Kogut darł się wniebogłosy, gdy Szyszka próbowała wyczyścić jego sierść z cierni. Okładał łapami pysk czarnej kotki i przez moment Sokół miał ochotę złoić mu skórę.
― Ktoś musi ci to wyjąć, brudny sierściuchu! ― warknął i nachylił się nad kocurkiem, który zawył jeszcze głośniej. ― Czemu tylko ty musisz zawsze sprawiać problemy?
― Kto to mówi…
Łagodny i dobrze znamy mu głos przywołał go do porządku. Próbując wyjąć Kogutowi ostatniego rzepa, obrócił się z cichym „hę?”. Rozbawiona Płomykówka stała kilka długości lisa dalej i mierzyła wzrokiem obydwie swoje latorośle oraz dawną uczennicę.
Przez ostatnie księżyce nie zauważył, jak bardzo jego matka się zestarzała. Prawie cały jej pysk pokryty był bladymi, rzadkimi włosami, a błękitne oczy straciły dawny blask. Również sposób jej mówienia się zmienił. Zamiast wyrzucać z siebie potoki słów energicznym, żywiołowym i naglącym głosem mówiła jakby wolniej, z widocznym trudem. Stała nieco przygarbiona, a łapy z lekka się pod nią uginały.
Można by wręcz rzec, że cała jej siła i żywiołowość przeszły na Koguta.
― Możemy ci go odnieść do żłobka ― Powiedział przez szacunek do rodzicielki, jednak wcale nie miał na to ochoty.
― Nie trzeba ― Rzuciła Płomykówka i złapała dzieciaka za skórę na karku. Kolejny wrzask Koguta spowodował tylko lekkie zmarszczenie się nosa Płomykówki. Na jego matce nie robiło to specjalnego wrażenia.
O tak, bierz go. Zabieraj.
Jego matka zaniosła drącego japę Koguta do żłobka i w kilku zwinnych susach znowu była znów przy nich. Zastanawiał się, jak to możliwe. Niby stara, posiwiała i przygarbiona, a jednak poruszała się z gracją typową dla klanowego kota. Spojrzał z podziwem na swoją matkę, jednak ta odwróciła się w stronę Szyszki.
― Wiesz, dlaczego tak dobrze radzę sobie z Kogutem? ― Jej bladoniebieskie ślepia lśniły z rozbawienia ― Wytrenował mnie mój straszy syn. Zawsze darł się tak głośno jak Kogut. Kiedyś z Myszołowem uciekli ze żłobka i zniszczyli Rudzikowi zapasy lekarstw. Cały klan był osłabiony przez dwóję dzieciaków! Albo wtedy, jak postanowili zrobić sobie mały spacerek poza obozem i znalazł ich patrol…
W duszy prosił matkę o to, by nie wypuszczała już ani słowa. Przełknął ślinę i spojrzał z lekkim grymasem na Szyszkę, bo cichu prosząc o to, by już sobie stąd poszli.
<Szyszko? Wybacz za gniota>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz