Śmierć ukochanego mi kota bardzo wpływa na moje zachowanie. Stałam się nerwowa, podobno smutnie wyglądam, mimo iż garstka kotów mi mówi, że mam się uśmiechnąć. Uśmiech na mej mordce źle wygląda. Szczęście to nie tylko podniesione końcówki ust.
Szczęście to uczucie, które otrzymuje 99% wszystkich stworzeń na tym świecie. Jestem w tym jednym procencie, jakbyś nie wiedział.
Depresja nie jest fajna. Zalewanie się niematerialistycznymi łzami, wyobrażenie o wiecznym smutku. Każdy chciał by mieć jakiegoś partnera.
Ja go miałam. Zaledwie "na chwilę". Wolfstar zmarł... I od tego jest mi bardzo, bardzo, bardzo smutno. Oczy pewnie są mdłe, nie mają tego "żywego blasku". Tak mi moje dzieci mówiły. Pamiętam te słowa dokładnie:
— Mamo, smutno ci?— Zapytała Deerpaw, patrząc na mnie do bólu znajomymi oczami. Odwróciłam wtedy głowę, zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech i wydech, powtarzając tak potem dwa razy. Następnie spojrzałam na kociaków, liznęłam troje z nich i słabo się uśmiechnęłam, bez uczucia szczerej radości.
— Tak, jest mi smutno.— Powiedziałam szczerze. Przełknęłam ślinę, wydając przygłuszony dźwięk z gardła.— Ale wy się mną nie martwcie. Naprawdę.— Wtedy kocięta spojrzały na siebie. To była chyba ostatnia z nimi rozmowa.
Kiedy myślę o smutku, chce mi się zapaść po ziemię i zapomnieć o wszystkich problemach. Jestem taką kotką... dosyć problematyczną. I dużo osób twierdzi, że po prostu chcę zwrócić na siebie uwagę.
Nie.
Zamiast tak myśleć, lepiej ruszcie swoimi tyłkami i idźcie pomagać Klanowi.
Wyszłam z obozu ze spuszczonym ogonem i głową, wlokąc za sobą swoje, kiedyś energiczne, łapy, i spojrzałam do tyłu na obóz. Klan Wilka... Tam jest kawałek mej rodziny, tam są znajomi, tam jest prawie wszystko. I to wszystko zostawiam. Chyba to ostatni raz, kiedy patrzę na ów obóz, spowity licznymi paprotnikami. Zamknęłam oczy, odwróciłam głowę w stronę dalszej części lasu. Nagle zauważyłam coś brązowego. Nie, to na pewno mnie wzrok myli, ile razy bym nie widziała obok siebie pierwszego lidera Klan
y Wilka, zawsze przymrużałam oczy i odwracałam głowę, z gorzkim smutkiem, że to nie był on.
Zaczynałam mieć wątpliwości co do cichego wyjścia z obozu. Trzeba wrócić i się ze wszystkimi pożegnać... Miałam pewne zamiary, gdzie pójść, które, pewnie, wyjawią się kiedyś.
Zaczęłam więc wracać do kotów, z którymi się zapoznałam w Klanie Wilka. W oczy mi się rzucił Darkheart. Podeszłam do niego truchtem, wlecząc ogon za sobą.
– Darkheart...– powiedziałam i krótko się zamyśliłam.– Ee, witaj.
– Mintleaf?– Zapytał pewnie ze zdziwieniem. Spojrzał na mnie oceniającym wzrokiem.– Coś się stało?
– Chyba tak. A może i nie.– Odpowiedziałam ponownie z zadumą.– Chciałabym cię o coś poprosić.
– Chętnie ci pomogę.
Pewnie się zgodził, bo wiedział, że jestem smutna przez śmierć Wolfstar'a.
– Po prostu... Powiedz moim dzieciom, że będę ich czasami nawiedzała.
Wzrok Darkheart'a wyglądał na zdziwiony.
– Acha.– Dodałam, kiedy już się odwracałam.– Nie czekajcie na mnie. Dzięki.
Podbiegłam jaskini lidera, by dopiero pierwszy raz ujrzeć Warstripe... To znaczy, Warstar. Nie było mnie, kiedy wykrzykiwali jej nowe imię, a później ta w ogóle ni wychodziła ze swojej jaskini, jakby jej tam nie było.
Zaglądnęłam tam - owszem, była, ale spała. Tak długo? Może, zmęczyła się? Albo tak się zawsze dzieje po ceremonii? Szczerze, nie wiem, gdzie przyszli liderzy idą, by otrzymać jakąś tam gwiazdkę i zmienić sobie imię.
– War... Star?– zapytałam. Ta od razu otworzyła oczy i spojrzała na mnie.
– O, hej Mintleaf. Coś się stało?– Zapytała "prosto z drzewa".
– Mam pewną prośbę.
– Jakąż to?– Popatrzyłam na nią z lekką niechęcią. Wkrótce odważyłam się wypowiedzieć te słowa.
– Będziesz się żegnała z pewną osobą. Chciałabym, aby to było... Z radością.
– Co...? Mintleaf, o co ci chodzi?
Ale ja już wyszłam z nory. Nie chciałam tam dłużej przebywać, bo czułam tam mój i Wolfstar'a zapach. Westchnęłam i poszłam dalej. Zobaczyłam szarą sierść. Leafstripe.
– O, ten... Leafstripe...– Dotknęłam ją łapą, a ta odskoczyła i się odwróciła. Uspokoiła swoje ciało kiedy mnie ujrzała. Patrzyłam na nią przymulonym wzrokiem.
– Siema Mint!– Wykrzyknęła.– Twoja córka jest świetna! Szybko się uleczyła, teraz może biegać gdzie chce i tak jak chce! Żebyś wiedziała, jak świetnie się bije...
– Och, to dobrze...
– Jeszcze jak! Prawdziwy z niej jeleń! Widzisz tamtą mysz?– Wskazała na martwą mysz w dziurce na dobycz.– To ona ją złowiła!
– Bardzo się cieszę, Leafstripe, ale...– Próbowałam coś wypowiedzieć, ale ta kotka nie dawała mi.
– Bardzo fajnie, że ją uczę! Ona jest świetna.
– LEAFSTRIPE!– Wykrzyknęłam, kiedy miałam już ją dość. Kotka zamknęła buzię i spojrzała na mnie z lekkim strachem. Westchnęłam.– Mogę coś powiedzieć?
– O-Owszem!– Chyba przełknęła ślinę.
– Powiedz Deerpaw na następnym treningu o Gwiezdnym Klanie.
– Ale my już...
– I o tym, że tam jest jej ojciec i wkrótce matka.– Przymknęłam się. Czort!
– ... C... Co...?
Odwróciłam się i klacnęłam zębami.
– Nie ważne.
Chyba już nie mam ochoty na wyszukiwanie nowej "żertwy". Wybiegłam z obozu najszybciej jak mogłam. Potknęłam się i spadłam na ziemię na nos, od czego chyba mi zaczęła lecieć krew. Poczułam zapach w nosie. Uch, mam krew, lecącą z nosa. Świetnie.
Jednak, próbując nie zwracać na to uwagi, wstałam z trudem i, dzięki jedynej nie bolącej mi łapy, wlokłam się dalej. Westchnęłam i pozwoliłam swojemu ciału spaść. Kaszlnęłam kilka razy, poczułam ból w sercu i położyłam się na plecach, dalej kaszlając. Serce biło częściej, sapałam. Zamknęłam oczy, liczyłam do dziesięciu i znów je otworzyłam. Nikogo nie było przy mnie. Idealnie.
Wstałam z trudem i powlokłam się dalej. Gdzieś tutaj musi być te miejsce... Miejsce, w którym Dwunożni czekają na innego, o wiele dłuższego i wyższego stwora. Miał, w sumie, motywujący dźwięk i okropny smród. Westchnęłam. Jest. Tam, przede mną, jest te miejsce, w którym chciałam już wszystko skończyć. Zrobiłam wolny krok dla zabicia czasu, by doczekać się nocy. Jednak szelest namówił mnie, bym spojrzała za siebie. Szary kocur. Może go widziałam, może nie. Był taki sam jak...
– Stoneclaw.– Wypowiedziałam te imię ze szczyptą nienawiści. Nie, nie chciałam walczyć.
– Brawo.– Uśmiechnął się zacnie i podszedł do mnie. Gdybym miała magię, rzuciłabym zaklęcie na ziemię i zrobiła tarczę. Jednakże, takich umiejętności nie miałam, więc po prostu poszłam o krok do tyłu.– Czego się boisz?– Zapytał, dalej się uśmiechając.
Skręciłam głowę w bok i zamknęłam oczy.
– Jak chcesz, możesz mnie zabić. Tylko mnie dogoń!
Kocur już wyskoczył z miejsca. Chce mnie zabić, szybka myśl przeleciała mi przez głowę. Wybiegłam w stronę miejsca, do którego chciałam pójść. Usiadłam na torach, kiedy Stoneclaw naskoczył na mnie. Kopnęłam go tylną łapą.
– Głupia!
Czerwona wizja zmieniła się na czarną. Do uszu docierał szum i gwizd. Serca nie słyszałam. Wszystko zniknęło. Jedyne co zrobiłam, to zawyłam od bólu. Nie wiedziałam, że on jest taki... Bolesny.
~*~
– Witaj w Miejscu, Gdzie nie ma Gwiazd.– Czyiś głos dobiegł do moich uszu. Był to ciężki, basowy, nawet zachrypnięty. Nie miał on echa.
– Nie– jeszcze jeden głos. Melodyjny, piękny, cichy. Czysty i z echem.– Witaj w Klanie Gwiazd.
Otworzyłam oczy, kiedy nagłe światło oślepiło mnie. Z prawej strony "ściana" była jasna, prawie że błękitna, jednak z drugiej była to ciemność, z fioletowym odcieniem,
– Mintleaf, tak?– Dwa głosy wypowiedziały me imię. Z jasności i ciemności wyszedł kocur, wielki i umięśniony i kotka, ładna i z gracją.– Musisz wybrać, gdzie pójdziesz.
– Zawsze tak jest?– Zapytałam nareszcie. Koty spojrzały na siebie.
– Nie.– Odpowiedziała kotka.– Akurat ty jesteś wyjątkiem. Masz swoich rodziców w Miejscu-Gdzie-Nie-Ma-Gwiazd, a Wolfstar'a w Gwiezdnym Klanie.
Byłam oszołomiona. Rodzice w Miejscu, Gdzie Brak Gwiazd?
– Dlaczego oni są tam?
– Złamały kodeks wojownika. Miałaś rodziców z różnych Klanów.
Usiadłam i spojrzałam wgłąb ciemnego lasu. Jednak wkrótce zatrzymałam wzrok na czystym pomieszczeniu. Decyzja była trudna.
– A jest jakieś inne rozwiązanie?
– Możesz zostać duszą, która zabłądzi wśród lasów, aż nie wybierzesz swojej ścieżki.
– To chcę być nią.– Wstałam. Pewnie to głupia decyzja, najgłupsza, jaką mogłam wypowiedzieć. Ale musiałam coś wybrać.
Zostałam od razu przeteleportowana na miejsce mej... To znaczy, mojego ciała śmierci. Stoneclaw'a nie było.
Umarłam, i tego nie żałuję.
*aha
OdpowiedzUsuńI od tego momentu już nie czytałam.
Nie ma tam takiego momentu :)
Usuń– Po prostu... Powiedz moim dzieciom, że będę ich czasami nawiedzała. Wzrok Darkheart'a wyglądał na zdziwiony. – Acha.– Dodałam, kiedy już się odwracałam.– Nie czekajcie na mnie. Dzięki.
UsuńCzyli że myślisz, że dalej będę popełniała takie "błędy"?
UsuńNie w cudzysłowie bo to jawny błąd ortograficzny, a wtedy miałam zły dzień i czepiałam się drobiazgów.
Usuń