Rzeka zamarzła, wraz z nadejściem Pory Nagich Drzew. Królicze Serce tęsknił do ciepłej Pory Opadających Liści, podczas której mógł rozwijać swoje hobby. Liściasty Kamień śmiał się, że może kolekcjonować sople lodu. Nie był to aż tak zły pomysł.
Królicze Serce uniósł głowę. Wpatrywał się w drzewo, z którego jeden gałęzi zwisały sople. Musiał uważać, kiedy będzie po nie wchodzić. Nie chciał stłuc delikatnego materiału. Do tego wiedział, że są zimne. Wysunął pazury, wbijając je w korę drzewa i bardzo powoli wspinał się w górę. Podciągał się z wyćwiczeniem, które zdobył rzez swoje księżyce życia.
Będąc już na gałęzi, chwilę na niej balansował, łapiąc równowagę. Powoli zbliżył się do sopli i ostrożnie uchwycił jeden z nich. Potem drugi, schodząc z obydwoma na ośnieżoną ziemię. Z zadowoleniem ułożył je na ziemi. Podziwiał ich piękno. Lśniły w słabym świetle słońca. Były niezwykłym zjawiskiem i musiał przyznać Liściastemu Kamieniowi, że faktycznie będzie je zbierał!
- AAAAA!!
Głośny pisk przeszył spokój panujący w obozie. Królicze Serce zerknął w stronę żłobka, skąd wypadły dwie małe torpedy. O nie... Nie, nie, nie! O wygłupach karzełków słyszał już nie raz i naprawdę nie chciał z nimi zadzierać. Zwłaszcza, że były kociakami Jesionowego Wichru. To zobowiązywało do obchodzenia się z nimi jak z jajkiem.
- Stop! - krzyknął, ale za późno.
Mała szylkretka przebiegła po jego soplach. Zostały po nich jedynie maciupkie, rozbite kawałeczki. Królicze Serce westchnął ze smutkiem. Spuścił głowę, spoglądając na własne łapy. A zapowiadało się tak pięknie.
Rudy kocurek przemknął zaraz po siostrze. Królicze Serce zdecydował, że czas wracać, skoro jego nowe zbiory zostały zniszczone. Niespodziewanie ktoś chwycił go za ogon. Prawie pisnął z przestrachu. Szeroko otwarte z przerażenie żółte ślepia, zatrzymały się na koteczce. Szybko przypomniał sobie jej imię. Znał imiona dzieci dawnego mentora - Malinka, Kaczorek, Jesiotr. I jeszcze Zaraza, Smark, którymi się opiekował. Zatem to chyba była Malinka, wielka łobuziara i chaos w ciałku kociaka.
Przełknął nerwowo ślinę. Poruszył ogonem, chcąc ją z siebie zrzucić delikatnie, ale kotka mocno się go chwyciła i za nic nie chciała zostawić. Sprawiło mu to ból. Skrzywił się lekko. Ale przecież nie mógł być niegrzeczny dla córki Jesionowego Wichru! Szanował ojca koteczki i nie chciał sprawić mu zawodu.
- M-możesz pu-puścić mój o-ogon? - wyjąkał.
<Malinko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz