To był dla mnie szok. Niedługo po wyjściu Króliczej Skórki kocur zaczął głośniej kasłać, wręcz się dusił. Próbowałam jakkolwiek to zatrzymać, sprawić aby chodź na chwilę poczuł się lepiej. Udawało mi się to w małym stopniu. Nie znałam Walecznego Serca długo, ale słyszałam, że był on wielkim wojownikiem jak i zastępcą klanu. Krzątałam się niespokojnie po legowisku medyka we wszystkie strony i zdenerwowana machałam ogonem. W końcu usiadłam nieopodal Walecznego Serca i zaczęłam cichą rozmowę skierowaną do Klanu Gwiazd.
- O wielki Klanie Gwiazd, pomóżcie mi, słabej, biednej, niedoszłej medyczce, nie pozwólcie mu odejść, on nie może umrzeć, błagam...- modliłam się cicho pod nosem kiwając się w przód i w tył. Nagle usłyszałam donośny kaszel, wręcz duszący. Podbiegłam do kocura i położyłam swoją łapę na jego.
- Spokojnie staruszku, uratujemy się, będzie dobrze, będzie dobrze...- szeptałam ciepłym i miłym głosem, chciałam chodź przez chwilę pokazać mu, że zależy mi na jego życiu.
- Ty jesteś tą nową medyczką?- spytał słabym głosem, zachrypniętym potwornie. Przełknęłam ślinę i kiwnęłam głową.
- To zaszczyt móc rozmawiać z tak szanowanym wojownikiem- odpowiedziałam i zakryłam ogonem łapy. Nie mogłam mu spojrzeć w jego chore oczy w których odbijał się ból.
- Ja dziś umrę. Proszę, nie przejmuj się tym, to normalna kolej rzeczy- zapewnił mnie po czym zakasłał po raz kolejny. Czułam jak słabnie, widziałam jak jego oczy mętnieją. On umierał. Do moich oczu napłynęły łzy, nie znałam dobrze kocura, ale nie mogłam znieść jego śmierci. Nagle do legowiska wskoczyła Królicza Skórka z kocimiętką w zębach.
-Królicza Skórko!- krzyknęłam przerażona a jedna łza spadła na ziemię, rzuciłam się w kierunku kotki- on umiera!
Zauważyłam w jej oczach otępienie, strach i złość. Podniosła się i podbiegła do kocura, poszłam za nią.
Próbowałyśmy wszystkiego, nic nie zadziałało. Po długiej walce oddech Walecznego Serca ustał. Kocur odszedł. Królicza Skóra przystawiła ucho do jego piersi a nie słysząc oddechu załkała głośno. Poczułam w jej zawodzeniu żałość i smutek. Opadła nisko na łapy i zaczęła płakać. W tej chwili wiedziałam, że Waleczny był kimś więcej niż tylko zwykłym kotem. Przytuliłam się do boku mentorki i polizałam ją w policzek starając się ją pocieszyć, nie mogłam znieść jej bólu. Kotka schowała łeb w moim futrze odwracając wzrok od martwego kocura.
- To był mój ojciec, Kwiecista Łapo- szepnęła głosem stłumionym przez moje futro. Teraz wszystko było jasne.
*jakiś czas potem*
Pochowaliśmy Waleczne Serce. Królicza Skórka nadal nie mogła dojść do siebie, mało jadła, była cicha i chodziła z opuszczoną głową. Często zaglądał do nas Rozmyty Pył, siadał obok siostry i szeptał jej coś na ucho, prawdopodobnie na pocieszenie. Widać jak bardzo siebie wspierali. W ten czas byłam pozostawiona praktycznie sama sobie, dużo leczyłam i zajmowałam się innymi. Wiele kotów zaczęło na mnie inaczej patrzeć, niczym na kogoś godnego szacunku. Może to przez to iż zaczęłam inaczej się zachowywać, młodzieńczy bunt ustał.
Pewnego dnia moja mentorka weszła do legowiska z podniesioną głową, wyglądała na bardzo dumną a zarazem i szczęśliwą. Spojrzałam na nią zaciekawiona, czyżby koniec żałoby?
- Co się stało Królicza Skórko?- spytałam nakładając na łapę jednego z moich dzisiejszych pacjentów opatrunek z pajęczyny.
- Mam dobre wieści Kwiecista Łapo, wybierasz się ze mną do Księżycowego Kamienia, zostajesz asystentką!- wyjawiła mi z wyraźną dumą. Z wrażenia upuściłam pajęczynę na ziemię. Kocur niespokojnie się poruszył po czym wydał pomruk zadowolenia, także był dumny z nowego medyka. Skoczyłam w kierunku mentorki i wtuliłam się w jej białe futerko.
- Jestem taka szczęśliwa!- wypaliłam i zaśmiałam się jak wariat. Biała kotka spojrzała na mnie a w jej oczach ujrzałam ciepło.
- Dokończ opatrunek i wyruszamy- zakomunikowała.
Gdy tylko nastał wieczór, ruszyłyśmy. Nie byłam pewna co mnie tam czeka. Czy Gwiezdny przyjmą mnie? Czy jestem odpowiednia. Nie chciałam zawracać ogona Króliczej Skórce wszystkimi tymi pytaniami. Szłyśmy w ciszy.
<<Królicza Skórko?>>
- O wielki Klanie Gwiazd, pomóżcie mi, słabej, biednej, niedoszłej medyczce, nie pozwólcie mu odejść, on nie może umrzeć, błagam...- modliłam się cicho pod nosem kiwając się w przód i w tył. Nagle usłyszałam donośny kaszel, wręcz duszący. Podbiegłam do kocura i położyłam swoją łapę na jego.
- Spokojnie staruszku, uratujemy się, będzie dobrze, będzie dobrze...- szeptałam ciepłym i miłym głosem, chciałam chodź przez chwilę pokazać mu, że zależy mi na jego życiu.
- Ty jesteś tą nową medyczką?- spytał słabym głosem, zachrypniętym potwornie. Przełknęłam ślinę i kiwnęłam głową.
- To zaszczyt móc rozmawiać z tak szanowanym wojownikiem- odpowiedziałam i zakryłam ogonem łapy. Nie mogłam mu spojrzeć w jego chore oczy w których odbijał się ból.
- Ja dziś umrę. Proszę, nie przejmuj się tym, to normalna kolej rzeczy- zapewnił mnie po czym zakasłał po raz kolejny. Czułam jak słabnie, widziałam jak jego oczy mętnieją. On umierał. Do moich oczu napłynęły łzy, nie znałam dobrze kocura, ale nie mogłam znieść jego śmierci. Nagle do legowiska wskoczyła Królicza Skórka z kocimiętką w zębach.
-Królicza Skórko!- krzyknęłam przerażona a jedna łza spadła na ziemię, rzuciłam się w kierunku kotki- on umiera!
Zauważyłam w jej oczach otępienie, strach i złość. Podniosła się i podbiegła do kocura, poszłam za nią.
Próbowałyśmy wszystkiego, nic nie zadziałało. Po długiej walce oddech Walecznego Serca ustał. Kocur odszedł. Królicza Skóra przystawiła ucho do jego piersi a nie słysząc oddechu załkała głośno. Poczułam w jej zawodzeniu żałość i smutek. Opadła nisko na łapy i zaczęła płakać. W tej chwili wiedziałam, że Waleczny był kimś więcej niż tylko zwykłym kotem. Przytuliłam się do boku mentorki i polizałam ją w policzek starając się ją pocieszyć, nie mogłam znieść jej bólu. Kotka schowała łeb w moim futrze odwracając wzrok od martwego kocura.
- To był mój ojciec, Kwiecista Łapo- szepnęła głosem stłumionym przez moje futro. Teraz wszystko było jasne.
*jakiś czas potem*
Pochowaliśmy Waleczne Serce. Królicza Skórka nadal nie mogła dojść do siebie, mało jadła, była cicha i chodziła z opuszczoną głową. Często zaglądał do nas Rozmyty Pył, siadał obok siostry i szeptał jej coś na ucho, prawdopodobnie na pocieszenie. Widać jak bardzo siebie wspierali. W ten czas byłam pozostawiona praktycznie sama sobie, dużo leczyłam i zajmowałam się innymi. Wiele kotów zaczęło na mnie inaczej patrzeć, niczym na kogoś godnego szacunku. Może to przez to iż zaczęłam inaczej się zachowywać, młodzieńczy bunt ustał.
Pewnego dnia moja mentorka weszła do legowiska z podniesioną głową, wyglądała na bardzo dumną a zarazem i szczęśliwą. Spojrzałam na nią zaciekawiona, czyżby koniec żałoby?
- Co się stało Królicza Skórko?- spytałam nakładając na łapę jednego z moich dzisiejszych pacjentów opatrunek z pajęczyny.
- Mam dobre wieści Kwiecista Łapo, wybierasz się ze mną do Księżycowego Kamienia, zostajesz asystentką!- wyjawiła mi z wyraźną dumą. Z wrażenia upuściłam pajęczynę na ziemię. Kocur niespokojnie się poruszył po czym wydał pomruk zadowolenia, także był dumny z nowego medyka. Skoczyłam w kierunku mentorki i wtuliłam się w jej białe futerko.
- Jestem taka szczęśliwa!- wypaliłam i zaśmiałam się jak wariat. Biała kotka spojrzała na mnie a w jej oczach ujrzałam ciepło.
- Dokończ opatrunek i wyruszamy- zakomunikowała.
Gdy tylko nastał wieczór, ruszyłyśmy. Nie byłam pewna co mnie tam czeka. Czy Gwiezdny przyjmą mnie? Czy jestem odpowiednia. Nie chciałam zawracać ogona Króliczej Skórce wszystkimi tymi pytaniami. Szłyśmy w ciszy.
<<Królicza Skórko?>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz