Zbliżyła się do przerębli, próbując ukryć swoją słabość. Kazarka zaczęła jej tłumaczyć w jaki sposób zabrać się do łowienia ryb, za co była jej wdzięczna, ponieważ do tej pory nie próbowała tak polować. Pomagała w rozbijaniu lodu, oczywiście, ale jako łowczyni przydawała się raczej w pogoni za ostatnimi wróblami i sikorkami, które co jakiś czas musiały opuścić ciepłe kryjówki w poszukiwaniu jedzenia. Nie w tej nierównej walce na tafli lodu, gdzie największym atutem, poza szybkością reakcji, był wzrost – którego młodszym uczniom wciąż niestety brakowało.
– Nie potrzebowałam instrukcji, ale dzięki – miauknęła Karaś, nawet bardziej dla zasady, niż z powodu irytacji wymądrzającym się tonem głosu Kazarki.
Nachyliła się nad taflą wody i zaczęła uderzać w nią łapą, krzywiąc się z powodu zimna. Po chwili ryby zaczęły faktycznie napływać w jej stronę, jednak wydawały się być tak daleko… Poczuła szturchnięcie kuzynki. Jedna ryba podpłynęła dużo wyżej, chyba faktycznie jeszcze chwila i będzie w zasięgu. Karaś wychyliła się, jednak w tym samym momencie znów poczuła, że lekko kręci jej się w głowie. W ciągu kilku uderzeń serca jej ciało wypełniła panika, gdy poczuła że jej przednie łapki ślizgają się po lodzie. Zamknęła oczy, oddychając szybko i przygotowując na spotkanie z lodowatą wodą. Czyjeś zęby agresywnie zacisnęły się na jej karku, wyrywając odrobinę futra. Poczuła, że coś stawia ją na lodzie. Nie wpadła do wody…? Otworzyła oczy wciąż będąc w szoku. Kazarkowa Łapa zdążyła ją pochwycić w ostatniej chwili. Dorośli wojownicy też podeszli blisko, Zajęcza Troska coś warczała…
– Wszystko w porządku? – wymruczała starsza z uczennic, patrząc na nią.
Karaś zamrugała jeszcze kilka razy.
– T-tak… – jęknęła. – Przepraszam.
– Chyba nic się nie stało… – odpowiedziała. – Dobrze, że zdążyłam cię złapać.
Karaś mruknęła potwierdzająco. Zajęcza Troska nadal coś mamrotała, ale teraz już chyba bardziej do siebie.
– Odsuńcie się obie na razie – miauknął do uczennic Kolcolistne Kwiecie. – Niedługo będzie tu kolejny patrol łowiecki, możecie zacząć wybijać drugą przerębel. Tylko kawałek dalej, żeby nie ryzykować załamania większego fragmentu lodu… – poinstruował, a następnie zbliżył się do przerębli, przy której stała już Zajęcza Troska.
Kazarka i Karaś jęknęły w tym samym momencie.
– Możecie najpierw chwilę odpocząć – miauknęła jeszcze za nimi wojowniczka. – Uważajcie na siebie.
Oddaliły się kawałek, uważnie oglądając lód w poszukiwaniu kolejnego miejsca, w którym nie byłby tak gruby.
– Nie rozumiem, dlaczego mi też nie pozwolili polować. Przecież już wcześniej mi dobrze szło i Zajęcza Troska o tym wie – burknęła Kazarkowa Łapa, a Karaś z powrotem zrobiło się głupio.
– Przepraszam… – wymamrotała, na co starsza tylko westchnęła.
Chwilę później znalazły całkiem obiecujące miejsce. Wciąż były w zasięgu wzroku wojowników, jednak wybijanie przerębli było tak czasochłonne, że zanim uda im się dotrzeć do wody pewnie będzie tu cały nowy patrol wojowników.
– Wraz z Krabik – pomyślała Karaś i uśmiechnęła się pod nosem.
Trochę dlatego, że zobaczy się z siostrą, a trochę dlatego, że będzie mogła popatrzeć jak Krabik też się będzie męczyć. Mimo całej jej miłości do siostry, nie mogła odmówić sobie przyjemności z patrzenia, że męczy się ktoś inny niż ona. Zwłaszcza, że przez to, że młodsza była przydzielona do późniejszego patrolu, mogła sobie spokojnie spać, kiedy Karaś wraz z Kazarką zaspane wychodziły na mróz. Jeszcze nawet nie było słońca na niebie! Była pewna, że “świt” powinien określać dopiero porę, kiedy słońce pojawia się na niebie, nie gdy niebo zaczyna szarzeć. No ale niestety Kolcolistne Kwiecie miał na ten temat inne zdanie, a ona nie planowała z nim dyskutować…
Kazarka przyniosła kamienie, którymi pracowały przy wybijaniu poprzedniej przerębli i niechętnie znów wzięły się do pracy. Mogły marudzić, jednak bez przerębli nie było ryb, a bez ryb nie można było nakarmić klanu…
Gdy kolejny patrol się zjawił, Kazarkowej Łapie pozwolono wrócić do polowania, a przy Karaś stanęła Krabowa Łapa.
– Wszystko w porządku? – szturchnęła siostrę.
– Taa… Jedynie musiałam wstawać po nocy, przedzierać się przez śnieg i prawie się utopiłam – skrzywiła się Karaś, uderzając kamieniem w sporą już dziurę w lodzie.
Mogła być spora, ale na nic to, jeśli nadal nie było widać dna.
Krabik rzuciła jej zaciekawione spojrzenie.
– Czy ty chcesz mi powiedzieć, że próbowałaś się utopić w rzece, która jest zamarznięta? – wybuchnęła śmiechem przerywając na chwilę pracę.
Karaś rzuciła jej ciężkie spojrzenie.
– Próbowała jedynie wpaść do przerębli – odezwała się Kazarka, która niewiadomo kiedy pojawiła się za ich plecami. – Udało nam się już uzbierać trochę ryb, mamy zacząć je nosić do obozu – zwróciła się już wprost do Karaś.
– Ja też? – dopytała Krabik z nadzieją, jednak obie szylkretki spojrzały na nią krzywo.
– Dopiero przyszłaś, też się pomęcz – fuknęła Karaś.
– Tylko pamiętaj, żeby nie skakać do wody, kto wie, może to u was rodzinne – dopowiedziała Kazarka z uśmiechem.
Karaś zmierzyła ją wzrokiem z niedowierzaniem.
– I ty przeciwko mnie? – obróciła się z udawanym fochem.
Wszystkie trzy kotki się zaśmiały, jednak wzrok Kruczego Szponu sprowadził je na ziemię. No tak, ryby, obóz.
Z podkulonymi ogonami podeszły do stosu i Kazarka złapała wielkiego lina, a Karaś dwie mniejsze płotki. Ruszyły w stronę brzegu. Drzewa i las dawały ochronę przed mroźnym wiatrem, jednak wiązały się z przedzieraniem się przez śnieg moczący futerko i wdzierającym się w każdy zakamarek ciała chłodem. Z drugiej strony, gdy żyło się nad rzeką i tak praktycznie zawsze można było liczyć na wilgoć. Karaś sama nie wiedziała co woli.
Zerknęła na Kazarkę i lina w jej pysku, gdy zrobiły sobie przerwę na chwilę, po wejściu w drzewa. Starsza musiała chyba lepiej ułożyć rybę w pysku, co Karaś oczywiście rozumiała, bo śliskie łuski łatwo wymykały się kocim zębom.
– Myślisz… Myślisz, że to by było wielkie przewinienie gdybyśmy już coś zjadły? – spytała, nie patrząc na kotkę. – Czysto hipotetycznie, oczywiście…
<Kazarkowa Łapo?>
[1010 słów, nauka łowienia ryb]
20% + 5%
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz