Jaskier zastanowił się dłuższą chwilę. Szczerze, nie miał już ochoty ani na kontynuację 'belka", ani na próbę nauczenia się jakiejś innej zabawy… ale naprawdę głupio było mu odmówić. Widział, że srebrnemu naprawdę zależało i za nic nie chciał go urazić.
— Coś innego — odpowiedział cichutko, unikając skrzyżowania z nim wzroku. Nie chciał, by ten pomyślał, że jego pierwszy pomysł na rozrywkę nie przypadł arlekinowy do gustu.
— Jasne! — zawołał, chyba na szczęście nie odbierając tego tak, jak kociak pomyślał. — Może chciałbyś spróbować w chowanego? Jeden musi się gdzieś schować, a dlugi po upłynięciu odpowiedniego czasu zaczyna go szukać. No i klyjówka powinna być jak najsplytniejsza i walto nad nią pomyśleć — wyjaśnił, a jego króciutkie wąsy zaczęły drgać, jakby nie mógł się już doczekać.
Karzełek pokiwał głową. W sumie to brzmiało to lepiej od poprzedniej zabawy, nie musiał przynajmniej ciągle biegać bez celu, a pomyśleć. Może wyjść nawet dobrze.
— Telaz ja mogę szukać pielwszy — zaoferował się Wieczornik. — Dobla, ja odliczam, a ty się chowaj! — Po tych słowach przywarł do ściany żłobka z zamkniętymi oczami, jakby bardzo mu zależało na tym, byle przypadkiem nie podpatrzeć.
Jaskier rozejrzał się gorączkowo. Nic nie wydawało się odpowiednie! Jego brat na pewno był bystry i bardzo szybko go znajdzie, jeśli kocurek się nie postara. Kryjówka za mamą wydawała się najlepszym rozwiązaniem, ale zdecydowanie za prostym. W końcu kociak, niewiele myśląc wskoczył w rosnącą przy wyjściu kępkę paproci. Będąc tak blisko świata poza bezpiecznymi ścianami żłobka, od tyłu zaskoczył go podmuch wiatru i masa nieznanych wcześniej zapachów. Rudy do tej pory nigdy nie oddalał się aż tak od posłania Oszronionego Płatka, świat zewnętrzny obserwował z niechęcią i z daleka, więc teraz, w obliczu tych nowych odczuć, szok i zaskoczenie tak nim zawładnęły, że nawet nie usłyszał wesołego pisku srebrnego:
— Schowany czy nie, szukam cię!
Nawet, gdy ten go już wypatrzył, podszedł i pacnął ogonem na znak, że go znalazł, cętkowany nie oderwał swojego spojrzenia.
— Mam cię! Niezła klyjów- — pochwalił, jednak urwał, zauważając, że karzełek, zamiast go słuchać, odwrócił się i zdeterminowany patrzy się w przestrzeń przed sobą. — Nooo, świat za kocialnią jest taki wielki! Ale jeszcze tam nie byłem… chciałbym kiedyś móc mu się przypatrzeć — stwierdził, również wlepiając wzrok w obozowe życie.
— N-no, wra-wracajcie. W ś-środku żło-żłobka je-jest be-bezpieczniej. N-nie wo-wolno p-pochodzić t-tak bli-blisko wy-wyjścia. — Dopiero głos matki i jej pysk łagodnie zaciskający się na karku przywróciły malucha do rzeczywistości.
Tak, mamusia miała rację. Ten świat był po prostu straszny. Bardzo dobrze, że go przed nim ochroniła. Och, jak głupi był, że w ogóle tak się w niego wpatrzył! Jeszcze coś by go zjadło.
— To… chcesz jeszcze raz? — zapytał nieśmiało Wieczornik, gdy znaleźli się z powrotem już przy swoim posłaniu.
Jaskier miał już pokiwać głową przecząco, bo w tym momencie nie miał ochoty nawet udawać, że mu się chce, gdy nagle do środka wszedł tatuś! W pysku trzymał coś dziwnego, trochę obślizgłego… ach, tak. Ryba. Mamusia, inne karmicielki i starsze kocięta to jadły. Wyglądało to co najmniej dziwnie.
Deszczowa Gwiazda przywitał się z nimi, potem z partnerką i położył przed nią jedzenie.
— Ciekawe… ciekawe, jak smakują te lyby — zamyślił się brat.
Arlekin nie wiedział, czy ten powiedział to sam do siebie, czy do niego, więc nie miał zamiaru się odzywać.
— Jak myślisz, Jaskiel?
Och, czyli jednak do niego.
— Nie wiem… nie… nie wyglądają dobrze — stwierdził po dłuższej chwili.
— A myślisz, że możemy splóbować? Mama kiedyś mówiła, że musimy być stalsi, by jeść mięso, ale jesteśmy już całkiem duzi! — oznajmił, a karzełek nie zdążył nawet zareagować, bo ten cichutko podchodził już do zdobyczy.
<Braciszku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz