- Zastanawia mnie, czemu tak bardzo uparłeś się, by za mną chodzić - spytała Róża któregoś razu, kiedy na tereny zawitało chłodniejsze, wieczorne powietrze, wzbogacone wilgocią ze wcześniejszych opadów które przyszły wraz z gwałtowną burzą. To było jej jakoś… szóste wyjście poza tereny klanu? Może siódme. Opuszczanie tej mistycznej granicy przychodziło jej teraz z łatwością i przynosiło na chwilę ulgę, przez co po ogarnięciu swoich obowiązków znikała na coraz to dłuższe chwile. Dodatkowo przyzwyczaiła się do obecności irytującego towarzysza, więc już był jakiś progres! W końcu jak nie chciał się wynieść, to trzeba się było nauczyć typa tolerować. Arlekin zamyślił się na chwilę, jakby myślał nad jakąś kreatywną odpowiedzią.
- Wiesz, za pierwszym razem wziąłem cię za wariatkę, której potrzebna jest pomoc. Potem się okazałaś po prostu zestresowaną, spiętą osobą trzymającą wokół siebie tą śmieszną MhRoczNą otoczkę, więc uznałem, że trzeba cię rozruszać - Odparł w końcu, wyciągając z płycizny w rzeczce jakiegoś kijka (w której swoją drogą siedział), by potem wcisnąć go w swoją mini tamę którą właśnie budował z jakiegoś powodu. Wojowniczka na tą odpowiedź uniosła czoło, patrząc na poczynania lilowego.
- Natomiast ja kiedy pierwszy raz cię zobaczyłam, pomyślałam, że jesteś dziwny i niezwykle irytujący - Ogłosiła lekko, nie przejmując się faktem, że w sumie nikt nie pytał.
- I?
- No i jesteś - Powiew zmrużył oczy pokazując końcówkę języka w stronę wojowniczki, wyglądając przy tym jak rozwydrzony kociak, na co calico zmarszczyła nos w mieszaninie jakiejś satysfakcji i rozbawienia. Kiedy ostatnio się z kimś droczyła? Uh, nawet nie pamiętała. Za czasów uczniowskich może? Czasem potrafiła być wredna i zgadać się z jakimś innym terminatorem by zrobić komuś niezbyt kolorowego psikusa. Przez chwilę jeszcze obserwowała, jak pod leniwie poruszającymi się koronami drzew lilowy poszukuje kolejnych patyków.
Naprawdę lubiła ten spokój.
‧▪꙳◈◃♦――♜――♦▹◈꙳▪‧
Cała sprawa z Klanem Wilka, stres, jaki na nią wpływał w tamtym okresie i wszystkie obowiązki które nagle spadły na jej głowę po śmierci Kamiennej Gwiazdy całkowicie wybiły jej z głowy wycieczki poza tereny. Całe bycie zastępcą, martwienie się losem klanu i jeszcze posiadanie swoich własnych problemów mocno szylkretową przytłaczały, przez co można powiedzieć, że zrobiła się przez jakiś czas nieco nerwowa. Pojawiała się w obozie na moment, robiła jeśli coś było do zrobienia i zazwyczaj szła na patrole graniczne, w przerwach wstępując do Jeleniego Puchu i przeprowadzając z nim krótkie sesje naprawcze. Czy działały? Wydech zrezygnowania przepłynął przez nos Różanej, która w tym momencie dreptała koło drogi grzmotu w stronę granicy z Klanem Wilka, jak ostatnie kilka razy. Chciała się upewnić, czy aby na pewno nie spotka żadnych nieproszonych gości, którzy zapomnieli o obowiązujących starych granicach oraz przy okazji sprawdzała jak się ma sytuacja… po pożarze… Było to dodatkowo jedno z nielicznych zajęć dzięki którym zapominała o zniknięciu Pasikonik. Miała nie robić nic głupiego, nie wyrywać się, cierpliwie czekać. Tymczasem jej ślad urywał się dosłownie samoistnie, na pewno przed niczym nie uciekała, więc było to dobrowolne. Poirytowany świst powietrza wyszedł z jej nosa w momencie, w którym przygryzła mocno wewnętrzną część policzka. Miała dość. Dość bycia otoczoną przez słabe, niekompetentne koty, zdrajców którzy wrócili do klanu jakimś cudem, z kolejną obcą włóczęgą widocznie spodziewającą się młodych i nie trudno było się domyślić, czyje one są. Naprawdę mocno zastanawiała się nad możliwością pozbycia się kociąt, jak i całej tej rudej gromady w jak najszybszy sposób. Czemu Tygrysia Gwiazda ich przyjęła? Po co? Potrzebują wojowników, owszem, ale nie tego pokroju. Tacy, tacy jak oni byli całkowicie zbędni, jak zaraza kłębiąca się w środku klanu. I przywódczyni na pewno widziała niezadowolenie na pysku Róży, tą niechęć wymieszaną z ostrzeżeniem w oczach. Dawno tyle emocji na raz nie kłębiło się pod zmaltretowanymi płucam. Kaszlnęła, kiedy jakieś popioły dotarły do jej nosa, ostatni raz zerkając za granicą na spopielony teren. Ciekawa zagadka, czy to jakiś znak zesłany od Klanu Gwiazdy, kara za dotychczasowe grzechy? Calico aż uśmiechnęła się krzywo pod nosem. Jakby Gwiezdni się jeszcze w ogóle przejmowali ich losem. Odwróciła się na pięcie, idąc wzdłuż granicy z wilczakami, powoli skręcając w stronę obozu, czując nieprzyjemne igły pod skórą. A przynajmniej taki był początkowy zamiar, zanim nagle nie nastroszyła jej się sierść, podczas dziwnego przeczucia.
- Rudzik? - Calico zatrzymała się nagle, po czym odwróciła głowę w stronę dźwięku, który znikąd pojawił się za jej plecami. Pierwsze kilka mieszanych informacji zaczęło powoli mącić jej umysł, na razie mało wyraźnych, dopiero zaczynających swój wir. Nieco dalej, przy kępce spalonej trawy stał samotnik. Puszysty, wysoki, którego jaskrawe, żywe oczy nieśmiało patrzyły przed siebie, jakby bojąc się, że droga którą podążają zaraz się zapadnie. Chwila niepewności i analizy całej sytuacji. Rudzik? Tak, tym imieniem się kiedyś przedstawiła, zdawało się, i to nawet nie raz. Tylko komu? Kto to był? Ironicznym było to, że Różana Przełęcz rozpoznała owego lilowego przybysza już po dwóch uderzeniach serca, jednak nadal nie pojmowała jakim cudem go widzi. Może to zjawa, duch, albo jakiś bardzo podobny, losowy samotnik, którego kiedyś mijała i też się przedstawiła jako Rudzik?
- Powiew. - Przełknęła ślinę, patrząc na znajomą sylwetkę z koncentracją wymalowaną na pysku i jakimś niedowierzaniem. Co on tu robił? Nie widziała go od wielu księżyców, zbyt wielu, by teraz wracać do tej niewygodnej znajomości. Stali tak w milczeniu przez chwilę która zdawała się być w tym momencie wiecznością, zanim kocur zrobił pierwsze dwa kroki do przodu, po których Róża się odsunęła marszcząc brwi. Coś niekomfortowego błysnęło w oczach lilowego, jednak się zatrzymał, widocznie szanując chęć zachowania dystansu.
- Nie powinno cię tu być. - Stwierdziła prosto, niższym tonem głosu.
- Ciebie w teorii również. Skąd wiesz, może jestem nowym członkiem tej grupy obok, hm? - odparł urażony, może nawet zdenerwowany postawą Róży.
- Nie jesteś - stwierdziła chłodno, patrząc na samotnika spod lekko spuszczonych powiek.
- Dobra, może nie, ale mógłbym. Poza tym lepsze byłoby pytanie, co ty tutaj robisz. Nie przychodziłaś od poprzedniej pory deszczowej, jak nie wcześniej, a teraz widzę cię przechodzącą się po terenach jednej z sekt. - Miauknął oskarżycielsko, kierując uszy w tył, lekko marszcząc pysk. Być może była mu winna wyjaśnienia, być może na pewno, jednak w tym momencie czuła nie tyle złość i irytację na lilowego, który nie dał sobie nic powiedzieć, co pewną rezygnację i jakiś smutek. Do momentu w którym samotnik nie zdaje sobie sprawy z wielu niewygodnych spraw związanych z klanami i krwawymi epizodami powinno być dobrze. Najlepsze rozwiązanie. Niech się cieszy, że w tym nie uczestniczy, że nic nie rozumie. Calico wypuściła z siebie powoli powietrze.
- Moje prawdziwe imię to Różana Przełęcz. I jako zastępczyni, w imieniu Klanu Burzy proszę cię o opuszczenie tych terenów. - Wypowiedziała w końcu, prostując się podczas wypowiadania owych słów. Na pysku Powiewu pojawiła się jakaś smutna akceptacja i może ulga za razem. Róża poruszyła ogonem. Wiedział. Może nie od początku, jednak na pewno po jakimś czasie się zorientował, że szylkretowa nie jest losowym samotnikiem. Z resztą, kogo próbuje oszukać? Przecież z łatwością można było wyczuć.
- Zdaje się, że cię w ogóle nie znam.
- Czego się spodziewałeś po tych kilkunastu spotkaniach?
- Odrobiny zaufania!
- Przykro mi. To nie miało prawa wyjść - Odparła chłodno po chwili ciszy, czując jak wewnątrz jej się coś kurczy. Pomimo swojej aktualnej chłodnej postawy gdzieś w środku rosła chęć na ucieczkę, zwinięcie się w kłębek i czekanie na pocieszenie od kogoś bliskiego. Żałosne, kocięce zachowanie, niczym uczennica przeżywająca pierwsze rozterki miłosne. Ale Róża przecież była inna, była dorosła do cholery. Czas by to definitywnie zakończyć.
- W takim razie żyj jako samotnik. Na pewno będziesz mieć wtedy o wiele mniej stresu - zaproponował nagle, jakby nie chcąc się do końca poddać. Róża natomiast słysząc tą propozycję, poczuła się niemal jakby przeżywała to samo od nowa, jednak tym razem zamiast Pasikonik, stał przed nią spotkany po roku przyjaciel. Zerknęła na niego z niedowierzaniem, poruszając nerwowo uszami.
- Nie mogę. Jestem zastępcą, mam tu obowiązki.
- Wystarczy znaleźć kogoś na twoje zastępstwo prawda? Sama wspominałaś kiedyś, że czasem masz dość swojego życia. - kontynuował, brnąc w to przez cały czas dalej, niczym zakręcone kocię.
- Powiew.
- Na pewno by ci się spodobały inne tereny! Mamy otwartą przestrzeń, nie trzeba przebywać w mieście, wystarczy żyć na obrzeżach, na początku może być trudno ale -
- Czy ty mnie wogóle słuchasz? - Przerwała wywód lilowego, tworząc przez to długą pauzę ciszy.
- W takim razie dołączę do tej sekty - miauknął nagle - Są jakieś nabory czy coś?
- Co? - wypadło nagle z jej pyska, kiedy całe jej ciało zamarło, a w oczach błysnęło coś.. na wzór strachu?
- No, skoro ty nie chcesz tej grupy opuścić, to ja do niej dołączę - odparł, jak gdyby nigdy nic, przez co calico wbiła pazury w ziemię. Nie.. nie, nie, to nie miało prawa zadziałać. Czemu po prostu nie odejdzie i nie zostawi tego wszystkiego w spokoju. Była pewna, że kocur czuje do niej złość i zawód w tym momencie. Miał prawo na nią nafuczeć i iść. Więc po kiego się tak uparł, do czego on dąży. Jego zachowanie nie miało żadnego sensu i Różaną frustrowało to, że nie potrafi tego rozszyfrować.
- Nie. Nie zgadzam się. - Prosto, stanowczo i z lekko wyczuwalnym zdenerwowaniem Różana starała się to jakoś zatrzymać.
- Co? Dlaczego, to świetny pomysł - Powiew wydawał się być skonfundowany i bardziej podenerwowany niż na początku, poruszając uchem w tył i drgając ogonem, prawie niezauważalnie.
- Nie muszę ci się tłumaczyć samotniku. - Parsknęła z coraz większą niecierpliwością w głosie. Widziała, jak wyraz na pysku kocura się zmienia, jak błysnął na nim ból i niezrozumienie, jednak musiała postawić granicę, musiała trzymać go od tego cyrku z daleka. Tak będzie najlepiej i dla niego i dla niej. Spięte mięśnie niezwykle łatwo odczuwały chłód jaki teraz panował w powietrzu i tą ciężką, niezręczną atmosferę.
Proszę, idź już.
- Dobrze, żyj sobie dalej w swoim strachu - Powiew odezwał się po długiej, naprawdę długiej chwili ciszy, a jego głos nie przypominał w niczym tego typowego, dziecinnego tonu jakim się posługiwał. Był zraniony i Róża doskonale to wiedziała, jednak była to jedyna prawidłowa ścieżka, jaką mogła wybrać i chciała w to wierzyć. Skierowała wzrok w bok w podłoże, kiedy lilowy odwrócił się na pięcie, odchodząc sztywnym krokiem poza granicę. Coś w jej wnętrzu się rwało, by to wszystko zatrzymać, jednak jedynie zagryzła zęby chcąc to w sobie zdusić, stojąc tak sztywno w miejscu, do momentu w którym wiatr niosący smród spalenizny podrażnił jej nos. Uniosła ostatni raz oczy w kierunku granicy na której nie zobaczyła już ani śladu po puchatym kocurze, po czym szybko się odwróciła, chcąc dokończyć patrol. Musiała to rozchodzić.
‧▪꙳◈◃♦――♜――♦▹◈꙳▪‧
Minęło kolejnych kilka dni. Tygodni. Może nawet więcej, Różana nie chciała tego liczyć, skupiając się przede wszystkim na ogarnięciu klanu. Było to w pewnym stopniu ukojenie i jakiś sposób na zapomnienie o niektórych problemach. Chociaż, czy chciała zapominać? Czy wszystko co do tej pory przeżyła nie tworzyło z niej silniejszego kota? Tylko czym była ta siła, życiem bez uczuć? Separacją?
Pomimo otaczających ją kotów, Róża tak naprawdę była sama. Kto jej pozostał, prócz Czajki i siostrzeńców z którymi nie utrzymywała kontaktu? Jedyną osobą której teraz ufała poza najbliższą rodziną była Tygrys, jednak na tym jej lista się kończyła i najbardziej w tym wszystkim żałosne było to, że była to sytuacja, do której doprowadziła z własnej woli. Ona się separowała, nikt inny. Tak było najbezpieczniej i tak powinno pozostać. Wydawało się jednak, że los ma dla niej inne plany, specjalnie psując wszystko, nad czym pracowała. Już z początku, gdy postawiła łapy wewnątrz obozu coś zaczęło jej nie pasować, coś pachniało nie tak. Brązowe ślepia szybko zaczęły lustrować obóz w poszukiwaniu źródła niepokoju i szybko na nie natrafiły, kiedy zastępczyni była w trakcie odkładania zdobyczy na stos. Z legowiska przywódcy wyłoniła się najpierw lilowa, charakterystyczna głowa z zawiniętymi uszami, a zaraz po niej również druga, należąca do liderki.
Różana Przełęcz zamarła, czując jak sierść na jej karku powoli się unosi, jednak nie stoi na sztorc, a jedynie zdradza poddenerwowanie.
Nie może być. Nie. Co on tu robi? Dlaczego? Kiedy?
Ich oczy się spotkały, jednak ani jedno ani drugie nie zareagowało. Powiew zdawał się Róży nie zauważać, jakby w ogóle jej nie znał, widział ją pierwszy raz na oczy i była jedynie tłem, jak każdy inny losowy kot w klanie.
- (...) Pamiętaj, że masz traktować Klan Burzy w chwili obecnej jak przelotne mieszkanie, a na razie musisz udowodnić, że nadajesz się do życia w klanie. - Dosłyszała część z rozmowy Powiewu z Tygrys, kiedy ci zbliżali się do niej powolnym krokiem. - Różana Przełęcz przejmie twój trening, będziesz mógł zostać w momencie, kiedy usłyszę o tobie dobre słowo i przyswoisz zasady tu panujące - Srebrna kiwnęła krótko głową w stronę Róży w geście porozumienia, która szczerze powiedziawszy w chwili obecnej nie wiedziała, czy jest bardziej otumaniona czy może raczej wściekła. Plus był taki, że idiota trafił pod jej skrzydła, więc wystarczy, że go wymęczy na treningach i sam zrezygnuje, nie miała zamiaru ułatwiać mu pozostania w klanie. Tygrys nie miała zamiaru widocznie siedzieć koło nich długo, ponieważ zaraz potem skierowała swoje kroki w innym kierunku, pozostawiając już-nie-takiego-samotnika i Różę samych, która szczerze powiedziawszy, miała tego dość. Może nawet nie dość jego aktualnie chwilowej obecności a tego, że zachowywał się, jakby się w ogóle nie znali. I jeszcze wparadował sobie od tak do klanu, co on sobie myślał? Czuła jak nerwy zaczynają grać w jej ciele poloneza, a gdy tylko Tygrysia Gwiazda się oddaliła wystarczająco, Róża podeszła szybkim krokiem do Powiewu, zniżając głowę jak i ton głosu.
- Nie masz pojęcia w co się pakujesz - Wyrzuciła z siebie, naciskając na każde słowo ze zdenerwowaniem.
- Przekonajmy się - mruknął jedynie spokojnie, z dziwnym chłodem zerkając w stronę szylkretki, po czym wstał i oddalił się z uśmiechem na pysku w stronę grupki wojowników, najpewniej chcąc się poznać, podczas gdy Róża czuła, jak z jej ciała uciekają resztki nadziei.
W tym momencie, miała ochotę wymazać swoje istnienie.
Niech się lepiej szykuje, z samego rana będzie musiał iść nakarmić Puszka. Może przy okazji opowie mu o sytuacji to i owo. Wrzucenie na głęboką, mętną wodę z klanowych problemów może wybije mu głupie pomysły z głowy.
C.D.N
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz