BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

01 grudnia 2019

Od Porannej Łapy cd. Łabędziego Plusku

Na przestrzeni ostatnich księżyców w życiu Zorzy wiele się zmieniło. Zacznijmy od tego, że Jarzębinowa Łapa okazała się zaskakująco stała w poświęcanej mu uwadze i nijak nie mógł jej odwieść od celu, jaki sobie postawiła, a którym najwyraźniej było naprowadzenie go na lepszą drogę życiową, cokolwiek miałoby to oznaczać. Nie minęło wiele czasu, a nawet treningi, które, chociaż okrutnie męczące, zaczął z wolna postrzegać jako formę uwolnienia się od ciągłej przesłodzonej paplaniny, ta wszędobylska panienka zdołała skupić wokół siebie. Tworząc jakieś tajemne układy ze swoim wujkiem, na mocy których łączył on treningi Porannej Łapy i Jarzębinki o wiele częściej, niż wypadałoby to przy zwykłym przypadku, zyskiwała jakże wspaniałą okazję, by jeszcze raz dziennie zmotywować pointa do pracy – zazwyczaj poprzez ustawiczne przypominanie mu, oczywiście nie bez popisowej urażonej minki, że swoim brakiem zapału do ćwiczeń popełnia potępienia godną zbrodnię obrazy jej dumy i majestatu – i w obliczu takiego gadania biedaczkowi nie pozostawało nic innego, jak się postarać. Przez jakiś czas liczył nawet na Mglistą Ścieżkę w wyratowaniu go z opresji, i rzeczywiście: wojowniczka wydawała się co najmniej zirytowana takim stanem rzeczy, najwyraźniej jednak, kiedy zauważyła, że niecodzienna metoda dydaktyczna Jarzębinowej Łapy daje wymierne rezultaty, niechętnie się z nim pogodziła, tym samym gasząc już i tak wątły płomyczek Zorzowej nadziei.
W obliczu takiego stanu rzeczy trudno by oczekiwać od rozeźlonego kocura jakiejkolwiek sympatii w stosunku do koleżanki – a jednak po około księżycu cierpiętniczego znoszenia jej optymizmu przestał mu on zawadzać. Nauczywszy się, by przy Jarzębince nie narzekać zbyt głośno na los (co niechybnie skończyłoby się kolejną godziną litanii na temat wiary w siebie i tym podobnych bzdur), doszedł do wniosku, że w chwilach nudy da się z nią poprowadzić całkiem przyjemną rozmowę – co ostatecznie doprowadziło do stwierdzenia, że może kotka wcale nie musiała być dla niego utrapieniem.
Przebywanie w towarzystwie Jarzębinowej Łapy wiązało się, za sprawą jej przebojowego charakteru, z dużo większą liczbą kontaktów ze współklanowiczami, niż wcześniej uważał za stosowną; chociaż przysporzyło mu to wiele irytacji i niezręcznych momentów do przetrawienia, to zaowocowało również nawiązaniem kolejnych trwałych znajomości. Zaprzyjaźnił się mianowicie z Tęczową Łapą oraz Perłą – i ta druga szybko stała się mu szczególnie bliska. Futerko kotki, skręcone niczym młode pędy paproci, oraz króciutki ogon odróżniały ją, podobnie jak Poranną Łapę, od reszty rówieśników, co pozwoliło dwójce łatwo odnaleźć wspólne tematy. W końcu kocur związał się z nimi tak mocno, że skrócił dzienny czas przeznaczony na samotne rozmyślania na rzecz spędzania z nimi czasu, czy to w obozie, czy gdzieś w jego pobliżu. Chociaż nie pozbył się całkiem swojej chłodnej maniery, dla przyjaciół robił wyjątek; razem rozmawiali, czasem się śmiali, czasem nie, kiedy udało im się znaleźć dłuższą chwilę, wychodzili na spacer, żeby tylko być razem, i Porannej Łapa orientował się, że jest mu całkiem przyjemnie. Jarzębinka nie musiała już przekonywać go o niczym, nie potrzebował więcej jej pomocy, i wszyscy zadawali się ze sobą jak równy z równym. Energia, której kiedyś mu brakowało, teraz napędzała go do zdobywania wiedzy, choćby dzięki Perłowej Łapie i jej opowieściach o ziołach, do których miała ciche zamiłowanie. Zdobył się nawet na to, by ignorować docinki Bluszczowej Łapy, który od czasu, gdy Zorza zaczął częściej pojawiać się gdzieś w pobliżu jego siostry, lubił zaczynać swój dzień od kpiącego “co tam, wiewióro?”.
Wobec radosnego spokoju, jaki dawało posiadanie w tym dziwnym, dzikim świecie bliskich sobie osób, nawet i prześladowanie ze strony niebieskiego było ledwie pomniejszym kłaczkiem w sierści; życie płowego, choć trudno powiedzieć, by zmierzało w konkretnym kierunku, zapowiadało się dobrze i zapewne wszystko tak właśnie by się ułożyło, gdyby nie pewna noc zgromadzenia.
Samo w sobie zgromadzenie nie było zresztą złe – to prawda, podniosło się nieco krzyku, jednak wciąż nie było to nic w porównaniu z gradobiciem, którego kiedyś doświadczył. Ważniejsze było to, co przyniósł sam jego koniec. Po tylu księżycach odosobnienia odnalazł wreszcie jednego ze swych braci, i chociaż czasu nie wystarczyło im na to, by ustalić datę kolejnego spotkania, Zorza nie wątpił ani przez chwilę, że musiało ono nastąpić. Następne noce spędzał sam, pisząc dla przyszłości coraz to nowsze scenariusze i ponownie spotykając się w nich z Orzechem na tysiąc różnych sposobów. Nie można było oczywiście poprzestać tylko na tym: nie minęło nawet kilka wschodów słońca, by po treningu z Mglistą Ścieżką płowy skierował swe kroki w stronę Wielkiego Drzewa, by stamtąd wypatrywać brata pośród traw Klanu Burzy. Wędrówka okazała się jednak fiaskiem – zmęczonego kocura po kilkunastu minutach przyłapał wieczorny patrol i zmuszony był porzucić swoje plany – tak samo, jak, ku niepomiernej frustracji Zorzy, dwa następne wypady (odpowiednio z powodu deszczu i samej jego mentorki, która szczególnie ostro go za nie zrugała, zapewne przyjmując, że poszedł umawiać się z panienkami zza granicy), po których zmuszony był porzucić swój plan. Obrażony na wszystko i wszystkich, przyobiecał sobie, że nie dadzą rady go powstrzymać. Jeżeli nie jako uczeń, którego każdy ruch poza obozem w nieobecności mentora powodował podejrzenia, odnajdzie swoich braci jako wojownik…
Odpoczywał wtedy w niewielkiej szczelinie pod klifem. Lubił tam zaglądać; niewielu o niej wiedziało, jak zresztą o wielu innych odosobnionych miejscach, które przed kocim wzrokiem chroniły ostre, wyrzeźbione żywiołami kontury skał, a do których jeszcze ciężej było dotrzeć – tym bardziej poczytywał sobie regularne odwiedziny za podziwu godny wyczyn. Siedział tam, swoim zwyczajem chłonąc huk fal pod łapami i przyjemny zapach morskiej soli, kiedy ta myśl nagle wmieszała się między inne, niczym czarny kamień wrzucony do czystej i spokojnej wody.
Na ten cholerny Klan Gwiazdy, przecież on nigdy nie będzie wojownikiem.
Jego mięśnie stężały. Odwrócił się i wbił beznamiętny wzrok w kamienną ścianę, zimną i szorstką jak nigdy wcześniej. To nie był nowy wniosek. Przecież był tego pewien, odkąd tylko dowiedział się, jak działają klany. Powtarzał to w myślach każdego wieczoru, wyobrażając sobie, jak pewnego dnia, po kolejnej uwadze co do jakiejś pozycji łowieckiej, dla niego zupełnie nieprzydatnej, rzuca to Mglistej Ścieżce prosto w pysk; oznajmił to ze złością Jarzębinowej Łapie na samym początku znajomości, mamrotał pod nosem niezliczoną razy, wpatrując się w kołujące na niebie ptaki dla ukojenia nerwów… A więc czemu, dlaczego teraz czuł tą przebrzydłą pustkę?
Z nagłym uczuciem mdłości zdał sobie sprawę, jak bardzo się zatracił. Przypomniał sobie każdy moment, w którym liliowa kotka zbywała prychnięciem jego pełne złości stwierdzenia, każde jej pocieszenie, słodki głos, jakim zapewniała go, że wszystko mu się uda; wszystkie słowa współklanowiczów, którzy kazali mu iść naprzód z podniesionym łbem, nawet mimo przeciwności losu, dzień swojego mianowania; przed oczyma przemknęły mu wszystkie szczęśliwe chwile spędzone w towarzystwie znajomych, kiedy czuł się doceniony, kiedy podświadomie myślał, że może zrobić wszystko, kiedy – dopiero teraz widział wyraźnie – naprawdę im uwierzył.
To wszystko było iluzją. Całe to życie było jednym, wielkim kłamstwem, a on wziął je w objęcia, jak zwierzyna wchodząca ślepo prosto w paszczę łowcy.
Gdyby nie silny wiatr, niemal przypierający do skały jego kruche ciało, czy coś powstrzymałoby go przed runięciem w dół?
***
Od tamtego czasu zmienił się zauważalnie, choć ze względu na to, że rzadko pojawiał się już w obozie, obok postronnego obserwatora przemiana ta mogła przejść niezauważona. Zaniedbywał treningi; Mglista Ścieżka urządzała mu długie i ostre rozmowy na ten temat, ilekroć jej się nawinął, ale jedynie potakiwał głową i przyjmował przydzieloną karę. Rzadko brał udział w patrolach, niewiele mówił. Nawet, jeżeli ktoś zorientował się, że jednego z uczniów brakuje, szybko tracił tym zainteresowanie; bywało tak, że po Zorzy nawet po kilku godzinach nie było ani śladu – w czasie samotnych wędrówek nauczył się wspinać na trzy pierwsze gałęzie pewnego świerku, wspomagając się zębami, i często przesiadywał tam, gdzie nikt się go przecież nie spodziewał, obojętnie wychładzając swój organizm – czasem zdarzało się i tak, że w ogóle nie wracał na noc do legowiska. Próżno było szukać go też wśród dawnych znajomych. Jedynie Perłowa Łapa zdołała wyuczyć się jego ścieżek i starała się jakoś do niego dotrzeć, ale z miernym skutkiem jedynie od czasu do czasu pozwalał wyciągnąć się z nory, w której aktualnie siedział, i odpowiadał na kilka pytań. Lubił myśleć, że nienawidził Perły, tak samo, jak każdego innego kota, który tak perfidnie go oszukał – ale ilekroć przychodziła, musiał godzić się z tym, że to nieprawda. Widział wtedy dobrze jej ból i strach, kiedy patrzyła na niego, a on nie reagował, i jego serce odbijało te emocje w dwukrotnym natężeniu; czuł się jednak zbyt zraniony, żeby im zaradzić, więc tylko tkwił, zły i zrozpaczony, w swoim własnym towarzystwie, wyklinając cały świat i siebie, z krótkimi przerwami na posiłek, którego sam nie potrafił – bo nigdy nie miał – zdobyć.
Dlatego, kiedy u kresu pewnego dnia, którego pogoda okazała się zbyt brutalna, by mógł samotnie odpędzić od siebie hipotermię, podszedł do niego jakiś kot, by jąkającym się głosem Łabędziego Plusku zapytać, c-co u niego, mógł otrzymać tylko jedną odpowiedź.
– Źle – odparł, gorzko i całkiem niegramatycznie, po czym zmierzył syjama przeciągłym, zmęczonym spojrzeniem. – Masz do mnie jakąś sprawę, czy chcesz po prostu – gdy wymawiał te słowa, kącik jego pyska zadrżał dziwnie – ...pogadać?
Efekt swojego pytania mógł zaobserwować od razu; Łabędź przygarbił się, co dało się zauważyć nawet pomimo zapadającej szybko ciemności, a na jego pysku zalśniła odrobina paniki.
– Ra-raczej to d-drugie – powiedział niepewnie, chociaż wyglądał, jakby lada chwila miał się rozmyślić.
Zastanowił się. Nie przypominał sobie, żeby Łabędzi Plusk kiedykolwiek starał się go zmieniać czy wpływać na jego zachowanie; wszystko wskazywało na to, że pod tym względem był czysty. W dodatku jego inicjatywa i zainteresowanie, które okazał mimo tego, że ostatnio praktycznie wcale ze sobą nie rozmawiali, odrobinę rozgrzały Zorzę od środka, chociaż szybko tę myśl odgonił.
– Więc… hm, okej? – mruknął niewyraźnie. Jego głos brzmiał jakoś głucho po długim okresie nieużywania, więc odkaszlnął, by przywrócić go do normy. – To jak tam u ciebie? Fajnie się robi... te wszystkie wojownicze rzeczy, i tak dalej?
– T-tak, je-jest w p-porządku – wyjąkał cicho Łabędzi Plusk.
Zorza skinął głową w zamyśleniu. O czym właściwie mieli mówić? Niewiele przychodziło mu do głowy poza śmiechu wartymi sugestiami z odmętów gadziego móżdżku – związanymi mocno z jego własnymi problemami i obecnym stanem . Kiedy cisza utrzymywała się niezręczną chwilę, był niestety zmuszony się im poddać.
– Znalazłeś tam może jakichś znajomych?
– Um… N-nie bardzo, a-ale…
– Nic nie szkodzi. – Płowy podniósł łeb, a w jego oczach nagle błysnęły iskierki, odcinając się wyraźnie od mroku. – Naprawdę nie szkodzi. Może to nawet dobrze? Wszystko zależy od tego, jak się z tym czujesz, ale przyjaciele wcale nie muszą być dobrą sprawą. Wcale nie. Czasami mogą nawet…
Odległy dźwięk zwrócił jego uwagę. Zamilkł i zastrzygł uszami, by słyszeć wyraźniej. To Tęcza i Perła rozmawiały ze sobą na drugim krańcu polany; chociaż były tak daleko, oddzielone kurtyną purpurowej ciemności, mógł wyraźnie poczuć, jak wzrok czekoladowej kotki spoczywa na jego sierści.
Ha…
– Nawet… Wiesz, nieważne. Powinniśmy iść spać. Trzeba być wypoczętym dla dobrej służby klanowi, prawda? – wyrzucił z siebie nieskładnie, podnosząc się z miejsca i tym samym pozostawiając zdezorientowanego Łabądka samego. – Dobranoc.
– Do-dobranoc… – pożegnał się jeszcze tamten, i choć było to ostatnie, co Zorza, oddalający się już w stronę legowiska uczniów, mógł od syjama usłyszeć, ktoś niezwykle uważny mógłby zauważyć, jak jeszcze przez kolejnych kilka uderzeń serca mamrocze pod nosem “miłych snów”.
***
Mógł to przewidzieć. To dosyć oczywiste, że złośliwe siły rządzące Klanem Klifu nie przepuściłyby okazji, żeby dodatkowo go zgnębić i kiedy tylko zmiarkowały, że pojawił się w obozie, postanowiły wysłać go na patrol. Wymęczonemu złością i niepewnością uczniowi kazać wędrować wzdłuż granic o samym świcie – tak, tego właśnie potrzebował klan w tej porze roku.
Nie mógł jednak pozwolić sobie na niedbalstwo. Ostatnio coraz częściej odnosił wrażenie, że zastępca łypie na niego złym okiem. Możliwe kary powoli się wyczerpywały, a on wcale nie miał ochoty sprawdzać, jak smakuje powietrze na wygnaniu – zwłaszcza, że nie miałby nawet szans długo się nim delektować, bo po kilku dniach zginąłby niechybnie z głodu. Dlatego też, choć wbrew własnej woli, podniósł się z posłania bez zbędnego narzekania i ruszył do legowiska wojowników, by tam wykonać nałożony na niego, nie wiedzieć czemu, obowiązek obudzenia reszty.
Z Niebiańskim Lotem poszło szybko; kocur właściwie sam uniósł łeb, zanim Poranna Łapa zdążył się w ogóle odezwać. Ponieważ Rubinowego Kamyka, która również została wyznaczona do udziału w patrolu, nigdzie nie uświadczył, ostrożnie skierował się w stronę pozostałego wyznaczonego, którego jasna sierść nadal unosiła się i opadała wolno w rytm sennego oddechu.
Przez chwilę zastanawiał się, jak postawić go na nogi.
– Klan Gwiazdy postanowił obdarzyć twe życie kolejnym pięknym dniem – szepnął mu wreszcie do ucha, w głębi ducha ciesząc się sposobnością do użycia dziwnych słów. Do tego czasu syjam z pewnością uznał go już za jakiegoś cudaka, a mimo to go nie unikał, więc stwierdził, że nie ma wiele do stracenia. – Nadszedł wyczekiwany czas patrolu, Łabędzi Plusku. Obudź się.
Już przy pierwszym zdaniu płowego Łabędź poruszył się niespokojnie, a do czasu, kiedy skończył mówić, patrzył już na niego wciąż jeszcze nieco zaspanymi, ale szeroko otwartymi oczami. Zorza cofnął się nieco, jak gdyby to przebudzenie naruszyło jego komfort życiowy.
– Reszta… Właściwie to Niebiański Lot czeka na zewnątrz – poinformował go, odwracając się. Przeszedł kilka kroków i nie wiedzieć czemu – point mógł to przecież równie dotkliwie odczuć na własnej skórze – dodał obojętnie: – Jest zimno.
Wyszli z obozu. Trudno powiedzieć, żeby pogoda była przyjemna; błotniste kałuże rozciągały się przypadkowo to tu, to tam, a mdłe światło poranku wcale nie ułatwiało odróżnienia ich zdradliwej powierzchni od bezpiecznego gruntu. Nie minęło kilka chwil, a skarpetki na tylnych łapach Zorzy zmieniły kolor z białego na szarobrązowy, ostatecznie całkowicie zlewając się z tłem, gdy uczeń potknął się na zmurszałej gałązce i wpadł prosto w kolejne muliste jeziorko.
Przynajmniej nie musiał się obawiać, że Łabędzi Plusk zaniesie się śmiechem.
Wędrówka dłużyła mu się niemiłosiernie. Czasami w takich sytuacjach wojownicy postanawiali przetestować skuteczność jego treningu, tym razem się na to jednak nie zapowiadało. Zarówno Łabędź, jak i Niebiański Lot powszechnie znani byli ze swojej małomówności i wątpił, by którykolwiek zechciał pytać go, jakie zwierzę przekroczyło tą i tamtą ścieżkę dwa wschody słońca temu – nie, żeby chciał być pytany. Cały jego trening i tak był jedną wielką farsą.
Patrol toczył się żmudnie, w tym samym marszowym tempie, aż do momentu, w którym Poranna Łapa nie stwierdził, że ma go już serdecznie dość, i poprosił o przerwę. Zatrzymali się w kępie iglastych drzew, których widok nic Zorzy nie mówił. Niebiański Lot przysiadł z boku, nie przerywając milczenia; znudzony płowy kocur rozejrzał się natomiast w poszukiwaniu czegoś, na czym mógłby chociażby zawiesić wzrok.
Kamień. Szary, całkiem spory i płaski, niepasujący zupełnie do brudnego i dzikiego lasu wokół. Zdesperowany, podszedł do niego, by przyjrzeć mu się bliżej; oparłszy się łapą o jego gładką powierzchnię, zlustrował go wzrokiem. Poznany z mniejszej odległości, przestał wydawać mu się interesujący, odchylił się więc z powrotem i już miał w duchu wysyłać modły do Klanu Gwiazdy, by ten zesłał mu coś do roboty, kiedy zauważył, że pozostawił po sobie ślad.
Mały, brązowy odcisk łapki, dobrze widoczny na bladym kamieniu. Przechylił nieco łeb i niewiele myśląc, zanurzył w błocie kolejną łapę, po czym odcisnął i ją.
Wspaniale, pomyślał, odsuwając się, by ocenić swoje dzieło. Oto moja spuścizna. Teraz nawet jeżeli jutro pożre mnie sokół, las będzie mnie pamiętał. Będą tędy przechodzić wiewiórki i myśleć, “och, tutaj pewnego brzydkiego dnia stanął jakiś równie brzydki zdeformowany kot i przycisnął łapę do kamienia”. Przynajmniej do następnego deszczu.
– C-co ro-robisz? – padło gdzieś zza jego grzbietu, kiedy jeszcze raz zanurzał łapy w mule, szykując się do kolejnego twórczego ataku na głaz.
– Nie wiem – przyznał, nie przerywając swojej roboty.

<sorry for being late ;; wszelkie reklamacje i uwagi proszę kierować do wieczornej mnie, to ona za wszystko odpowiada>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz