palec przywykł do krzywych spojrzeń i obelg na swój temat. Przestał się nimi przejmować. A tu... jakaś obca twierdzi, że nie był wcale tym za kogo się sam uważał. Na dodatek uznała go za swoje dziecko.
- Synkiem? A to co to znaczy? Mama mówiła na nas robale. - wyjaśnił, próbując poznać język Bylicy, zrozumieć co knuła, oprzeć się jej słodkim słówkom i znaleźć cel, którym się kierowała. Była jednak niezła, a on powoli zaczynał pękać.
- Kiedy mówię "mój syn", znaczy to mniej więcej tyle samo co "moje dziecko"
- Ale przecież nie jestem twoim dzieckiem... - miauknął zdezorientowany.
- Adoptowałam cię, więc teraz jesteś, nie biologicznym, ale jesteś - powiedziała, liżąc kociaka po łebku.
Zadrżał na ten gest. Czyli o to jej chodziło. Tak jak sądził, zawsze chodziło o to. Chciał już uciec, lecz zdawał sobie sprawę, że nie zdołałby nawet dobiec do wyjścia z krzaka. Jej pomocnicy złapaliby go i unieruchomili. Wspomnienia Śruby liżącego go w ten sposób, wstrząsnęły jego ciałem serią dreszczy.
- Mówiłaś, że nie chcesz mnie zaliczyć - burknął nieco zawiedziony, bo powoli zaczynał wierzyć w tą utopię.
- Zaliczyć? - Starsza przestała - Ja... przecież tylko cię polizałam, tak robią członkowie rodziny - miauknęła zdziwiona.
Och, super. Czyli wychodziło na to, że każdy w rodzinie musiał przez to przechodzić. Nie spodziewał się tego, jego matka nie mówiła nic o tym. Może chodziło o jej rodzinę? Skoro przygarniała sieroty, to kto wie co siedziało w jej głowie...
- Czyli to jest powszechne? - Skrzywił się. - Śruba mnie lizał... wtedy... było strasznie. Myślałem, że ty też chcesz... Ale jak to w rodzinie... to dobrze. Przeżyje. Rób swoje - Zamknął oczy, czekając na kolejny koszmar, który będzie go nawiedzał nocami.
Czuł jak srebrna stała chwilę bez ruchu, po czym delikatnie, ostrożnie, żeby sprawiać małemu jak najmniejszy dyskomfort, niepewnie zaczęła wylizywać kociaka z brudu.
Nie uchylił oczu, póki kotka nie skończyła. Było jednak to na swój sposób miłe. Skóra go swędziała od pcheł, więc przy okazji został podrapany, a pasożyty zniknęły. Ciekawe na jak długo...
- Nie obrzydzam cię? - zapytał. - Moja sierść cuchnie.
Przypominając sobie w czym się ostatnio tarzał, tylko uniósł kącik ust w uśmiechu. Może da sobie teraz spokój? Taki smak każdego wkopałby do grobu. Zostawi go w spokoju i będzie mógł stąd nawiać, przy lepszej okazji.
- A tam, zmywałam gorsze rzeczy - wymruczała.
Zatkało go. Uśmiech zniknął, a pojawił się grymas niezadowolenia. Świetnia. Lubiła coś takiego? No to był skończony. Chyba, że wymyśli gorszy smak, by nie tykała go nigdy więcej już językiem. Musiał coś zrobić, bo znów skończy jako ofiara. Trzeba było odwrócić uwagę samotniczki. Co ona tak zawsze ględziła pod nosem? O rodzinie? O! To jest to!
- A... nauczysz mnie bycia rodziną? - zapytał, uchylając oko.
- Oczywiście! - miauknęła, łapiąc haczyk. - Ale najpierw zacznę od tego, co wiesz o rodzinie? - spytała.
Okej... gra rozpoczęta. Co on wiedział o rodzinie? Cóż jak powie prosto z mostu, to chyba będzie najlepsza opcja.
- Eee... że jest mama. I trzeba się jej słuchać, bo jak nie to będzie lanie. Taty nie ma i nigdy nie będzie. I ma się rodzeństwo. Jednak z nim się konkuruje o mleko matki, bo jak nie, to skopią cię i nic nie zjesz.
Samotniczka otworzyła nieco szerzej oczy, po czym rzekła:
- Cóż... niektóre koty tak postrzegają rodzinę. Niestety - miauknęła kocica - ale ogólnie rodzina to grupa spokrewnionych i np. adoptowanych, przyjętych do rodziny kotów. Ale w rodzinie nie jest tylko matka. Może być też tata, albo nawet dwie matki lud dwóch tatów. - wymieniała staruszka - Ja jak się urodziłam, miałam ogromną rodzinę. Babcię, matkę, przybranego ojca, dwóch wujków, ciocię i trójkę kuzynostwa. - dalej gderała - I ogólnie powinno się słuchać rodziców, ale matka nie musi, a wręcz nie powinna bić kociaków, chyba że podczas treningu, ale wtedy to przeważnie tak, żeby nie było za dużych obrażeń i tylko dlatego, aby dzieci nauczyły się walczyć.
- Ugh... musiało być wam ciasno w jednym krzaku - skwitował. - Ja nie wiem czy mam jakiś krewnych. A nawet jeśli to mam ich pod ogonem. - mruknął pod nosem.
Nawet zaciekawił się, gdzie taka wielka rodzina mogła mieszkać. Na pewno nie w mieście. Kto by to wszystko wykarmił?
- Akurat...wychowywaliśmy na takiej dużej przestrzeni, w której było dużo nor, każda przeznaczona dla konkretnych kotów. To miejsce nazywa się obozem. To takie miejsce, gdzie żyje duża grupa kotów. Coś w stylu ogromnego gangu, tylko zazwyczaj mniej brutalnego. Taka grupa kotów zwana jest klanem. Z tego co mi wiadomo istnieją cztery Klany, poza siedliskiem dwunożnych, w dziczy. Klan Nocy, Klan Wilka, Klan Klifu... i Klan Burzy, w którym wychowałam się ja. Ale te grupy mimo wszystko są okropne i mają durne zasady.
- Klany? Ogromne skupiska kotów? - miauknął otwierając aż pysk ze zdumienia. - To co... co robisz tutaj w mieście? Jakie to zasady? - zadawał pytanie za pytaniem zafascynowany innym światem niż ten, który znał. Pierwszy raz słyszał o czymś takim, a kocięca ciekawość jeszcze go nie opuściła. Może jednak chwilę jeszcze posłucha opowieści starszej. Były... naprawdę fascynujące.
- Otóż... jedną z tych zasad, związaną z tym, dlaczego tu jestem, jest ta, iż złamaniem prawa jest nie posłuchanie się lidera klanu. Lider może prawie wszystko, włącznie z zamienieniem klanu w prawdziwe piekło na ziemi. Liderka mojego klanu była okrutna, od kąt doszła do władzy faworyzowała rude, kremowe i szylkretowe koty, reszta miała nieustanie pracować. Jeszcze zanim przejęła rządy nie słuchałam się poprzednich liderów, bo oni też byli idiotami. Potem znowu się nie posłuchałam i mnie wygnała.
Słuchał z uwagą, wyobrażając sobie tych to co opowiadała kotka. Jednak już odechciało mu się samotnej wyprawy na poszukiwania tych klanów. Wychodziło na to, że było tam znacznie gorzej niż podpowiadał jego umysł, a miasto nie było tak złe.
- Okropnie. Pewnie by mnie zabili... - stwierdził.
- Szczerze? Nie żałuje, że mnie wygnała. Sama chciałam się stamtąd zmyć. Szkoda tylko, że moi bracia i mentor tam zostali. Chociaż jednego z moich braci mi w sumie nie szkoda, niech się tam kisi. Nigdy mu na reszcie rodziny nie zależało.
Rozumiejąc już teraz mniej więcej na jakiej zasadzie działała starsza, postanowił dalej brnąć w tą całą szopkę z rodziną.
- To chyba dobrze, że odeszłaś... A co dalej? Jesteś teraz moją mamą? Czy babcią? - zapytał, ciekawy co odpowie.
- Chyba bardziej mamą, chociaż możesz mnie nazywać i tak i tak, bo to nie zmienia tego, że będę się tobą opiekowała z całą resztą twojej nowej rodziny. - miauknęła, uśmiechając się.
Oho. Już widział jak jego nowe "rodzeństwo" skacze z radości z tego, że mieli go na głowie. Nie miał zamiaru być dla nich miły. Gdy istniała rywalizacja, lepiej było nie być tym słabym, który dostaje bęcki od każdego, gdy Bylica nie patrzy. Bo na ten moment uznał ją za liderkę tej bandy, której zaufanie było na wagę złota.
- A oni... oni akceptują mnie? Może mnie nie lubią... - Spuścił łeb. - Albo się boją... jestem w końcu obcy i dziwny - starał zagrać się na jej uczuciach, by umocnić się w jej oczach jako słabe i bezbronne kocię. No dobra, był taki, więc nie musiał nic grać, ale i tak wolał, by wszelkie zło, które mogło się przytrafić innym, nie było skierowane na niego.
- Nie jesteś dziwny - miauknęła do kocięcia - i na pewno zajmie im chwilę przyzwyczajenie się, że mają nowego brata. I moim zdaniem mimo to, że jesteś nowy, już cię akceptują. I jestem przekonana że się nie boją. Tylko Fiołek może być trochę oschły, ale nim to się nie przejmuj, on tak ma nawet do reszty swego rodzeństwa, w mniejszym lub większym stopni. A nie zależnie od tego co mówi i tak na pewno by cię obronił w razie czego.
Ta... Już w to wierzył. Nikt normalny nie broni słabszych od siebie, tylko daje nogę pierwszy, nim wróg go nie dopadnie.
- A ty naprawdę chcesz się mną zajmować? Przecież nie masz z tego nic. A jak dorosnę... będą na mnie krzywo patrzeć, że jestem pasożytem. - powiedział.
Była to prawda, w końcu jak miał polować, gdy nie był w stanie biegać? Mógł jedynie wyszukać jakieś resztki po śmietnikach, ale przyniósłby tym tylko ból brzucha swojej nowej "rodzinie". A walka? Prędzej go skopią niż sam pokona napastnika.
- Na pewno. Wiesz, to, że nie mam z tego korzyści materialnych, nie oznacza, że żadnych. Zawsze dobrze jest mieć kolejnych członków rodziny i przyjaciół. I nie sądzę, aby mieli patrzeć na ciebie krzywo, tylko dlatego, że nie masz łapy, ogona i oka. Poza tym osobiście znałam jedną kotkę, która nie miała jednej nogi, nie była również za silna. Była przez pewien czas w moim klanie. I była przydatna. - miauknęła staruszka. - Co prawda nie polowała, ale umiała leczyć. A sądzę, że nawet jako wojowniczka by sobie poradziła. Słyszałam nawet o ślepych kotach, które walczyły. To, że nie jesteś w pełni sprawny nie oznacza, że nie możesz się przydać. A nawet jak nie będziesz robił żadnej z tych rzeczy, to też będzie okej.
Jakoś powątpiewał w te historie. Ślepy kot walczył? Przecież to niemożliwe! On z jednym okiem ledwo co widział, miał mniejsze pole widzenia i łatwo był go podejść, a co dopiero ktoś, kto w ogóle stracił na zawsze wzrok. Nie chciał się jednak z nią o to wykłócać. Miał być w końcu grzeczny.
- Ja nie znam się na leczeniu... Niedawno się czymś zatrułem jak jadłem coś starego z kosza Wyprostowanych i myślałem, że umrę. A walczyć... ja nawet biegać nie potrafię - prychnął pod nosem. - Wywracam się ciągle. Próbowałem. - wyznał, próbując pokazać jej, że się co do niego myli i nie zasługuję na aż taką uwagę z jej strony.
- Ach, kochanie. Musisz po prostu się tego nauczyć, jeśli będziesz oczywiście chciał. Tamta kotka o której ci mówiłam, znalazła na to sposób, popylała jak nie wiem. Na pewno tobie też się to kiedyś uda, kwestia praktyki. A ziół nie zna się od tak, ktoś powinien tego nauczyć. Ja cos tam wiem na ten temat. A nawet jak ci się nie powiedzie, to i tak jesteś teraz moją rodziną i to tego nie zmieni. - miauknęła, gładząc ogonem kociaka po głowie.
- Trudno... mi w to wszystko uwierzyć. Jesteś jak dobry duch zesłany przez księżyc... - Starał się zignorować, że znów go dotykała. I to... w taki sposób. Delikatny i kojący. Nie wierzył za bardzo w swoje słowa, bo przecież cuda się nie zdarzają. A kotka raczej nie znała jego przyjaciela.
Kotka słysząc to, uśmiechnęła się skromnie.
- Miło mi, że tak uważasz. A świat jest pełen nieodkrytych rzeczy, ja sama nie wiem wszystkiego. I cieszę się, mogąc przekazywać swą wiedzę dalej. - wymruczała - Ach, chcesz cos zjeść? - spytała. Mam mysz ze wczoraj. - miauknęła, wyciągając gryzonia ze skrytki w gęstwinie krzewu.
Gdy tylko usłyszał o jedzeniu, całe jego domysły o byciu wykorzystywanym przez starszą, zniknęły. Teraz myślał tylko o kawałku mięsa, które wisiało w pysku samotniczki, a które miało stać się JEGO. Może jednak tu zostanie na dłużej? Przecież mógł tu się stołować jak pieszczoch. Zdolny były przeżyć też jej lizanie i matkowanie, a nawet mówić do niej mamo. Brzuch też się z nim zgodził, burcząc donośnie. Patrzył na jedzenie jak prawdziwy głodomór, aż mu ślinka wyleciała z pyska.
- Nie jadłem nigdy myszy. Naprawdę mogę? - niedowierzał.
- Oczywiście, że możesz. Smacznego - dodała z uśmiechem, podając buremu mysz.
Wziął ją i od razu pożarł z prawdziwym, wilczym apetytem. Nie minęła chwila jak piszczka zniknęła w jego brzuchu, a on zaczął oblizywać się, zachwycając nad smakiem tego stworzenia. Nie było jak jedzenie Wyprostowanych...
- Ale dobra. Mmm... ciężko to coś złapać. Próbowałem. Ale pycha... Mmmmm... - nie mógł powstrzymać mruczenia.
Starsza zaczęła w międzyczasie wylizywać swe futro. Dojrzał wtedy, że srebrna miała na nim masę blizn.
- Też masz blizny! - zdumiał się. - Wyprostowani ci je zrobili?
- Akurat nie. Dużą część z nich sprawiła mi jedna, wstrętna kotka, która w pełnię ukradła moje kociaki. Dałabym sobie z nią radę, gdyby nie to, że miała duże wsparcie, bo pochodziła z Klanu Nocy. Krokus, Deszczyk i cała reszta byli wtedy młodsi niż ty. Ale potem Krokus wywalili, bo się stawiała, a reszta dała dyla. Poza... poza moją ostatnią córką, której tu niestety z nami nie ma. Kminek postanowiła, że zostanie w klanie. Dowiedziałam się tego od reszty moich kociaków. Od tego porwania jej nie widziałam - miauknęła ze smutkiem w głosie.
Co ona się tak tym przejmowała? Jak ktoś zdradzał, był już skreślony i lepiej by go nikt nie dojrzał w okolicy, bo inaczej... padnie trupem.
- To nie jest warta uwagi. Może już nie żyje. Nie trzeba przejmować się kimś kto cię opuszcza. To zwykły śmieć. - wyjaśnił jej.
- Dalej ją kocham... chociaż będąc w klanie opowiadała podobno o mnie bardzo złe rzeczy....ale tak jak mówisz, staram się tym nie przejmować, choć nigdy jej nie zapomnę. - powiedziała. - a twoje blizny zrobili ci Wyprostowani?
Ugh... naprawdę trudno mu było zrozumieć kotkę. Kierowała się wartościami odmiennymi niż on. Na pytanie o Wyprostowanych, sierść zjeżyła mu się, lecz powstrzymał to szybko. Jesteś słabeuszem pamiętaj, nie dokopiesz im tak czy siak.
- Tak... - Skulił się więc tylko. - Torturowali mnie i moje rodzeństwo. Oni jednak nie przeżyli.
Kotka na chwilę zamarła. Nie wiedziała, że te stworzenia były takie okropne? Mogła więc podziwiać ich okrucieństwo na jego ciele. Każda blizna, jak i brak kończyny, była ich sprawką.
- To... to musiało być straszne... - miauknęła starsza, po czym przytuliła malca. - Wiedziałam, że niektórzy są niebezpieczni, ale nie, że zabijają kociaki...
Zesztywniał, kiedy został przytulony. To było dziwne co kotka robiła. Nie przywykł do tego. Czy teraz postanowi zrobić to co podejrzewał od dłuższego czasu? Musiał zapłacić za pożywienie, które mu podarowała?
- Um... co robisz? To też normalne? - zapytał.
- To nazywa się przytulanie. To taki gest wsparcia - wyjaśniła.
Gest... wsparcia? Zacisnął pysk, czując jak łzy wydostają się z jego oka. Nie wiedział co się dzieję. To było takie nagłe. Zaczął cicho pochlipywać, gdy jego pierś przeszywał potworny ból, ale i... szczęście?
Podstarzała kocica lekko spanikowała, widząc, jak kociak płacze.
- C-coś się stało? Mam przestać? Jeśli tak to to w porządku. A może coś cię boli? - spytała zmartwiona błękitna.
Wybuchnął na to tylko głośniejszym szlochem.
- Nie-e-e. Nie przestawaj, proszę. Czuję się... pierwszy raz tak dobrze. To dlatego... - sapnął, nie wierząc w to co się działo.
Po tylu tygodniach samotności, po tylu bólach, strachu i ciągłym napięciu o swoje życie, poczuł... to. Coś co czuł tylko przy mamie, gdy jeszcze kochała go wraz z rodzeństwem. Nie. Nie mógł być aż tak żałosny, że ten przytulas go tak bardzo rozmiękł. Ale chyba tak było.
- Dobrze. - Kotka owinęła ogon wokół niego, przytulając go jeszcze lepiej.
To ciepło...
Czuł się pierwszy raz bezpiecznie.
<Bylica?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz