dosyć dawno temu
- Nie zrobisz tego! Jak to wykonasz, to.... Sama sprzątnę mech! O ile będzie mi się chciało. Mam tyle WAŻNYCH spraw do przemyślenia, że nie potrafisz sobie tego wyobrazić, Drozduniu - paplała jak zawsze Popielata Łapa. Kotka nie potrafiła zamknąć pyska, byleby usłyszeć magiczne słowa: Wspaniała z ciebie przyjaciółka!
Droździa Łapa po raz kolejny miał sprzątać mech. Znowu, znowu, znowu. Lwia Gwiazda widział w burym idealnego woźnego. Za jakie grzechy klanu? Jednak żółtooki nie miał nic do miauczenia, decyzja lidera to decyzja lidera. Przez narzekanie skończyłby w legowisku starszych, w żłobku, w każdym brudnym kąciku obozu.
Niebieska ubzdurała sobie, że Drozd nie wybierze się do legowiska królowych i ich gówniaków i nie zagada pierwszego lepszego kociaka. Po co miałby to robić? Po co... On.. Miał.... Mówić... Do kogoś obcego. Kogoś, kto na niego spojrzy, kto oceni, kto zrzyga się na jego widok.
Pokręcił stanowczo głową. Zamierzał się sprzeciwić, pozostać asertywnym. Musiał, musiał, po prostu musiał. Inaczej skończy gorzej niż Bursztynowa Łapa na ostatnim zgromadzeniu.
Miał tupnąć nogą, dumnie wypiąć pierś i spojrzeć niebieskiej prosto w oczy, centralnie w źrenice. Tylko... Zamiast tego wydał cichy pisk, przez co spotkał się z głośnym śmiechem kotki.
- Jesteś rozkoszny, Drozduniu. A może wolisz Drozduś? Droździełek? Drozdełeł? Ptaszek? Ptaszunio? Wybieraj - mówiła Popielata Łapa.
- N... Nie chcę. Jestem Droździa Ła-ła-ła... Łap-pa - wydukał, onieśmielony spojrzeniem pomarańczowych oczy. Pomarańczowe oczy, najgorsze, co go spotkało. To właśnie ślepia w tym odcieniu posiadały koty, wywołujące w nim największy strach i obawę.
- Dobrze, Łałałałappo - prychnęła z rozbawieniem niebieska. - Idź lepiej do żłobka, bo zaraz odór mchu mnie uśpi.
- N... Nie.... Nie.... Nie. Nie chcę. Nie idę. Nie... Nie - powiedział tylko, cofając się w kierunku wyjścia. Drżał, drżał jak osika.
Bądź jak Fałszywy, ale piękny jak Aronia. Pewny jak Fałszywy, piękny jak Aronia - mówił sobie w myślach rodzeństwo go mobilizowało. Chociaż ono.
Popielata Łapa wydała dziwny dźwięk, jakby połączenie warkotu lisa, syku węża i krzyku z Pustki... Przynajmniej tak odczytał to bury. Od razu wybiegł z legowiska, wpadając po drodze na Słoneczną Łapę. Czekoladowa uśmiechnęła się spokojnie do Droździej Łapy, a ten położył uszy po sobie.
- C... Co? J-ja... N-nie ro-rozkazuj miii... Jestemniewinnymiałemsprzątaćmechale... Ale coś nie wy-wyszło - wydukał piskliwie.
- Spokojnie, nie zrobię ci nic złego. Spokojnie - mruknęła kotka, uśmiechając się życzliwie. - Popielata Łapa znowu coś narozrabiała?
- N-nie... N-nie... Pójdę już... Bra-brat... Znaczy żło-b-bek wo-woła-ła-a - wydukał Droździa Łapa, ledwo co przełykając ślinę. - Mech czeka.... - dodał cicho.
- Nie do końca usłyszałam ostatnie słowa, ale... Powodzenia! I miłego dnia! - powiedziała radosnym tonem Słoneczna Łapa.
Drozd odetchnął z ulgą. Chociaż na chwilę. Uff, stres i strach opuścił ciało burego. Po kilku krótkich rozmowach ze znanymi sobie kotami w końcu doszedł do kącika matek z dziećmi. Pisk grona głosików spowodował szybkie wycofanie się ucznia z tego miejsca. Nie, niw wytrzyma tam. Zbyt dużo hałasu, za dużo dzieci. Zdepcze któreś, na pewno rozdepta.
Cofając się wpadł zadem na Zadymiony Pysk.
Nie, tylko nie on... Błagam, nie on - pomyślał bury, wpadając ponownie w panikę. Nim czarny wojownik zdołał coś powiedzieć, syn Łabędziego Plusku skoczył wysoko, wyżej niż ścięty pniak, wydając bardzo dziwny dźwięk, połączenie pisku i wysokiego miauknięcia. Upadł na tylek, jęcząc z bólu. Przynajmniej skończył jako koci Adam Małysz, a nie pacjent u medyków.
- Droździa Łapa, wielki mazgaj - miauknął Zadymiony Pysk, ignorując w pierwszej chwili skok ucznia w przestworza. - Przeszkadzasz mi. A ten pisk... Gorzej niż królowa podczas porodu.
Droździa Łapa położył uszy po sobie.
- Prze... Prze.... Przerażamprzepraszamprzeprze - mówił bez ładu. Czekoladowy odcień oczu wojownika przerażał Drozda, od tak, tak po prostu.
- Zmykaj lepiej - dodał na koniec Zadymiony Pysk.
Uczniowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Od razu pojawił się w żłobku, tuż przy jakimś pręgowanym burasku.
- G-gdzie m-mech? M-muszę... Jestem sprzątaczem. Zrobię to i już sobie i-i-idę - wydusił ostatkiem sił.
<Sroczku?>
14 pkt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz