Szakłak najwyraźniej nie miał tego dnia szczęścia - znów został obudzony. Tym razem jednak winowajcą nie były odgłosy natury, a miauczenie jednej z nowych puchatych kulek. Na dodatek po kilku uderzeniach serca, kiedy liliowy miał zamiar ponownie odpłynąć w krainę sennych marzeń, jego koleżka zaczął się wiercić!
Tego już było za wiele. Kocurek, zły z powodu przerwania mu snu, również wszczął swego rodzaju alarm, tak, jak to robił przy boku swojej mamy, kiedy siostry za bardzo dawały się we znaki. Nie widział powodu, by odstępować od tej procedury tutaj - przez czas, jaki tu spędził, zdążył się jako tako przyzwyczaić do innego zapachu. Tak więc idąc w ślady swojego sąsiada, zaczął piszczeć, miauczeć i wykręcać na wszystkie strony (w ramach swoich możliwości, oczywiście). Skutki jego działań okazały się jednak zupełnie inne od pierwotnie zakładanych. Leżący obok kocurek nie tylko zaczął produkować jeszcze głośniejsze odgłosy - nagle postanowił najwyraźniej poszturchać biednego Szakłaka, tak, że ten był pewien, iż robi on to naumyślnie. Wówczas synkowi Imbirowego Pazura nie pozostało już nic innego, jak tylko zacząć komunikować się jeszcze dobitniej.
To natomiast sprawiło tylko, że do i tak głośnego duetu dołączyły dwa kolejne głosy, tworząc razem chórek wydający z siebie piekielne wręcz ilości decybeli. Przepięknie.
Szakłakowi wcale nie zależało już na kontynuowaniu drzemki; miauczał i piszczał dlatego, że inni miauczeli i piszczeli, a motywacja tych “innych” zapewne nie odbiegała zbytnio od tej jego. Robienie hałasu było w zasadzie całkiem zabawne, może i dlatego, że kociak z zaklejonymi jeszcze uszkami nie mógł go odbierać w całej jego potędze. Zatem ani mu się śniło przerywać; pewnie perorowałby w ten sposób aż gardełko nie wyschłoby mu na wiór, gdyby nie zjawiła się jego mama. Ta prawdziwa.
- Bardzo cię przepraszam - powiedziała z zażenowaniem, a drącego się liliowego coś znienacka chwyciło za skórę na karku i uniosło do góry. Gdyby nie odruch nakazujący mu spokój, piszczałby i miotałby się dalej; teraz mógł jednak jedynie bezradnie zwisać z pyszczka rozicielkiw niekomfortowej pozycji, marząc o rychłym powrocie na dół.
- To nic takiego, dzieci bywają nieprzewidywalne - zaśmiał się inny głos. Szakłak domyślił się, że należy on do nowszej mamy.
Jego mamusia nie mogła powiedzieć wiele więcej, więc skinęła głową, co poczuł aż za dobrze, i odwróciła się. W kilku krokach - dla kocurka w kilku kołyszących, nieprzyjemnych podskokach - wróciła na swoje zwyczajowe miejsce.
- Ech, co ja z tobą mam… Nie uciekaj już od mamy, dobrze? - wymruczała do swojego synka, rozpoczynając jego toaletę. Adresat tych słów niewiele z nich zrozumiał, za to intensywnie odczuł, że otoczenie diametralnie się zmieniło. Był na swoim dawnym miejscu, wśród swojego rodzeństwa. Zapach, który wyczuwał, również był swojski, język mamy taki, jak zawsze; a jednak teraz coś mu nie pasowało. Kiedy odkrył już choć kawałek zewnętrznego świata, kiszenie się przy mamie i dobrze znanych siostrach wydawało się nudne. Chciał czym prędzej ruszyć na następną wycieczkę.
Ale co zrobić, kiedy mama uparła się, że wyczyści go najlepiej, jak umie, a chwilę potem nie mógł przecież odmówić zjedzenia śniadanka…
***
Szakłak urósł. Nadal był, ma się rozumieć, kocięciem, ale o wiele bardziej bystrym i zdecydowanie sprawniejszym fizycznie. Łapki, chociaż wciąż krótkie i miękkie, teraz mogły go wynieść ponad poziom ziemi, a nawet pozwalały mu skakać od czasu do czasu; zmysły śmigały na najwyższych obrotach, a ciekawość świata budziła się z letargu, pchając go do coraz to dalszych podbojów.
- Ej, Szakłak! Pobaw się ze mną! - krzyknęła jego siostrzyczka. O nie.
- Nie chcę, pobaw się z kimś in… Aa! - Niestety, na protesty było już za późno. Pstrąg już skoczyła na brata, przyszpilając go do ziemi. Nie lubił się z nią bawić. Prawie zawsze chciała grać w walki na niby - to akurat nie przeszkadzało mu w niej zanadto, bo sam je lubił. Problem tkwił w tym, że buraska była od niego silniejsza i w związku z tym niemal zawsze wygrywała, czego duma kocurka nie mogła przełknąć. Po każdej zabawie czuł się w obowiązku wykręcić tym, że nie był gotowy, że źle się czuje albo jakąkolwiek inną wymówką, która miała lub nie miała szans trafić do otoczenia. Szakłak nie potrafił sobie wyobrazić, by wspaniali wojownicy popełniali jakiekolwiek błędy. Dla niego taki tytuł był ziszczeniem wszelkich cnót i ideałów i do niego właśnie zamierzał dążyć; nie mógł sobie pozwolić na coś tak zawstydzającego, jak regularne przegrane z siostrą już w żłobku!
Jakoś udało mu się wyślizgnąć spod łapek Pstrąga, a po kilku minutach wyczerpującego siłowania się, które było skazane na porażkę - zwiać.
- O, zobacz, jak się ślicznie bawią - paplała mama w najlepsze do jakiegoś z odwiedzających. Dla Szakłaka byli oni codziennością. Starał się o ich uwagę tylko wtedy, gdy wiedział, że może pokazać się w dobrym świetle, a za każdym innym razem ignorował ich. Obecna sytuacja z pewnością nie działała na jego korzyść, więc czym prędzej schował się za matką, by, broń Klanie Gwiady, żaden z gości nie zauważył go zhańbionego ucieczką.
- A właśnie - kontynuowała Imbirowy Pazur, której na widok synka coś przyszło do głowy - wiecie, co ten mały urwisek kiedyś zrobił? - Kocurek niemal jęknął, kiedy usłyszał ten wstęp. Mama nie omieszkała wspomnieć o historii sprzed prawie księżyca dosłownie każdemu, kto przekraczał próg żłobka. Szakłak nie wątpił, że w tej chwili nie było już w klanie nikogo, kto by jej nie słyszał, włączając w to liderkę. - Pewnego dnia, kiedy kociaki były jeszcze malutkie, nawet oczek nie otworzyły, obudziłam się - a tu go nie ma! Rozglądam się, rozglądam, już zaczęłam panikować, że ktoś go porwał w nocy, a on co? Leży sobie wśród kociąt Jagodowej Skórki! A jak zaczęły wszystkie naraz piszczeć…
Liliowemu, zawstydzonemu całą historią, teraz coś ona przypomniała. Ostrożnie spojrzał w stronę wymienionej karmicielki i jej dzieci. Dwójka z nich siedziała raczej spokojnie; za to jeden biegał radośnie to tu, to tam, eksplorując żłobek.
Uważając, by nie zostać spostrzeżonym przez Pstrąg, ruszył cichaczem w stronę żywiołowego kotka. Kiedy był już blisko, wyczuł jego zapach. Chwila… Szakłak zatrzymał się w oburzeniu. Czy to nie ta puszysta kulka, która go kiedyś obudziła i zaczęła się strasznie wiercić? Jeśli tak, to niech lepiej uważa!
- Hej! - zawołał niebieskiego kocurka. Tamten przystanął i spojrzał na niego z zaciekawieniem. - Dlaczego zacząłeś mnie wtedy szturchać? To było nieprzyjemne!
Wygłosiwszy swoje myśli w ten niezbyt jasny sposób, podszedł do kociaka bliżej, ze spojrzeniem żądającym natychmiastowej odpowiedzi.
Tego już było za wiele. Kocurek, zły z powodu przerwania mu snu, również wszczął swego rodzaju alarm, tak, jak to robił przy boku swojej mamy, kiedy siostry za bardzo dawały się we znaki. Nie widział powodu, by odstępować od tej procedury tutaj - przez czas, jaki tu spędził, zdążył się jako tako przyzwyczaić do innego zapachu. Tak więc idąc w ślady swojego sąsiada, zaczął piszczeć, miauczeć i wykręcać na wszystkie strony (w ramach swoich możliwości, oczywiście). Skutki jego działań okazały się jednak zupełnie inne od pierwotnie zakładanych. Leżący obok kocurek nie tylko zaczął produkować jeszcze głośniejsze odgłosy - nagle postanowił najwyraźniej poszturchać biednego Szakłaka, tak, że ten był pewien, iż robi on to naumyślnie. Wówczas synkowi Imbirowego Pazura nie pozostało już nic innego, jak tylko zacząć komunikować się jeszcze dobitniej.
To natomiast sprawiło tylko, że do i tak głośnego duetu dołączyły dwa kolejne głosy, tworząc razem chórek wydający z siebie piekielne wręcz ilości decybeli. Przepięknie.
Szakłakowi wcale nie zależało już na kontynuowaniu drzemki; miauczał i piszczał dlatego, że inni miauczeli i piszczeli, a motywacja tych “innych” zapewne nie odbiegała zbytnio od tej jego. Robienie hałasu było w zasadzie całkiem zabawne, może i dlatego, że kociak z zaklejonymi jeszcze uszkami nie mógł go odbierać w całej jego potędze. Zatem ani mu się śniło przerywać; pewnie perorowałby w ten sposób aż gardełko nie wyschłoby mu na wiór, gdyby nie zjawiła się jego mama. Ta prawdziwa.
- Bardzo cię przepraszam - powiedziała z zażenowaniem, a drącego się liliowego coś znienacka chwyciło za skórę na karku i uniosło do góry. Gdyby nie odruch nakazujący mu spokój, piszczałby i miotałby się dalej; teraz mógł jednak jedynie bezradnie zwisać z pyszczka rozicielkiw niekomfortowej pozycji, marząc o rychłym powrocie na dół.
- To nic takiego, dzieci bywają nieprzewidywalne - zaśmiał się inny głos. Szakłak domyślił się, że należy on do nowszej mamy.
Jego mamusia nie mogła powiedzieć wiele więcej, więc skinęła głową, co poczuł aż za dobrze, i odwróciła się. W kilku krokach - dla kocurka w kilku kołyszących, nieprzyjemnych podskokach - wróciła na swoje zwyczajowe miejsce.
- Ech, co ja z tobą mam… Nie uciekaj już od mamy, dobrze? - wymruczała do swojego synka, rozpoczynając jego toaletę. Adresat tych słów niewiele z nich zrozumiał, za to intensywnie odczuł, że otoczenie diametralnie się zmieniło. Był na swoim dawnym miejscu, wśród swojego rodzeństwa. Zapach, który wyczuwał, również był swojski, język mamy taki, jak zawsze; a jednak teraz coś mu nie pasowało. Kiedy odkrył już choć kawałek zewnętrznego świata, kiszenie się przy mamie i dobrze znanych siostrach wydawało się nudne. Chciał czym prędzej ruszyć na następną wycieczkę.
Ale co zrobić, kiedy mama uparła się, że wyczyści go najlepiej, jak umie, a chwilę potem nie mógł przecież odmówić zjedzenia śniadanka…
***
Szakłak urósł. Nadal był, ma się rozumieć, kocięciem, ale o wiele bardziej bystrym i zdecydowanie sprawniejszym fizycznie. Łapki, chociaż wciąż krótkie i miękkie, teraz mogły go wynieść ponad poziom ziemi, a nawet pozwalały mu skakać od czasu do czasu; zmysły śmigały na najwyższych obrotach, a ciekawość świata budziła się z letargu, pchając go do coraz to dalszych podbojów.
- Ej, Szakłak! Pobaw się ze mną! - krzyknęła jego siostrzyczka. O nie.
- Nie chcę, pobaw się z kimś in… Aa! - Niestety, na protesty było już za późno. Pstrąg już skoczyła na brata, przyszpilając go do ziemi. Nie lubił się z nią bawić. Prawie zawsze chciała grać w walki na niby - to akurat nie przeszkadzało mu w niej zanadto, bo sam je lubił. Problem tkwił w tym, że buraska była od niego silniejsza i w związku z tym niemal zawsze wygrywała, czego duma kocurka nie mogła przełknąć. Po każdej zabawie czuł się w obowiązku wykręcić tym, że nie był gotowy, że źle się czuje albo jakąkolwiek inną wymówką, która miała lub nie miała szans trafić do otoczenia. Szakłak nie potrafił sobie wyobrazić, by wspaniali wojownicy popełniali jakiekolwiek błędy. Dla niego taki tytuł był ziszczeniem wszelkich cnót i ideałów i do niego właśnie zamierzał dążyć; nie mógł sobie pozwolić na coś tak zawstydzającego, jak regularne przegrane z siostrą już w żłobku!
Jakoś udało mu się wyślizgnąć spod łapek Pstrąga, a po kilku minutach wyczerpującego siłowania się, które było skazane na porażkę - zwiać.
- O, zobacz, jak się ślicznie bawią - paplała mama w najlepsze do jakiegoś z odwiedzających. Dla Szakłaka byli oni codziennością. Starał się o ich uwagę tylko wtedy, gdy wiedział, że może pokazać się w dobrym świetle, a za każdym innym razem ignorował ich. Obecna sytuacja z pewnością nie działała na jego korzyść, więc czym prędzej schował się za matką, by, broń Klanie Gwiady, żaden z gości nie zauważył go zhańbionego ucieczką.
- A właśnie - kontynuowała Imbirowy Pazur, której na widok synka coś przyszło do głowy - wiecie, co ten mały urwisek kiedyś zrobił? - Kocurek niemal jęknął, kiedy usłyszał ten wstęp. Mama nie omieszkała wspomnieć o historii sprzed prawie księżyca dosłownie każdemu, kto przekraczał próg żłobka. Szakłak nie wątpił, że w tej chwili nie było już w klanie nikogo, kto by jej nie słyszał, włączając w to liderkę. - Pewnego dnia, kiedy kociaki były jeszcze malutkie, nawet oczek nie otworzyły, obudziłam się - a tu go nie ma! Rozglądam się, rozglądam, już zaczęłam panikować, że ktoś go porwał w nocy, a on co? Leży sobie wśród kociąt Jagodowej Skórki! A jak zaczęły wszystkie naraz piszczeć…
Liliowemu, zawstydzonemu całą historią, teraz coś ona przypomniała. Ostrożnie spojrzał w stronę wymienionej karmicielki i jej dzieci. Dwójka z nich siedziała raczej spokojnie; za to jeden biegał radośnie to tu, to tam, eksplorując żłobek.
Uważając, by nie zostać spostrzeżonym przez Pstrąg, ruszył cichaczem w stronę żywiołowego kotka. Kiedy był już blisko, wyczuł jego zapach. Chwila… Szakłak zatrzymał się w oburzeniu. Czy to nie ta puszysta kulka, która go kiedyś obudziła i zaczęła się strasznie wiercić? Jeśli tak, to niech lepiej uważa!
- Hej! - zawołał niebieskiego kocurka. Tamten przystanął i spojrzał na niego z zaciekawieniem. - Dlaczego zacząłeś mnie wtedy szturchać? To było nieprzyjemne!
Wygłosiwszy swoje myśli w ten niezbyt jasny sposób, podszedł do kociaka bliżej, ze spojrzeniem żądającym natychmiastowej odpowiedzi.
<Żółwik?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz