— Fuuu! — pisnęła Słoneczna Łapa. — Zapomnij, dziadzie.
Staruch znowu zrobił minę typu "za moich czasów nierude pomioty miały więcej szacunku". Słoneczko jedynie wywróciła oczami, czując zbliżającą się historie rudego.
— Za czasów mojej babki Piaskowej Gwiazdy tacy jak twoi mieli do nas więcej szacunku. Ba, wyłuskiwanie kleszczy z mojego płomienistego futra było zaszczytem. — mądrzył się Żar.
Czarno-biała zgarnęła trochę mchu z legowiska starszego i wepchała sobie go do uszu. Widziała, jak rudy wciąż papla, lecz jego słowa docierały do niej ściszone. Wystarczyło zająć czymś myśli, by wcale do niej nie trafiały. Widząc na sobie wzrok dziada, uśmiechnęła się i pokiwała łbem. Pierwszy raz widziała w jego pomarańczowych ślepiach tyle samozadowolenia. Nie zamierzała mu tego psuć. Niech ma trochę radości przed śmiercią. Bo niedługo pewnie padnie. A tak przynajmniej jej się kalkulowało. Sójczy Świt nazwała starszyznę umieralnią, więc do tego dążył staruch.
— Oczywiście, Rozżarzony Płomieniu. — odparła, czując jego spojrzenie na sobie.
Rudy pokiwał łbem z dumą i zdawał się powracać do swojego monologu. Aż miło było sobie popatrzeć na tego zadowolonego z siebie dziadzia. W końcu wyjęła mech z uszu i usiadła bliżej kocura, przysłuchując się historii, jak to przecudowna Piaskowa Gwiazda zbawiła Klan Burzy.
Werdykt zapadł. Jej stan nie uległ poprawie. Okazało się, że było gorzej niż myślała. A los zdawał się szykować kolejne przeszkody na jej ścieżce. Kurczowo wypierała się tego wszystkiego, patrząc na stos ziół. Zaczęło się od drobnej pomocy Wiśniowej Iskrze, a skończyło na tym, że Tygrysia Gwiazda dała jej wybór. Mogła udać się do umieralni i skończyć, jak Żar, lub pomagać medyczce. Słoneczna Łapa nie odczuła tego za dużego wyboru. Powolne czekanie na swoją śmierć i rozpamiętywanie swoich błędów czy możliwość spróbowania życia. Bardzo nie chciała żyć. Nie w takim stanie. Nie tak okaleczona. Niezdolna do najprostszych spraw. Najprostszych potrzeb. Obdarta z samodzielności i własnego życia. Kurczowo wypierała się tych myśli. Całymi dniami segregowała zioła. Listek do listka, łodyga do łodygi. Nie potrafiła skupić się na lekcjach. Nie teraz, gdy jej myśli były chaosem doprowadzającym ją do autodestrukcji.
— Witaj, Rozżarzony Płomieniu. — usłyszała głos mentorki.
Zadrżała mimowolnie. Nie chciałaby widział ją w tak żałosnym stanie. By jeszcze bardziej się nad nią wywyższał. Na pewno wiedział. Wieść szybko rozniosła się po klanie. Czuła na sobie współczujące spojrzenia przez, które tylko było jej gorzej.
— Witaj, Wiśniowa Iskro. — jego głos zdawał się mniej oschły niż zwykle.
No tak stare dziady lubiły się z medyczkami. Jedno nie mogło istnieć bez drugiego. Zerknęła na kocura. Spotkawszy się z jego chłodnym spojrzeniem, od razu spuściła wzrok.
— Los cię pokarał za zbytnie spoufalanie się z wrogiem. — miauknął jedynie.
Słoneczko poczuła zbierające się w ślepiach łzy. Nie wytrzyma. Czuła, że nie wytrzyma tego wszystkiego.
— J-ja wiem... wiem! — pisnęła zapłakana, zakrywając pysk łapami. — Byłam taka głupia! Głupia ja! Głupia...
— Oczywiście, Rozżarzony Płomieniu. — odparła, czując jego spojrzenie na sobie.
Rudy pokiwał łbem z dumą i zdawał się powracać do swojego monologu. Aż miło było sobie popatrzeć na tego zadowolonego z siebie dziadzia. W końcu wyjęła mech z uszu i usiadła bliżej kocura, przysłuchując się historii, jak to przecudowna Piaskowa Gwiazda zbawiła Klan Burzy.
* * *
Werdykt zapadł. Jej stan nie uległ poprawie. Okazało się, że było gorzej niż myślała. A los zdawał się szykować kolejne przeszkody na jej ścieżce. Kurczowo wypierała się tego wszystkiego, patrząc na stos ziół. Zaczęło się od drobnej pomocy Wiśniowej Iskrze, a skończyło na tym, że Tygrysia Gwiazda dała jej wybór. Mogła udać się do umieralni i skończyć, jak Żar, lub pomagać medyczce. Słoneczna Łapa nie odczuła tego za dużego wyboru. Powolne czekanie na swoją śmierć i rozpamiętywanie swoich błędów czy możliwość spróbowania życia. Bardzo nie chciała żyć. Nie w takim stanie. Nie tak okaleczona. Niezdolna do najprostszych spraw. Najprostszych potrzeb. Obdarta z samodzielności i własnego życia. Kurczowo wypierała się tych myśli. Całymi dniami segregowała zioła. Listek do listka, łodyga do łodygi. Nie potrafiła skupić się na lekcjach. Nie teraz, gdy jej myśli były chaosem doprowadzającym ją do autodestrukcji.
— Witaj, Rozżarzony Płomieniu. — usłyszała głos mentorki.
Zadrżała mimowolnie. Nie chciałaby widział ją w tak żałosnym stanie. By jeszcze bardziej się nad nią wywyższał. Na pewno wiedział. Wieść szybko rozniosła się po klanie. Czuła na sobie współczujące spojrzenia przez, które tylko było jej gorzej.
— Witaj, Wiśniowa Iskro. — jego głos zdawał się mniej oschły niż zwykle.
No tak stare dziady lubiły się z medyczkami. Jedno nie mogło istnieć bez drugiego. Zerknęła na kocura. Spotkawszy się z jego chłodnym spojrzeniem, od razu spuściła wzrok.
— Los cię pokarał za zbytnie spoufalanie się z wrogiem. — miauknął jedynie.
Słoneczko poczuła zbierające się w ślepiach łzy. Nie wytrzyma. Czuła, że nie wytrzyma tego wszystkiego.
— J-ja wiem... wiem! — pisnęła zapłakana, zakrywając pysk łapami. — Byłam taka głupia! Głupia ja! Głupia...
<Żar?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz