*Stare tereny*
Truchtał wesoło obok mentorów, trzymając, wręcz eksponując dumnie, swoją najnowszą zdobycz. Była nią chuderlawa wiewiórka, jedyne, co tego dnia dostrzegli, ale nikt nie zamierzał narzekać, skoro była. No może ktoś zamierzał, bo przecież uczeń-mentor jest wszechstronnie utalentowany i przecież sam by ją złapał, a nawet więcej takich, co z tego, że nie istniały. Skaza myślała, że to dziwne, że ją uczy, nie kończąc treningu, ale kim byłaby kwestionować tę decyzję.
Chciał ją zanieść do reszty rodziny, żeby się pochwalić, jednak czuł, jak boli go brzuszek z głodu.
— Mogę zjeść teraz? — zwrócił się do szylkretki z równie błagalnym tonem, co spojrzeniem. Kiwnęła mu głową z uziemieniem, więc zatrzymali się i zaczął pałaszować szybkimi, dużymi kęsami. Ciężko było w końcu o jedzonko.
Nagle dało się słyszeć syczenie i początkowo to zignorowała, myśląc, że to drugi mentor ma znowu jakiś problem. Ale zza krzaków wyskoczył jakiś obcy kot, cały najeżony, a mimo to widoczne były jego ostre rysy, tworzone przez kości, które ledwo co oplatała łysawa miejscami skóra. Skaza samo się zjeżyło na jego widok.
Kot rzucił się pod jego łapy, prawdopodobnie celując w wiewiórkę, by ją ukraść. Bury jednak spanikował i gdy kot się po nią schylił, by złapać i uciec, chapnął go za bok szyi. Obcy zawył z bólu i trzepnął głową, ale dzieciak podwinął tylne łapy w górę i zaczął go nimi kopać, by puścił jego zdobyty posiłek. Podparł się jeszcze przednimi kończynami, wbijając pazury tuż przed uchem kota, a drugą na jego karku. Złodziej uwalił się na bok, przygniatając go, co dopiero sprawiło, że go puścił, wyrywając trochę cienkiej sierści. Do akcji wkroczyli mentorzy i pogonili włóczęgę.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz