Chłodny wicher rozwiewał ułożone futro wojownika. Żywiczna Mordka spacerował po łące niegdyś należącej do Nocniaków. Dzień był spokojny. Kociaki zdążyły już dorosnąć i opuścić próg kociarni. Żywica nadal nie mógł uwierzyć, że zostały już uczniami. Wojownikowi zdawało się, że sam nie dawno skończył szkolenie. Skrzywił się na wspomnienie jego wymagającej mentorki-ciotki. Do końca jej życia sprawiała wrażenie, jakby go nienawidziła. Dopiero po jej śmierci Żywica uświadomił sobie za co. Pewnie przypominał jej tego łachudra Zlepioną Łapę. Wojownik westchnął zrezygnowany. Miał nadzieję, że chociaż jego kociaki miały beztroskie dzieciństwo.
Niespodziewany szelest za grzbietem przestraszył Żywiczną Mordkę. Strasznie nie lubił sam chodzić na polowania. Na dodatek zapadający powoli mrok nie dodawał otuchy. Na zdrowy rozsądek powinien już wrócić do obozu, ale dziś jego kociaki miały pierwsze polowanie i nie chciał wrócić z pustym pyskiem.
Kolejny trzask zmusił go do obejrzenia się za siebie.
Nerwowe drgawki opanowały jego ciało.
— T-to t-ty — ledwo wydusił z siebie, spoglądając na kocura.
Czarno-biały uśmiechnął się paskudnie.
— Tęskniłeś? — prychnął, jeżąc się.
Żywica szybko pokręcił łbem. Przyglądał się zastępcy Klanu Nocy szeroko otwartymi ślipiami. Nie rozumiał czego ten od niego chciał. Przecież już mu dał nauczkę. Nie wiedział za co, ale dostał. Więc czemu ten znów przyszedł go gnębić?
— Co się tak gapisz? — syknął zirytowany kocur, wysuwając pazury. — Przecież mówiłem ci, że to jeszcze nie koniec — dodał, dumnie unosząc ogon.
Żywica był przekonany, że zaraz serce wyskoczy mu z piersi.
Czy tak właśnie zginie?
Zabity z nieznanych pobudek wrogiego wojownika...
— P-przepraszam, b-b-bardzo p-przepraszam — sam nie wiedział za co dokładnie przeprasza. — P-proszę z-zostaw mnie.... zostaw m-mnie w s-s-spokoju — powtarzał niczym modlitwę.
Nocniak zaśmiał się cicho.
— Oj, biedny Żywiczna Mordka — mruknął kocur, zbliżając się do niego. — Naprawdę jesteś aż tak naiwny?
Liliowy zaczął się cofać. Łapa za łapą starał się powoli oddalić od Nocniaka, lecz ten szybko nadganiał to co przeszedł. Aż skończyła mu się droga do wycofywanie. Grzbiet głucho uderzył o pień drzewa. Czarno-biały uśmiechnął się tajemniczo.
— Wy Klifiaki jesteście znane ze skakania po drzewach — zaczął, spoglądając na rozłożystą sosnę. — Właź! — rozkazał mu.
Żywica spoglądał zaskoczony na wrogiego kota, nie rozumiejąc co ten planuje. Ten widząc jego wyraz pyska, zmarszczył brwi.
— Głuchy jesteś, lisi smarku? Właź na drzewo! — wrzasnął na niego.
Żywiczna Mordka spojrzał niechętnie na pień. Od tragiczniej śmierci Sroczego Żaru nie zbliżał się do drzew. Nawet unikał lasu. Nie sądził, że cokolwiek zmusi go do wejścia na drzewo, a wystarczył tylko wściekły Nocniak. No dobra, bardzo straszny wściekły Nocniak. Żywica bardzo niechętnie wbił pazury w pień sosny. Spoglądając ukradkiem na czarno-białego i modląc się do Klanu Gwiazd o ratunek, wspinał się coraz wyżej. Przysiadł na pierwszej napotkanej gałęzi zmęczony i przerażony. Mógłby przyrzec, że gałąź pod nim ciągle się chybocze, a łapy ledwo co utrzymują się na jej śliskiej powierzchni.
— A teraz skacz! — krzyknął Nocniak.
Żywica wybałuszył ślipia.
— C-co?
— No skacz, mysia strawo! — wrzeszczał dalej kocur.
Żywiczna Mordka coraz bardziej nie rozumiał co tu się dzieje. Łapy z każdym uderzeniem serca drżały, a serce zdawało się zaraz wyskoczyć z piersi. Liliowy spojrzał w dół. Ziemia była stanowczo za daleko, by od tak zeskoczył.
— Skacz, bo zaraz tam wejdę i cię zrzucę! — zagroził Nocniak.
Lecz sparaliżowany strachem Żywica nadal streszczał w miejscu.
— Głupie mysie strawy — syknął zastępca wrogiego klanu, wbijając pazury w pień drzewa.
Żywica z niepokojem kątem oka obserwował jak ten coraz bardziej się do niego zbliża. Wszystkie zmysły kazały mu uciekać. Serce biło jak oszalałe, sprawiając, że nie potrafił myśleć logicznie. Jedyne co mu pozostało to skoczyć.
Im dłużej wpatrywał się w ziemie tym bardziej wątpił, że wyjdzie bez szwanku.
— Ostatnia szansa — ogłosił Nocniak, podchodząc do niego coraz bardziej.
Skoczył.
* * *
Obudził się gwałtownie, prawie zrywając na łapy. Jedynie rozchodzący się po ciele ból go powstrzymał. Cztery pary pomarańczowych ślip zwróciło na niego wzrok.
— Tata wstał! — ogłosił Fiołkowa Łapa podbiegając do wojownika.
Za nim podążyła reszta rodzeństwa. Tylko Daliowej Łapy nie było.
— Tato, tato, co się stało? — pytała Rumiankowa Łapa, szturchając go lekko.
Żywica nadal lekko nieprzytomny rozejrzał się wokół. Był u medyków. Zdezorientowany spuścił wzrok, nie wiedząc czy wydarzenie było prawdziwe, czy tylko mu się przyśniło.
— N-nic — miauknął niepewny, czy okłamuje córkę, czy nie. — N-nic się n-nie stało — powtórzył.
Kotka uniosła brwi zdziwiona.
— To jak inaczej zrobiłeś takie kuku? — mruknął Szczawiowa Łapa, przyglądając się ojcu.
Żywica uśmiechnął się słabo.
— D-d-dobrze w-wiecie, ż-że czasem n-nie patrze pod ł-łapy... — urwał, nie chcąc bardziej się ośmieszyć w oczach kociaków.
Spuścił wzrok zawstydzony. Nie miał pojęcia jak inaczej im to wytłumaczył. Nie był pewny nawet, czy to co myśli wydarzyło się naprawdę. Zamyślony otulił się ogonem. Oby tylko Berberysowa Bryza nie była zła, że znów jak ostatnia pierdoła zrobił sobie krzywdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz