Czarny arlekin podniósł głowę, wbijając zaskoczony wzrok w syna Plusk.
— L-l-lukrecja? — pisnął.
Zamrugał oczami sennie, słysząc czyjś pisk. Białe futro w czarne łatki i żółte oczy. Zdjął z niego swoje łapy i odsunął się gwałtownie. Jak to się stało? Co oni do cholery robili?
— Nikt? — zaskomlał, odsuwając się w panice jeszcze bardziej.
— L-L-Lukrecja? — pisnął znów.
— D-dlaczego my jesteśmy w krzaku... Sami... —również zapiszczał, wyskakując z rośliny.
— N-n-nie wiem. N-nie pamiętam. M-miałem dziwny sen... i... i chyba dalej śnie... — mruknął, po czym wyskoczył z krzaków.
Kremowy otrzepał się z liści, które przyczepiły się do jego futra. To był sen, czy jakiś nieśmieszny żart? Nie dowierzał. Jakim cudem znaleźli się we dwoje, sami, w jakiś chaszczach? To było straszne. Poszedł w krzaki z Nikim?
Pokręcił głową niedowierzając.
— Gdzie są inne koty? — miauknął, trzepiąc ogonem zdenerwowany.
— N-n-nie wiem — Nikt rozejrzał się przestraszony. — P-poszukajmy ich.
Skinął głową przerażony. Wstyd wypalał mu możliwość mówienia. To jakiś głupi przypadek, czy oni naprawdę mieli randkę w krzakach? Co w niego wstąpiło? Nie mógł przyjąć tego do wiadomości. Uderzył się w głowę i stracił panowanie nad sobą, czy jak?
Zaczęli kierować się w stronę obozu. Czasem ich spojrzenia się spotykały, a oni łapali niezręczny kontakt wzrokowy. Czuł się głupio. Bardzo głupio. Było mu wstyd za siebie. Z jednej strony chciałby z nim o tym porozmawiać, a z drugiej trafił język, kiedy tylko na niego spojrzał. Był idiotą.
Kiedy tylko minęli gęste krzaki i kilka drzew, jego oczom ukazały się znajome, śpiące koty. Odetchnął z ulgą, ciesząc się, że nie wyruszyli w dalszą drogę. Zerknął na Nikogo, widząc, że ten chce się odezwać.
— S-są... — wskazał ich ogonem, po czym nieśmiało na niego spojrzał. — P-p-pamiętasz coś?
— T-trochę tak — wyjąkał zawstydzony.
Nie umiał rozmawiać o czymś takim. Nie był w stanie. Brzuch mu wykręcało na myśl, że ma z nim mówić o tym, co stało się w nocy w krzakach. Całowali się? Przytulali? Czy może nawet gorzej?
— J-ja też — żołtooki wbił wzrok w swoje łapy.
Przełknął ślinę i trzepnął ogonem.
— Cz-czy my zrobiliśmy, n-no wiesz co — palił się ze wstydu.
— U-um... N-nie wiem... M-może? T-tego n-nie pamiętam, a-ale p-pamiętam buziaczki... — pisnął cieniutko.
Sapnął, nie wiedząc co ma powiedzieć. Zwiesił po sobie uszy, skupiając się na ruchach bujanej przez wiatr trawie. Palił się ze wstydu.
— Całowaliśmy się tak jak wtedy na drzewie? — zaskomlał w końcu zielonooki zwijając się ze wstydu. Co on do cholery zrobił...
— Ch-chyba na-nawet bardziej n-niż na drzewie — szepnął, paląc się bardziej do czerwoności.
Usiadł i zakrył łapą oczy. Ten wstyd był nie do opisania. Nie mógł już wytrzymać.
— Chce-esz o tym zapomnieć? — odezwał się dawny uczeń Krwawnika.
— J-ja nie wiem — odpowiedział cicho, gapiąc się głupio na ziemię. — J-ja już nic nie wiem...
— W-wiesz... T-to... T-to nie było nic złego... Znaczy... J-już się kiedyś całowaliśmy i ci się to podobało... — kocur chyba chciał go pocieszyć.
— W-wiem, ale to w krzakach to było coś innego — zawył, czując się coraz gorzej.
— Och... M-możliwe... — zaczerwienił się mocniej. — T-ta kocimiętka... To jej wina... N-nie wiedziałem, że mi tak odbije...
— Ja n-nie wiedziałem, że to tak mocno działa — przyznał zgodnie z prawdą.
Był głupszy nawet od swojej siostry. Co on narobił.
— P-prawda...T-to... L-lepiej wracajmy do swoich o-obowiązków — zaproponował, by dalej nie ciągnąć tej niezręcznej rozmowy.
Kiwnął głową, odchodząc od kocura. Położył się niedaleko jakiejś wojowniczki, nawet nie wiedząc kto to. Czuł się, jakby przebiegł maraton. Padł na ziemię zmęczony jak ścigane wcześniej przez drapieżnika zwierzę i westchnął, układając się w kłębek. Przymknął oczy. Nawet nie wiedział, że aż tak go to zestresuje.
***
Ta Fretka była najgorszą mentorką, jaką mógłby sobie wyobrazić. Nie dość, że była cholernie wredna i syczała na każdy jego ruch, to jeszcze była tak leniwa, że nawet nie chciało jej się iść z nim na trening. To nie koniec, ba, był postój, więc powinien był odpoczywać, a nie biegać po jakimś nieznanym terenie. Liliowa kazała mu iść coś upolować i wrócić do niej najszybciej, jak potrafi. Co za idiotyczny pomysł. A to oczywiście dlatego, bo zapewne zachciało jej się randkować ze swoją ukochaną Świt, czy jak jej tam było. Paskuda.
Zawarczał z nosem w trawie, zawzięcie próbując coś wywęszyć. Niczego tu nie było. No szkoda, że nie kazała mu pływać w kałuży i łapać bakterie. Idiotka.
— H-hej co tu robisz?
Na to pytanie podskoczył zaskoczony. Wyjął nochal z trawy i zaczął się rozglądać. Zza kilku sporych drzew zmierzał do niego Nikt.
Nikt.
Ten sam kocur, z którym niedawno całował się i tulił (a może nawet robił coś gorszego?) w krzakach. Nie był w stanie spojrzeć mu w oczy. Nie po tym, co zrobili. Odwrócił głowę i zaczął skakać wzrokiem a to po pierwszym lepszym drzewie, a to po krzakach.
— P-próbowałem polować, ale nie mogę nic tu znaleźć — miauknął, wpatrując się w korę drzewa jak głupek.
— Ja właśnie też polowałem. Co... Co tam u ciebie?
Krrmowy zdziwił się na pytanie kocura.
— Ch-chyba dobrze — mruknął, nie wiedząc co ma powiedzieć.
— O... To dobrze. A chciałbyś, nie wiem... popolować może razem? — zaproponował żołtooki.
— M-możemy — odparł, wciąż jednak czując zawstydzenie wczorajszą sytuacją.
Skierowali kroki przed siebie, wspólnie węsząc.
— Jak ci idzie w ogóle trening? — zapytał Nikt.
— Teraz mam inną mentorkę — sapnął wściekle, czując gniew, gdy tylko o niej pomyślał. — Nie cierpię jej. Zachowuje się, jakby była jakąś władczynią świata, mądrzy się na każdy temat, jest wredna i leniwa.
— Współczuje. Nie wyobrażam sobie mieć innego mentora... Musi ci być naprawdę ciężko.
— I jest, to prawda — odpowiedział i skinął głową. — Wiatr był o wiele lepszy, ale nie spodziewałem się, że jest zdrajcą... Dlatego płakałem — wyznał mu nie do końca zgodnie z prawdą.
— Och... To wszystko wyjaśnia. Musiał być dla ciebie bardzo bliski, a okazał się... kimś złym... — czarny podszedł bliżej kocura, kładąc mu pocieszająco łapę na ramieniu. —Wszystko się ułoży. Wiesz... Każdy musi przejść przez okropne chwilę w swoim życiu. Ja przeszedłem i żyję, to i ty sobie poradzisz — starał się go pocieszyć. Mimo, że wcześniej nawet się całowali, to wręcz palił się z zawstydzenia. Niby zwykły gest, ale czuł się tak dziwnie. Próbował się uśmiechnąć, ale znowu zrobił minę, jakby zjadł zepsutą piszczkę.
Kocur zdjął powoli łapę z jego ramienia.
— Wybacz. Pewnie ci dziwnie. Nienawidziliśmy się, a wczoraj skończyliśmy w krzakach... Brzmi jak żart. Ale... Ale było fajnie, nie? W sensie... No wiesz... Mogliśmy płakać... A skończyło się... inaczej... Uh... Wybacz, nie wiem co mówię... — mruknął, kręcąc przecząco głową.
— B-było fajnie, n-na chwilę zapomnieliśmy o problemach — zapiszczał bardzo zawstydzony.
— Racja... To było... przyjemne... — zgodził się z nim. — Jak... Jak śpię z Miodunką, to nie czuję relaksu. Tylko napięcie i stres. A wczoraj się rozluźniłem i to czułem... Myślisz, że to wina kocimiętki, czy my... no wiesz... — zerknął na niego.
Nie bardzo rozumiał słowa kocura. A może jednak? To byłoby chyba zbyt szalone? A z resztą, kto wie? Ten świat był wystarczająco pokręcony.
— T-ty śpisz z Miodunką? — spytał lekko zdziwiony Lukrecja.
— Nie zauważyłeś? Jak byliśmy uczniami, to ona... ona spała na moim legowisku, a później połączyła swoje z moim i... jak nie chciałem z nią spać, to mnie chwyciła za kark i zmusiła do spania z nią — wyznał, kładąc po sobie uszy. — Teraz jak jestem wojownikiem to mogłem ukryć się przed nią w legowisku wojowników, ale teraz wędrujemy i znów się do mnie klei...
Co za idiotka. Miała na jego punkcie obsesję.
— To chore — warknął zdenerwowany. — Ona powinna przyjmować jakieś zioła na uspokojenie.
< Nikt? >
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz