Ognistopomarańczowe słońce zniżało się ku horyzontowi.
Znajdował się na łące, skąd obserwował, jak świetlista kula coraz bardziej zanika, barwiąc niebo milionem kolorów. Zapach lasu i kwiatów, rosnących dosłownie wszędzie drażnił jego nozdrza.
Mimo wszelkich jego problemów, nie czuł się niczym przytłoczony. Pierwszy raz w życiu nie miał poczucia winy za śmierć matki i ukochanej. Pierwszy raz w życiu poczuł się zupełnie wolny.
Biegł, śmiejąc się jakby przesadził z kocimiętką, co jakiś czas zatrzymując się, by zobaczyć nowe cudowne obrazy, jakie podsuwał mu ten niezwykły świat.
To niebieskie kwiatki, to pokryte zielonymi liśćmi i różowymi pączkami drzewa...
Wreszcie, zobaczył, jak zza wzgórza wyrasta olbrzymi, iglasty las i od razu ruszył w tamtym kierunku. Robił się już nieco głodny i miał nadzieję, że uda mu się tam coś upolować.
Ledwie przekroczył próg pierwszych drzew, poczuł woń kilkunastu gryzoni. Mimo słabych umiejętności łowieckich ofiary zdawały się same wpadać mu w łapy. Właściwie nie uciekały, a ich ciała pokryte były gęstą warstwą tłuszczu (jak Jabłkowej Bryzy).
W końcu ukrył się w krzakach, przygotowując się na skok na otyłą mysz.
Już, już zamierzał skoczyć...
Nagle sceneria zaczęła się zmieniać.
Liście z drzew zaczęły spadać, a zielone źbła trawy usychać i zmieniać się w pył. Mysz, jeszcze przed chwilą jak najbardziej żywa, upadła, a sierść z jej grzbietu zaczęła schodzić, ukazując nagie kości.
Kurkowa Łapa krzyknął, panicznie cofając się w tył. Nagle, poczuł pod stopami coś miękkiego i odwrócił się gwałtownie...
Puste oczy zdawały się w niego wpatrywać, przewiercając go na wylot. Po futrze pełzały robaki, w koło latały muchy, zwabione smrodem rozkładu i zakrzepłej krwi.
Sarenka.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz