*uwaga opko zawiera brutalną i obrzydliwą scenę*
Siedziała pod jednym z drzew, gdy usłyszała swoje imię wołane przez kota organizującego patrole. Zaskoczona ledwo podniosła głowę, a już obok siebie miała mentora.
– Idziemy polować z Bezchmurnym Niebem i Goździkowym Zielem. – poinformował ją. Skrzywiła się, słysząc o towarzyskie jednego z czekoladowych vanów. Przynajmniej nie był to Sarnia Łapa.
W czasie ich polowania przechodzili przez wiele iglastych drzew; na szczęście trawa była miękka, chroniąc ich poduszeczki łap przed igłami, a słońce jeszcze nie próbowało ich upiec.
Zawędrowali prawie do granicy klanu bez widzenia żadnej zwierzyny, która pewnie chowała się przed nadciągającym upałem. Wtedy postanowili nieco się rozdzielić, by zyskać szansę znalezienia czegokolwiek. Poszli z Trzcinową Sadzawką w bok, zostawiając za sobą pozostałą dwójkę.
Oddaleni od nich kilka lisich długości, dopiero po chwili usłyszeli agresywne krzyki, zarówno swoich towarzyszy, jak i obcych kotów. Mentor najeżył się
– Co jest, dopiero ich zostawiliśmy – stwierdził i pognał w tamtą stronę, a ona za nim. Wylecieli zza drzew i nim zdążyła cokolwiek zrobić, w tym zorientować się, co się dzieje, z boku uderzyła ją siła w postaci dorosłego, niebieskiego kocura, wytrącając jej powietrze z płuc. Poczuła jego oddech na szyi, nim udało jej się zbliżyć głowę jak najbliżej klatki piersiowej i ugryźć go w wyciągniętą łapę, wyślizgując się spod jego ciała. Migiem podniosła się i jeszcze zanim zrobiła to w pełni, wystrzeliła do przodu, zatapiając wyciągnięte pazury w jego futrze. Skupiona na jednym kocie, nie mogła zobaczyć większości walki, ale słyszała czyjś skowyt. Nie było czasu na zastanawianie się, bo rzucili się na siebie, pazury smagały ich pyski. Wyskoczył do przodu, przedzierając jej ucho, gdy próbowała go uniknąć.
Czuła jak łapy trzęsą jej się ze stresu i przerażenia; to nie był trening, a samego szkolenia z walki też wciąż miała mało. Nie wiedziała też, czemu te koty atakują, jaki mają cel, co je sprowokowało.
Zawróciła w półkole na niego i rzuciła się na jego zad, nim on sam się obrócił. Ugryzła go, nim zaczął wierzgać, wyrywając kępkę futra.
Na chwilę złapali kontakt wzrokowy, na który nie mogła się oderwać; czemu w jego oczach była tak czysta nienawiść do niej? Co mu takiego zrobiła?
Krew z ucha zalewała jej oko, szczypiąc i przeszkadzając, wymuszając jego zamknięcie. Wymianę przerwał kocur. Poleciała na plecy, więc zaczęła go kopać tylnymi łapami w brzuch, w czasie gdy ten wyrwał futro z boku jej szyi. Mając go tak blisko, rozpoznała zapach Owocowego Lasu.
Szarpali się między sobą już dobrą chwilę; szybko jednak się męczyła i wiedziała, że zaraz opadnie całkowicie z sił; sącząca się z ran krew, ból kręgosłupa, brak futra w dużej ilości miejsc wcale nie pomagały. Jako ostatnią deskę ratunku próbowała wspiąć się na drzewo, jednak kot naśladował jej ruchy szybciej niż się spodziewała i chwycił ją zębami za tylną łapę, ciągnąc w dół. Ze swoją posturą nie miała szans i zleciała przodem, po drodze jeszcze ryjąc pyskiem w korę, by skończyć nim na igłach. Coś pękło. Niebieski puścił i od razu spróbowała wstać, jednak zaraz upadła. Ciężko oddychała i cholernie trzęsły jej się łapy, miała dość. Jednym okiem patrzyła, jak kot uznaje ją za bezużyteczną i odchodzi do walki z resztą. Teraz dopiero miała szansę spojrzeć, na to co się działo; Goździkowe Ziele leżał pod drzewem, grzbietem do niego, przez co wywnioskowała, że musiał o nie uderzyć. Nie ruszał się i poczuła falę paniki. Czyżby nie żył?
W walce przeciwko sześciu kotom został tylko Trzcinowa Sadzawka i Bezchmurne Niebo. Miała wrażenie, że szczególnie zacięcie atakowały i syczały na biało-czarnego, ale teraz gdy połowa grupy była unieszkodliwiona, przegrana była kwestią czasu. Od początku tamci mieli przewagę. Trzcinowa Sadzawka został powalony na ziemię. Jej mentor zerwał się z ziemi i zaczął biec w stronę, z której przyszli. Opuściła uszy. Zostawiał ich? Nie, pewnie biegł po pomoc. Ale on też krwawił, co jeśli nie dotrze tam i go nie znajdą?
Bury kocur siedział vanowi na plecach, w czasie gdy niebiesko-biały stał przy jego pysku. Miała bardzo złe przeczucia.
– Łapy… precz… – warknęła przez zaciśnięte zęby, powoli krocząc w ich stronę na trzech łapach, ciągnąc za sobą tylną, z nowo uzyskaną energią.
Powoli, jakby drażniąc się z nią, podeszła biała kotka. W ostatnich metrach dopiero rzuciła się, chwytając ją za kark i tak przetrzymując, wiszącą w powietrzu, boleśnie wbijając zęby, przez co uczennica drgała w spazmach bólu. Jednym przymrużonym okiem widziała, jak kot przetrzymuje pysk Bezchmurnego Nieba i naciska na jego oko. Liliowa i point patrzyli z odległości pogardliwie, jak panikujący próbuje się wykręcić, wydając z siebie żałosne warknięcia. Zszokowana sflaczała, szeroko otwierając oczy na widok wyciągniętej gałki. Zemdliło ją na widok powtarzanego ruchu przy drugiej. Widząc ją poza ciałem wypuściła podsuwający się do gardła niewielki posiłek z wczorajszego wieczoru. Kotka wymruczała coś zdegustowana, odsuwając się od wymiocin.
– Czemu to robicie? – załkała, gdy odrywali ostatnie nerwy ze ślepi.
– Zasłużyliście. – usłyszała tylko przez szum w uszach. Zasłużyli czym? Nikomu z nich nie zrobiła nigdy krzywdy! Nawet nie wiedziała kim byli!
Kotka wypuściła ją z zębów na ziemię. Stęknęła, bo ból kręgosłupa dawno dawał o sobie znać, nawet bez otwartych ran na grzbiecie.
Koty kopały między sobą jedno ślepie jakby w międzyczasie zastanawiania się co dalej. Kotka z wcześniej nie zdawała się być zainteresowana tym zajęciem, bo na ostatkiem świadomości zdawała sobie sprawę, że stoi obok. Futro samo jednak stroszyło jej się na tą obecność. I słusznie, bo na łbie wkrótce poczuła jej łapę. Z zaniepokojeniem dostrzegła, że obce koty zbliżały się do niej, a ucisk na pysku przesuwa się ku jego krawędzi. Biała przycisnęła poduszki do jej nosa, zatykając dopływ powietrza i zmuszając do otworzenia pyska, po nastąpieniu tego wciskając jej tam palce. Odruchowo chciała je ugryźć, odgryźć, cokolwiek, jakkolwiek uszkodzić, ale powstrzymały ją pazury przy własnych oczach i języku. Spojrzeniem uciekła na Bezchmurne Niebo. Jeszcze oddychał, ale obstawiała, że jest nieprzytomny z bólu i utraty krwi. Nie chcieli nawet skrócić jego cierpienia.
– Mhmhm! – wybełkotała w znaku desperackiego protestu, podnosząc tył ciała i próbując się wyrwać na jedynej sprawnej tylnej nodze, widząc zbliżający się od kota do kota organ i domyślając się teraz co zamierzają zrobić. Zamiast tego łapa przestawiła się i powoli, boleśnie przedzierała jej skórę z tyłu głowy do przodu. Jeszcze chwilę i zaczepią się o powieki. Biała ułożyła na niej wagę swojego ciała, spychając z powrotem w dół. W nosie czuła już smród krwi, dwa koty były długości ogonów od niej, jeden kopnął oko mocniej. Usilnie próbowała zablokować je bieg językiem, już od tego czując obrzydzenie, ale łapa białej kotki pchnęła je głębiej, potem zamykając jej siłą pysk. Zakrztusiła się, czując dodatkowo napływającą do gardła żółć. Zaczęła charczeć, wijąc się na tyle, na ile pozwalały jej siły i ograniczenia. Mimo zmagań oko prześlizgnęło się jej do gardła. Zrezygnowana opadła na ziemię.
– Trafione! – zawołał usatysfakcjonowany kot i odwrócił się po zapomniane pozostałości.
Gdy tylko kotka ją puściła, wciąż leżąc na ziemi, zaczęła kaszleć i dławić się. Nie obchodziła jej żółć, chciała pozbyć się tego okropnego uczucia.
Zamiast tego na szyi poczuła kolejny raz ciężar kończyny, pozbawiający ją tlenu. Krztusiła się nadal, teraz z mroczkami przed oczami, próbując nabrać powietrza. Ciemność przedłużała się, aż w końcu przestała zdawać sobie sprawę z otoczenia.
[przyznano 15%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz