Spoglądał na wszystkie zebrane koty śmierdzące strachem i krwią. No cóż... nie spodziewał się, że ich koniec nastąpi AŻ tak szybko. Musiał przyznać, że srogo go to bawiło. Wyszczerzył wszystkie zęby w rządku, przymykając ślepia. Widział jak niektórzy są gotowi rzucić mu się do gardła, gdyby tylko powiedział, że pochodzi z klanu nocy. Nie zamierzał jednak dalej kontynuować. Da jej czas, jeśli go potrzebuje...
— Zależy, czy pyta przyjaciel czy wróg — miauknęła hardo czarna kotka — Nazywam się Szyszka. Z kim mam przyjemność? — dodała zaraz, marszcząc brwi, co z lekka rozczuliło Janowca, mimo iż dobrze wiedział, że nie miał jakiejkolwiek przewagi fizycznej czy też liczebnej. Nadal był jednak szczylem, pozostało mu więc jedynie wejść garstce liasków do psychiki i sprawić, by uwierzyli w każde jego słowo. Zadanie jednak nie było zbyt łatwe. Ta cała Szyszka zdawała się być u władzy a nie wyglądała na głupią, w porównaniu z tą bandą półgłówków, których zapewne przy jej nieobecności, obwiązałby sobie wokół palca.
Kątem oka dostrzegł wielkiego kocura, który jeżąc sierść na karku oraz niemalże całym grzbiecie, podszedł do swej towarzyszki, odsłaniając zęby. Łapy miał sztywne niczym gałęzie drzewa, wzrok nerwowy i rozbiegany, zdradzał jednakże też zmęczenie zarówno psychiczne jak i fizyczne. Liliowy owinął ogon wokół łap, poprawiając futerko na swojej klatce piersiowej, po czym poruszył barkami, rozluźniając swe ciało.
— Janowiec, miło cię znowu widzieć, Szyszko i Myszołowie — odparł krótko. Radość wypełniła go od czubka ogona aż po wąsy, gdy dostrzegł jak po mordce Szyszki przebiega cień przerażenia. Dymny kocur nadal sterczący u jej boku napuszył futro, warcząc ostrzegająco niczym pies. Widział, jak futro czarnulki unosi się, zaś ciało się napina. Kącik jego pyska zawędrował zwycięsko ku górze.
— A-ale... To niemożliwe... — szepnęła bardziej do siebie. aniżeli do niego. Oblizał pysk, wysuwając pazury.
— Magia, moja droga przyjaciółko~ — wymruczał, ocierając się o jej bok, po czym stanął pysk w pysk z Myszołowem — Duży jesteś...~ — zaśmiał się pod nosem, krocząc dalej, między pozostałe koty.
Pokręcił nosem.
Co to za niedobitki i niedołęgi?
Żałosna imitacja klanu...
Klan Nocy, czy Klan Klifu... to były potęgi!
Bezwzględni liderzy.
Prawdziwi wojownicy...
Roześmiał się chaotycznie, stając z rudym kocurem pysk w pysk, mierząc go nienawistnym spojrzeniem od samych łap aż po uszy.
— Tyle was zostało? I co ja mam teraz zrobić z przepowiednią? Ach... biada, biada... — prychnął rozczarowany. Widząc jednak pytający wzrok Szyszki, kontynuował — Myślisz, że bym przeżył, gdyby nie błogosławieństwo przodków? — zamruczał z rozbawieniem.
< Szyszko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz