BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Po długim oczekiwaniu nowym zastępcą Owocowego Lasu została ogłoszona Sówka. Niestety jest to jedyne pozytywne wydarzenie jakie spotkało społeczność w ostatnim czasie. Jakiś czas po mianowaniu zwiadowczyni stała się rzecz potworna! Cały Owocowy Las obudził się bez śladu głównej medyczki, jej ucznia oraz dwójki rodzeństwa kocura. Zdruzgotana Świergot zgodziła się przejąć rolę medyka, a wybrani stróże – Orzeszek i Puma – są zobowiązani do pomocy jej na tym stanowisku.
Daglezjowa Igła w razie spotkania uciekinkerów wydała rozkaz przegonienia ich z terytorium Owocowego Lasu. Nie wie jednak, że szamanka za jej plecami dyskretnie prosi zaufanych wojowników i zwiadowców, aby każdy ewentualny taki przypadek natychmiastowo zgłaszać do niej. Tylko do niej.
Obóz Owocniaków huczy natomiast od coraz bardziej wstrząsających teorii, co takiego mogło stać się z czwórką zaginionych kotów. Niektórzy już wróżą własnej społeczności upadek.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Burzy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot u Samotników!
(dwa wolne miejsca!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 3 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

04 kwietnia 2024

Od Płomiennej Łapy CD. Obserwującej Żmii


Czy mu odpowiadał? No chyba nie! Co on był sługa, aby rzucać się w pogoń za jakąś zwierzyną? Przecież po szaleńczej pogoni nie dość, że się zmęczy to jego futerko się rozmierzwi na wszystkie strony! I kto go wtedy przygładzi i naprawi szkody jakich zazna? Na pewno nie mentorka! Będzie musiał iść prosić mamusie, a ona ostatnimi czasy była tak zarobiona po dostaniu swojego nowego ucznia, że nie chciał dokładać jej trosk. Współczuł jej, że w ogóle musiała użerać się z Pustym Łbem. 
— Trening polowania? Czyżbym się przesłyszał? A co ja jestem? Sługą by brudzić sobie łapy jakąś zwierzyną? Nie mów, że jeszcze będę musiał to oddać jakimś biednym starszym, którzy nie są boskiego pochodzenia. Nie to co ja. Co za brak szacunku!  — Zarzucił łbem na bok i odszedł kawałek, skupiając swój wzrok na wrzosowiskach. — Nie lepiej, abyś to ty złapała zwierzynę? Pasuje ci zdecydowanie lepiej taka rola. 
To była lepsza opcja. Mentorka była sługą, więc niech to ona gania za jedzeniem. On mógł jedynie pokusić się o zabranie jej zasług, by móc pochwalić się mamie, że oto upolował swoją pierwszą w życiu piszczkę. 
— Wiesz, sądzę, że twoja matka byłaby dumna, gdybyś przyniósł jej zwierzynę po pierwszym treningu z polowania... mało któremu uczniowi się to udaje. Słyszałam, że Nagietkowy Wschód dał radę, ale może to tylko plotki... chociaż nie wiem. Jest rudy, więc może faktycznie to prawda?
Żyłka zapulsowała mu na czole, gdy usłyszał wzmiankę o bracie. Ah, tak? Dał sobie radę? Zacisnął pysk, bijąc się z myślami. Rzeczywiście w takim wypadku nie mógł być gorszy. Słyszał wielokrotnie jak Nagietek chwalił się udanymi łowami jeszcze, gdy był uczniem. Kocica w tym przypadku nie kłamała. Gdyby jednak wrócił do obozu z niczym, to co wtedy powiedziałaby mamusia? Nie wspominając, że brat zacząłby z niego drwić. On w końcu był już wojownikiem. Poszło mu to zdecydowanie sprawniej niż w jego przypadku - ale na usprawiedliwienie, on nie zamierzał nim być! Robił to tylko po to, by zdobyć doświadczenie, które pomoże mu w przyszłości liderowiać. Dlatego też to był zdecydowanie mocny argument, by utrzeć mu nosa. Chociaż perspektywa ganiania za tym jak plebs, bez klasy, była odrażająca. Ale jego mina, gdy ujrzy, że na pierwszym treningu coś złapał... Ah! Dobra, spróbuje. 
— Dobrze. Ale mam złapać tą zwierzynę za pierwszym razem. Jeśli mi się nie uda to będzie to twoja wina, zrozumiano? — Odwrócił się do mentorki, mierząc ją władczym spojrzeniem.
— Trzeba więc będzie znaleźć odpowiedni okaz. Najlepiej duży. To świadczy o lepszym łowie i jest bardziej powolne — stwierdziła w zamyśleniu Obserwująca Żmija. — W takim razie, czy mogę rozpocząć pokazywanie ci pozycji łowieckiej? — spytała, chcąc go trochę zadowolić tym pytaniem. 
— Masz moje pozwolenie. — Machnął wdzięcznie łapą, aby kontynuowała. Ucieszył się, że ta go słuchała i powoli docierało do niej gdzie było jej miejsce. Być może nie będzie musiał się zbyt dużo napracować, by zrobić z niej idealnego sługę. 
A co do jej słów... Popatrzeć nie zaszkodzi. Przynajmniej oceni czy to było coś godnego jego osoby.
Obserwował jak szylkretka ustawiła się w tej pozycji łowieckiej. Ugięła łapy, uniosła ogon, a jej brzuch nie dotykał podłoża, choć był nisko. Od razu zmrużył oczy. Nie. Nie podobało mu się to co widział. I on miał niby to powtórzyć? No chyba nie! 
— Gdy polujesz należy ugiąć łapy, by stać się niższym. Wtedy mniej prawdopodobne jest, że zwierzyna cię zauważy jeśli spojrzy w twoją stronę. Trzeba jednak pamiętać, by nie pozwolić brzuchowi szurać o podłoże. Nie tylko ubrudziłbyś wtedy swe całkiem rude, ogniste futro, ale też mógłbyś spłoszyć zwierzynę. Ogon też musi być ponad ziemią, bo inaczej również może wydać dźwięk. Skradając się do zwierzyny, musisz stawiać łapy ostrożnie - uważać na wszelkie gałązki, uschnięte rośliny, kamienie i tak dalej. Trzeba być jak najciszej, bo ofiary mają dobry słuch, z czego króliki są tego mistrzami przez swe długie uszy. Będąc w odpowiedniej odległości od ofiary, nie za dalekiej, by móc jej dosięgnąć i nie za bliskiej, bo wtedy może usłyszeć twój oddech, wyskakujesz w jej stronę. Jeśli zdąży odskoczyć, najlepiej jest biec za nią, bo ma się jeszcze szansę na złapanie. A co do sposobu uśmiercania... najlepiej jest skręcić jej kark lub chwycić za gardło i przebić tchawice — kiedy skończyła tłumaczyć te bzdety, musiał szybko naprostować sprawę nim ta pomyśli, że się na to zgodzi. 
— Spójrz na mnie — rozkazał i zaprezentował jej swoje długie futro. — Gdy stoję me futro prawie sięga ziemi. Jak mam nim nie szurać?! To pokazuje jakie to całe "polowanie" jest odrażające. Będę cały w tym śnieżnym błocie! Afe! — Wykrzywił się z odrazą. — Nie ma innego sposobu? Bez tego czołgania, czy co to jest co pokazujesz? A może to ty zagonisz ofiarę pod moje łapy, a ja ją po prostu złapie? — zaproponował lepsze wyjście z tej sytuacji. 
Dzięki temu nie zostanie upaćkany, nie będzie się czołgał, a co najważniejsze to kocica wykona całą brudną robotę za niego, a on ją tylko zwycięsko zwieńczy. 
— Cóż... jest to jakiś sposób. Ale też będziesz musiał się jakoś zamaskować, czy to ukryć za większą kępą trawy, czy głazem... — mruknęła.
Ha! Nie.
— Nigdzie nie będę wchodził. Kto wie co szczało pod krzakami. Schowanie się za kamieniem brzmi rozsądniej. To ty zagoń do mnie największą sztukę jaką wypatrzysz, a ja dokończę dzieła.
Kocica skinęła głową, co go bardzo ucieszyło. Zgodziła się na jego warunki! Ha! Dobry z niej sługa. Czuł, że doskonale ją wyszkoli. Być może nie będzie nawet zmuszony do robienia tych całych treningowych rzeczy? Zwali wszystko na nią, a ta tylko potwierdzi, że był gotowy, by już zostać mianowanym. Ale to byłoby coś, gdyby został liderem znacznie szybciej niż przed ukończeniem dziesiątego księżyca! 
Ruszyli przez wrzosowiska za zapachem najbliższego królika. Po jakimś czasie dostrzegli ofiarę skubiącą coś w zalodowaciałej ziemi. Byli wyżej niż ona, bo na pagórku. Nie patrzyła tak wysoko, a akurat tak się trafiło, że odpowiedni do ich celu kamień był tuż obok. Tak też czarna tortie wskazała nosem Płomiennej Łapie kryjówkę, a sama przypadła do ziemi i zaczęła cicho, powoli, skradać się w stronę zwierzyny.
On w tym czasie przyczaił się za skałą i czekał, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu na pysku. Dobrze. Oby tylko nie nawaliła. Chciał dzisiaj wrócić zwycięsko z tego całego polowania. 
Wojowniczka upatrzyła sobie dość puszystą sztukę. Wyciągnęła pazury, napięła mięśnie, po czym wyskoczyła, zaczynając gonić królika w stronę górki. 
Obserwował to, odliczając w głowie uderzenia serca. Jeszcze trochę... Jeszcze... Gdy królik znalazł się w zasięgu jego łap, rzucił się na niego i zatopił w nim kły. Jednakże pech chciał, że źle wymierzył i jedyne co uszkodził to łapę stworzenia, które przewróciło się. Rozległ się trzask, a następnie ofiara próbowała pozbierać się z ziemi. Skorzystał z tego i pyskiem złamał mu drugą kończynę, łapą przyciskając przerażony łepek królika do śniegu. Napawał się strachem w tych małych ślepkach, gdy wbijał pazury głębiej w jego główkę. Nawet, gdy mentorka zjawiła się obok, zwierzę wciąż żyło, a ten z zainteresowaniem mu się przyglądał. 
— Zobaczymy jak długo wytrzyma nim padnie? — zapytał z sadystycznym uśmieszkiem, licząc na przednią zabawę z przyszłym posiłkiem. 
— Zestresowana zwierzyna jest mniej smaczna. Chyba nie chcesz dać matce takiego posiłku, prawda?
Skrzywił się słysząc jej odpowiedź. Co takiego? Co za bzdety! Naprawdę w coś takiego wierzyła? 
— Ale jesteś nudna. Jak zwierzę może źle smakować? Podobno psuje się jak długo leży martwe, a nie żywe. Więc jeśli przedłużę mu życie, będzie smaczniejszy — powiedział co wiedział, po czym dalej trzymając królika zaczął go gryźć po grzbiecie zadowolony, że stworzonko nie mogło nic zrobić, aby się wydostać z jego łap.
— Płomienna Łapo — zaczęła kotka, już bardziej stanowczo. — Zabij go, bo ja to zrobię.
Oho! A tej co się nagle stało? Czemu była tak przewrażliwiona? Przecież mordowała takie istoty prawieże codziennie. Nie widział sensu w tym jej przedziwnym zachowaniu. Przecież to było coś normalnego. To coś i tak zaraz umrze. 
— Ooo teraz chcesz zabijać, a wcześniej ustaliliśmy, że to moja robota. Skąd ta zmiana? Nie dasz się mi pobawić? A może ci żal tej istoty? Popłaczesz się, gdy będzie cierpiał BARDZIEJ? — I na potwierdzenie tych słów, przeorał pazurami grzbiet stworzenia. 
Obserwująca Żmija bez słowa chwyciła królika, po czym bezceremonialne wyciągnęła mu go spod łap, a następnie dobiła. Krew splamiła jej pysk, a kocica uniosła się, zostawiając ofiarę tam gdzie leżała.
— Musisz się nauczyć, że inne istoty żywe to nie zabawki — stwierdziła, odwracając się i ruszając do obozu. 
Jak ona śmiała?! Zepsuła mu zabawę! Przecież tak nie można! To on miał to zabić! On! Sama tak mówiła! To miało być zwieńczeniem jego polowania! Co za pusty łeb! Chyba liderka powinna i jej nadać takie miano, bo widać było, że nie myślała. Najwidoczniej była bardziej tępa niż przypuszczał. 
— A to dlaczego? Co w tym złego? I tak skończą w brzuchach. A skoro mogą dać rozrywkę przed ich zjedzeniem to dlaczego nie? — zapytał i chwycił piszczkę, nie zamierzał jej tu zostawiać. Upolował ją tak czy siak sam i zamierzał się pochwalić tym matce. No i co najważniejsze bratu. Ah, już widział jak mu żyłka pęknie z zazdrości, że okazał się od niego zdecydowanie lepszy! Ha! 
— Bo to świadczy o tym, że możesz tak zrobić też z innymi kotami tylko dla własnej rozrywki. A tak się nie robi. Nie krzywdzi się bez potrzeby.
To było najśmieszniejsze co dzisiaj powiedziała. Musiał aż upuścić królika, by jej odpowiedzieć, bo nie zamierzał milczeć w tej sprawie.
— Przecież to normalne. Robisz aferę o nic — zaśmiał się pod nosem, znów chwytając zwierzynę i idąc tuż za nią. 
"Nie krzywdzi się bez potrzeby". Ojej, ale biedactwo. Przecież zawsze istniała potrzeba. Na przykład taka jego siostra... Gdy widział jej łzy i strach w oczach to było coś niesamowitego. Te uczucie wręcz go mrowiło po całym ciele. Ta satysfakcja, że oto był górą, że miał nad nią kontrolę... To było wspaniałe! Dlaczego, więc miałby to porzucić, bo tak się nie robi? To był absurd! 
— Nie. Nie jest. Czy twoja matka się tak zachowuje? Twoje rodzeństwo? Koty, które widzisz w obozie? Nie. A wiesz dlaczego? Bo tak się nie robi. Kropka. Poza tym, to jest skrajnie niezdrowe. Kiedyś ci przez to jeszcze odbije i skrzywdzisz tak koty, na których ci zależy, bo nie będziesz mógł się opanować. Chcesz skrzywdzić swoje siostry, babkę, wujka, ciotkę, swoją matkę? — wymieniała, chcąc ruszyć jego sumienie. 
Płomienna Łapa oburzył się na te słowa. Szybko przyśpieszył i zatarasował jej drogę, rzucając jej królika pod łapy, by się zatrzymała.
— Słuchaj no. Nie znasz mnie. Nie skrzywdziłbym mojej kochanej mamusi. To najważniejsza osoba w moim życiu. A ty... nie dość, że pozostawiłaś moje trofeum, abym je sam tachał do obozu, to wykazujesz brak jakiejkolwiek kultury. Nie. Moja mamusia nic mi o tym nie wspominała, a siostry są głupie, nie rozumieją jaka to zabawa. I dobrze! Dzięki temu ja się świetnie bawię. A zresztą... wzbudzanie strachu jest ekscytujące, wiesz? Gdy byłem jeszcze mały to wujek przyszedł do nas spać i miał koszmary w nocy. I tak piszczał, że aż nie mogłem usnąć. To była najlepsza noc w moim życiu! Ubawiłem się jak nie wiem. Więc... moje pytanie jest takie. Podobno śmiech to zdrowie, więc czemu ty twierdzisz, że może doprowadzić to do czyjejś krzywdy?
— Bo to zależy od tego, jaki to jest rodzaj śmiechu. Czy śmiech z ciebie, gdyby coś ci się stało, byłby dobry? — starała się mu wskazać jego błędne rozumowanie. 
— Oczywiście, że nie! Gdyby ktoś się ze mnie śmiał, to bym go skrzywdził. Tylko ja mogę się nabijać z innych. Jestem w końcu wybrańcem. Reszta ma mnie respektować. 
— Mój drogi. Istnieje pewna zasada, którą trzeba w większości respektować. Nie rób drugiej osobie co tobie nie miłe. Jeśli tobie jest przykro, gdy ktoś się z ciebie nabija, ty nie nabijaj się z niego. No chyba, że to kompletny dupek, zwyzywał ci matkę albo nie wiem, twój wróg, którego nienawidzisz po stokroć bardziej niż nierudych. Ta zasada nie tylko ułatwia życie i kontakty z kotami, przekonywanie ich do siebie, zdobywanie poparcia, ale także po prostu nie opłaca się zazwyczaj robić inaczej. Bo jeśli tak będziesz robił, to jakim wybrańcem byś nie był, większość kotów po prostu się od ciebie odwróci, może nawet więcej. Mogą chcieć się na tobie zemścić, jeśli zrobisz coś, co naprawdę ich ubodzie. A chyba tego nie chcesz? Nie chcesz, by coś się stało tobie, twojej rodzinie, matce? Bo ją też wtedy mogą obrać na cel. Wiem z własnego doświadczenia mój drogi... własnego doświadczenia.
Jego irytacja tylko wzrosła, gdy to usłyszał. Ha! Kto niby ośmieliłby się to zrobić? Przecież to oznaczałoby jawną wojnę, którą oczywiście by wygrał. Był gotów w razie czego takim osobą zniszczyć życie zdecydowanie bardziej niż na początku, gdyby tylko ośmielili się wystąpić przeciwko niemu. 
— Jeśliby spróbowali zrobić coś mojej mamusi... to bym ich zabił — rzekł poważnie, czując wewnętrzny gniew na same te słowa. — To raz. A dwa, gdy pytałem jak pozyskać sługi mówiłaś, że trzeba użyć do tego siły. A teraz pleciesz bzdury o jakimś byciu dobrym dla innych. Jak ten cały skrzat... tfu! — Splunął na bok, przypominając sobie słowa Pustego Łba, który starał się mu wcisnąć je za kocięctwa.
— Skrzat? Wiesz co, nie ważne. Tak, ale to się używa jak jest ważny cel. A rozrywka nie jest na tyle ważnym celem, by ryzykować, Płomienna Łapo. Musisz się nauczyć rozróżniać.
— Rozróżniać... ale ja nie widzę różnic w tym co mówisz! Może to ty się nie znasz się, bo jesteś mieszańcem — gderał niezadowolony z tego co słyszał. — No i... jeśli nie będę miał rozrywki to jak mam utrzymać swój humor na wysokim poziomie? Nie wiem czy wiesz, ale jest to potrzebne, by dumnie się prezentować. Mama mówi, że gdy się uśmiecham to promienieje. Czyli widzisz... Klan Gwiazdy zesłał mnie tu, swojego promyczka, który rozświetli Klan Burzy swym majestatem. Reszta powinna to zaakceptować, ty także.
— Niestety, świat nie jest zawsze taki, jaki powinien zdaniem twym być, Płomienna Łapo. Możesz znaleźć inne rodzaje rozrywki. Mniej szkodliwe.
— Ja nie chce! — Tupnął łapą. — Zresztą... Kim jesteś, aby mnie pouczać? To ty jesteś szkodliwa, bo buntujesz się przeciwko mojej potędze. Powinnaś uszanować wole swego pana.
Jak ona mogła?! To był najgorszy trening w jego życiu! A sądził, że gorzej być nie może! Kronikarka była przygłupia i starała się go umoralniać, a przecież tego nie potrzebował. On swoje wiedział i nie chciał, by ta zmuszała go do bycia kimś innym niż rzeczywiście był. To byłby koszmar, gdyby zaczął traktować innych na równi i jeszcze być dla nich miłym. Tylko jego mamusia zasługiwała na jego dobroć. Tylko ona! Reszta miała jeden życiowy cel - służyć mu. Bo jeśli nie... Pozbędzie się ich niczym śmieci. I był już nawet gotów zrobić to tu i teraz z mentorką, bo zaczęła gderać swoje herezję, które bardzo go rozgniewały. Nie chciał jednak brudzić sobie języka jej odrażającą sierścią. Nie dotknąłby takiego obrzydliwego tworu, więc zmuszony był dalej znosić ten jej szkaradny pysk. 
— Nie jesteś moim panem — stwierdziła — Jesteś moim uczniem. I tylko dlatego jeszcze toleruję twoje zachowanie, jakbyś był bogiem. Nie jesteś bogiem Płomienna Łapo. Dla twojej matki i rodziny jesteś wyjątkowy, to prawda. Ale dla mnie nie. Bo nie jestem twoją rodziną i tak jak inne koty bez zachęty nie będę się ciebie słuchać, twoich wyimaginowanych zachcianek. Gdybyś trafił na innego mentora, to ten już dawno straciłby cierpliwość. Wyciągnąłby cię z legowiska siłą, kazał polować samemu, a na koniec naskarżył Różanej Przełęczy, że go nie szanujesz. Masz szczęście, że trafiłeś akurat na mnie, bo ja się staram sprawić, byś wyszedł na koty i był w stanie funkcjonować w tym klanie i to wszystko tylko dlatego, bo cenię sobie to, że mogę być mentorem. Nie będę na ciebie narzekać. Nie będę skarżyć się liderce, twojej matce, babce, czy innym pociotkom, bo sądzę, że możesz wyrosnąć na porządnego wojownika. Możesz. Nie musisz. Zależy to wyłącznie od ciebie, Płomienna Łapo, bo ja już oferuje ci swoją pomoc, wiedzę, doświadczenie. Na dzisiaj skończyłam trening i nie mam zamiaru się z tobą kłócić o sprawy tak oczywiste, bo przyprawia mnie to o ból głowy, a wyobraź sobie, że nie lubię bólu, Tak jak inne koty i tak jak ty — zakończyła, odwracając się i szybkim krokiem skierowała się w stronę obozu. 
Wydał z siebie pełne oburzenie sapnięcie. Co to miało być? Połowy słów nie zrozumiał, ale po zachowaniu kocicy stwierdził, że chyba się obraziła. Zostawiła go na dodatek z królikiem, którego musiał znów ciągnąć za sobą. I kto tu był niby ten zły? Oczywiście, że ona! Niewdzięcznica! 
Złapał piszczkę w pysk, a następnie ruszył za kronikarką. Tak mu napyskować! Toż to powinien być dla niej wstyd! Zresztą... kto normalny chciałby go karać? Kocica nie wiedziała o czym mówiła. Gdyby tylko spełniło się to o czym wspomniała, to nie on miałby problemy, a ten kot. Jego mamusia od razu by się za nim wstawiła i pozbawiła delikwenta ogona. 

***

Kolejne dni minęły, a jego mentorka postanowiła mieć go w poważaniu. Kocica obraziła się i nie przychodziła na jego treningi co uznał za ogromny brak kultury. Wszak nie tak dawno opowiadała, że ceniła sobie bycie mentorem i co? I nic. Naskarżył na nią mamusi, a ta obiecała mu pomóc nadrobić braki, których się dopuściła ta wredna jędza. Ta go przynajmniej nie zawiodła, bo gdy tylko kończyła sprawy z Pustym Łbem, czekała na niego, a on z radosnym uśmiechem gnał w tę pędy w stronę Lwiej Paszczy, która pokazała mu kilka ciosów, które zmiotą przeciwnika na ziemię. Trening z mamą był zdecydowanie lepszy niż z Obserwującą Żmiją. Każda pochwała z pyska kocicy była dla niego niczym woda. Pragnął tego więcej, chciał słyszeć jak ta była z niego dumna. Nawet nie kłócił się z nią, gdy wymagała od niego tego samego co jego mentorka. Wykonywał jej polecenia bez szemrania, wręcz czując iskierki radości, że mama mogła ujrzeć jaki był wspaniały. Czasami mu nie wychodziło i wpadał w złość, ale ta umiała go pocieszyć. Kochał ją całym swoim serduszkiem. 
Dzisiaj trenowali biegi. Udało mu się dość długo wytrzymać bez zadyszki, a Lwia Paszcza pokazywała mu też inne sposoby na wzmocnienie łap. Jednym z nich było raz wolne, raz szybsze biegnięcie. Było to zabawne i głupie jednocześnie, ale skoro jego mamusia to robiła, to czemu i nie on? Musiał pokazać się od jak najlepszej strony. Ona na to zasługiwała bardziej niż ta wronia strawa, która grzała swój tyłek w ciepłym legowisku, gdy on tu trenował. 
Powrócił do obozu nieco zasapany i zmęczony, ale szczęśliwy. Wtem zauważył swoją mentorkę przy posiłku. Podszedł do niej, wytrącając jej mysz z łap, aby zwróciła na niego uwagę. 
— Ojej, biedactwo. Myszka ci uciekła — zadrwił. — Moja matka jak usłyszała, że masz gdzieś moją naukę, była bardzo, ale to bardzo zła. Będziesz mieć kłopotyyyy... — wyśpiewał.
— Ja? Oh mój drogi, chyba się przeliczyłeś. JA jestem Kronikarzem, wyobraź sobie. A to jedna z ważniejszych roli w klanie. A twoja matka może sobie myśleć co chce. Zrywanie kontaktu ze mną jej się tak naprawdę nie opłaca, ale niech robi co jej dusza zapragnie, ja jej nie bronię. Mam dość grania jak mi zagrasz i ignorowania twoich obelg i ignorancji. Nie zauważyłeś, jak na ciebie patrzą koty w obozie? Myślą, że jesteś leniwy. Teraz już na pewno nie znajdziesz swoich... jak nazwałeś koty, które chcesz wykorzystywać? "Sług" — prychnęła, jakby chcąc po raz kolejny uderzyć w jego ego. 
I w tym był problem... Nie potrafiła się z nim obchodzić. Gdyby była tak mądra jak jego mamusia, nie mieliby takich zgrzytów. 
— Ojej, to ty nie wiesz? Trenuje, oczywiście, że trenuje. Moja matka mi pomaga nadrobić zaległości, które miałem z tobą. Gdzie tu lenistwo, o którym wspominasz? Taki kronikarz, a taki niedoinformowany — zaśmiał się pod nosem. — Może przestaniesz zachowywać się jak dziecko i weźmiesz się w garść? Bo powiem ci, że mi to schlebia... Ten twój płacz zranionego kocięcia jest przewspaniały.  Ah, bym dalej obserwował to przedstawienie, ale łaskawie daje ci szansę, byś jakby to powiedzieć delikatnie... nie stoczyła się na samo dno. To taki trochę wstyd, poddawać się po paru dniach. I to tak szybko! A już powoli się przyzwyczajałem do ciebie...
— Wiesz, mam swoją godność, Płomienna Łapo. Nie zamierzam ci ulegać. Moja odpowiedź brzmi: Nie. A to twoja matka będzie mieć problemy nawiasem mówiąc, jak się Różana Przełęcz dowie, że na tyle mnie obraziłeś, bym sobie odpuściła. A, no i oczywiście razem z Lwią Paszczą tobie też się oberwie. Nie słyszałeś, co spotkało twojego prapradziadka, Wiewiórczego Pazura? A, już ci powiem. Lider go wygnał, ojejku jej! Toż to koszmar! I do tego, oh... nierudy! Całkowicie biały w każdym calu! O ja nie mogę, cóż za incydent! Hańba! Widzisz, tak się kończy, jak ktoś nie respektuje podstawowych zasad kultury. 
Teraz ewidentnie mógł stwierdzić, że jego mentorka oszalała. Była niepoczytalna i to, że zajmowała się tym całym kronikarstwem było błędem. Ktoś taki miał niby zapisywać historie? Jak widać Różana Przełęcz przez to, że była tak stara, nie myślała. Zresztą... Nie znał żadnego Wiewiórczego Pazura. Nawet jeśli to był jakiś jego przodek to miał go w nosie. Liczyło się wszak to czym on zasłynie. Trupy był trupami, nie mieli wpływu na świat żywych. 
— A co mnie jakiś staruch obchodzi? Sądzisz, że się obrażę za coś takiego? Proszę cię... Martwi to martwi i koniec tematu. I raczej wątpię, że to ja będę miał problemy. Ty jesteś moją mentorką i to ty za mnie odpowiadasz. Nie dziwie się, że twój syn wyrósł na to co wyrósł. Z taką matką co poddaje się tak szybko, to nie miał zbytnio szans na chwałę.
Owszem prowokował ją specjalnie. Chciał zobaczyć jak daleko mógł się posunąć, aż ta w końcu pęknie. Jej zachowanie było zabawne. Przypominało mu biedne kocię, któremu odebrano zabawkę. I on miał mieć do niej jakiś szacunek? No chyba nie. 
— No to w takim razie idź! — Obserwująca Żmija machnęła łapą — Idź na trening ze swoją matką! Czekam z utęsknieniem, aż zobaczysz, jakie problemy sobie robisz. No, na co czekasz? Leć do niej, leć i się poskarż jaki to ty biedny i gnębiony! — zaśmiała się, a on wraz z nią. 
Na Klan Gwiazdy to było boskie! Zachowywała się inaczej niż pamiętał. Tak jakby oszalała! Samo to, że było to jego zasługą powodowało w nim pokłady dumy i czystej, wręcz chorobliwej satysfakcji. Słabość wręcz wylewała się z kocicy, a on się nią żywił niczym drapieżnik, który okrąża przestraszoną ofiarę. Tym sposobem kronikarka mogła liczyć jedynie na szybki zgon, a nie dojście do porozumienia. 
— Cudowne. Wprost... interesujące — odrzekł, nie ruszając się z miejsca. Przekrzywił głowę, jedynie poszerzając uśmiech na swym pysku. — To coś nowego.
Mentorka podparła łeb łapą, mrużąc oczy i z zaciekawieniem obserwując jego reakcję. 
— Och, a czemuż to nie idziesz, skoro jestem taką złą i okropną mentorką? Co? — spytała z uśmiechem, tak jakby już jej kompletnie odbiło. 
— Bo mnie zabawiasz... Widzę w tobie szaleństwo. Coś czego jeszcze nie widziałem w innych kotach. Schlebia mi, że to moja sprawka. Sądziłem, że jesteś silniejsza. Tak długo w końcu zachowywałaś kamienną postawę i nawet próbowałaś mnie umoralniać, co było irytujące. A tu proszę. Jesteś słabiutka. Robię tak. — Machnął łapą. — A ty leżysz. Zwijasz się w kłębek pełen rozpaczy. To tak raduje me serce. Dlaczego więc mam odejść?
— To sobie siedź. Zapraszam! Siedź sobie... tak — miauknęła, następnie chwytając mysz w zęby — Ale beze mnie — po czym jakby nigdy nic opuściła obóz.
Niczym obrażone kocię... Pomyślał, gdy widział jak znika mu z oczu. Jeszcze długo się z tego wszystkiego śmiał. 

***
*długo przed tym jak Żmija poszła do żłobka i urodziła*

Po kilku następnych dniach, kiedy to wylegiwał się na posłaniu stała się rzecz niesłychana. Pojawiła się Obserwująca Żmija. A co to się stało, że sama do niego przyszła? Sądził, że się obraziła na zawsze. Zresztą... Lubił swój trening z mamusią. Ona była zdecydowanie lepsza w dzieleniu się z nim wiedzą. Oczywiście... Robili to nieformalnie. Nikt im przecież nie zabronił wychodzenia wspólnie na rodzinne polowania, przynajmniej niczego takiego nie słyszał. Ale dzięki temu nie miał braków, które miałby, gdyby mamusia nie była w stanie mu pomóc. Nawet jego braciszek, którego całym sercem nie cierpiał, dawał mu rady i nawet coś pokazał, czym potem pochwalił się mamie, gdy wyszli z obozu. Więc... śmiało mógł stwierdzić, że robił postępy. Oczywiście na miarę swoich możliwości. Ostatnio polował na króliki, co było wyzwaniem. Nie miał pomocy w postaci sługi, więc złapanie czegokolwiek ubodło go w godność. Ale mamusia... Mamusia prosiła, by coś złapał, więc się starał. Samo to, że długo ich szukał przez panujący mróz sprawił, że miał ochotę powiedzieć mamie, aby sama sobie polowała, jednakże... Nie mógł. Od razu zaciskało mu się gardło na widok jej spojrzenia. Nie mógł jej zawieść! Dlatego też doszedł nieco do wprawy i pierwszy raz udało mu się upolować swoją prawdziwą, pierwszą zwierzynę. Mamusia była dumna! A on cieszył się bardzo z tego, że mógł ją tak uszczęśliwić. 
Więc... sprawa miała się następująco. Czemu Różana Przełęcz dała mu na mentorkę to coś, co tak szybko się poddawało, gdy mogła dać mu mamusie? Z mamą nie było problemów, z nią wszystko przebiegało sprawnie i szybko. 
Na dodatek nie podobało mu się to jak ten mieszaniec wbił w niego spojrzenie skośnych, żółtych ślipi.
— Płomienna Łapo — zwróciła się do niego.
Rzucił okiem w jej stronę. Ygh... Czemu przyszła? Ktoś jej nagadał, że powinna coś robić zamiast żreć i leżeć? Już jakaś taka gruba mu się wydawała. 
— Kogo me oczy widzą. Któż to się zjawił? Tchórz. Co to za święto? 
— Zrobimy tak — zaczęła — Przeprosisz mnie, a ja za to pójdę z tobą na trening. 
Przekrzywił głowę, dziwiąc się słowami, które wypowiedziała. Nie rozumiał o co jej chodziło. Co miał niby zrobić? Pierwszy raz słyszał coś takiego na własne uszy. 
— A co to niby to przeproszenie, że chcesz od razu po tym iść trenować? 
— Zaraz. To ty nie wiesz, co to przepraszanie? — zdziwiła się.
— Coś kiedyś otarło się to o moje uszy, ale nic ponad to. Nie stosowałem go nigdy, bo po co? Nawet nie wiem jak działa i dlaczego czasem koty to mówią. To chyba coś związane z plebsem. Nie moja w tym głowa. — Machnął nonszalancko ogonem. Takie idiotyczne sprawy nie były mu potrzebne do życia. 
— Przepraszać, znaczy... eh, nie mam zamiennika. — przez chwilę się zastanawiała. — Przepraszasz, gdy komuś na przykład nadepniesz na ogon, albo gdy zrobisz coś, co tę osobę zrani, nie tylko fizycznie. Oznacza to, że rozumiesz, że zrobiłeś coś nie tak i zazwyczaj wiąże się z tym, że starasz się tego nie powtórzyć — wyjaśniła. 
— Ale ja niczego nie zrobiłem. To ty sobie poszłaś i zostawiłaś mnie i mój trening na lodzie — wytknął jej to. — Ty przepraszaj.
O tak! Skoro na tym to polegało to on powinien je dostać. Tak go wystawić...! Musiał przez to męczyć mamusie, by nie narobił sobie braków. Nie chciał w końcu być słabym liderem. Mamusia mówiła, że bez tego nie będzie miał nawet szans nim zostać! Dlatego też odłożył na bok swoją dumę i robił co w swojej mocy, by spełnić swoje jak i jej marzenia o lepszej przyszłości dla rudzielców w Klanie Burzy. 
— Eh. A ty dalej nie rozumiesz. Dobra. Inaczej. Przeproś mnie, a pójdziemy na trening i dam ci jakiś prezent. Teraz lepiej?
Zmrużył oczy, jakby spodziewając się podstępu. Jego ogon lekko obijał się o mech z zaintrygowaniem, gdy wspomniała o prezencie. 
— Jaki prezent? Musisz wysławiać się jaśniej.
— A jaki byś prezent chciał? Piórko? Coś mi się obiło o uszy, że je lubisz. 
— Mam ich dużo. Nie znajdziesz okazu, którego nie posiadam. Ale jest coś... co chciałbym dostać. Słyszałem, że tam gdzie odbywają się zgromadzenia jest wyspa z niespotykanymi kamieniami. Przynieś mi jeden z nich — zażądał. — A wtedy zastanowię się nad tymi słowami.
Kocica chyba na to przystała albo totalnie się załamała, bo wyszła. Ciekawiło go czy uda jej się spełnić jego żądanie. W zasadzie... Nawet to było ciekawe, że sama to zaproponowała. Czyżby powoli go rozgryzła? Wątpił. Mimo wszystko... Zamierzał zobaczyć co z tego wyniknie. 

***

Po jakimś czasie kocica znów pojawiła się w progu legowiska terminatorów. Tym razem jednak w pysku miała świecący, złoty 'kamień'. Czyli jednak nie zrobiła go w konia. Rzeczywiście go skądś zdobyła. Położyła obiekt na ziemi, by mógł mu się dobrze przyjrzeć, po czym przemówiła:
— Natrudziłam się, by go zdobyć, więc podbijam stawkę. Na treningu upolujesz coś sam. 
Widząc tą wspaniałość, jego oczy pojaśniały. Chciał go. I to jak. Wręcz niczym sroka co dojrzała coś świecącego od razu wyciągnął łapę, aby go pochwycić i czym prędzej schować. 
— Piękny... 
Mentorka widząc jego łase spojrzenie, szybko odsunęła kamień spod jego łap, by uniemożliwić mu jego pozyskanie. 
— Najpierw przeprosiny i wyjście na trening, potem bursztyn — powiedziała.
Napuszył się rozeźlony, gdy to cudo zostało mu sprzątnięte sprzed nosa. Stawiała mu kolejne warunki?! Dlaczego?! Nie mogła po prostu mu to dać? Wtedy nie musiałby przepraszać. Tak, chciał ją wykiwać, ale najwidoczniej kocica zdawała się przejrzeć jego niecny plan. 
— Najpierw bursztyn! — zażądał, tupiąc łapą. 
— Nie, bo wtedy nie mam gwarancji, że przeprosisz, pójdziesz na trening i na nim zapolujesz 
— Mh... — Zrobił dzióbek, dreptając łapkami, jak gdyby nie podobało mu się to wyjście. — Ale to jest bezsensu! Teraz mogę schować go u siebie, a na treningu może mi się zgubić — nie dawał za wygraną, próbując przekonać mentorkę do swoich racji. 
— Ehhh — mruknęła, jak gdyby powoli zmęczona tym wszystkim. 
Niespodziewanie ich kłótnie przerwało pojawienie się Nagietkowego Wschodu, który zajrzał do legowiska uczniów, najpewniej zwabiony ich krzykami. 
— Co tu się dzieje? Słyszałem jakieś płacze małego kociaczka i przyszedłem aż sprawdzić. — Starszy rzucił okiem to na kocice to na brata, a widząc bursztyn w jej łapach jego oczy zabłysły figlarnie. — O, niezły łup Obserwująca Żmijo. Mogę wziąć? 
— Wcale nikt nie płacze! — Płomyczek zapowietrzył się na te słowa. — Nie, nie możesz. To moje! Nie dawaj mu! — rozkazał mentorce, szybko stając pomiędzy bratem i "skarbem", by ten mu go nie ukradł.

<Moja nieukochana mentorko?>

[4845 słów]
[biegi długodystansowe, polowanie na króliki]
97% + 5% + 5%

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz