*uwaga odcięta głowa*
Ah... Akcja się powiodła. Bastet sprała Azorka wraz z kotami, które z nią posłał. Jego wróg nie miał szans, tak samo jak i jego towarzyszka. Poznał jej imię za sprawą swojej lewej łapy, która wspaniale się spisała i podsłuchała ich rozmowę. Musiał przyznać, że imię niecodzienne, ale pasujące do kreacji, którą wokół siebie stworzyła. W zasadzie to czuł się zazdrosny, że Białozór miał jakąś pannice, której starał się zaimponować tym kocięcym buntem przeciwko niemu. Pewnie to dlatego zachowywał się ostatnio tak bardzo niemile.
Musiał jednak przyznać, że jego słowa dały mu do myślenia. Nie podobało mu się to, jakie plotki o nim krążyły. On? Mało męski? Zniewieściały? Gdyby tylko dorwał tego kto to rozpowiada... Mógłby pokazać wszystkim, że z nim nie należało zadzierać. Dlatego też podwoił, a wręcz potroił swoje wysiłki i posłał szpiegów w każdy zakątek miasta, nawet do samego Kasztelana, aby ci znaleźli mu ofiarę, która tak lekko sobie z niego drwi. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że jednego takiego kota znał, był nim Melasa, jednakże kocur ustawił się nieźle, chowając za plecami samego Chwały. To... Utrudniało mu jego eliminacje, ale wierzył, że nie był w tym jedyny.
Czekał może... księżyc, gdy nareszcie do jego uszu dotarły ciekawe wieści. Niejaki Tima podkopywał jego dobre imię, a ostatnio nawet widziano go wraz z Modrowronką. Nie miał pojęcia czy współpracowali, czy może przypadkiem na siebie trafili, ale sądził, że to będzie idealny cel na ukazanie każdemu, że nie żartował, gdy mówił o cierpieniach jakie ześle na swoich wrogów.
Dlatego też wybrał się do Timy, gdy zaczęło ledwie świtać. Wziął ze sobą parę kotów, w tym swoją lewą łapę, by w razie co poratowała go, gdyby do walki włączył się ktoś niepowołany. Kocur, o którym tyle słyszał okazał się być zwykłą przybłędą spod śmietnika. Musiał przyznać, że rozprawienie się z nim nie było wcale jakieś wymagające. Jak na początku udawał nieprzejętego, tak zaraz jego agonalny krzyk rozszedł się po okolicy, gdy zaciskał mu zęby na gardle. Krew splamiła mu sierść i mógłby przysiąc, że to było niczym akt litości, bowiem zwykł bawić się w wymyślne tortury. Teraz jednak nie miał na to czasu.
Gdy samotnik znieruchomiał wskazał go ogonem swoim gangsterom.
— Odrąbcie mu głowę — rozkazał i obserwował jak towarzysze biorą się do pracy. To nie było w końcu łatwe zadanie i trochę trwało, ale oto dostał to czego chciał.
Złapał głowę za ucho, a następnie skierował się z nią tak, aby być doskonale widoczny dla okolicznych sąsiadów, a także przejezdnych. Niech widzą, że należało się z nim liczyć, bo skończą właśnie o tak.
Na szczęście o tej porze nie było zbytnio Wyprostowanych, więc nie musiał obawiać się ich panicznego krzyku. Co by powiedziała stara baba, gdyby donieśli jej co wyprawiał? Uśmiechnął się pod nosem. Byłoby w sumie to zabawne.
***
Dotarł na miejsce po jakimś czasie. Stara baza Azorka. Pewnie go już w niej nie było, ale spodziewał się, że pozostawił dla niego niespodziankę, gdyby jednak tutaj przyszedł. Dlatego też położył łeb na ziemi, a następnie wziął głęboki oddech, wołając.
— Kici, kici, kici... Wyłaź, wyłaź. Mam prezent dla twego pana — zawołał jak to zwykle Wyprostowani wołali okoliczne koty. Liczył na to, że panna Białozora się pojawi. Bardzo przypominała mu Bastet, dlatego też przyjął, że musiała gdzieś tutaj mimo wszystko się czaić... i go obserwować.
Trochę czasu minęło, zanim rozległ się dźwięk łap uderzających o daszane blachy i wkrótce ciemna postać ujawniła się w cieniu. Widział, że to, co zobaczyła, niemal zbiło ją z łap. Opadła jej szczęka, gdy ujrzała głowę nieszczęsnego Timy - dopiero po kilku uderzeniach serca się zorientowała i zamknęła ją z powrotem, podchodząc bliżej i nie pokazując po sobie jakiegokolwiek strachu.
— Kreatywnie — przyznała.
— Na twym pyszczku widzę jednak odrazę. — Posłał jej uśmieszek, nie bacząc na swój zakrwawiony pysk. — Zgaduje, że... przyjaciel? Ukochany? — przybrał zatroskany wyraz pyska, szydząc tak z relacji jaka dotyczyła tej dwójki. — Bardzo mi przykro, że tak to się skończyło. Mógł trzymać gębę na kłódkę, ale nie... Rzucił mi wyzwanie. Ja... Zawsze znajdę tych, którzy ze mnie drwią. Dlatego to prezent. Dla mojego pupilka. — Trącił głowę, która potoczyła się pod łapy kotki. — Twierdził, że straciłem pazurki, a tu proszę. — Wysunął je, prezentując w całej krasie. Zaschnięta krew zmieniła ich barwę na krwistoczerwoną. — Mają się znakomicie.
Samotniczka spojrzała pod swoje łapy i odsunęła jedną z nich, gdy odcięta głowa jej dotknęła. Krew zbrudziła jej kończynę. Podniosła wzrok znów na niego, nie wykazując żadnych konkretnych uczuć.
— Dziwne, że obierasz sobie za ofiary najsłabsze ogniwa. Nie zliczyłbyś, ile razy obrabiałam ci dupę na mieście, ale wciąż żyję. Łatwo jest wybierać najłatwiejsze cele i uważać się za pana życia i śmierci. — Spojrzała znów na łeb. — Jeśli mu to przyniosę, prędzej zachęci go to do walki, niż przestraszy. Nie doceniasz go.
O tak... Jej słowa tylko potwierdzały jego przypuszczenia. Rzeczywiście była jak ona. Duża, silna i nieustraszona. Wybrała jednak złą stronę. Ciekawe co ją do tego podkusiło. Niestety... Być może nigdy się tego nie dowie.
— Och nie martw się. Dla ciebie też coś przyszykowałem — wymruczał, nie zdradzając jednak nic więcej. Wszak nasyłał na nią już Bastet i prawie udało mu się ją wyeliminować z gry, ale teraz... Tak sobie myślał, że mogła być cennym pionkiem, który mocno ugodzi w Białozora. — Gdybym chciał cię szybko wyeliminować, nie mógłbym nacieszyć wzroku jego rozpaczą. No i... To urocze, że mnie tak kopiuje. Znalazł sobie własną Czaszkę. Słodki jest. Dlatego mu to zanieś. Niech sobie popatrzy... Bo mym celem nie jest go wystraszyć, o nie. Dlaczego taki prezent jednak mu wysyłam? Cóż... zrozumie. A jeśli nie, to jednak wciąż nie dorósł, aby się ze mną mierzyć. A potyczki mu nie dam, nigdy. On tak marzy o walce, możliwe że śni mu się nocami... Hm? Nie wspominał coś o tym? — zaśmiał się melodyjnie. — Odmowa tego czego pragnie, bardzo frustruje. Nie może się wykazać, przez co prawie płacze mi pod łapami, błagając o to, abym dał mu to czego pragnie. Możesz mu to przekazać. Pewnie zacznie tuptać łapkami ze złości.
Tak, zabawnie byłoby ujrzeć jednookiego w takim wydaniu. Nie potrafił jednak brać go na poważnie, gdy zachowywał się przed nim jak małe kocię, które nie dostrzega prawdy ukrytej za fikcją.
— Nie żyję w niczym cieniu — odparła wysoka kotka, mierząc go chłodnym wzrokiem, jakby tylko zdrowy rozsądek powstrzymywał ją przed rzuceniem się mu do gardła. — Nigdy nie mogłabym dorównać Bastet w tym, co robi. Mam swoje specjalności — posiliła się na uśmiech. Zbliżyła się do czarnego, obserwując go uważnie, przygotowana na atak z jego strony. Jednak nie nadszedł i nie nadejdzie. Obiecał wszak sobie, że nie zniży się do czegoś tak przyziemnego jak walka z tymi osobnikami. — Nigdy nie widziałam na tyle tępego kota, który byłby skłonny spłycać cały konflikt do kocięcej zazdrości. Mówią, że wpływowe kocury nigdy się nie mylą, ale ty najwyraźniej jesteś niezwykle frustrującym wyjątkiem. Można albo spojrzeć na sprawę jasno, albo okłamywać się, że twój przeciwnik nie wyrósł z dziecinnej chęci przywaleniu w ryj temu, kto się lepiej ustawił. Te czasy macie za sobą, Jafar. Nikt z nas nie chce pokoju. Nie będziemy kolejnymi marionetkami księżniczki, która mizdrze się po kątach z synem Entelodona. Łudzisz się, że masz władzę, a to tylko złota klatka, bo jesteś całkowicie zależny od woli pana miasta. A srasz wyżej, niż masz dupę, uważasz się za lepszego, niż jesteś w rzeczywistości.
Musiał przyznać, że powoli zaczęła go bawić. To jej przekonanie, że się myli, że nie dostrzega tego jaki jest. Dlaczego miałby zachowywać się inaczej, skoro był rzeczywiście od nich wszystkich lepszy? Miał władzę, miał prestiż i co najważniejsze... Dumę. Kocur był mu bardzo bliski i był w stanie zrobić dla niego wszystko o co tylko by poprosił. A wraz z nim miał chody u jego matki Ateny, a co za tym idzie i u samego Entelodona. Skoro opływał w takie znajomości, to czemu miałby to ukrywać i zachowywać się jak jakiś niedomyty samotnik spod śmietnika? On i Pan Miasta znali się doskonale. Ile razy kupował u niego specyfiki na romantyczne schadzki ze swoim kochankiem?
— Ojoj... Zazdrość w oczy kole. — Wciąż nie przestawał się uśmiechać z samozadowoleniem. — Gdyby wam to tak nie przeszkadzało, to raczej nie próbowalibyście mi tego odebrać, skoro waszym zdaniem jestem tylko nic nie znaczącym graczem. A chcecie wskoczyć na moje miejsce, ty i Białozór. Odzyskać Kasztelana. — Zaczął ją okrążać, wiedząc że jeśli ta uniesie choćby na niego łapę, to jego obstawa szybko się z nią upora i nie będzie co zbierać. Dał im jasny rozkaz, aby w razie problemów, walczyć tak, aby ją zabić. — A dobrze wiemy, że to on jest sercem Betonowego Świata. Nawet sam Pan Miasta tam bywa. Więc nie mydl mi oczu. To zazdrość. Dziecinna i żałosna. To, że oboje wznosicie swoją sprawę jako coś... wielkiego, to tylko wasze głupie i czcze marzenia. Gdyby Białozór nie był kocięciem, rozmawiałby ze mną na poziomie i nie machał oburzony łapkami. To już Litość ma więcej klasy i dojrzałości od niego.
Modrowronka nie nadążała za utrzymywaniem z nim kontaktu wzrokowego. Ciekawe co chodziło jej po głowie, gdy tak starała się wbić w niego usilnie swój wzrok.
— Oczywiście, Jafar, jestem przekonana, że gejowskie podrywy są bardziej dojrzałe niż odpieranie argumentów w dyskusji — odparła z ironią i niesmakiem w głosie. — Kasztelan to dopiero szczyt góry lodowej. Białozór nie jest zazdrosny. Ma prawo odebrać to, co jego - a może bardziej ma prawo o to walczyć. Odebrałeś coś więcej niż jakieś durne miejsce i za to zapłacisz. Nie starczyłoby ci życia na wybijanie wszystkich, którzy tobą gardzą i słusznie dostrzegają w tobie kotkę w opałach, która nie zrobi nic bez pomocy swojej wiernej służby. Im więcej kotów zabijesz, tym więcej zaufania stracisz.
— Ah, to dwa różne szczyty. Ty widzisz wierzchołek, ale tego co skrywa morze niezbyt dostrzegasz. Może i jestem dość osobliwy i miewam mordercze skłonności, przez co zbyt zuchwali tracą głowy. — Podszedł do głowy i ją ponownie poturlał pod łapy samotniczki. — Ale także ratuje wiele sierot, biednych, uciśnionych i głodnych, które są mi wdzięczne za ciepły kąt i pokarm. Coś czuje, że wdzięczność jest silniejszym bodźcem do zachowania wierności. Zauważyłaś wszak to na mojej ukochanej Bastet. Mam wielu jak ona, bardzo wielu. I jakoś nie widzę, bym tracił w ich oczach. Skądże. Podziwiają mnie. A Białozór... — Uśmiechnął się pod nosem. — Nie ma do niczego prawa. Nie oddam mu Kasztelana. A co do gejowskich podrywów... To sam za mną lata jak zakochana małolata. Ja tylko... Pokazuje mu to jak ja to widzę. To całe jego straszenie, śledzenie i wypatrywanie mnie niczym miłość jego życia. Nie miałem nigdy takiego upartego wielbiciela. No ale nie powiesz mi morderczy ptaszku, że się mylę. Gdyby mu zależało na mojej śmierci, przyszedłby już dawno, a jedyne co robi to się mizdrzy i tylko bardziej kusi. Ah, ale cóż za maniery. Musisz być wszak jego partnerką. Proszę o wybaczenie, lecz twój ukochany sam ma do mnie słabość. Nawet ci o mnie opowiada. To takie przedziwne... Ja o nim nie myślałem przez ostatnie księżyce, a ten wciąż ma mnie w głowie. To dopiero zauroczenie. Aż mi schlebia.
Tak, uwielbiał tak się bawić. Tak peszyć swojego wroga wymyślonym romansem. Ale o to właśnie chodziło. Aby Białozorowi pękła żyłka, by go złapała frustracja i odpuścił lub co byłoby znacznie ciekawsze, aby zrobił coś co udowodniłoby mu, że się co do niego mylił. Oczywiście... zdawał sobie sprawę, że to było pewnie niewykonalne. Mimo to wizja płaszczącego się przed nim wroga, który tańczy w rytm granej przez niego melodii była zachwycająca.
— To ty stale mówisz o Kasztelanie, chociaż to tylko jeden z tysiąca czynników, dla którego twoje życie jest dla niego udręką. Odbija ci już, że stwierdzasz nagle, że to ja nie dostrzegam nic więcej, niż wierzchołka? — zaśmiała się niemal nerwowo. — Oczywiście, że członkowie twojego gangu będą się ciebie trzymać, skoro dajesz im to, czego potrzebują. Ale twoje wpływy nie kończą się na gangu. Znają twoje imię w całym mieście, Jafar, i jeśli nawet koty nienależące do twojego gangu będziesz mordować za złe słówka, możesz być przygotowany, że nie będą chcieli żyć jak potulne baranki. Tysiąc plotek na twój temat przewija się po mieście każdego dnia, a ty tego nie zauważasz, bo dla ciebie jedynym ich powodem jest Białozór. Nie my jedyni wiemy, że pod tym uśmieszkiem skrywa się głupiec, który zapomniał, że tak jak inni jest tylko kupą mięsa i kości.
Ah, była zaślepiona głupimi ideałami, które wpoił jej Białozór. Wątpił, aby wiedziała w ogóle o co im obu poszło, że doszło do tego, że z przyjaciół stali się wrogami. Ta sprawa w końcu dotyczyła tylko ich dwójki... Więc tym bardziej słowa kocicy były dla niego bezsensownym paplaniem, które nie powinno mieć miejsca. Chciał w końcu, aby tylko przekazała dar, a nie prawiła mu morały. A szkoda. Chętnie by ją wykradł Azorkowi. Miała talent, a to sobie cenił.
— Widzę, że się nie dogadamy — mruknął, kierując kroki z powrotem na swoje tereny. — Pozdrów Azorka i przekaż mu proszę wraz z prezentem, że jeżeli chcę pogadać to niech przyjdzie wieczorem pod mój teren. — Gwizdnął, a koty, które służyły mu za zapewnienie pleców i bezpieczeństwa, wychyliły łby ze swoich kryjówek, podążając jego śladem. Uwielbiał szpanować siłą i tu nie było inaczej. Chciał, aby kotka widziała, że nigdy nie był sam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz