Od każdego.
— To nie zdziw się, że sięgam po to, czego pragnę — rzekła z wyższością, a następnie skoczyła w jego stronę i wbiła zębiska w jego ogon, wyrywając mu sporą kępkę sierści i ponownie atakując. Działa niczym głodne zwierzę. Pragnęła widzieć jego cierpienie, wymalowane na tym krzywym i paskudnym pysku.
Krzyknął spanikowany. Zareagował od razu, kopiąc ją w nos tylnymi łapami. Gdy ona łapała równowagę, zerwał się z ziemi, z którą dopiero co zderzył się przez jej czyn.
— Zostaw mnie! — Wysunął pazury.
Odsunęła się powoli, oblizując pysk. Czuła przenikliwy ból w miejscu, w którym oberwała. Spojrzała poważnie na kocura, a złość i obrzydzenie wręcz pulsowały jej w żyłach. Śmiał ją dotknąć. Skrzywdził ją, choć to on miał obrywać.
Był od niej silniejszy, to fakt. Fakt, który bardzo psuł jej plany.
— Nie nauczyłeś się — zaczęła, strosząc futro. — Nie zrozumiałeś, że do mnie nie skacze się z zębiskami? — syknęła, obchodząc go dookoła. Bacznie obserwowała jego ogon. Chciała go zwieść, bo w rzeczywistości planowała zaatakować jego grzbiet. Posunąć się o ten jeden, mały krok dalej.
Niemalże słyszała bicie jego serca. Łomotało mu coraz szybciej. Bał się jej, to było bardziej niż pewne. Miał nisko położone uszy, co go najbardziej zdradzało.
— J-ja nie skaczę! Ty skaczesz! Ugryzłeś mnie. — Widząc gdzie patrzy, schował ogon między łapy. Żałosny ruch, ale samo to, że dalej miał ją za opętaną, poprawiało jej humor. — Błagam... Zostaw mnie. Nikomu nie powiem, że tu jesteś — zapewniał. Był całkowicie zdesperowany, co było widać gołym okiem.
— To chyba oczywiste — odparła. — Obowiązuje cię milczenie od samego początku. A poza tym zachowujesz się jak wariat, a nikt takim nie wierzy... — westchnęła z ulgą, dalej udając, że czai się na jego kitę.
Pokiwał energicznie łbem. Zaplusował brakiem sporów.
— M-masz rację. A-ale... M-może się zlituj nade mną? Obiecałeś, że już mnie nie skrzywdzisz jak będę ci podległy. M-możemy się do-dogadać... — zaproponował, cofając się wolno.
Skrzywiła się. To byłoby nudne.
— Gdzie uciekasz? — charknęła i nie czekając dłużej na jego reakcje, rzuciła się mu na grzbiet i wbiła w niego pazury. — Nie taka była umowa — syknęła mu wprost do ucha.
Pisnął, przylegając do ziemi, wręcz zastygając z przerażenia. Czuła w końcu, że góruje. Był bezbronny, a ona miała krew pod łapami.
— A... A jaka była? — miauknął spięty.
— Taka, że milczysz, gdy ja mówię — warknęła. — Nie mówisz nikomu o tym, co się między nami dzieje, rozumiesz? Bo i tak nikt ci nie uwierzy. A wiesz, dlaczego? — zaśmiała się. — Bo jesteś wariatem. Skończonym debilem. Nie próbuj tym bardziej latać z tak żałosnymi oskarżeniami do tej śmiesznej namiastki lidera.
Zacisnął pysk, ale nic nie powiedział. Milczał w bezruchu, jakby uznał to za najlepszą strategie na ten moment.
Zawahała się, a następnie zeskoczyła z niego i stanęła na przeciw.
Miała to zrobić tak, by pozostać niewinną. Wiedziała, że sam jej powrót z pokaleczonym ojcem będzie świadczył o jej winie, tym bardziej, gdy ma na sobie odrobinę krwi. Zmycie jej nie będzie aż tak łatwe. Musiała ustalić spójną wersję wydarzeń i sprawić, by ta trafiła do odpowiedniego kota.
Dlatego też oparła się na tym, co niegdyś słyszała. Przez pewien okres życia jej ojciec sam się kaleczył, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby do tego wrócił. Przecież potwory przeszłości nigdy nie opuszczają tego, kogo dopadną. Mogą zniknąć, dać złudne poczucie bezpieczeństwa, ale koniec końców wrócą ze zdwojoną siłą.
— To zaboli tylko chwilę — ostrzegła, a następnie wgryzła się w jego przednią łapę, pozwalając krwi ściec na trawę. Zgarnęła odrobinę czerwieni i przyozdobiła mu nią pysk, po czym wbiła kły w drugą kończynę, czyniąc to samo, co z pierwszą.
Wrzasnął. Słodki krzyk przerażenia wręcz zachwycał jej uszy. Wydał z siebie kolejny okrzyk, gdy wbiła się w jego drugą łapę. Nie została jednak, ku jej zaskoczeniu, odepchnięta. Cóż za nagła zmiana, ledwo co śmiał się jej prosto w pysk, a teraz kulił się, niczym mysz przyciśnięta do ziemi.
Gdy skończyła, przyłożyła mu z łapy prosto w pysk. Tak dla wyzbycia się tego, co ją ostatnio dręczyło. Nadmiar negatywnych emocji niszczył ją od środka, traciła wiarę we własny sukces, bo wszystko zdawało się być skierowane przeciwko niej. A tak nie powinno być, musiała w końcu to sobie udowodnić. A do tego przekonać się, że śmierć Kruczej Gwiazdy to nie koniec świata. To miało być jej wzmocnienie. Jej nowe źródło przypływu siły.
— To wszystko twoja wina — wykrztusiła, ocierając pysk. Skąd to nagłe uczucie szczypania pod powiekami? Płacz? Nie było na to mowy. Czarna była wspaniała, ale musiała poradzić sobie bez niej. Chociaż na ten moment tęsknota rozbudzona w sercu liliowej była spowodowana brakiem matki i siostry. Tej dwójki, która rzeczywiście o nią dbała i przez którą czuła się kochana. Dlaczego akurat one? Zdradziecka Rybka powinien zostać ukarany, ale czy naprawdę jej dawna mentorka nie mogła zabić tego rudego szczyla? Ta cała akcja doprowadziła go do władzy, co było wręcz niedorzeczne.
— Zasługujesz tak naprawdę na śmierć, rozumiesz? — syknęła. Musiała przestać być taka desperacyjna, użalanie się nad sobą jej w niczym nie pomoże. Miała stać się katem, a nie podzielić los ojca i przyjąć rolę ofiary.
Czekoladowy położył po sobie uszy, marszcząc nos. Minęła chwila, nim powoli skinął łbem, gapiąc się na nią zdezorientowany tym, co się tu właściwie działo.
Coś się w niej pękło. Nie zareagował tak, jak chciała. Dosłownie nijak nie zareagował, tylko kulił się. Płaszczył, zamiast pokazać, że go to boli. Zając nie mogła stać się zwycięzcą, dopóki sam jej tego nie powiedział.
— Dlaczego nic nie mówisz? — Podniosła głos. — Choć raz przyznaj się do winy! Wiecznie uciekasz od odpowiedzialności! — warknęła, szczerząc kły. — Nie rycz, nie kul się, tylko rób cokolwiek!
— B-bo mi zakazałeś mówić... — przypomniał. Zdawało jej się, że dalej słyszała szybsze bicie jego serca. Jakby to chciało wyskoczyć z klatki piersiowej kocura i nigdy nie wracać na prawowite miejsce.
— Ja... Ja nie wiem o jakiej winie mówisz. Co niby zrobiłem? No... Uciekałem przed tobą, fakt, ale... Ale jesteś przerażający... — wyznał z trudem, garbiąc się mocniej. Po raz kolejny nasuwało jej się obraźliwe stwierdzenie. Tym razem miała przed sobą obraz nędzy.
Wściekła trzepnęła ogonem i po raz kolejny wyrwała mu kępę sierści, tym razem z okolic klatki piersiowej. By być bliżej serca, którego przebicie spowodowałoby śmierć.
To było łatwe, bo aż tak się nie buntował. Był żałosny i tyle.
Po tym wszystkim musiała zadbać o realizm jej planu. Niechętnie ugryzła się sama w kończynę. Tak, by móc udowodnić, że to wszystko to jego zasługa. Kochana córeczka chciała mu pomóc, a ten w nagrodę ją dziabnął. Brzmiało idealnie.
— Chodź, wracamy do obozu — oświadczyła grobowym tonem.
Gdy tylko przekroczą jego próg, wróci do bycia niewinnym Zajączkiem.
Drżał tam, patrząc na nią jak na wybryk natury. Najwidoczniej nic nie rozumiał. Dopiero jej groźniejsze spojrzenie sprawiło, że wstał na chwiejne łapy, krzywiąc się. Było ciemno, a las sprawiał ponure, złowieszcze wrażenie. Zaczął kulejąc, wlec się za nią.
Przy rzece otaczającej wyspę, na której mieszkali, zawahał się. Musiała uderzyć głośniej łapą o ziemię, aby zwrócić jego uwagę i zmotywować do przebrnięcia na drugi brzeg. Jego fobia była wręcz śmieszna, nocniak bojący się wody. Czysty absurd, z którym nie mogła być spokrewniona.
Oczyściła po drodze z lekka pysk i pazury. Łapę pozostawiła okrytą czerwienią
Na tle obozu wyłoniła się niewyraźna sylwetka. W blasku księżyca widać było odbijające się rude plamy, jednak chwilę zajęło jej rozpoznanie właściciela tego ciała.
Choć nie cierpiała lidera prawie tak samo mocno, jak ojca, teraz go potrzebowała. Jeśli był tak naiwny, na jakiego wyglądał i brzmiał, sprawa była z góry załatwiona.
— Gdzie byliście? Usłyszałem, że oboje uciekliście przez wodę i miałem za wami wysyłać patrol...
Powstrzymała się od warknięcia. Biedny, zmartwiony pan przywódca, raz na jakiś czas zgrywał przejętego ich losem, cóż za fałszywość. Krucza taka nie była, ona mówiła wprost to, o czym myślała. Ci, którzy nie byli warci jej uwagi, nie dostaliby pomocy. Zresztą, łatwiej mówić, trudniej zrobić.
Odchrząknęła. Czas na przedstawienie.
— Mojemu ojcu odbiło — rzuciła zrozpaczona, zaczynając ciężej oddychać. Jej żółte ślepia zaszkliły się. — Dziwnie się zachowywał, krzyczał coś o jakiejś Zajęczej Gwieździe, a potem chciał się utopić — oznajmiła z przejęciem, przykładając łapę do pyska. — Próbowałam mu pomóc, a on nazwał mnie potworem i uciekł. Nie wiedziałam, co zrobić. Przepraszam, nie powinnam sama ingerować, ale bałam się, co sobie może zrobić, jeśli stracę czas na szukanie pomocy. Mogliśmy go potem nie odnaleźć, więc wolałam... Wolałam go od razu ratować — przyznała z niepewnością w głosie. — Znalazłam go w Brzozowym Zagajniku. Wyrywał sobie sierść, cały był zadrapany i piana ciekła mu z pyska. Chciałam mu pomóc, ale ugryzł mnie — mówiąc to, uniosła zakrwawioną kończynę. — Nie wiem, ile czasu minęło, nim doszedł do tego stanu co teraz, ale zgodził się w końcu ze mną wrócić.
Zapadła cisza. Rudzikowy Śpiew wpatrywał się w skupieniu w jej ojca, a potem przerzucił wzrok na jej ranę. Jego spojrzenie mówiło wszystko.
— Zabierz Zdradziecką Rybkę do medyka i poproś, aby ciebie też opatrzył. Jeśli wróci do normalnego stanu, to przyjdź z nim jutro do mnie, a jeśli dalej będzie wariował, to podejdź sama — poprosił.
Powstrzymała się od promiennego uśmiechu. Uwierzył jej. Ot tak, parę słów, trochę łez i był jej.
— Dobrze — zapewniła drżącym głosem, czekając, aż jej ojciec cokolwiek powie. Niech tylko spróbuje zepsuć jej plan, a rozszarpie go tu i teraz. Bażant sam zdradził jej parę istotnych informacji na treningu, Nie mówił niestety tego, co najistotniejsze, ale między wersami wyłapała, że Rudzik wiedział o tym, co kiedyś działo się z czekoladowym, więc Zając uznała, że może jej naprawdę uwierzyć, jeśli powie, że historia zatacza koło.
<Najukochańszy ojcze o którego śmierci wcale nie marzę?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz