*kilka dni przed pożarem*
Obudził się w środku nocy, dygocząc ze strachu. Szybko opuścił legowisko wojowników, jak co noc, zaciągając się świeżym, nocnym powietrzem. Mrocznej Gwieździe nie znudzi się chyba doprowadzać go do zawału serca. Był zmęczony... Mimo to postanowił się wymknąć. Gdy strażnik odszedł na moment od wyjścia, szybko przez nie przemknął. O dziwo ten mrok nie budził w nim strachu. Cisza była zbawienna, łaknął jej całym sobą. Nie wiedział ile szedł, gdy usłyszał jakieś śmiechy. Sosnowa Igła? A co ona tu robiła? Miał już kolejne omamy? Powoli zaczął kierować się ku dźwiękowi, a to co ujrzał sprawiło, że zamarł.
— C-c-co to... jest? — Wpatrywał się z szeroko rozwartą szczęką na zbiorowisko kotów. Wszyscy mieli naderwane lewe ucho, wszyscy otaczali płaczącego samotnika, który wyrywał się, ale zamiast upragnionej wolności, jedyne co dostawał to ból. Jeszcze go nie zauważyli. Cofnął się szybko, chowając za drzewem, próbując uspokoić swoje szybko bijące serce. Krzak zaszeleścił. Zamarł, obawiając się, że zwrócą na to uwagę, ale ku jego zaskoczeniu, najwyraźniej za dobrze się bawili. Wyjrzał ostrożnie za swojej kryjówki, obserwując jak wyrywano biedakowi sierść, a jego krzyk niósł się po okolicy.
Choć Kruk nie widział pyska swojego prześladowcy, mógł być niemalże pewien, że ten się uśmiechał.
— Niesamowite, prawda? Działamy już od tak długiego czasu... Kult zaistniał jeszcze za panowania Jastrzębiej Gwiazdy, mojego mentora. A ja... Dałem mu drugie życie. Sprawiłem, że niemalże połowa klanu oddała się wspólnemu celowi.
— Co? — szepnął z szokiem. O czym on mówił? Jak to działali? Jak za panowania Jastrzębiej Gwiazdy?! Mroczna Gwiazda ukrywał coś takiego przed nosem całego klanu?! Przed nim? Czemu się nie domyślił?! Oczywiście miał podejrzenia, że te naderwane uszy to coś więcej niż taka przyjacielska ozdoba, ale nigdy nie przypuszczałby, że... Że to wiązało się z tym czymś. Kult... Kult czego? Kogo? Mrocznej Gwiazdy? A może tego poprzedniego lidera? Niepokój sprawił, że sierść stanęła mu dęba. Nie pomagały krzyki i widok jaki rozgrywał się przed jego oczami.
— Co to za kult? Wy... mordujecie koty? Tak po prostu... Szczurzy Cień... — zauważył sylwetkę sojusznika. Co on tam robił?! A no tak, miał to całe naderwane ucho, ale... ALE CZEMU MU O TYM NIE POWIEDZIAŁ?! Poczuł oburzenie i gniew na burego. Co on sobie myślał?! W co on pogrywał?! Tylko zdrowy rozsądek trzymał go przed wpadnięciem tam i żądaniem wyjaśnień.
— Nie wszystko na raz, mój drogi — odezwał się enigmatycznie głos w jego głowie. — Nie licz, że będę podsuwał ci każdą informację pod nos. A każde zabójstwo ma swój powód, Kruku, i w tym przypadku nie jest inaczej.
Wcześniej tak chętnie otwierał swój duchowy pysk, a teraz się wstrzymywał z odpowiedziami?! Co to miało znaczyć?! Chciał wyjaśnień. Klan jak się dowie... To wtedy ich wszystkich wygna. Jeszcze istniały osoby, które źle patrzyły na takie bestialstwo. Mógł załatwić to coś... i zmieść z powierzchni ziemi. Nie pozwoli na takie barbarzyństwo, o nie! Może i był sadystą, bo bawiło go cierpienie kotów, lecz sprawa się miała inaczej, gdy to dotyczyło niewinnych osób.
Zaczął po cichu się wycofywać. Obudzi klan, ostrzeże i każdy zobaczy co ukrywało się w ich szeregach. Jakie... robactwo. Był obrzydzony, że mieszkał z takimi kotami w jednym legowisku. Byli nienormalni!
I właśnie wtedy, poczuł jak jego tył wpada na coś miękkiego. Zesztywniał i odwrócił łeb. Irga. Cholera. Śledziła go? Ile słyszała? Czy wiedziała, że rozmawiał z jej zmarłym partnerem? O rany, a jak go zaraz zeżrą?! Jak tego samotnika. Widząc, że złota robi krok naprzód, zerwał się do ucieczki. Potknął się jednak o korzeń i wypadł na miejsce kaźni. Spojrzenia łaknących krwi kultystów spoczęły na nim. Poczuł jak krew odpływa mu z pyska. Chłodny Omen zasyczał wrogo, po czym w jedno uderzenie serca, znalazł się nad nim, wbijając swoje ostre pazury w jego sierść.
— Co tu robisz?! Przebrzydły zdrajca, trzeba było cię zabić już wcześniej!
— W-weź mu coś p-powiedz! — wypiszczał cienko, a rudy spojrzał na niego jak na świra. Czuł jak serce mu łomocze w klatce piersiowej, a umysł zaczyna szukać rozwiązania całej tej sytuacji. Musiał uciec, uciec nim go ubiją jak psa.
Lecz zanim cokolwiek zrobił Mroczna Gwiazda, pan tego teatrzyku ponownie się odezwał.
— Jeśli spróbujesz komukolwiek powiedzieć o tym, co zobaczyłeś, dopilnuję, żeby twoje życie zamieniło się w jeszcze gorsze piekło. Pozbędę się wszystkich rzeczy, na których ci jeszcze zależy i objawię się moim kotom w śnie, żeby nie dali ci wolności. Wtedy będziesz uciśniany nie tylko przeze mnie, ale i przez nich — głos był spokojny, ale przesączony satysfakcją z tego, co się działo. — Lepiej uważaj, bo mój syn nie należy do delikatnych kotów.
Nigdy jeszcze w życiu nie czuł takiego stresu jak teraz. Dusił się, chociaż Chłodny Omen nawet nie naciskał mu na gardło czy pierś. Słowa złego ducha, nie polepszały jego stanu. Wariaci! Wariaci! Teraz jeszcze bardziej pojął dawne słowa lidera, który zdradził mu, że karmił kocim mięsem klan w porze wielkiego głodu. To była... Ich sprawka. Kanibale chodzili wśród nich!
— Co to miało być? Gadaj! — Rudzielec szarpnął nim, powodując ból, a jego zmęczony umysł już zaczął wyobrażać sobie najgorsze. Zżerali go. Zżerali.
Nic więc dziwnego, że mistrz nie dostał odpowiedzi, gdy po prostu tam zemdlał.
***
Obudził się nad rzeką. A raczej... woda wdzierająca mu się do nozdrzy to zrobiła. Odepchnął się łapami, kaszląc i biorąc haust świeżego powietrza. Rozejrzał się, ale był otoczony. Przez... tych całych kultystów. To, to nie był sen? Och, jak bardzo pragnął teraz się obudzić. Wyglądało na to, że to nie był żaden słaby wymysł mrocznego ducha, o nie, a prawdziwa rzeczywistość.
Chłodny Omen mordował go wzrokiem, tak jak i inni. Nie miał gdzie uciec. Musiał zdać się na łaskę lub niełaskę tych stworzeń.
— No? Teraz już będziesz gadał? — syknął synalek poprzedniego lidera, nieco zirytowany.
Co miał im powiedzieć? Co im powiedzieć?
— Ja... — zaczął gorączkowo myśleć. Spojrzał po pyskach kotów, aż natrafił na wzrok Szczurzego Cienia. Kocur podrapał się w ucho. Niby nic nie znaczący gest, ale właśnie mógł uratować mu życie.
— Ja... ja chciałem do was dołączyć — palnął.
Zapadła cisza, a on ugryzł się w język. No tak, wspaniałe wyjście. Zaraz urwą mu ucho, zmuszą do mordowania i tak będzie dziękować im za okazaną łaskę.
Widział konsternacje na ich pyskach. Nie spodziewali się tego po nim, w zasadzie on też nie.
— Skąd o nas wiesz? — Rudzielec nie wyglądał na przekonanego, a podejrzliwość z niego biła na wiele króliczych skoków.
— Mroczna Gwiazda mi powiedział. — i w sumie to nie było kłamstwo, bo rzeczywiście zmarły szepnął mu co niecoś o tym kulcie i to dosłownie kilka chwil temu. — Jak żył... — akurat to było kłamstwo, ale raczej nie powinien teraz wybrzydzać i decydować się na prawdomówność. Nie chciał, aby wzięli go za wariata, bo jeszcze dość szybko obalą jego twierdzenie. A wtedy... Kto wie co by się z nim stało. — Miałem do was dołączyć...
— Ty? Nie rozśmieszaj mnie — parsknęła Sosnowa Igła. — Chyba mu nie wierzycie? Ten dzieciak zemdlał! Nie ma mowy. Nie. — Kręciła ostro głową, by na końcu posłać mu tak mordercze spojrzenie, że doskonale zdawał sobie sprawę, że była pierwsza do wbicia mu swoich kłów głęboko w gardło.
— Musimy go zabić. Wtedy nie rozpowie w klanie — mruknął Błękitny Ogień, a mu aż krew odeszła z pyska.
— Hej, spokojnie. Wiem o was od dłuższego czasu i jakoś nikomu nie powiedziałem. A to... że zemdlałem. To... wystraszyliście mnie. Nie wiedziałem, że tu będziecie. To był przypadek — miauczał, starając się ich przekonać do swojej prawdy.
Miał nadzieję, że mu odpuszczą. Musiał mieć jakąś silniejszą kartę przetargową. Coś lepszego niż słowa. Ale co to mogło być?
— Niesamowite. Kłamiesz jak z nut, byle uchronić się przed śmiercią — usłyszał pomruk ducha w uchu. — Oni nie są głupi. Będą trzymać cię na muszce, żebyś nie zrobił niczego głupiego. To tak jak ze Szczurzym Cieniem... Ach, biedak, taki był uroczy jako kociak. Ale po tym, jak do nas dołączył, stał się zupełnie innym kotem.
Cicho. Rzucił w myślach do kocura, starając się uspokoić swoje szybko bijące serce. Teraz nie potrzebował głupich gadek zmarłego. Nie, gdy praktycznie czuł powiew śmierci na swojej sierści.
— Ah, tak? Udowodnij. Powiedz coś co wiemy tylko my — zaproponowała Sosnowa Igła z zadowolonym uśmieszkiem, jak gdyby miała zaraz obedrzeć go z kłamstwa.
Co wcześniej mówił ten zdechlak o tym kulcie? W zasadzie mało, ale dał mu mimo wszystko jakąś wskazówkę. Ona na pewno była dość silna, aby ci uwierzyli, że rzeczywiście o nich wiedział za sprawką poprzedniego lidera.
— Istnieje od rządów Jastrzębiej Gwiazdy, a Mroczna Gwiazda dał mu drugie życie. Kontynuował jego dzieło...
Wszystkich zatkało. Nawet Szczurzy Cień miał szok wypisany na pysku. Widział jak Chłodny Omen zaczyna się wahać. Czyżby dzisiaj jednak nie miał umrzeć?
— Wierzysz w Mroczną Puszczę? — rzucił sceptycznie.
Od razu pokiwał gorliwie głową.
— Oczywiście. Ciężko nie wierzyć — miauknął zgodnie z prawdą, bo w końcu miał w głowie dowód istnienia tych demonów z piekła rodem. Nie podobało mu się to, ale powoli zaczynał przyzwyczajać się do tego stanu w jakim tkwił.
— Rozmawiają z tobą? — rzuciła odrealniona Srokrotkowa Gwiazda. Dopiero teraz ją zauważył. Wtf, co ona tu robiła?! I dlaczego zaczęła z takiej grubej rury pytać o duchy? Czy też słyszała ich głosy? Była nawiedzona? W zasadzie... No zachowywała się zawsze dziwnie, ale i tak widok liderki w tym miejscu był dla niego tak wielkim szokiem, że tylko pokiwał łbem.
— Codziennie.
— Łże. Łże jak pies! — zbulwersowała się Sosna.
Zmarszczył brwi i spiorunował ją wzrokiem.
— Zazdrościsz? Chętnie się wymienię — parsknął opryskliwie, a bura zasyczała na niego wrogo.
— Dobrze. Skoro tak mówisz zweryfikujemy twoje słowa. Ale na ten moment... — Rudy podszedł, a następnie poczuł jak chwyta go za tylną kończynę, która pękła z trzaskiem.
Wrzasnął, patrząc na niego z szokiem, niedowierzaniem i strachem. Co?! Złamał mu nogę! A to drań! Rozpaliła go olbrzymia chęć zemsty, lecz powstrzymał swój krwiożerczy instynkt przed rzuceniem się na kocura. Nie mógł go skrzywdzić, bo Mroczna Gwiazda zaraz na powrót zacznie swój terror.
Chłodny Omen uśmiechnął się do niego upiornie.
— Byś nie uciekł. Bierzcie go — Po czym poczuł jak Błękitny Ogień i Sosnowa Igła szarpią go za kark.
Czuł się niczym ten samotnik, którego tak radośnie mordowali. Różnica była jednak taka, że on jeszcze miał szansę na przeżycie tego spotkania. Nie mógł tylko wyjść z roli.
— Podoba się taki zwrot okoliczności? — rozmarzył się w jego głowie Mroczna Gwiazda. — Jestem tak dumny z mojego syna. Dba o moje dziedzictwo i mój interes nawet po mojej śmierci. Pilnuje moich wrogów. Tak jak ciebie, Kruku. Złamał ci kość, żebyś nie mógł zwiać. A to dopiero początek tego, do czego są zdolni. Ufam, że Chłodny Omen nie będzie w stosunku do ciebie delikatny.
Czy mu się podobało? Nie. Żałował, że w ogóle wyszedł na ten spacer. Mógł siedzieć potulnie jak trusia w obozie i żyć w błogiej nieświadomości. Przewrócił oczami na te jego przechwałki. Za dużo ich słyszał, aby mieć ich dość.
Ból był potworny. Łapa ciągła się za nim smętnie, gdy go tak tachali przez las. A dokąd? A no... Zaciągnęli go nad... grób Mrocznej Gwiazdy. W zasadzie... nie tego się spodziewał. Rzucili go przed nim jak piszczkę, a Chłodny Omen stanął tuż obok, bacznie go obserwując.
— Twierdzisz, że Mroczna Puszcza do ciebie przemawia. A więc nie powinieneś mieć oporów, aby czcić zmarłego lidera czyż nie? — Uśmiechnął się pod nosem — Złóż mu hołd.
Oszalał! Wariat! Oni wszyscy byli zdrowo stuknięci! Miał czcić swojego wroga jak boga?! I to jeszcze wiedząc, że Mroczna Gwiazda się temu przysłuchiwał i czerpał chorą satysfakcję z tej całej szopki?!
Wrzasnął, gdy mistrz stanął mu łapą na złamanej kończynie. Zacisnął zęby i wydał z siebie niezadowolony pomruk.
— Dalej. Rób to albo pożegnasz się z łapą — zagroził synalek tego szajbusa.
Nie miał wyjścia. Musiał to zrobić. Aby ocalić skórę.
— Wielki Mroczna Gwiazdo... — zaczął krzywiąc się z bólu. — Wspaniały liderze Klanu Wilka... Składam ci hołd... — przerwał słysząc przy uchu jak Chłodny Omen coś mu szepcze. Ugh... na serio? Zwariował... Wyciągnął łapę i naciął ją, spryskując grób swoją krwią. — Podarowuje ci moją krew, która jest esencją życia. Niech będzie dowodem mojej... lojalności. Chwała ci o panie... — zakończył swój żałosny występ ku uciesze tych sadystów.
— Teraz poczekamy na znak. Jeżeli Mroczna Gwiazda przejmie twój hołd, przeżyjesz — miauknął rudzielec, a on spojrzał na niego z szokiem wymalowanym na pysku.
Znak?! Jaki znak?! Co on miał niby zrobić?! Wstać z martwych?! Już miał go w głowie! Jego synalek był zdrowo stuknięty jeżeli myślał, że to zadziała. Och, jak dobrze, że nie wiedział, że to on był odpowiedzialny za jego śmierć, bo coś czuł, że zaraz wykopałby mu grób... Wcześniej dość brutalnie rozszarpując na strzępy, tak jak to było w przypadku Spasionej Świni.
— Nigdy nie sądziłem, że będę patrzyć, jak składasz hołd nad moim grobem na moich oczach. Doprawdy... Interesujące — miauknął zimnym tonem głosu Mroczna Gwiazda. — Mógłbym pozwolić im, by cię zabili, ale nie chcę twojej śmierci. Nie teraz. Nie wycierpiałeś dostatecznie dużo. Dlatego ciesz się, że przyjmę twój przymuszony podarunek z posoki. Idealnie ukazałeś mi własną żałosną sytuację, którą tak niedawno chciałeś nazywać triumfem. Taki oto triumf... Klękasz ze złamaną nogą i zapłakanymi ślepiami nad grobem swojego oprawcy, składając mu dary z własnej krwi i modląc się do niego w ciszy, podczas gdy ten przysłuchuje się temu.
Tak. Był żałosny. Upadł nisko. Ale... to nie pierwszy raz. Przecież za życia vana lizał już krew z trawy, kłaniał mu się samoistnie i podlizywał, więc godność... Godność utracił już dawno. Nie zależało mu już na niej. Życie było cenniejsze. A skoro przyszło mu żyć w takim nienormalnym klanie to tym bardziej.
Wiatr zaszumiał nieco mocniej, mierzwiąc futra zebranych, aż gałąź zakołysała się i spadła na ziemię.
Każdy drgnął, gdy rozległ się trzask kawałka drewna. Widział jak szok pojawił się na ich pyskach. Jedynie Chłodny Omen szeroko się szczerzył, patrząc na drzewo tak, jakby jego ojciec zmartwychwstał.
— Witaj ojcze. Cieszę się, że nic ci nie jest — odezwał się do powietrza, a następnie spojrzał na czekoladowego. — Mroczna Gwiazda przyjął twój dar. Przeżyjesz. Na razie jednak do kultu nie zostaniesz włączony. Musze mieć pewność co do twych intencji. Dlatego też wrócisz do obozu. I tak nam byś się nie przydał ze złamaną łapą. Jednak jeśli usłyszymy, że nas zdradziłeś.... — Nadepnął mu na kończynę powodując, że wrzasnął z bólu. — To złożę cię ojcu w ofierze. I to nie będzie przyjemne — zagroził.
Skinął mu łbem, że zrozumiał, a następnie poczuł jak ponownie biorą go za kark i ciągną, tym razem jednak do obozu. Odetchnął z ulgą. Upiekło mu się.
— Ja zapytam duchów o zdanie — dodała jeszcze liderka. — Wtedy będzie jasność.
Ugh, zaczął zastanawiać się czy ona naprawdę z kimś stamtąd rozmawiała, że była taka pewna swoich słów. On jak na tą noc miał już dość jakichkolwiek kontaktów ze zmarłymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz