Rudy niechętnie wpatrywał się na chmury płynące po niebie. Ciągle te chmury. Nie ma tu nic innego? Chmury i tylko chmuuuuuuuurryyyyyyy normalnie by się cieszył, kochał niebo i CHMURY jednak n i e w t y m m o m e n c i e. W tym momencie nienawidził chmur, nieba, natury i jakichkolwiek innych rzeczy. Ba, nawet był obrażony na osobistość Czaplej Gwiazdy! Za to, że nie mógł zostać tam gdzie się urodził! Um... stój. To Śpiew. On kochał chmury nawet w tym momencie, nawet wtedy kiedy przeszkadzały, nawet wtedy kiedy miał ich dość. On nie miał serca sie na coś obrazić. Dreptał więc wesoło u boku mamy i taty, co i rusz podchodząc do kwiatków, liści, drzewek i innych roślinek. Za każdym razem, każdej roślince (dosłownie KAŻDEJ) mówił jaka to ona piękna, urocza i dobra.
— Ah malutki, twe nóżki jak gałązki najmniejszego drzewka, a oczka jak niebo zapełnione gwiazdkami... — Lamentował nad żuczkiem buszującym w trawie.
Gdy na futerko leżącego kocura, wskoczył pasikonik rudy chciał już pisnąć, ale gdy zorientował się że jest bezpieczny, skupił całą swoją uwagę na nim. Z zahipnotyzowaniem słuchał jak, jego zdaniem śpiewał, owad. Mógłby tak spać, leżeć, albo po prostu istnieć..
— Chodź Słoneczko! — Zawołała Pląsającą, taranując owady wokół i biorąc Śpiewa za kark. Ukrywając lekką irytację, kiwnął głową.
— Żegnaj przyjacielu.. — Wymruczał, a po chwili wydawało mu się, że robaczek mu odpowiedział...
Ogarnij się, robaki nie mówią... Prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz