BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

26 czerwca 2023

Od Wypłosza

 Los na powrót sprawił, że ich drogi się spotkały. Blanka. Kręciła się samotnie w zaułku. Zmrużył oczy, bowiem obserwował ją od dłuższego czasu. Wydawała mu się dojrzalsza niż ostatnim razem, gdy ich drogi się rozeszły. Zmienił się... Być może na gorszę. Jednakże wciąż nie zapomniał co do niej czuł. A to uczucie wzrosło, gdy na powrót jego wzrok się z nią spotkał. 
Jego kumple, którzy zauważyli jego konsternacje, dźgnęli go w żebra na co się skrzywił. 
— No na co czekasz? Idź. Nauczyliśmy cię wszystkiego. Pokaż żeś chłop. Zrób jej kocięta — zachichotał pod nosem Łazęga.
— Prawda. Jak ci się podoba to bierz ją. Pokaż, że nie jesteś baba — zawtórował mu Grzmot. 
Ygh... Idioci. Czuł mimo wszystko jak starsze kocury wywierają na nim presję. Zawsze tak było. Zachęcanie do głupich czynów, a jak się z nich wycofywał to od razu śmiechy i podkopywanie jego morali. 
— No chyba, że dalej powiesz, że nie jesteś gotowy, świętoszku — drwił samotnik, wiedząc że jeszcze nie omotał wokół pazura żadnej kotki. Nie mógł wiedzieć, że pragnął tylko Blanki. Tylko jej i nie był zdolny jej z nikim innym zdradzić. Nie potrafił... jej tego zrobić, nawet jeśli nigdy nie byli parą. 
Głupie komentarze z pysków znajomych się nasiliły, przez co uległ i zeskoczył z płotu, zamykając bengalce przejście. 
Kotka widząc go w pierwszej chwili ucieszyła się. Widział jak w jej oczach pojawiają się iskierki szczęścia, jak wypowiada jego imię. Nic się nie zmieniła. Wciąż była naiwna. 
— Witaj, Księżniczko. — Uśmiechnął się do niej lubieżnie, co spowodowało, że pieszczoszka na moment zamarła. Czyżby spodziewała się takiego powitania? Raczej nie. — Spokojnie nie uciekaj... Zrobię tylko ci brzuch i po sprawie. Mam nadzieję, że nie będziesz zła... — Zrobił krok naprzód. 
Blanka cofnęła się przestraszona. 
— Jak to tylko? Wypłosz... Ja nie chcę kociąt! — Zaczęła kręcić głową. 
Eh... I co miał zrobić? Kumple go obserwowali, a bengalka sprawiała, że poczucie winy i niepewność zaczęła wkradać się do jego serca. Nie chciał jej skrzywdzić. Tak bardzo nie chciał. Ale także nie chciał znów słyszeć z psyka Łazęgi i Gromu, że ponownie wyszedł na tchórza. 
— To je zabijesz, co za problem? — prychnął, chcąc mimo wszystko uzyskać zgodę na ten czyn, aby nie żyć z poczuciem winy do końca swoich dni. Przecież w Betonowym Świecie to było normalne. Jak matka nie chciała młodych to je zabijała i już. To była mała zapłata za jego honor. 
— Jak to co za problem? Jak tak możesz? Wypłosz, ja nie chcę ich mieć i nie chcę ich zabijać. Po prostu... Dam ci jakiś haracz — wpadła na pomysł. — I już mnie więcej nie zobaczysz... — Położyła po sobie uszy. 
Nie... Nie chciał, aby zniknęła na zawsze. Nie potrafiłby żyć bez jej widoku co dnia. Nie bez powodu chadzał tymi drogami. Pragnął na powrót być przy niej, by tamte dni wróciły. 
— Ale ja chcę cię widzieć... — palnął, mając nadzieję, że jakoś tego inaczej nie zinterpretuje. Nie był gotów, aby dzielić się z nią swoimi uczuciami. 
— Będę cię odwiedzać co jakiś czas, przyniosę ci jedzenie... i jakoś się ułoży. Tylko mnie zostaw — Kolejny krok w tył, kolejny ból rozrywał mu pierś. Nie cierpiał siebie za to. Że ją tak krzywdził. W zasadzie to jeszcze nic nie zrobił i czuł... że nie ośmieli się na to. Nie, gdy widział jej strach w oczach, który skupiony był na nim. 
— Kocie chrupki? Nie chcę jedzenia pieszczoszków. Nie uważaj mnie za śmiecia. To że ty żyjesz jak królowa nie znaczy byś patrzyła na mnie z góry — zasyczał na nią wrogo. Jak ona śmiała mu coś takiego proponować?! To, że był kaleką nie oznaczało, że sobie nie radził! Potrafił znaleźć lepsze żarcie! Nie będzie wysługiwał się jakimś świństwem od Wyprostowanych! Nie chciał mieć z nimi nic wspólnego! Nic! 
— Dobrze wiesz, że nie uważam cię za śmiecia. I nie patrzę z góry — wciąż się cofała, wciąż obawiała. Nic więc dziwnego, że uznał, że ten jej strach nie miał podłoża związanego z tym, że planował ją skrzywdzić, a po prostu sam fakt, że... był dla niej obleśny. Nie wyglądał w końcu jak ona. Brudne futro, zlepione kosmyki, cuchnące fetorem śmieci i drogi. Braki w futrze od ciągłego wygryzania i jeszcze do tego bycie kaleką. 
— Gdyby tak było byś do mnie podeszła, a nie oddalała się. Już ci niedobrze na mój widok słońce? — zapytał, przybierając chłodny wyraz pyska. 
— Wypłosz, to nie tak jak myślisz... ale wołają mnie, słyszysz? Powinnam wracać, ale jeszcze cię odwiedzę! Tak, na pewno. Obiecuję, ale teraz musze już iść — zaczęła się cofać. Chciała mu uciec. Zostawić. Ponownie. Dla tych przebrzydłych bezwłosych istot! Nie potrafił tego znieść. Nie potrafił. Dlaczego ona mu to robiła? Co w tych Wyprostowanych było lepszego od życia na ulicy wraz z nim?! 
— Nie tchórz piękna. Oni i tak cię nie kochają. Zapomniałaś już, że jesteś tylko rzeczą? Znów cię wywalą jak wtedy! — rzucił się w jej stronę, nie mając zamiaru pozwolić jej wrócić do tej złotej klatki. 
— To znajdę nowych co mnie nie wyrzucą! Ktoś na pewno się znajdzie! — z wystraszoną miną zerwała się do biegu. 
Nie rozumiał dlaczego uciekała. Przecież nie chciał dla niej źle! Kochał ją! Kochał całym sercem! Nie potrafił tylko znieść myśli, że... Że ona... być może miała o tym inne zdanie.
— Jesteś naiwna! Wszyscy są tacy sami! W końcu trafisz na takich co obedrą cię ze skóry dla zabawy! — krzyczał za nią, nie przerywając biegu. 
Blanka była sprawniejsza, a przez to i szybsza, więc został dość sporo w tyle. Nie cierpiał w takich momentach swojego ciała. Nienawidził go. Pragnął jeszcze bardziej je zniszczyć, byle tylko poczuć się lżej na duszy. 
— Chyba wole to, niż zabijać niewinne kociaki urodzone na ulicy w śmietniku! — odkrzyknęła mu. 
— Nie zachowuj się jak tchórz! — warknął. — Znam miasto lepiej niż ty. Chodziłem tędy wiele razy, nie uciekniesz mi księżniczko!
— Masz nogę mniej, nie możesz mnie bez przerwy gonić — rzuciła niepewnie, chociaż nawet w jej ruchach widać było coraz to większą panikę.
— Mam nogę mniej od wielu księżyców. Nauczyłem się z nią biegać. Gdy kot traci wzrok nadal żyje i potrafi polować, bo ma inne zmysły. Ja również je mam! — przypomniał jej o tym, myśląc jaki ubaw musieli mieć Łazęga i Grzmot, obserwując jego pogoń za pieszczoszką. Czuł jak pod sierścią zaczyna zalewać go zażenowanie. Oczywiście. Znów wyszedł na idiotę, który nic nie potrafił i trzeba go było prowadzić za łapę. 
Blanka biegła ile sił w łapach, gdy nagle zatrzymała się. Droga w którą skręcili okazała się ślepą uliczką zakończoną zamkniętym budynkiem. Słysząc kroki Wypłosza, podskoczyła i nastroszyła futro, kładąc po sobie uszy 
— Nie zbliżaj się!
Zatrzymał się, obserwując ją uważnie, próbując złapać oddech. Widział jej podenerwowanie. Najwidoczniej musiał już skończyć z tymi żartami, bo jeszcze na serio padnie mu tu na zawał. 
— Przyjaciele sobie ufają. A ty mi nie ufasz. Nie znasz się na żartach? Nie zrobię ci kociąt — w końcu wyznał, mając nadzieję, że przestanie się o to boczyć. 
Kotka wciąż świdrowała go spojrzeniem, próbując upewnić się co do szczerości jego słów. 
— Słabe te twoje żarty — burknęła pod nosem. — Puść mnie stąd. Daj mi odejść. Wtedy możemy się nazywać przyjaciółmi... na odległość. Jak puścisz mnie wolno. I nic nie zrobisz.
— Nie chcę się z tobą przyjaźnić na odległość... Puszczę cię. Ale pod jednym warunkiem. I nie, to nie kocięta — szybko wtrącił widząc jak już otwiera się jej pysk. 
— Jakim? — miauknęła niezbyt pewnie, jakby nie ufając jego intencji. 
Długo myślał nad tym. Czego pragnął. Wahał się. Bał się jej reakcji. Nie chciał, aby go odrzuciła. Źle zaczął. Mógł nie ulegać presji ze strony znajomych. Jakoś inaczej z nią o tym porozmawiać. A teraz... Teraz, gdy tak na nią patrzył, pragnął jednego. Chciał ją przytulić, poczuć ją u swojego boku ten ostatni raz. 
— Chciałbym... dać ci całusa — Zamiast tego palnął, gryząc się natychmiast po tym w język. Na Księżyc! Brzmiał jak jakaś wstydliwa kotka! Jeszcze prosił. Staczał się coraz bardziej. 
Widział jak ją zatkało. Trwała cisza, a on w niej słyszał jak jego serce przyśpiesza. 
— Dobrze. A-ale szybko. Naprawdę mam dość twoich... żartów na dzisiaj — w końcu powiedziała, a on nie potrafił uwierzyć własnym uszom. Zgodziła się?! 
Zrobił niepewny krok do przodu, ale nie uciekła. Była spokojna. Ufała mu. A on... cóż. Nie zamierzał robić sobie z niej wroga. Gdy udało mu się skrócić pomiędzy nimi dystans, dał jej całusa w policzek, rozpływając się niczym tonący, który właśnie dotarł na stały grunt. 
— Nadal pachniesz jak bez... — szepnął do siebie, widząc jak Blanka się rozluźnia, a wcześniejsze emocje powoli z niej uchodzą. 
— Nie rozumiem cię, Wypłosz. Jak w jednej chwili możesz żartować o mordowaniu kociąt, a zaraz być taki... normalny — westchnęła, wsłuchując się w jego gardłowe mruczenie. 
— Ja też cię nie rozumiem — przyznał. — Jak możesz być taka piękna, a jednocześnie taka przeze mnie nie nienawidzona? — Tak... Przecież pamiętał swoje zachowanie z dzieciństwa. Gardził nią, bo była pieszczochem, zmuszał do głupich rzeczy, aby ją upokorzyć, nawet teraz... stojąc tuż obok niej, miał ją skrzywdzić, ale... nie potrafił. Była niczym klejnot, na którym chciano stworzyć rysę, a jednocześnie pragnął, by lśnił nieskalanym pięknem do końca jego życia. 
— Co masz na myśli? — zapytała, niezbyt rozumiejąc o czym mówił.
— Nienawidzę kotów, które mają lepiej ode mnie. Czuję zazdrość. Zawsze patrzyli na mnie z góry. Chciałem cię nienawidzić, ale odkąd się pojawiłaś... nie potrafię. Dlatego cię nie rozumiem. Co jest w tobie takiego, że nie chcę ci odbierać tego piękna? — Chciał uzyskać odpowiedź na to pytanie. Ono wciąż nie dawało mu spać wieczorami. Czyżby to wina miłości? Zakochał się i dlatego tak cenił sobie jej słowa?
— Nigdy nie patrzyłam na ciebie z góry. I nadal nie patrzę. Wiele ci zawdzięczam, wiesz? Nawet jeśli próbowałeś mnie nienawidzić to wciąż... dużo mnie nauczyłeś, spędzałeś ze mną czas. Może to dlatego?
— Ze Skazą też spędzałem czas, bo było to nieznośne i nie chciało się ode mnie odczepić — prychnął. — Ale... może racja. Za bardzo do ciebie się przyzwyczaiłem... — A raczej... Za bardzo zaczęło mu na niej zależeć. Dlaczego uczucia były w nim takie zagmatwane? Dlaczego los tak się potoczył? Dlaczego?
— To... dobrze? — zapytała. 
Czy dobrze? Nie. To właśnie nie dobrze! To źle, że przez nią nie potrafił być sobą. Źle, że o niej codziennie myślał! Źle! 
— Źle. — Odwrócił się do niej tyłem. — Bo nie mogę cię skrzywdzić. Nie potrafię — w końcu jej wyznał, zaciskając oko. 
Blanka przeszła obok niego, ocierając się delikatnie o jego bok. Dziwny... gest. Uniósł łeb, spoglądając w jej przepiękne oczy. 
— Powinnam już iść — mruknęła, robiąc parę kroków w przód. — Mogę... cię odwiedzić niedługo. Jak powiesz mi gdzie  będziesz.
Gdzie będzie? Och, gdyby tylko wiedziała jak blisko ulokował się jej domostwa. Na jego pysk wypłynął ponownie szelmowski uśmieszek, gdy sobie uświadomił sens jej pytania. 
— Tam gdzie zawsze — odparł. — Może wtedy będziesz chętna na kociaki, będę czekał.
— Czasem boję się twojego poczucia humoru — wyznała. 
— Jestem samotnikiem z okrutnego świata. Czego się spodziewałaś księżniczko? Inni są ode mnie gorsi... — Przypomniał sobie jakie tragedie działy się w uliczkach Betonowego Świata. Tu samotna kotka była łatwym celem. Nie wybaczyłby sobie, gdyby ktoś skrzywdził jego Blankę. Chyba rozerwałby drani na strzępy, kończąc sam martwy, bo nie wierzył, aby był w stanie wyjść z takiej walki zwycięsko. 
— To twój teren, tak? Więc raczej nie powinno być tu tych "innych" — zauważyła. 
Czy to na pewno był jego teren? Nie wiedział. W zasadzie zamieszkał w jakimś zaułku, a od czasu do czasu odwiedzali go kumple, jednak... Nie potrafił określić czy był na pewno samotnikiem czy członkiem jakiegoś gangu. Jego obecność w tym miejscu była chwiejna. Blanka nie musiała jednak o tym wiedzieć. Niech przynajmniej ona uważa go za silnego kalekę, a nie ofiarę losu za jaką wszyscy go mieli.
— Czasem nie daje rady ich przegonić. Kalectwo to paskudna sprawa.
— Biegasz jakoś nieźle. Walczyć też chyba umiesz, co? Więc niby z czym masz problemy? — Pieszczoszka wciąż ciągnęła temat, chociaż jeszcze chwilę temu tak bardzo było jej śpieszno do domu, do swojego świata. 
— To moja słodka tajemnica. By ją odkryć musiałabyś poznać moje słabe punkty, a dobrze wiemy, że nie słuchałaś na szkoleniu Bylicy — parsknął pod nosem, przypominając sobie tamte dawne księżyce, gdy byli jeszcze młodzi i zniewoleni przez świrniętą staruszkę. Wydawało mu się, jakby od tamtej chwili minęło... wiele, bardzo wiele. A mimo to... Znów ze sobą rozmawiali. Jak za dawnych lat.
— Skoro to taka niebezpieczna okolica, może przydałoby się słuchać tych lekcji — zaśmiała się nerwowo. — Poza tym, nie słuchałam, bo ktoś mnie cały czas rozpraszał. I dobrze. Bylica była straszna, nie chcę jej niczego zawdzięczać... kto wie co może jej przyjść do głowy na ostatnie księżyce.
— Kto cię rozpraszał? — miauknął niewinnie, podłapując jej humor. 
— Tak, ciekawe kto. Pan grzeczny się znalazł.
— Owszem. Ja byłem grzeczny, bardzo — rzekł skromnie. 
— Tak. Tak jak dzisiaj — Wywróciła oczami.
— A nie byłem? — rzucił niewinnie, przysuwając się lekko do bengalki. On tam jakoś nie widział w swoim zachowaniu nic złego... To było po prostu... Coś czego sam nie pojmował. 
— Groziłeś, goniłeś, skradłeś liźnięcie w policzek... — widząc jak blisko się nagle kocur znalazł, odsunęła mordkę. — Nie wiem, czy to takie grzeczne.
— A mogę skraść i drugie? — zapytał, nachylając się bardziej, po czym bez ostrzeżenia dał jej kolejnego całusa. 
— Tak bez pozwolenia? Grabisz sobie, grabisz... — żartowała dalej, próbując powoli odsunąć się od niego. No tak... Za bardzo się zagalopował. Mógł wiedzieć, że tamte czasy z lasu nie wrócą. Nie tak szybko jak tego oczekiwał. Blanka mogła wciąż czuć... się w jego obecności niekomfortowo. 
— Ile już sobie nagrabiłem u ciebie i kiedy mam to spłacić? — zapytał obserwując, jak kotka powoli odchodzi. Wraca do swojego świata, do którego on nie miał wstępu. 
— Oj tam, kto by liczył... — Machnęła łapą. — A spłacać miłym słowem od czasu do czasu wystarczy... i dobrą wolą. Tylko tyle...
— Miłe słowa... mogę ich poszukać. Boisz się mnie? — w końcu zapytał widząc, że ta próbowała się wymknąć. Czyżby jednak co do niej się mylił? Może udawała tylko zrelaksowaną, a wciąż z tyłu głowy miała, że był potworem? Ale przecież obiecał jej, że nie zrobi jej nic złego. Dotrzymał danego słowa. Mimo to... Nie podobało mu się to, że idzie. Że znika. Nie miał pojęcia w końcu czy spotkają się kiedyś ponownie. A co jeśli... Blanka zacznie go unikać? Złamie obietnice spotkania? Już jej nigdy nie ujrzy? 
— Skąd... skąd ci to przyszło do głowy? — Zatrzymała się gwałtownie w połowie obrotu, który miał jej pozwolić na swobodne opuszczenie ślepej uliczki. — Skądże. Jesteśmy przecież przyjaciółmi, prawda?
— Tak. Jesteśmy. Czemu więc tak się wykradasz?
— Wykradam? Wydaje ci się tylko. — Odwróciła się w jego stronę z uśmiechem.
Był fałszywy, bez dwóch zdań. No tak... Czego on oczekiwał? Szczęśliwego zakończenia? Że padnie mu w ramiona i wyzna miłość? Kto w końcu pokochałby takiego potwora? Był obrzydliwy, oszpecony, wybrakowany. Na pewno miała już jakiegoś innego. Być może pieszczocha, który z nią mieszkał. Gniew powoli wypełniał jego ciało, a zawód górował w odczuciach jakie teraz szalały w jego piersi. 
— Nie jesteś dobrym kłamcą, widzę że uciekasz ode mnie. — Skrzywił się, kładąc po sobie uszy. 
— Przed twoim okiem nic się nie ukryje, co? — Pokręciła głową. — Ale nie boję się ciebie. Dlaczego bym miała? — prychnęła cicho. — Po prostu... muszę powoli iść...
— To idź. Póki jestem miły, bo może to się drastycznie zmienić — warknął, czując jak na powrót wraca jego zły nastrój. 
— Drastycznie, mówisz... No widzisz, widzisz. Sam mnie już wyganiasz, to twoje tereny, właściwie nie powinnam się tu wałęsać, nie? — miauczała cicho, wracając do swojego sławnego nie uciekania. 
— Jesteś tu mile widziana. Przychodź kiedy chcesz. I często a nie raz na księżyce — prychnął pod nosem, nie rozumiejąc czemu jeszcze tu była. Starała się go pocieszyć? Jakoś... Tak nieumiejętnie. 
— Często, mówisz? Inaczej znajdziesz mnie i przyciągniesz na spotkanie siłą? Heh... — zauważyła, że znowu zaczyna się plątać w swoim humorze. — Znowu żart! Żart... tak...
Zmarszczył brwi. Te słowa dały mu jasno do zrozumienia co Blanka o nim myślała, a... myślała źle. Czy byłby zdolny ją uprowadzić? Nie. Jednakże skoro już kotka przypięła mu łatkę okrutnika, nie zamierzał tego zmieniać. Może wtedy poczuje się lepiej, gdy zobaczy, że on i bengalka... Nie mieli przyszłości. Może wtedy ten ból w jego piersi zniknie. 
— A chciałabyś bym cię odwiedził i zaciągnął siłą? — zapytał, rzucając na nią okiem. 
— Nie! — wymsknęło jej się głośniej niż planowała — To znaczy, nie trzeba — poprawiła już spokojniej. — Sama cię odwiedzę niedługo, więc nie musisz się kłopotać...
— Wiem gdzie mieszkasz. Przyjdź za dwa dni na mój śmietnik. Pogadamy sobie — rzucił terminem, by nie musieć kłopotać się z biedną zagubioną pieszczoszką, która zgubi się pośród zawiłych uliczek, a on nie będzie nawet o tym wiedział. 
— Dwa? To... szybko. Ale dobrze, dobrze. Jak sobie życzysz. Ale... jeśli bym się teoretycznie nie pojawiła... to... co by się stało? — znów pytanie, które sprawiło, że irytacja jego wzrosła. Widział, że robiła mu aluzje. Nie chciała się spotykać. Nie chciała rozmawiać. Najlepiej by było gdyby nie ruszała się w ogóle ze swojego Gniazda i dalej służyła za maskotkę Wyprostowanych! Wtedy nie doszłoby do ich spotkania, nigdy nie doszłoby do tej rozmowy, a on nie wiedziałby o tym, że pieszczoszka nim gardziła. 
— Przyszedłbym do ciebie księżniczko. Zastukałbym ci w szklaną tafle, zawołał, obszczał murek... takie tam — zaczął przyglądać się swoim pazurom. 
— Moi dwunożni nie lubią obcych kotów... a jeśli nie otworzą drzwi? Albo dużego szkła? Nie będę się mogła wydostać, mogłabym się spóźnić... — miauczała swoje obawy. 
Gówno go one obchodziły. Jeżeli te potwory sprawią, że Blanka nie będzie w stanie przyjść na czas, wiedział co zrobić. Ile to razy chował się pod łapami potworów? Wierzył, że jeżeli mocno by to coś uszkodził, te bezfutre istoty zapłaciłyby! Stanęłyby w płomieniach tak jak ostatnio ten potwór, gdy przewożono ich w klatkach w jego brzuchu! 
— To lepiej się nie spóźnij. Bo inaczej twoi Wyprostowani nie wrócą z wycieczki potworem — powiedział dość poważnie. 
— Hah, to kolejny żart, tak?
— Oczywiście — Uśmiechnął się do niej, kłamiąc jak z nut. 
— Dobrze... to... postaram się nie spóźnić. I tak. Do zobaczenia, Wypłoszu — Gdy odwróciła się, wydała z siebie cichy oddech ulgi. Opuściła nareszcie gardę i powoli zaczęła wędrować ku znajomej drodze, zostawiając jednookiego za sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz