Poważnie?
Nigdy nie spodziewałabym się, że Wolf umrze. I to w taki sposób. Nie byłam emocjonalnie ani fizycznie gotowa na jego śmierć. Zdawałam sobie sprawę, że gdyby to się stało, przejęłabym jego stanowisko.
Ale że tak wcześnie?
Nie byłam na to gotowa.
W głębi serca wiedziałam, kto za tym stoi. I musiałam z nim na ten temat porozmawiać, o ile będzie to możliwe.
Westchnęłam. Czas ruszyć zad i do roboty. Przydałby się mały patrol, bo coś mi mówi, że od czasu śmierci poprzedniego lidera nikt tego nie robił.
***
Skierowałam się na północ, w kierunku Mokrych Oczu. Byłam tam zaledwie parę razy, a to miejsce wywołało kolejne i kolejne wspomnienia...
Za dużo wspomnień.
Za dużo myśli.
Za mało życia.
Skręciłam i już po chwili stałam przed Suchym Drzewem. Było... całkiem spore. Owszem. Spore. I suche. Nie byłam w stanie znaleźć innych określeń, byłam zbyt zajęta moją własną głową. Całkowicie odpłynęłam, myśli przejęły nade mną władzę.
Nade mną i moim umysłem.
Jęknęłam cicho, na co błyskawicznie zareagowały ptaki siedzące na drzewie, których nie zauważyłam wcześniej. Czarne jak noc kruki błyskawicznie wzbiły się w powietrze, zostawiając po sobie parę kruczoczarnych piór na ziemi.
Szłam Drogą Grzmotu. Przede mną rozciągały się cztery masywne drzewa, zwane Czterema Dębami. Gdzieś w oddali usłyszałam ciche popiskiwanie myszy, charakterystyczne odgłosy wydawane przez dzięcioła czy szum rzeki. Nie zwracałam jednak na nic uwagi. Znajdowałam się na terytorium neutralnym, co oznaczało wysokie ryzyko zaatakowania przez samotników... A właściwie jednego samotnika. Niebezpiecznego samotnika.
Kogoś, kto zabił lidera.
Kto zabił Wolfstar'a.
Stoneclaw.
Ale w sumie, to skąd wiedziałam, że znajdował się właśnie tu? Równie dobrze mógł się szlajać po terenach Dwunożnych, bądź innego klanu.
Nie wiem, skąd.
Nie wiem, czy w ogóle tu był.
- Proszę, kogo mój nos czuje?
Stoneclaw. Wiedziałam, że musi tu być. Musiał.
Odwróciłam się błyskawicznie z zamiarem spojrzenia w jego oczy.
Mile się zaskoczyłam.
- Co za niespodzianka. Brak oczu, co? Stało się coś? To... pamiątka po czyjejś śmierci? - syknęłam nieprzyjemnie.
- Całkiem możliwe. Co cię sprowadza, piękna, w dniu swojej śmierci do 'rzeźnika', który zaraz utnie ci łeb?
- Nie dam się tak łatwo zabić, jak zabiłeś lidera.
- Ty będziesz następna.
Bezceremonialnie rzucił się na mnie, a właściwie w miejsce, w którym stałam parę milisekund temu.
Odetchnęłam z ulgą. A więc z moim refleksem nie jest jeszcze najgorzej, co? Czy to zwyczajne szczęście?
- Rozpruję ci brzuch i będę bawić się twoimi flakami po tym, jak brutalnie cię zabiję! Zobaczysz!
- Ty niestety tego nie zobaczysz.
Wykonałam następny unik, następny i następny. Samotnik ciągle nie przestawał napierać. Skakał, ciął i drapał - to wszystko, aby się mnie pozbyć.
O nie, nie dam się tak łatwo. Nie jemu...
Przez cały czas on atakował, ja broniłam. Był silniejszy ode mnie i używając zaledwie połowy swojej prawdziwej siły prawie mnie pokonywał. Nie byłam wystarczająco silna. Ale na szczęście - moim atutem jest szybkość i zwinność. No i spryt, powiedzmy. Więc jest jakaś szansa... na zwycięstwo.
- Jest się na skraju wytrzymałości, co? - mruknął cicho, uśmiechając się lekko.
Mówiąc to, wykonał jeden z silniejszych i szybszych ataków. Nie byłam w stanie się obronić - siła uderzenia była zbyt wielka. Pazurem drasnął w oko, przecinając je w poprzek.
Syknęłam z bólu.
Nigdy czegoś takiego nie czułam.
I nie chodziło tu o ból...
Ale o determinację.
Walczyłam bowiem z kimś, kogo kochałam...
Tak, to pewnie dziwnie brzmi. I zapewne nigdy się do tego nie przyznam. Ani jemu, ani nikomu, ani mnie. Tym bardziej mnie.
Wstydziłam się tego niemiłosiernie. Zakochać się w... kimś takim. Bezlitosnym zboczuchem, kanibalem, mordercą. To nie był książę (kot) na białym rumaku.
Więc odgrodziłam to uczucie od siebie i nie pozwalałam, aby mnie dosięgało.
I teraz z nim walczę. I nie będę mieć dla niego litości.
Nie zważając na piekący ból w oku i w miejscu, gdzie przecięto skórę razem z okiem, rzuciłam się na niego.
Nie było to najrozsądniejsze wyjście, ale co mogłam zrobić?
***
Leżałam na ziemi, przy Czterech Dębach.
Stoneclaw'a nie było.
Pamiętam tylko tyle, że z nim walczyłam...
Zadał cios w moje oko, a potem się na niego rzuciłam, rozpruwając mu gardło.
Czy zrobiłam mu coś poważniejszego?
Oby tak.
Sekundę po tym poczułam ból. No tak, rana.
Udałam się jak najszybciej w stronę mojego klanu, do medyka.
<Stoneclaw? Może nie wyszło najlepiej, bo weny nie było za grosza, ale coś tam z niej wydusiłam, jak zwykle - wypociny. Jakieś pomysły?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz