Van rozejrzał się po zimnej jaskini. Jego wzrok spoczął na kremowym uczniu, do którego kocur kiwnął głową.
— Jesteś dziś wolny, wracaj do innych uczniów — miauknął.
Sam wojownik przechodząc zastał Jastrzębią Gwiazdę. Lider skinął głową w kierunku swojego dawnego ucznia.
— Widzę, że doszedłeś już do siebie, to dobrze. Patrol zauważył na naszych terenach grupę samotników. Weź kogoś i zróbcie z nimi porządek. Nie potrzebujemy kolejnych problemów.
Mroczny Omen kiwnął głową. Czyżby szykowało się na walkę? Ostatnio walczył z zawziętym samotnikiem, i chociaż finalnie ją wygrał, został dość mocno poraniony.
Postanowił wziąć ze sobą Makowe Ziarno i Liściasty Krzew. Byli dość dobrzy w walce - a siła była jak złoto w takiej sytuacji.
— Witaj, Makowe Ziarno — miauknął na powitanie niebieskooki. — Jastrzębia Gwiazda kazał mi przegonić grupę włóczących się w naszej okolicy samotników. Potrzebne mi będzie towarzystwo. Moglibyście zawołać jeszcze Liściasty Krzew?
Makowe Ziarno kiwnęli łbem, a kocur, nie czekając na odpowiedź, ruszył do wyjścia z jaskini. Musiał poczekać na współklanowiczy.
Gdy wyruszyli, natknęli się na człowieka. Wysokiej postury stworzenie uważnie rozglądało się wokół, jednak ominięcie go było zaskakująco proste. Nie usłyszał ich, nie zauważył, ani nie próbował nawet iść w ich kierunku. Przez tą jednak uważność, ich łapy zatrzasnęły się srebrzystej pułapce Dwunożnych kilka lisich odległości dalej. Nie zauważył jej i wpadł w nią dość boleśnie. Syknął, gdy na śniegu pojawiła się plama czerwonawej krwi. Poczuł, jak Liściasty Krzew obok zacisnął kły przez oplatający jego ciało ból
Mroczny Omen starał się uwolnić z tej śmierdzącej pozostałości po Dwunogach. Makowe Ziarno próbowało chwycić zębami uporczywy przedmiot i pomóc biało-czarnemu wojownikowi.
— Poczekaj, już prawie — wycedziło przez zęby Makowe Ziarno. W końcu pułapka otworzyła się, a zakrwawiona łapa poczuła w końcu ulgę. Mroczny Omen przymrużyl załzawione oczy i zaczął wylizywać czerwoną od krwi łapę, która piekła niemiłosiernie. Wolałby jej nie stracić.
— Musimy poszukać jakichś ziół — miauknął Liściasty Krzew. — Twoja łapa wygląda okropnie.
— Dziękuję za komplement — odparł z nutą sarkazmu w głosie niebieskooki.
Podniósł się z wilgotnego śniegu, unosząc ranną łapę. Makowe Ziarno zniknęło gdzieś w gąszczu roślin i już po chwili wróciło z kępką pajęczyny w pysku. Wojownicy pomogli mu opatrzeć zranioną łapę. Chociaż ból nie ustał, nie krwawił już i nie czuł się, jakby kończyna miała mu zaraz odpaść.
Liściasty Krzew zawęszył w powietrzu.
— Czujecie to? Smród. — obwieścił, podnosząc pysk.
— I ślady łap. — Mroczny Omen skinął głową. Głos wojownika wciąż drżał po wypadku z łapą.
Dostrzegli na horyzoncie trzy ciemne postury. Mroczny Omen wysunął brodę do przodu, gdy grupa włóczęgów zbliżyła się wystarczająco blisko.
— Wynoście się stąd, zanim oberwiecie. Samotnicy nie mają szans z klanowymi kotami. A już zwłaszcza nie z naszym klanem. — splunął van z pogardą, ostrzegawczo unosząc ogon. Już dość mieli problemów, a teraz jeszcze samotnicy?
Makowe Ziarno skinęło głową, a czarno-biały rzucił się do przodu, trafiając prosto w liliową pręgowaną samotniczkę. Przewrócił ją na śnieg, gdy u swojego boku dostrzegł przebłysk ciemnego futra Makowego Ziarna, z wysuniętymi pazurami szarżującego na innego samotnika. Liściasty Krzew również poderwał się do ataku. Niebieskooki wojownik nie zwracał jednak uwagi na towarzyszy. Skupił się na swoim przeciwniku. Na samotniczce, która wycelowała w niego silną łapą. Kocur schylił głowę, unikając ataku. Wilczak kątem oka zauważył samotnika rzucającego się na Makowe Ziarno.
Mroczny Omen skoczył w kierunku jednego z samotników, słysząc za sobą wściekły syk kotki.
Cała szóstka kotów walczyła zaciekle, nie dając przeciwnikowi nawet zaczerpnąć tchu. Mrok drapał zaciekle pazurami, raz to samotniczkę, raz to innego samotnika, kilka razy samemu obrywając tak, że jego głowa zaczęła boleć, jakby zaraz miała eksplodować.
Zauważył, jak Liść wymachuje łapą w kierunku jednego z samotników, który tylko zaśmiał się kpiąco na kolejny nieudany atak. Miał wprawę, trzeba było przyznać.
Jednak wkrótce ten sam samotnik, obrywając od jednego z Wilczaków, warknął pod nosem i odwrócił się, uciekając z pola bitwy.
Tchórz.
Mroczny Omen miał ochotę krzyknąć za nim, by wrócił i walczył do życia i śmierci. Ale niepotrzebne im było przysparzać sobie większej ilości samotników. Teraz mieli już tylko dwóch na karku.
Widząc swojego uciekającego kolegę, dwojga pozostałych samotników poczęła walczyć z jeszcze większą desperacją. Mrok z trudem starał się pokonać wściekłych i napełnionych nową falą furii przeciwników, gotowych walczyć za odstraszonego wcześniej intruza.
Mroczny Omen spojrzał przelotnie na Makowe Ziarno i Liściasty Krzew, gdy kolejny kot odwrócił się i uciekł, potykając się o własne łapy.
Został ostatni.
Mocno poraniony, z dalszą zaciekłością wymalowana na pysku, ale słabszy. Miał mysi móżdżek, czy co? Dlaczego, na bogów, tutaj zostawał? Nie miał szans. Był wykończony.
Mrok parsknął. Jego strata. Chcieli się pozbyć samotników z terenów.
Liściasty Krzew przybił do ziemi ostatniego samotnika i podniósł łapę do góry, wysuwając ostre jak brzytwa pazury. Spojrzał się z zawahaniem na kota i przeniósł wzrok na Mrocznego Omena. Makowe Ziarno przycupnął, dysząc, zmęczony walką.
Niebieskooki podszedł do Liściastego Krzewu i spojrzał prześmiewczym, pogardliwym i wyższym spojrzeniem na samotnika. Czego się spodziewali, przychodząc tutaj? Nie dość, że mieli na głowie Dwunożnych i dziki, a także utratę obozu, to jeszcze oni.
Liściasty Krzew wahał się go zabić.
Mroczny Omen wysunął kły, czując na sobie spojrzenie samotnika. Schylił głowę i wtopiłn zęby jego gardło Na jego języku rozpłynął się smak kociej krwi. Kot próbował się szarpać i wyrywać, ale łapa wojownika z Klanu Wilka przygwoździła go do ziemi, zaś pysk wgryzał się w ciało, ściskając mocniej z każdym uderzeniem serca. Van mógłby robić to wiecznie. Utrzymywać go przy życiu tylko po to, by widzieć ten ból wymalowany na pysku. Ale po chwili puścił go, oblizując wargi z kociej krwi i pozwalając, by martwe ciało opadło na ziemię.
Odwrócił się bez słowa, kierując się tam, skąd przyszli. Towarzysze jedynie stąpali za nim w milczeniu, poduszkami łap uderzając o śnieżną powierzchnię.
Czuł przyjemną satysfakcję z tego, że zabił kota. To było jak świadectwo, że był lepszy. Że dominował. Że udało mu się zamordować kota z zimną krwią i był z tego dumny.
Właściwie nie rozumiał, czemu kodeks wojownika zakazywał zabijania kotów nawet na polu bitwy. Jedna z reguł brzmiała tak żałośnie, jak historyjki dla kociąt o byciu dobrym i honorowym. Klany miały bardzo wypaczona wizję honorowego wojownika. Nie zamierzał się z nią zgadzać.
***
Wracając, usłyszał jedynie parę słów od Jastrzębiej Gwiazdy. Na pysku Mrocznego Omenu wciąż widniała oschnięta, przybierająca purpurową barwę krew zabitego samotnika, a jedną z łap oplatywały białe nici pajęczyny.
— Dobra robota. Idźcie teraz odpocząć i wyleczyć rany.
Kiwnął łbem. Nie miał siły, żeby odpowiedzieć. Szczęka go bolała, serce wciąż biło usatysfakcjonowane morderstwem, a łapa - cóż, piekła jak diabli i z niechęcią musiał przyznać, że kuracja u medyków była nieunikniona, jeśli chciał chodzić, nie utykając co chwilę. Dlatego też od razu skierował się do medyków.
Zimny uśmiech widniał na jego pysku, gdy podszedł do uzdrowicieli Klanu Wilka. Samotnicy. Zabił. Zabił jednego z tych mysich móżdżków.
I dobrze. Niech następnym razem durnie nie pałętają się po ich terenach, chyba że czekają na rychłą śmierć. Wilczaki, o dziwo, nie byli głupi. Cieszył się, że zadanie, które zlecił mu Jastrzębia Gwiazda, poszło pomyślnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz