— To tutaj. Moja matka twierdzi, że na ten moment skakanie po dachach jest dla mnie zbyt ryzykowne. Drzewa... cóż, nie są może najbezpieczniejsze, ale raczej nie powinny zabić. Co najwyżej połamać kości. Nie tak źle, co?
Kurz przekrzywiła główkę, mrucząc w zamyśleniu.
— Um... Brzmi niezbyt miło...? Ale możemy spróbować! Tylko, czy twoi rodzice nas tutaj nie znajdą? Mówiłaś, że mnie nie polubią...
— Nie słuchasz mnie... — mruknęła. — Powiedziałam, że mój ojciec rozszarpałby cię na strzępy, gdybym powiedziała mu, że polizałaś mnie po nosie. Moja mama mówi, że mogę zadawać się z kim chcę, dopóki nie będę słaba lub dopóki nie będą to wrogowie rodziny. Nie jestem słaba, a ty nie podpadłaś mojej rodzinie. Proste — wzruszyła ramionami. Nie czekała na odpowiedź, a od razu wdrapała się na pień drzewa, znów czując się jak we własnym żywiole. Kotka zaczęła wspinać się po długim pniu, a potem po gałęziach.
Kurz tworzyła pyszczek by obronić się, że słucha, ale kotka już skoczyła na górę i szybko zniknęła w gałęziach, w czasie gdy ona dopiero co oparła się o pień, goniąc ją.
— Łaaa! Bardzo dobrze ci to idzie! — powiedziała z zachwytem, nim zaczęła się powoli wspinać na górę.
— Dzięki! Ćwiczyłam! — zawołała z góry z dumą rozpierającą jej serce. — Mam to po mamie.
Kurz obserwowała z dołu jak Bigos zaczęła wędrować po jednej z grubszych gałęzi i dotarła na kraniec i choć z początku się zachwiała, a jedna jej łapa niebezpiecznie zetknęła się z brakiem oparcia, udało jej się wskoczyć na gałąź drugiego drzewa. Odwróciła się przez ramię, patrząc na Kurz.
Koteczka była prawie na najniższej gałęzi, gdy zaczęła czuć, jak drżą jej mięśnie od wysiłku. Zacisnęła ząbki, nie chcąc się jeszcze poddawać. Czasami tak przecież miała, gdy trochę za bardzo się poruszała. Miała wrażenie, że jako mały kociak, jeszcze z pierwszą mamą, miała więcej siły na wspinanie się. Zdołała dotrzeć z bólem do gałęzi sprawdzonej przez przyjaciółkę, a gdy stanęła na niej, widziała, jak trzęsą jej się łapy i wbiła pazurki w korę.
— Jak się będziesz trzęść to prędzej spadniesz — prychnęła Bigos. — Na tym polega sztuka wspinania się. Żeby się nie bać. No dalej, nie bądź tchórzem, nic ci się przecież nie stanie! — przekrzywiła głowę, uśmiechając się półgębkiem.
— Nie boję się! To tak samo! — prawie zapłakała, teraz faktycznie przestraszona wizją spadnięcia i złamania łapki przez to drżenie. — Czasami tak mam. — wyjaśniła już ciszej, nie wiedząc czy kotka ją usłyszy, i przywarła brzuchem do gałęzi. Zawsze po jakimś czasie przestawało jak odpoczęła. Musiała tylko poczekać.
— Tylko się nie ociągaj, nie mamy całego dnia, — miauknęła niezadowolona Bigos, patrząc z politowaniem na Kurz, która wyraźnie nie radziła sobie z zadaniem.
— Teraz nie chcę! — wypiszczała, tuląc się do gałęzi. — Poza tym, mówiłaś że mamy dużo czasu!
— Bo mamy, ale wciąż, nie chcesz chyba siedzieć na tej gałęzi całą wieczność? — parsknęła i pokręciła wreszcie głową. — Najwyraźniej jesteś zbyt lękliwa. No, nie patrz się tak, tylko przenieś ciężar na tylne łapy. Musisz być lekka jak piórko i mieć siłę, by się odbić. I przestań patrzeć w dół, bo z twoją odwagą to jeszcze spadniesz i się połamiesz. Ogon musisz mieć na wysokości swoich barków, żeby utrzymywał ci równowagę. I skacz! To nie takie trudne!
Przełknęła ślinę, załzawionymi oczkami wpatrując się w następną gałąź. Wydawała się zbyt daleko na jej słabe łapki, nawet gdyby te się tak nie trzęsły.
— A jak nie mam siły by tak daleko się odbić?
— Nie przesadzaj, na pewno masz. Im więcej myślisz, tym bardziej nie chcesz czegoś zrobić. Więc po prostu nie myśl, tylko rób!
Spojrzała za siebie, ale cofnięcie się też wydawało się niemożliwe. I nie chciała zepsuć zabawy nowej koleżance. Powoli wykonała jej instrukcję, przesuwając się odrobinę dalej. Poprawiła trochę tylne łapki, kręcąc kuprem by poprawić posturę i skoczyła, wyciągając się jak mogła, byle móc złapać się następnej gałęzi
Prawie jej się udało i już serduszko głośniej jej zadudniło, gdy przednimi łapkami dotknęła następnego drzewa, tylko by… spaść. Na szczęście instynkt zadziałał i wylądowała na czterech kończynach. Zaraz jednak położyła się na ziemi, ciężko oddychając i czując jak nadal drżą jej mięśnie pod skórą, teraz dodatkowo ze strachu.
Kurz trochę podniosła oczka, przez dudniące serduszko nie słysząc jak Bigos nagle złapała powietrze z zaskoczenia, ale widząc że kotka patrzy na nią z góry, następnie schodząc w dół. Zeszła i podeszła do koteczki, z początku lekko zmartwiona, ale gdy zobaczyła, że nic większego jej nie jest, jej ekspresja zmieniła się.
— Co to miało być? — chuchnęła zaskoczona. — Prędzej czy później musisz się tego nauczyć. Gdyby gonił cię jakiś pies, już byłabyś martwa — zauważyła.
— No to bym była. — sapnęła, chowając oczy pod łapą. — I umiem! Przynajmniej trochę... Po prostu jak za dużo się wysilę to drżę! Nie mogę nic z tym zrobić! — wytłumaczyła, by koleżanka jej nie strofowała i nie uznała jej za niewartą, by nie wrócić nigdy więcej w odwiedziny.
— Naprawdę jest aż tak źle? — mruknęła. — Nie możesz się poddawać tylko dlatego, że twoje ciało jest słabe! Moja mama mówi, że nawet najbardziej słabego kota da się naprawić, jeśli dużo ćwiczy! Ty też powinnaś.
— Nie umiem! — schowała główkę w łapkach
Bigos wydała z siebie głośne stęknięcie.
— Uch, nie przesadzaj. Twoje ciało musi się po prostu przyzwyczaić do wysiłku. Mi na początku też było ciężko!
— To mi pomożesz! — uniosła nagle głowę z determinacją.
—Uhhh, niech ci będzie — mruknęła cierpiętniczo, na moment wędrując gdzieś wzrokiem. — Ale nie oczekuj, że będę ci odpuszczała! Jeśli chcesz żyć w mieście bezpiecznie to nie możesz sobie pozwolić na odpoczynek!
— Tak długo jak będziesz ze mną, mogę to robić! — podniosła się chwiejnie z ziemi
Bigos uniosła brew, wyraźnie coraz bardziej zadziwiona tym, jak bardzo socjalna była ta niewinna, trochę przygłupia, ale urokliwa duszyczka.
— Więc musimy zacząć od ćwiczenia twojej wytrzymałości! Musisz wejść na jakąkolwiek gałąź i wytrzymać na niej wystarczająco długo bez spadania! No dalej, na jakąś niską, żebyś się nam nie zabiła przypadkiem, bo trochę szkoda by było.
Skrzywiła się na te słowa i spojrzała w dół, na swoje łapki. Zerknęła znowu na Bigos, jakby z nadzieją, że ta wycofa swoje słowa, ale w końcu wzięła głębszy wdech i podeszła do drzewa. Przygotowała się do skoku z lekkim pokręceniem kuperkiem i za chwilę przyczepiona była swoimi małymi pazurkami do kory, nie ruszając się dalej.
— No! Dalej! Musisz się odepchnąć tylnymi łapami — poinstruowała ją kotka zniecierpliwiona. — A potem bardzo szybko wejść po korze na gałąź!
Znowu ciężko złapała oddech i odepchnęła się, ale wyszło to bardziej jakby kopała się z drzewem. Utknęła w dziwnej pozycji z prawie wyprostowanymi tylnymi łapami. Nie wiedziała co ma teraz zrobić i oglądnęła się na koleżankę błagalnie. Bigos z trudem powstrzymała śmiech, choć ciche parsknięcie i tak wydobyło się z jej klatki piersiowej.
— Dobra, zejdź, złapię cię jak spadniesz. Musisz spróbować z rozbiegu!
— Na pewno mnie złapiesz? — upewniła się, powoli poruszając jedną łapką w dół.
— Jak mówię, że złapię, to złapię — przewróciła oczami poirytowana. — Nie pytaj się głupio, tylko schodź.
— D-dobrze, to schodzę... — cofnęła tylną łapkę, szukając pod nią oparcia, a gdy je znalazła, próbowała przesunąć przednią do dołu, ale gdy wypuściła już pazurki z kory, własny ciężar pociągnął ją do tyłu, rozciągając jej wciąż wczepioną w drzewo kończynę, aż ta też puściła, a z jej pyszczka wydobył się przestraszony pisk — Ła!
Kotka złapała Kurz, tak, jak obiecała, choć gwałtowny spadek nieco ją zaskoczył i nie przygotowała się tak, jak powinna. Próbowała podtrzymać Kurz przed upadkiem, ale ciężar ciała kotki podczas spadania był na tyle duży, że młoda nie zdołała go utrzymać i obie runęły na ziemię z bolesnym stękiem.
— O! Złapałaś mnie! Dziękuję! — zachichotała bez krzty sarkazmu w głosiku Kurz, a zaraz przerwała, by krótko ziewnąć.
— Chyba mamy różne definicje złapania kogoś — mruknęła sfrustrowana. — Co, już się zmęczyłaś?
Koteczka podniosła się na słabe łapki i znowu ziewnęła, pochylając głowę by chociaż trochę to zakryć.
— Chyba... Chyba chcę już do domu. To była długa przygoda. — stwierdziła cicho gdy zamknęła już pyszczek z tamtego odruchu. Wcale nie było tak późno, ale zdarzało jej się dużo spać. Pewnie dlatego, że ciągle rosła. Rozglądnęła się na boki, nie będąc pewną gdzie ma się kierować.
— Nigdy nie odeszłam tak daleko... Moja mama mogła się w tym czasie pojawić! — przypomniała sobie, odrobinę panikując.
— Czego się tak boisz? Nie rozpłynęła się w powietrzu przecież — zauważyła Bigos z rozbawieniem. — Nawet nie zdążyłyśmy się rozkręcić! Faktycznie słaba jesteś, ale pewnie da się to jakoś naprawić. Odprowadzę cię do... domu, czy gdziekolwiek ty mieszkasz. Bo chyba pamiętasz, jak do niego dojść z tamtego miejsca, z którego tu przyszłyśmy, prawda?
— Tak, tam właśnie jest mój dom! Dziękuję że chcesz mnie odprowadzić! Chodźmy, chodźmy! Musisz też zapamiętać gdzie to, by mnie odwiedzać!
— Mhm — mruknęła pod nosem nowa koleżanka, a zaraz jakby pod wpływem myśli otworzyła szerzej oczy. — Zaraz, ty mi ufasz na tyle, że chcesz pokazać mi, gdzie mieszkasz?
— Eh? Czemu mam ci nie ufać? Jesteś moją przyjaciółką! Poza tym, mówię, że już tam obok byłaś! A teraz chodźmy proszę. Troszkę źle się czuję…
Bigos postanowiła nie zadawać więcej pytań i ruszyła do przodu, z początku zbyt szybko. Próbowała początkowo nadążyć za kotką, ale coraz bardziej miała wrażenie, że czas płynie wolno, a ona idzie ciągle w miejscu, z coraz cięższymi łapkami. Dopiero, gdy Bigos zauważyła, że Kurz strasznie się wlecze, zwolniła tempo.
— Wyglądasz, jakbyś zaraz miała paść.
— Po prostu chcę już do domu... — westchnęła, kryjąc za tym głębszy wdech.
— Uhh, nie mdlej mi tu teraz, bo będę musiała cię ciągać do domu — westchnęła cierpiętniczo starsza, choć nuta czegoś w rodzaju... zmartwienia? Zabrzmiała w jej głosie. Otaksowała spojrzeniem kotkę, jakby miała nadzieję, że ta zacznie iść do przodu, ale widząc, że wyraźnie sobie z tym nie radziła, wypuściła powietrze z płuc i podeszła do niej, podpierając jej bok. — Nie jest aż tak daleko, wytrzymaj choć trochę.
— Jeszcze nigdy nie zemdlałam! — obroniła się, ale mocniej przywarła do jej boku, ciesząc się nieświadomie z bliskości innego kota. Nagle zadrżała — Skoro cię dotykam, to znaczy, że już mnie nie odwiedzisz?
Kotka zamknęła na moment powieki, gdy młodsza patrzyła na nią bez przerwy, z rozszerzonymi źrenicami. Wreszcie odparła:
— Teraz robię to z własnej woli, Kurz. To duża różnica.
— Oh. To dobrze, już się zmartwiłam! — podniosła na chwilę ogon, wyraźnie szczęśliwa
— Zdążyłam zauważyć — odparła. Szła powoli i ostrożnie, choć widocznie się niecierpliwiła. — Mam nadzieję, że mówisz prawdę z tym niemdleniem, bo już samo chodzenie twoim tempem jest nieznośne, a co dopiero targanie twojego ciała... Chociaż nie możesz ważyć aż tak dużo, twoje nogi są jak patyki. Ale wciąż.
— Wcześniej się przewróciłaś razem ze mną... — przypomniała, wpatrując się w nią, jakby z podziwem mimo wypowiedzianych słów, po chwili zawstydzając się i patrząc po okolicy, która wydawała się już znajoma.
Uszy kotki z zainteresowaniem podniosły się na sztorc, ale ona sama obróciła głowę lekko zażenowana. Po krótkiej ciszy w końcu znów przemówiła:
— To całkiem spokojne miejsce... Jak na miasto — mruknęła bardziej po to, by przerwać moment niezręczności. — Nic dziwnego, że tu przeżyłaś. Choć to wciąż zaskakujące.
— Mhm! Chociaż nie mam porównania... Ale większość kotów po prostu tędy przechodzi i idzie dalej. I nie ma ich zbyt dużo. Trochę jest samotnie... Byłoby fajnie, gdybyś tu zamieszkała! Mogłybyśmy spędzać czas razem... Chociaż jak moja mama wróci i mnie zabierze, to zostałabyś sama, to lepiej nie! Ale jak będziesz mnie odwiedzać to będzie też super!
— Wciąż niczego nie obiecuję, ale... — opuściła barki. — Może jeszcze przyjdę. Podkreślając może. A co do zamieszkania... Nie zrozum mnie źle, ale tu jest dość obskurnie. Bardzo. Nie wiem jak możesz wytrzymywać w tak brudnym miejscu. Dom mojego ojca jest czysty i duży, a tu... Cóż. Śmierdzi.
— Muszę tu czekać, żeby mamy wiedziały gdzie jestem! Gdzie indziej miałabym pójść, żeby mogły mnie znaleźć? — Kurz zapytała, defensywnie.
— Mówię... Ogólnie. Niezależnie od miejsca, na ulicach jedzie zdechłym kotem — miauknęła. — Mówiłaś coś, że twoja matka mieszkała kiedyś u Wyprostowanych? Czemu nie została? Miałaby wszystko pod nosem.
Kurz przekrzywiła głowę. Mama u ludzi… Ah, mama Seraf. Uniosła ogonek, bo zawsze była szczęśliwa by opowiadać o swoich mamach.
— Nie wiem, mówiła coś, że wzięli ją z domu i ją tutaj zostawili. Poza tym, praktycznie nie czuję już tego zapachu! Można się przyzwyczaić!
— Wiesz, to chyba nie dla mnie — prychnęła Bigos. — Mogę chodzić po okolicach, ale nie wyobrażam sobie tu mieszkać — stwierdziła. — Czemu Wyprostowani mieliby kogokolwiek zostawić? Oni są po to, by nam usługiwać. Wyprostowana mojego ojca w życiu by się go nie pozbyła.
— Mhhm — ziewnęła — nie wiem, może już jej nie kochali... Ale ja ją bardzo kocham! Oh! Tam jest moja alejka! — trochę energiczniej przebierała chwilę łapkami, by po kilku kroczkach znowu zwolnić.
— Uważaj, żeby cię tam co nie zabiło po drodze — powiedziała, przypatrując się kotce ze zmrużonymi oczami. — Na mnie chyba pora. Powinnam wracać.
— Jasne, rodzice pewnie też na ciebie czekają! — uśmiechnęła się, chociaż była trochę zawiedziona — To cześć! Mam nadzieję, że wrócisz! Jeśli nie będę na zewnątrz alejki, to będę w moim kartonie! Na pewno mnie znajdziesz... Będę czekać, obiecuję! — podniosła ogon i usiadła, wciąż słabo czując się w łapkach, by poobserwować kotkę jak będzie odchodzić.
— W to nie wątpię — odparła sarkastycznie Bigos, ale Kurz tego nie wyczuła i wciąż radośnie drżały jej wąsiki. . — Mam nadzieję, że będziesz żywa, jak tu wrócę! — pożegnała się z nią, by przemknąć na zewnątrz alejki, prawie niewidoczna dla samej Kurz, która patrzyła na to z zafascynowaniem i zauroczeniem.
<Bigosiku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz