Czuł na futrze lekki chłód wiatru, który wpadł do żłobka przez otwór, używany zazwyczaj przez inne koty do opuszczania tego miejsca. Rudy nie bardzo rozumiał, po co w ogóle stąd wychodzić i narażać się na masową krytykę ze strony innych. Według niego już w kociarni bytowało za dużo osobników, a na zewnątrz było ich podobno jeszcze więcej. Zadrżał na samą myśl, że kiedyś ktoś skaże mu stąd wyjść. Naprawdę tego nie chciał, było mu tu wyjątkowo dobrze, gdy mógł przesiadywać wśród rodzeństwa, kuląc się przy rodzicach.
Nie rozumiał co prawda, dlaczego mamusia musi zawsze gdzieś iść, a oni pozostają pod opieką taty. Inne kociaki siedziały z rodzicielkami, a w ich przypadku było na odwrót. Naprawdę tego nie pojmował, ale bał się kogokolwiek o to zapytać. Może odpowiedź była oczywista, a on po prostu zbyt głupi, by sens tego do niego dotarł? Skrzywił się, kryjąc mordkę pomiędzy łapkami. Sytuacja była jaka była, nie miał zbyt wiele do gadania. Mógł tylko siedzieć i patrzeć na to wszystko bezradnie.
Podniósł wzrok na liliowego kocura, czule wpatrującego się w swoje pociechy. Rudzik czuł się, jakby trochę nie pasował do tego obrazu. Echo była niezwykle podobna do Orzechowego Zmierzchu, niemalże jej mniejsza kopia. Rzeczka ojca przypominał posturą, no i pędzelkami, które co prawda odziedziczyła cała trójka. To była ta jedna cecha, dzięki której rudy nie czuł się aż tak gorszy. Jego sierść mocno rzucała się w oczy, a chudziutkie ciałko nie potrafiło utrzymać się na koślawych, patyczkowatych nóżkach. Przełknął ślinę, niepewnie podchodząc do Jabłkowej Bryzy i kuląc się przy puszystym ogonie.
- C-coś się stało? – zapytał zmartwiony wojownik, pochylając się do syna. – Ktoś ci coś zrobił?
- N-n-nie – wydukał. Dlaczego tak się jąkał? Wszyscy wezmą go znowu za miernotę, a przecież tak bardzo chciał być odważny i postrzegany jako ktoś godny uwagi.
- N-na pewno? – dopytywał. – Wydajesz się… smutny – stwierdził cicho, starając się nie zestresować młodszego, który dostał lekkich drgawek na ciele.
- N-n-na p-p-pewnooo – wykrztusił, zwijając się w ciaśniejszy kłębek i mocniej kryjąc pysk między łapami. – J-j-jest p-po p-p-rostu… - zawahał się, starając się znaleźć jakąś rozsądną odpowiedź, by nie wyjść na słabego – j-jest m-mi t-t-trochę z-zimnoo…
Nie była to najlepsza odpowiedź, jaką mógł dać, ale spanikował. Naprawdę czuł chłód, chodź wszyscy dookoła ciągle narzekali na nadmiar słońca na niebie i uczucie zbyt wielkiego ciepła na grzbiecie. Z jednej strony chciałby wyjść i sam zobaczyć, jak działa to całe słońce, a z drugiej miał obawę, że zaraz ktoś go za coś obrazi. U Jabłkowej Bryzy też czasem słyszał zająknięcia, więc może jednak rudy odziedziczył po nim coś więcej, niż nadmiar futra na końcu ucha?
Przełknął ślinę. Zdecydowanie nie była to najlepsza cecha, jaką mógł dostać.
Kiedy łapa liliowego go lekko tyknęła, podskoczył. Nie spodziewał się tego ruchu, więc tylko spojrzał ze strachem na ojca, który przysunął go bliżej siebie. Rudzik na moment odetchnął z ulgą i potraktował to jako zgodę na przytulenie się do jego boku.
- C-czemu m-mama m-musi c-ciagle- g-gdzieś w-wychodzić? – spytał, tęskniąc w duchu za szylkretką. Kochał obu rodziców i było mu przykro, że nie mogą siedzieć tu w swym rodzinnym gronie.
Nie rozumiał co prawda, dlaczego mamusia musi zawsze gdzieś iść, a oni pozostają pod opieką taty. Inne kociaki siedziały z rodzicielkami, a w ich przypadku było na odwrót. Naprawdę tego nie pojmował, ale bał się kogokolwiek o to zapytać. Może odpowiedź była oczywista, a on po prostu zbyt głupi, by sens tego do niego dotarł? Skrzywił się, kryjąc mordkę pomiędzy łapkami. Sytuacja była jaka była, nie miał zbyt wiele do gadania. Mógł tylko siedzieć i patrzeć na to wszystko bezradnie.
Podniósł wzrok na liliowego kocura, czule wpatrującego się w swoje pociechy. Rudzik czuł się, jakby trochę nie pasował do tego obrazu. Echo była niezwykle podobna do Orzechowego Zmierzchu, niemalże jej mniejsza kopia. Rzeczka ojca przypominał posturą, no i pędzelkami, które co prawda odziedziczyła cała trójka. To była ta jedna cecha, dzięki której rudy nie czuł się aż tak gorszy. Jego sierść mocno rzucała się w oczy, a chudziutkie ciałko nie potrafiło utrzymać się na koślawych, patyczkowatych nóżkach. Przełknął ślinę, niepewnie podchodząc do Jabłkowej Bryzy i kuląc się przy puszystym ogonie.
- C-coś się stało? – zapytał zmartwiony wojownik, pochylając się do syna. – Ktoś ci coś zrobił?
- N-n-nie – wydukał. Dlaczego tak się jąkał? Wszyscy wezmą go znowu za miernotę, a przecież tak bardzo chciał być odważny i postrzegany jako ktoś godny uwagi.
- N-na pewno? – dopytywał. – Wydajesz się… smutny – stwierdził cicho, starając się nie zestresować młodszego, który dostał lekkich drgawek na ciele.
- N-n-na p-p-pewnooo – wykrztusił, zwijając się w ciaśniejszy kłębek i mocniej kryjąc pysk między łapami. – J-j-jest p-po p-p-rostu… - zawahał się, starając się znaleźć jakąś rozsądną odpowiedź, by nie wyjść na słabego – j-jest m-mi t-t-trochę z-zimnoo…
Nie była to najlepsza odpowiedź, jaką mógł dać, ale spanikował. Naprawdę czuł chłód, chodź wszyscy dookoła ciągle narzekali na nadmiar słońca na niebie i uczucie zbyt wielkiego ciepła na grzbiecie. Z jednej strony chciałby wyjść i sam zobaczyć, jak działa to całe słońce, a z drugiej miał obawę, że zaraz ktoś go za coś obrazi. U Jabłkowej Bryzy też czasem słyszał zająknięcia, więc może jednak rudy odziedziczył po nim coś więcej, niż nadmiar futra na końcu ucha?
Przełknął ślinę. Zdecydowanie nie była to najlepsza cecha, jaką mógł dostać.
Kiedy łapa liliowego go lekko tyknęła, podskoczył. Nie spodziewał się tego ruchu, więc tylko spojrzał ze strachem na ojca, który przysunął go bliżej siebie. Rudzik na moment odetchnął z ulgą i potraktował to jako zgodę na przytulenie się do jego boku.
- C-czemu m-mama m-musi c-ciagle- g-gdzieś w-wychodzić? – spytał, tęskniąc w duchu za szylkretką. Kochał obu rodziców i było mu przykro, że nie mogą siedzieć tu w swym rodzinnym gronie.
<Jabłkowa Bryzo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz