*przed poprzednim zgromadzeniem, po odrzuceniu Traszki*
Niechętnym wręcz spojrzeniem wodziła po stosie zwierzyny, jakby jadła i egzystowała tylko z przymusu. Czuła się źle z tym, jak postąpiła na tamtym zgromadzeniu, choć nie zrobiła absolutnie nic złego. Miała prawo odmówić. A jednak, czuła się jak potwór. Czuła się jak grzesznica, która zawodzi każdego po kolei. Kiedy ostatnio rozmawiała z rodzeństwem? Z matką? Odkąd zmarł ojciec - z czym wciąż ciężko było jej się pogodzić - coś się zmieniło. Dorośli, zmienili się. A Wilczy Zew? Stał się... Inny. Był tym samym kotem, ale patrząc na brata, czuła się, jakby patrzyła na inną osobę.
Westchnęła. Zdążyła tylko wypatrzyć wzrokiem matkę. Wpatrywała się w cieknącą chłodną wodę wodospadu i zapach morskiej soli, który towarzyszył miarowym dźwiękom uderzającej o twarde skały wody. Lisi Ognik niemal jak zwierzę, od którego została nazwana podeszła bliżej i dopiero, gdy się odezwała, Wilcza ją zauważyła.
— Mamo, musimy porozmawiać.
— Zawsze mam dla was czas, skarby — uśmiechnęła się ciepło, a gdy córka usiadła koło niej, polizała ją lekko po barku.
— Czy tata wyznał ci kiedyś miłość?
Mina Wilczej Pogoni wyraźnie spochmurniała. Mimo, że kotka widocznie nie chciała o tym rozmawiać, nie zbyła córki.
— To skomplikowana sprawa. Nigdy nie planowaliśmy ciąży. Zanim się urodziliście, byliśmy tylko przyjaciółmi.
Lis przeczuwała, że matka nie mówi wszystkiego, że nie chciała jej martwić, choć cała szóstka już dawno zaczęła myśleć nad tematem, który zawsze się przemilczało. Nic dziwnego, że tak ciężko było się im związać z rodziną i pogodzić się z łatką przeklętych dzieci medyka.
— Chyba ktoś wyznał mi miłość.
Wilcza popatrzyła na nią tym rodzajem zainteresowanego wzroku, który mówił sam za siebie.
— Kim on jest? — w głosie matki nie było żadnego nachalnego żebrania o imię, po prostu chęć wsparcia córki. A mimo to, Lis poczuła ciężką do przełknięcia gulę w gardle i pot na poduszkach łap.
— Ona, tak właściwie.
Kąciki pyska Wilczej podniosły się w górę w typie zawadiackiego uśmiechu.
— Równie dobrze.
— Sęk w tym, że nie wiem, czy odwzajemniam to uczucie — westchnęła niepocieszona. — Mam wrażenie, że ona nie jest gotowa na związek. Albo ja nie jestem. To zbyt wcześnie.
Przymknęła powieki, żeby przypadkiem nie uronić łzy. Zawsze je wstrzymywała i zawsze dobrze jej to wychodziło. Ale matki okłamać się nie dało. Wilcza zbliżyła się do niej, otulając ją swoim ogonem.
— Pamiętaj, że to nic złego odmówić. Masz prawo, jeśli nie czujesz się na siłach, żeby podjąć taką decyzję.
— Chciałabym mieć taką łatwość w relacjach romantycznych, co Aksamitna Chmurka. Ona wydaje się, że nie ma żadnych problemów z kochaniem kogoś. Wręcz przeciwnie, kocha każdego, kogo napotka...
— A ty masz problemy?
— Kochanie kogoś, kto jeszcze niedawno był dla ciebie obcy to nie to samo, co kochanie rodziny. Z wami się wychowałam. Znam was. Ale nie wiem, czy potrafię stwierdzić, kiedy to jest miłość, a kiedy tylko jakieś przelotne uczucie, które nie ma żadnego znaczenia.
— Jestem pewna, że sama dojdziesz do takiego punktu, gdzie będziesz mogła zdecydować. Do relacji z innymi kotami trzeba cierpliwości.
* * *
Urdzikowy Deszcz umarł. Tak po prostu, z dnia na dzień. Pochłonęło go żywcem morze, jak jakąś słabą i kruchą kupę kości i mięsa. Czuła, że wyczerpała cały zapas swoich łez. Idealny moment na to, żeby wszystko zaczęło się sypać. Kiedy już pogodziła się z Traszką, siostra objęła władzę i klan wychodził na prostą. Przypomniała sobie, co powiedziała Traszce i poczuła aż żółć na języku. Nie powinna opłakiwać straty bliskich, bo była nieunikniona. Każdy kiedyś umrze i jeszcze z wieloma osobami Lis będzie musiała się pożegnać.
A jednak, to sprawiało, że czuła się tylko odrobinę lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz